sobota, 21 stycznia 2017

Półtalar z 1792, czyli jedno się kończy a inne zaczyna

Dziś zaproponuję delikatną kontynuację wątku wojskowego, jaki rozpocząłem w poprzednim wpisie. W sumie nie planowałem tego w ten sposób, ale przynajmniej trzy powody, które skłoniły mnie do zmiany moich pierwotnych planów. Po pierwsze przekonał mnie do tego sam fascynujący czas, który zaczyna się od rozpoczęcia Sejmu Wielkiego, który jest praktycznie niewyczerpaną studnią interesujących wydarzeń, historii i ciekawostek. Aż chciałoby się te opowieści kontynuować i przy okazji opisu kolejnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego - układać je w jakieś mikro cykle. Drugim powodem jest to, że „ w tygodniu” trafiłem na bardzo ciekawe materiały z tego okresu, które będę mógł z łatwością wykorzystać w dzisiejszym artykule. A trzecim i decydującym jest to, że akurat w ostatnich dniach miała miejsce sprzedaż tytułowej monety, a jest to jak się później okaże numizmatyczna ciekawostka warta osobnego potraktowania, podkreślenia i odnotowania. Tym samym kontynuuje dziś moje „przy muzyce o sporcie” w wersji dla amatorów monet SAP i opiszę kolejną ciekawą historię z naszej historii w II połowie XVIII wieku przy okazji zbadania półtalara z 1792 roku. Będzie się działo, zatem do dzieła! A na zachętę, drobna ilustracja dzisiejszych wydarzeń J
Mamy rok 1792, w Polsce Sejm Wielki obraduje już ponad trzy lata i uchwala coraz to nowe reformy. Sąsiednie kraje patrzyły na procesy odbywające się u nas z wielka rezerwą. Szczególnie w Konstytucji 3 Maja upatrywano wielkie zagrożenie dla interesów okolicznych monarchii. Nawet przychylne nam wówczas Prusy, obawiały się rozprzestrzenienia idei rewolucji na wzór francuski i widziały nasz kraj, jako realne zarzewie buntu. Ogłoszenie niepodległej Polski i zniesienie rosyjskich wpływów oczywiście bezpośrednio wymierzone było w Rosję i właśnie caryca szukała sposobu na odkręcenie sytuacji. Okazja nadarzyła się już niebawem, Rosja w 1792 roku zakończyła bieżące konflikty zbrojne i podpisała traktaty pokojowe z Turcją i Finlandią. Sytuacja z korzystnej dla Polski zmieniała się o 180 stopni. Wojska rosyjskie z frontu tureckiego ciągnęły bezpośrednio w stronę polskich granic. Katarzyna II nie zamierzała dłużej tolerować polskiej niesubordynacji i zamierzała nas przykładnie ukarać. Na Prusy nie mogliśmy realnie nigdy liczyć i to nie tylko z powodu ich zaangażowania w wojnę z rewolucyjną Francją, ale generalnie ten sojusz był groźny dla Rosji tylko na papierze. Żeby nie kusić losu Rosjanie dogadali się z Prusakami i uzyskali od nich zapewnienie, że w zamian za kolejne części naszego kraju, prusacy nie podejmą żadnych działań wspierających polski opór przeciwko rosyjskiej interwencji. Tak szybko i sprawnie caryca przygotowała sobie pole do działania. Trzeba tez wiedzieć, że w rozumieniu rosyjskim wkroczenie ich wojsk w nasze granice nie było „wojną”. Wojnę to można toczyć z jakimś wrogim, niepodległym i niezależnym państwem, a my wówczas zdaniem Rosjan nie zasługiwaliśmy na takie epitety. Jak nie wojna, to, co? Była to, interwencja zbrojna w obronie pogwałconych przez Konstytucje 3 maja swobód polskiej szlachty sygnowana przez Konfederacja Targowicką. O Targowicy napisze bardziej obszernie w kolejnych wpisach o monetach z tego okresu, zatem teraz ograniczę się tylko do powyższego zdania. Dnia 18 maja 1792 wojska rosyjskie przekroczyły granice naszego kraju. Rosja skierowała na nasz teren dwie armie w sile około 100 tysięcy doświadczonego wojska.

W tym czasie w Polsce władza była dostatecznie poinformowana i zorientowana polityce międzynarodowej oraz z orientowana w rosyjskich planach. Niestety wiedza to jedno a realna siła wojskowa to drugie. Król, jako zwierzchnik wojska, może nie znał się na bezpośredniej walce, ale już na organizacji znał się dobrze. Jeszcze w styczniu zlecił ministerstwu wojny opracowanie planu obrony kraju i rozkazał hetmanowi Branickiemu powołanie milicji do wsparcia obrony. A wojsko? Pomimo tego, co pisałem w ostatnim wpisie o ustanowieniu 100-tysiecznej armii, proces był w toku. W tym czasie kraj dysponował około 60-cio tysięczną armią, która co ważne nie miała praktycznie żadnego doświadczenia w boju a jej wyposażenie pozostawiało wiele do życzenia. Siły wojskowe przed konfliktem, prezentuje w tabeli poniżej.

Zatem stosunek sił był niekorzystny i raczej nie skłaniał do optymizmu oraz wiary w nasze wojsko. Sztab wojskowy otwarcie twierdził, że nie ma żadnych szans na skuteczne odparcie Rosjan. Mimo to trwały prace zwiększające nasze szanse. Sejm również w tym czasie pracował bardzo aktywnie, dania 16 kwietnia wznowił obrady i podjął działania wspierające obronę ojczyzny, takie jak poszerzenie władzy królewskiej, jako wodza armii oraz zgodę na pożyczkę celową w wysokości 30 milinów złotych w Holandii. 18 maja 1792 poseł rosyjski Bułhakow wręczył polskiemu ministrowi spraw zagranicznych Chreptowiczowi deklaracje informującą jednostronnie o rosyjskiej interwencji. Oczywiście w deklaracji Rosjanie powoływali się na obronę odwiecznych praw szlacheckich, które jawnie pogwałciła Konstytucja 3 maja. Tym samym próbowali nieumiejętnie odsunąć od siebie odpowiedzialność za wypowiedzenie tej wojny. A zatem wojna!.Nasi możni i światli rodacy zdawali sobie sprawę z braku realnych szans na obronę, ale zdaniem władz całą nadzieję trzeba było mieć w tym, że nasza intensywna obrona będzie, choć trochę skuteczna by przedłużyć walkę a wtedy otworzą się szanse w rokowaniach i dyplomacji. W tym samym czasie sejm uchwalał kolejne uchwały i dekrety, w tym stan wojenny i odezwę do powszechnej obrony ojczyzny w obliczu zagrożenia niepodległości. Znamienite jest to, że dnia 26 maja Stanisław August, jako zwierzchnik sił zbrojnych wydał rozkaz do swojego wojska, który kończył się mocnym zdaniem, cytuję: „Dzieci, albo żyjmy niepodlegli, albo gińmy wszyscy z honorem”. Musze powiedzieć, że nie spodziewałem się takiego postawienia sprawy na ostrzu noża, bo to trochę nie w stylu króla, ale widocznie chciał zagrzać niedoświadczone wojsko do boju i zadbać o odpowiednią motywacje. Ale czy to wystarczyło i podziałało?

Rosyjskie plany ataku były proste i zakładały, szybki marsz w głąb kraju i atak z wielu flanek, co miało przynieść okrążenie naszych sił a w efekcie ich kapitulacje. Wstępne polskie plany defensywy autorstwa Branickiego były dla króla nie do przyjęcia. Hetman był zdania, że nie zdoła obronić ziem litewskich i postanowił skoncentrować się na obronie Korony a dokładniej nawet samej stolicy. Zasadnicze ustalenia przyjęto na radzie Wojennej, na której na dowódcę obrony Litwy powołano ks. Ludwika Wirtemberski a dowództwo wojsk Korony objął ks. Józef Poniatowski. Wojska koronne zgrupowały się w rejonie Bracławia a na Litwie zamierzano bronić Wilna, Mińska i Kowna. Generał Kościuszko raczej krytycznie oceniał wyposażenie sił zlokalizowanych w Koronie, szczególnie brakowało doświadczonych żołnierzy, armat i amunicji oraz koni. Tym czasem jak wspomina Józef Sułkowski na naszej drugiej armii na Litwie brakowało w sumie wszystkiego, bo była znacznie mniejsza i gorzej wyposażona.

Dnia 18 maja 1792 roku, rosyjskie siły przekroczyły Dniestr i rozpoczęły marsz w głąb kraju. Nie będę się jednak w tym artykule koncentrował na szczegółach kampanii (zachęcam do lektur materiałów źródłowych wymienionych na końcu wpisu) tylko przejdę od razu do pierwszej z bitew, jakie przeszły do historii. Równo miesiąc po wkroczeniu Rosjan, 18 czerwca 1792 roku po Zieleńcami (teren dzisiejszej Ukrainy), polskie oddziały pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego pokonały najeźdźców pod dowództwem generała Herkulesa Markowa. Rosjanie natknęli się na oddziały generała Zajączka i błędnie oceniając, że jest to samotny oddział zaatakowali. Polacy mieli jednak silne odwody w postaci oddziałów Poniatowskiego i Kościuszki. Po początkowym chaosie i stratach, udało się zewrzeć szyki i wprowadzić do walki przybyłe posiłki. W wyniki zmasowanego ataku polskiej piechoty pod dowództwem samego Poniatowskiego, udało się rozbić 11-sto tysięczny korpus Rosjan i zmusić go do odwrotu. Dobrze spisała się również nasza artyleria, która bardzo pomogła w złamaniu rosyjskiego ataku. Zwycięstwo odbiło się szerokim echem, był to pierwszy sukces militarny młodej armii i pokazał, że nasze wojska mogą stawiać skuteczny opór. Sukces bardzo ucieszył naszego dobrego znajomego, wodza i króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który maksymalnie starał się wykorzystać ten fakt w swojej propagandzie. Dla wielbicieli historii mennicy warszawskiej oraz amatorów falerystyki mamy tu dodatkowy smaczek związany w tym zwycięstwem i teraz właśnie przejdę płynnie do tego tematu.

W historii naszego kraju aż do czasów I Rzeczypospolitej nie funkcjonowała żadna instytucja orderu lub odznaczenia wojskowego. Co prawda król Stanisław August Poniatowski już wcześniej wprowadził odznaczenia produkowane w mennicy warszawskiej, wręczane za długoletnią służbę wojskową (18 lat służby w regimencie), ale nie były to w domyśle odznaczenia za cnoty stricte wojenne. Idea powołania specjalnego odznaczenia wojskowego przywędrowała z innych europejskich armii, w których taki order już wówczas funkcjonował. Na wniosek księcia Józefa Poniatowskiego, jego stryj król ustanowił order Virtuti Militari (łac. męstwu wojskowemu), który w miał być wręczany za szczególne męstwo wojskowe i to nie tylko oficerom (jak było w innych armiach), ale również zwykłym żołnierzom, aby podnieść morale naszego wojska. Pomysł królewski przekuto w czyn i 15 czerwca 1792 mennica w warszawie wykonała pierwsze odznaczenia. Pierwsze medale zostały wymyślone przez samego władcę, który w liście do swojego bratanka pisze, cytuję „Przyszło mi do głowy przesłać rodzaj medali owalnych, które z jednej strony mieścić będą moje imię, a z drugiej napis „Virtuti Militari”, a które będzie można nosić, tak jak krzyże orderu Marii Teresy, na wąskiej wstążce podobnej do wstążki orderu Św. Stanisława. Będą to medale srebrne dla szeregowych, a złote dla oficerów”. Dalej król pisał, „Jeżeli czas i okoliczności pozwolą, ustanowię instytucję formalną orderu wojskowego. Teraz z największym pośpiechem wysyłam Ci 20 medalów złotych, oznaczonych dewizą Virtuti Militari, dla znaczniejszych oficerów, którzy odznaczyli się w ostatnich bitwach obecnej kampanii. [...] Jest was 16 wymienionych na załączonym wykazie, ale ponieważ może się zdarzyć, iż znajdzie się jeszcze kilku, już zasługujących na tę odznakę, dodaję przeto jeszcze 4 dla tych, których nazwiska mi wskażesz. Przesyłam Ci nadto 40 medali srebrnych dla niższych oficerów i prostych żołnierzy, których nazwiska mi nadeślesz…” Pierwsza wersja orderu wyglądała jak na zdjęciach poniżej i nie jest podobna do dzisiaj obowiązujących wzorów. Pierwotnie order miał kształt owalny, na awersie był napis "SAR" (łac. Stanislaus Augustus Rex) zwieńczony koroną królewską, a pod monogramem - dwie gałązki palmowe. Na rewersie wygrawerowano dwuwierszem napis "VIRTUTI MILITARI".  Poniżej zdjęcia orderów wzór dok 1792 oraz wersja z dolutowanym uszkiem i wstęgą,

Jako pierwsi otrzymali ten order 15 uczestników zwycięskiej bitwy pod Zieleńcami. Dopiero po pierwszym nadaniu król i władze podjęli działania nad oficjalnym usankcjonowaniem tego odznaczenia, bo do tego czasu była to można rzecz trochę „prywatna inicjatywa” króla. Odpowiednie dokumenty, takie jak statut i kapitułę opracowano tuz przed upadkiem I Rzeczpospolitej a całość prac dokończono już w konspiracji, co ciekawe ustalono, że order można będzie otrzymać wyłącznie za
wybitne zasługi i jest przyznawany jedynie podczas wojny. Order wymyślony przez króla został zakazany przez rosyjskie władze, które zdelegalizowały odznaczenie i groziły konsekwencjami osobom, które się z nimi obnoszą. Z drugiej strony order w ówczesnej formie był trudny do noszenia na mundurze i żołnierze sami dolutowywali sobie uszka żeby go lepiej zawiesić i wyeksponować.Dopiero później zaczęto zamawiać sobie indywidualnie miniaturki orderów w postaci krzyży na czarno-niebieskich szarfach. Ta moda się przyjęła i już na przełomie sierpnia i września 1792 roku zmieniono jego wygląd poprzez nadanie mu kształtu krzyża, który przetrwał, z pewnymi modyfikacjami, do dnia dzisiejszego. Dla kompletu informacji trzeba dodać, że w okresie panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego od chwili ustanowienia orderu do utraty niepodległości, przyznano go aż 526 żołnierzom. Odznaczenie produkowane było w mennicy warszawskiej, jest, więc tu styczność z naszymi numizmatycznymi pasjami. Jeśli kogoś interesuje niezwykła historia tego odznaczenia, to polecam filmową relację z odczytu dr. Łukasza Koniarka, jaki odbył się w wrocławskim oddziale Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego pod koniec 2016 roku. Link do tej, niemal godzinnej relacji na zakończenie wpisu. 

A teraz już tylko numizmatyka, słowem wracamy do monety. Dziś bohaterka nie byle jaka, bo ostatni półtalar Stanisława Augusta Poniatowskiego. Moneta piękna i rzadka wybita zaledwie w 186 egzemplarzach. Taki niski nakład sprawia, że jest to oczywisty łakomy kąsek dla miłośników monet SAP i wszelkich kolekcjonerów. Dla mnie wciąż jest celem do zdobycia J.  Oprócz analizy samej monety bardzo interesujące jest sam fakt wybicia tego nominału po kilku latach przerwy. Musiał być do tego jakiś konkretny powód, którego jeszcze nie znam. Taka krótka seria, zaledwie 186 sztuk, wygląda na jakąś dodatkową inicjatywę menniczą. Do czegoś konkretnego musiano potrzebować tych półtalarów, gdyż do uzyskania tylu sztuk wystarczyło przebicie mniej niż 9 marek srebra (dokładnie 8,91 o wadze 2,08 kilograma czystego srebra). Drugim interesującym faktem jest sam stempel, jakim tę monetę wykonano. Proszę spojrzeć na zdjęcie fragmentów rewersu monety z tego rocznika z zaznaczonymi detalami.

I co my widzimy? Tak, definitywnie w dwóch miejscach mamy do czynienia ze poprawionym stemplem. W pierwszym z zaznaczonych miejsc możemy dojrzeć poprawki w inicjałach. Jest dobrze widoczne, że pod literami M.V. skrywa się jakiś inny napis. Istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że są to inicjały poprzedniego intendenta mennicy Efraima Brenna. Czyli na stemplu były litery E.B., które zostały poprawione na M.V. oznaczające mennicę w Warszawie. Weźmy teraz drugi element, datę monety. Spod cyfry „9” w dacie 1792 wygląda cyfra „8”. Pozostałe cyfry w dacie wyglądają nienagannie. Czy znaczy to, ze użyto stempel półtalara z poprzedniego rocznika, w którym bito ten rodzaj monety, czyli z 1788? Z pewnością mamy do czynienia ze stemplem, który nie był dedykowany i wykonany specjalnie dla rocznika 1792. Umieszczenie na nim inicjałów Brenna świadczy o tym, że narzędzie wykonano jeszcze za jego życia. Jak pamiętamy, chociażby z mojego wpisu o złotówce z, 1792 w której mincmaistrowi poświęciłem sporo uwagi Efraim Brenn umarł w marcu 1792, ale jego inicjały zniknęły ze złotówek już w trakcie 1791. Zatem nałożenie liter M.V. na poprzednie inicjały nie daje nam informacji, kiedy wykonane były stemple, ale za to możemy założyć, że stało się to, kiedy jeszcze Brenn był zdrowy. Więcej wniosków wyciągniemy z drugiego elementu – daty. Skoro spod „9” wyłazi nam „8”,, to możemy założyć że stemple przygotowane zostały w latach 80-tych. Oczywiście mamy tu do czynienia z moneta wykonana w ramach II ustawy menniczej, czyli datę wykonania stempla możemy zacieśnić od 15 marca 1787 (data wejścia w życie nowej stopy menniczej) do końca roku 1788. Tylko w tym zakresie dat, istniałoby uzasadnienie wykonania stempla do półtalara zgodnego z II reformą menniczą, z inicjałami E.B. i z datą 178, gdzie zostawiono wolne miejsce na nabicie ostatniej cyfry daty, czyli w tym przypadku 8 lub 9. Nie wiedziano wtedy, że w 1789 nie będzie wybijać się półtalarów. Stempel jest bardzo podobny (jak nie identyczny) do tego z 1788, stąd zapewne został wykonany właśnie w tym roku. Takie przygotowywanie stempli „na zapas” było standardem pracy w mennicach i bardzo często stosowano taki sposób pracy szczególnie dla monet grubych. Na koniec ciekawostka, stemple talarów wybitych w 1792 zostały przerobione w podobny sposób i maja te same cechy poprawek, co omawianych dziś półtalarów.

Ok., a teraz przejdźmy już do opisu tej ekstremalnie rzadkiej monety, wybitej jednym (poprawianym) stemplem w nakładzie 186. Nie znajdziemy w tym roczniku różnorodności wariantów, zatem sam opis jest prosty jak budowa cepa J

PÓŁTALAR  SAP 1792

31.b – jedyna odmiana
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUGUSTUS D.G.REX POL.M.D.LIT.
Rewers: napis otokowy 20 7/8 EX MARCA PUR: (M.V.) COLONIENS. 1792. 
Nakład odmiany = 186 egzemplarzy
Stopień rzadkości = R5
Plage 371, Kopicki 2449

Stopień rzadkości R5 wyznaczony w katalogu Kopickiego i powielany w kolejnych publikacjach, należy uznać za wyznaczony poprawnie. Znam tylko dwie monety z tego rocznika i obie wykorzystałem przy analizie i przygotowania się do napisania tego artykułu. Jako że moneta jest bardzo poszukiwana i z uwagi na osiągane ceny może występować tylko w tych „najlepszych kolekcjach” pozwolę sobie przytoczyć ceny, jakie trzeba było zapłacić żeby ja zdobyć. Poniżej zestawienie trzech aukcji, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku lat i są na ten temat dane w sieci.
Rok
Aukcja
Ocena stanu
Cena w PLN
2011
Niemczyk
I-
115 000
2016
Heritage
AU53 (I-,II+)
36 900
2017
Allegro
AU53 (I-,II+)
55 877

Co ciekawe moneta z 2016 i 2017 to ta sama sztuka. Jak widać rok temu kupił ją jakiś inwestor, który zdecydował się po roku rozstać ze swoim egzemplarzem. Można założyć, że poprzedni właściciel musiał szybko odzyskać zainwestowaną gotówkę i był zdesperowany lub pełen wiary w wartość swojej monety. W końcu nie ogląda się, na co dzień takich wybornych egzemplarzy monet SAP, sprzedawanych na aukcji na popularnym portalu i to bez ceny minimalnej. Prawie 20 tysięcy złotych zarobku, to kwota nie do pogardzenia, ale może to być jednak złudne. Pamiętajmy i przestrzegajmy kolejnych potencjalnych inwestorów numizmatycznych, że na rynku już tak jest, że w tym samym czasie jak jeden zarobi to inny musi stracić. Kto się nie zna na monetach, lub tego do końca nie przemyślał i nie jest na takie straty gotowy… to radzę, raczej bardziej standardowe inwestycje (ziemia jest zawsze w cenie). Ja, jako zwykły kolekcjoner w każdym razie poczekam z zakupem tego półtalara na lepszą, a najlepiej „wyjątkową” okazje cenową. A że się „kiedyś” tego doczekam to statystycznie udowodnione, … więc „prawie pewne” J

Jeśli ktoś by miał jeszcze jakieś wątpliwości, co do etymologii dzisiejszego tytułu, to wyjaśniam, co mi się kołatało w głowie. To oczywiste nawiązanie do wydarzeń, jakie rozegrały się właśnie w 1792 roku, które starałem się dziś przybliżyć. Ostatni półtalar SAP (coś się kończy) i ustanowienie najwyższego odznaczenia wojennego Virtuti Militari (cos się zaczyna). Na dziś to już wszystko, dziękuję za doczytanie do tego momentu.

A i jeszcze pytanko… jak ktoś ma do sprzedania tego półtalara w „wyjątkowo okazyjnej cenie” (takiej dla zbieracza a nie inwestora) to zawsze zapraszam do kontaktu. J Na sam koniec obiecany film z wykładu o orderze Virtuti Militari (nagranie trwa 49 minut). Film ma na razie zaledwie 20 wyświetleń (z tego pewnie ze 3-4 moje), zatem liczę na wzrost popularności zarówno tego filmu jak i kanału Youtube wrocławskiego PTN, bo zawsze warto wiedzieć więcej. J

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia archiwum Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyk, archiwum aukcji Allegro, ze strony Heritage Auction, portrer króla autorstwa Józefa Wemera z 1764 roku i plakat filmu „1920 Bitwa Warszawska” wyszukane przez google grafika oraz mapa sytuacyjna wojny 1792 z Wikipedii. Pisząc o początkach wojny polsko-rosyjskiej oraz o ustanowieniu orderu Virtuti Militari korzystałem z informacji dostępnych w internecie. Pierwszym źródłem był wyżej zamieszczony film PTN z wykładem dr.Łukasza Koniarska, drugim publikacja  a kolejnymi były strony poświęcone tym wydarzeniom, jak: Muzeum Histori Polski LINK , o-historii.pl LINK oraz strona Klubu Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari LINK. Cześć i chwała bohaterom! 

Tabelę o stosunku sił wojskowych „Polsko-rosyjsko wojna w obronie konstytucji” autorstwa Tadeusza Rawskiego z Przeglądu Historyczno-Wojskowego z 2012.

piątek, 13 stycznia 2017

1zł z 1788 r, czyli moneta z roku w którym król Stanisław stał się wodzem.

Witam serdecznie w nowym wpisie. Dziś dla odmiany zajmę się bardzo popularną monetą, którą praktycznie każdy może zdobyć i włączyć do swojego zbioru. Jak już zdradza tytuł, głównym wątkiem artykułu będzie o złotówka SAP z rocznika 1788, która została wybita w mennicy warszawskiej w nakładzie 1,2 miliona sztuk. Postaram się dziś zainteresować nie tylko samą monetą, ale również zwrócę uwagę na moim zdaniem bardzo ciekawy epizod historii z okresu, w którym ta moneta była w obiegu. Czyli znów proponuje połączenie wpisu o konkretnym numizmacie Stanisława Augusta Poniatowskiego (a jak się okaże nie tylko o tym jednym) w połączeniu z krótką wizytą w Polsce istniejącej w II połowie XVIII wieku. Zatem do dzieła. J Mamy rok 1788 i trzeba przypomnieć, że jest to rok szczególny w historii naszego kraju. To właśnie dnia 6 października na Zamku Królewskim w Warszawie zebrał się skonfederowany sejm, który do historii przeszedł, jako Sejm Wielki lub Czteroletni. Sejm ten jak sama nazwa wskazuje oceniony został przez historię tak dobrze, że do dziś stanowi element naszego dziedzictwa narodowego. Nazwę zyskał dzięki wielu ogromnym zmianom i reformom polityczno-ekonomiczno-społecznym, które obradując przez cztery lata wprowadził… i których opisanie wymagałoby pewnie z miliona moich wpisów, toteż dziś skupię się tylko na jednym z wielu epizodów, z których możemy być dumni. Co ciekawe może być z nich dumny także nasz stały bohater większości wpisów, czyli król Stanisława August Poniatowski.

No, ale po kolei, jako pewne wprowadzenie do tematu kilka słów o tym jak w ogóle doszło do tego, że Sejm Czteroletni rozpoczął w 1788 swoje, jak się potem okazało kluczowe obrady. Jak powszechnie wiadomo wrogie nam państwa sąsiedzkie po dokonaniu I Rozbioru Polski przez wiele kolejnych lat skutecznie blokowały wszelkie przejawy reform w naszym kraju, utrzymując go w stanie kontrolowanej anarchii. Pomimo nieśmiałych prób, jakie podejmował sam król i jego polityczne zaplecze, nie udało się odzyskać władzy i kontroli nad losami państwa. Faktyczną władze w kraju sprawował rosyjski ambasador i jego urzędnicy, co powodowało, że tylko od dobrej/złej (najczęściej złej) woli tej „grupy trzymającej władze” zależała władza wykonawcza i praktyczny wpływ na sprawy. Sytuacja wydawała się patowa i tylko politycy myślący strategicznie zdawali sobie sprawę, że sami nie zdołamy się z tego ucisku wyswobodzić i aby zerwać rosyjski łańcuch potrzeba nam dobrego układu międzynarodowego.  Rosja musiał być zajęta czymś innym, ważnym i tylko wtedy Imperatorowa mogła na chwilę odwrócić głowę w inna stronę… i taki czas właśnie nastał! Ale zanim caryca odwróciła swoją wielmożną i ufryzowaną główkę, zawołała jeszcze do nas o pomoc w obliczu wroga, co mogło wyglądać jakoś tak J



 W II połowie XVIII wieku Imperium Rosyjskie praktycznie ciągle toczyło liczne potyczki z Turcją o ziemie półwyspu Krym oraz o Kaukaz. W efekcie tych potyczek ziemie te były pod władaniem rosyjskim, ale sytuacja była bardzo napięta. Można by napisać, że utrzymuje się to, w jakim stopniu do dziś. Ale wracając do tematu, w sierpniu 1787 Imperium Osmańskie wypowiedziało oficjalną wojnę Rosji i jego wojska ruszyły na Krym. Co ciekawe Turcja miała wówczas możnych sojuszników w postaci Prus i Anglii. Sytuacje wykorzystała tez Szwecja, która znajdowała się wówczas w bardzo podobnej sytuacji, co Polska i postanowiła powalczyć o swoją niepodległość. Zatem Rosja uwikłała się w jednym czasie w dwa konflikty, Imperatorowa musiała zatem bardziej zająć się „swoimi sprawami” i jej atencja względem Polski znacznie osłabła. Oczywiście Rosja nie była w tych konfliktach sama, jej wielkim sojusznikiem były nasz kolejny sąsiad, czyli cesarz Austrii. Tym samym wszyscy nasi sąsiedzi zajęci byli rosyjską wojną a co ważne nie działali wspólnie i byli podzieleni na dwa obozy. Taka sytuacja aż prosiła się o wykorzystanie. Rok 1788 przyniósł znaczne zmiany na arenie międzynarodowej, które okazały się korzystne dla Polski, w obliczu tureckiego zagrożenia Rosja zażądała od Polski pomocy militarnej. Pech i problem polegał jednak na tym, że sami Rosjanie w ostatnich latach spowodowali, że Polska praktycznie nie dysponowała żadna istotna siłą zbrojną, nie mówiąc o armii, która można by przesunąć i cokolwiek wesprzeć. Rosja obawiając się zbrojnego oporu i mając na uwadze wcześniejsze walki w ramach Konfederacji Barskiej ograniczyła do minimum naszej wojsko i teraz szybko trzeba było temu zaradzić. I to właśnie był główny powód tego, że Imperatorowa łaskawie zgodziła się na zwołanie sejmu. Skonfederowanego sejmu, na którym decyzje zapadały większością głosów i który w zamyśle miał się tylko zając uchwaleniem pomocy i wparcia dla walczących Rosjan. Jak się potem okazało, caryca srogo się zawiodła. J „Spuszczeni” z krótkiej smyczy Polacy pomimo wielu wewnętrznych sprzeczności, tarć i dyskusji, okazali się zdolni do kompromisu i dokonali wielkich reform. Zupełnie przy tym odsuwając temat rosyjskiej pomocy a wręcz przeciwnie, w trakcie obrad zbliżając się do Prus, które zainteresowane były pozyskaniem naszego poparcia. Poniżej nieco późniejsza ilustracja komentująca naszą odpowiedź na rosyjską propozycje pomocy.


Tak to wyglądało w skrócie i teraz zajmiemy się właśnie jedną z wyżej wspomnianych reform, która będzie głównym wątkiem tego artykułu. Jedną z trzech największych reform wprowadzonych przez Sejm Wielki (nie licząc Konstytucji 3 Maja) była decyzja o zwiększeniu liczby polskiego wojska do 100 tysięcy. Żeby wyobrazić sobie jak wielka i jak bardzo korzystna była to zmiana, pozwolę sobie poniżej przytoczyć kilka statystyk, żeby pokazać słabość naszej ówczesnej armii.

Pod koniec lat osiemdziesiątych XVIII wieku cała Europa była bardzo mocno zmilitaryzowana. Największe państwa dysponowały silnymi, nowoczesnymi i dobrze wyposażonymi armiami. Szacuje się, ze w tych czasach w Europie było około 1,8 miliona zawodowych żołnierzy. Na lądzie dominowały cztery armie: rosyjska, austriacka, francuska i pruska. Natomiast na morzu rządziła Anglia, Francja i Hiszpania. Na tym tle polskie siły zbrojne wyglądały jak marionetki jakiegoś bananowego kraju i w stosunku do wielkości Polski a nawet do jej ludności, liczba wojska była kroplą w morzu geopolitycznych potrzeb. Skale naszego 100-letniego zacofania pokazuje poniższe zestawienia, które zaczerpnąłem z publikacji Tadeusza Rawskiego „Polsko-Rosyjska wojna w obronie konstytucji”.
Jak widać powyżej, mogliśmy wtedy być równorzędnym partnerem w wojnie z Hesją-Kassel ale już taki Hanower dysponował znacząco większą siła militarną. Do naszych ówczesnych sąsiadów jak widać większego „startu” nie mieliśmy i takie były fakty. Jednak armia to zawsze w domyśle znaczy „środki na jej utrzymanie”, jak chce się mieć dużą i nowoczesne wojsko to trzeba na to mieć odpowiedni budżet, który to udźwignie… i tu właśnie diabeł był pogrzebany. Nie byliśmy panami we własnym kraju, stąd tez wolnych środków publicznych na to praktycznie nie było. Jak dodamy do tego wielkie zapóźnienie gospodarcze, które powodowało, że przemysł zbrojeniowy praktycznie nie istniał. Jak do tego dodamy brak wydolnego systemu bankowego, skarbowego i podatkowego, który mógłby być ewentualnym źródłem pozyskania środków na utrzymanie wojska uzyskuje pełen obraz. Żeby nie być gołosłowny i pokazać istotne (jaskrawe) różnice w dochodach, znów odwołam się do zestawienia z publikacji Tadeusza Rawskiego. Poniżej pokazuje dochody skarbowe poszczególnych krajów w 1788 roku - docelowe źródło autora publikacji znajduje się pod tabelą.
Myślę, że powyższa tabelka mówi sama za siebie, nawet, jeśli można by przegłosować utworzenie wielkiej armii, to wyposażenie jej i utrzymanie było wówczas poza naszymi możliwościami. W książce profesora Romana Rybarskiego z 1937 „Skarbowość Polski w dobie rozbiorów” (dostępna w bibliotece cyfrowej ( LINK ) możemy potwierdzić te szacunki a nawet dowiedzieć się czegoś więcej o wpływach i wydatkach z budżetu ówczesnej Rzeczpospolitej. Dla przykładu, w roku 1788 na wojsko Rosja wydała 240 milionów złotych, zaś Polska przeznaczyła na utrzymanie swoich oddziałów kwotę 16 milinów złotych. Profesor tak charakteryzuje skarbowość w tym czasie, cytuję: „Polska w wieku XVIII była, co najmniej o cały wiek zapóźniona w rozwoju ekonomicznym. Bez banków, bez zorganizowanego kredytu, bez czynnego handlu, nowoczesnego przemysłu, prawidłowej administracji nie mogła sprostać innym krajom, a to dla oceny wysiłku skarbowego ma wielkie znaczenie”

Dlatego też, kiedy dnia 20 października 1788 na obradach sejmu wystąpił wojewoda sieradzki z projektem powiększenia wojska do liczby 100 tysięcy, okazało się ku ogromnego zaskoczeniu, że wpływy rosyjskie były zbyt nikłe, aby zablokować ten wniosek. Tego samego dnia sejm przyjął ustawę, która głosiła, cytuję: „Chcąc, aby kraje Rzeczpospolitej Obojga Narodów, siłą wewnętrzna zabezpieczone były: tym jednym celem My Król, za powszechną, skonfederowanych stanów obojga narodów zgodą aktualna liczbę wojska sto tysięcy w koronie i Wielkim Księstwie Litewskim na teraźniejszym postanawiamy sejmie.” W ten oto sposób upomnieli się Polacy o władzę we własnym kraju. Najpierw bardzo rozsądnie postawili na odbudowę siły zbrojnej, na wojsko, które miało odegrać kluczowa rolę w oczyszczenia kraju z resztek rosyjskiego protektoratu. Ustawa zapoczątkowała szereg zmian, które miały zapewnić środki, wyposażenie i poziom dowodzenia nową armią. Uchwalono podatki na utrzymanie armii a reforma skarbowości zwielokrotniła wpływy do budżetu. W myśl nowych przepisów, szlachta miła płacić podatek równy 10% dochodów a duchowieństwo 20%. Dodatkowo zwiększono podatki pobierane od miast, wprowadzono pogłówne od Żydów oraz przejęto na własność dobra biskupstwa krakowskiego. Dodatkowo wzmocniono polski przemysł zbrojeniowy, który ówcześnie, rocznie mógł dostarczyć zaledwie 2 tysiące broni palnej, co było kropla w morzu potrzeb. Resztę potrzebnej broni zdecydowano się sprowadzić z Prus. Rozwiązano również problem nowoczesnego zarządzania i dowodzenia tą nową armią. Za sugestią Prus, które wówczas mieniły się naszym sojusznikiem, powołano specjalny organ – Komisje Wojskowa Obojga Narodów, który w praktyce był odpowiedzialny za organizacje wojska, kierunki rozwoju i dowodzenie. Nie ustrzeżono się kilku błędów, tak jak na przykład nie zachowanie właściwych proporcji kawalerii do piechoty (zdaniem specjalistów od wojskowości), co spowodowane było rozrostem istniejących już struktur, a że tych kawaleryjskich było wtedy najwięcej… to urosła nam kawaleria ponad potrzeby. Wielkim błędem okazało się również nie powołanie milicji, o która bardzo zabiegał Tadeusz Kościuszko, która mogłaby w razie potrzeby wspomóc działania regularnego wojska. Jednak pomimo wielu niedoskonałości, trzeba obiektywnie stwierdzić, że ten okres to jedna z najjaśniejszych okresów I Rzeczpospolitej. Jednak w kontekście dzisiejszego wpisu i tytułu należy wrócić do pozycji króla, która dzięki nowej ustawie bardzo zyskała na znaczeniu. Po latach rosyjskich upokorzeń, mógł wreszcie nasz Stanisław August Poniatowski odetchnąć pełna piersią. Nowa ustawa przywróciła królowi zwierzchnictwo nad wojskiem, którym zarządzał wyżej wspomniany KWON oraz nowe Ministerstwo Wojny. Pierwszym ministrem został z polecenia króla, hetman wielki koronny Ksawery Branicki. Te wszystkie zabiegi w praktyce pozwoliły Polsce utworzyć 65-cio tysięczna armię, która w kolejnych latach odegra kluczową rolę w burzliwej historii naszego kraju. No i zapewniam, że jeszcze nie raz wystąpi w moich wpisach J Wodzem nowej armii był król, a jego wojsko mogło wyglądać podobnie jak na tablicy sporządzonej przez naocznego świadka wydarzeń, polskiego artystę Michała Stachowicza, którą prezentuję poniżej.
Zanim dojdziemy do analiz złotówki, która jest przecież nasza dzisiejsza bohaterką, pragnę przywołać jeszcze jeden numizmatyczny smaczek związany z opisaną przez mnie powyżej historią. Otóż na pamiątkę i chwałę ustawy zwiększającej liczbę wojska wybito specjalny medal, który miał podkreślić niezwykłą wagę tego historycznego kroku. Sam medal prezentuje na zdjęciu poniżej, ale na chwile chciałbym zatrzymać się na ciekawej historii jaka jest z nim związana. Otóż analizując temat do dzisiejszego wpisu i zbierając materiały zdałem sobie sprawę, że medal ten z pozoru zwykły XVIII wieczny medal, różni się od innych tego typu produkcji, tak bardzo popularnych w czasach ostatniego króla. O medalach z tego okresu, oczywiście szukałem informacji w Gabinecie Medalów Polskich Edwarda hr. Raczyńskiego, który jest dostępny online za sprawą świetnej strony m4n.pl, do której szybki dostęp znajdziecie na blogu w zakładce LINKI. Tam właśnie, w gabinecie hrabiego, w zbiorze numizmatów za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, pod pozycja 537 znajduje się ten niezwykły medal, którego dokładny opis i zdjęcia prezentuje poniżej.

Medal przedstawia, cytuję: „Posąg króla Sobieskiego na koniu tak, jak w Łazienkach w Warszawie stoi, pod nogami konia Turek. Na jednej i drugiej stronie tarcze i znaki zwycięzkie; na lewej tarczy napis: Joannii III. R[egi] P[oloniae] M[agno] D[uci] L[ituaniae] Patriae sociorumque defensori MDCLXXXVI. (sic) nobis erepto S[tanislaus] A[ugustus] R[ex] MDCCLXXXVIII. To jest: Janowi III królowi polskiemu, wielkiemu xięciu litewskiemu, ojczyzny i sprzymierzonych obrońcy, roku (przez 10 lat omyłkę) 1686 wydartemu, król Stanisław August w roku 1788.
Na drugiej tarczy napis polski: Janowi III K[rólowi] P[olskiemu] W[ielkiemu] X[ięciu] L[itewskiemu] Oyczyzny i Sociuszów obrońcy, któregośmy postradali 1696. S[tanislaw] A[ugust] K[ról] 1788.
W otoku u góry: PRISCA VIRTUTE FELIX. To jest: Szczęśliwa przez dawną waleczność. — W odcinku: CONCORD[ia] COMIT[iorum] CONVOC[atorum] MDCCLXXXVIII. To jest: Zgoda sejmu złożonego 1788.
Strona odwrotna: Geniusz królestwa polskiego, w postaci niewiasty, trzymający miecz dobyty i tarcze, na której herby polski i litewski; przy nogach stos broni. Napis w otoku: PROPRIO MARTE TUTA. To jest: Bezpieczna własnym orężem. W odcinku: AUCTO EXERCITU MDCCLXXXIX. To jest: Za pomnożeniem wojska 1789. Na krawędzi podstawy imię mincarza: D. LOOS.”
Medal jest piękny i wygląda dostojnie a dodatkowo na stronie znajduje się wspaniały „pochodzący z epoki” opis jak na sejmie w 1788 roku dokonano tego dzieła. Chciałbym jednak zwrócić uwagę inne niezwykłe kwestie. Po pierwsze bardzo zastanawiająca jest pomyłka o 10 lat w dacie śmierci króla Jana III Sobieskiego. Drugą ciekawostką jest fakt, że nie ma tego numizmatu w spisie monet i medali wyprodukowanych w Mennicy Warszawskiej sporządzonym przez dyrektora Schroedera. Trzecią jest fakt, że medal nie jest sygnowany przez warszawskiego medaliera, (co było zwyczajem). Te wszystkie zmienne sam hrabia Raczyński podsumował w ten sposób, że jego daniem pomimo tego, że ten numizmat powołuje się na wdzięczność króla Stanislawa Augusta Poniatowskiego i jest przez niego „jakby podpisany w napisach otokowych”, to jednak nie jest to królewskie dzieło oficjalne i pochodzi obcego stempla. Istnieje teoria granicząca z pewnością, że medal wybili nasi ówcześni alianci – Prusacy i miał pieczętować wzajemna współprace wojskowa jak a się właśnie w 1788 zawiązała. Taki medal na aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, został opisany przez zawodowców już jako oficjalnie "pruska robota". Cytuję z opisu aukcji 38/927: medal autorstwa D. Loosa wybity na zlecenie króla pruskiego z okazji inauguracji Sejmu Czteroletniego, który w 1788 r., uchwalił powiększenie wojska do 100 tysięcy”.
Zatem medal ufundowali Pruscy, a dokładnie sam Fryderyk II, którego na swoim blogu nie raz grillowałem przy okazji opisu jego ekscesów fałszerskich. Dla mnie osobiście, to kolejne świadectwo na to, że już w drugiej połowie XVIII wieku, polityka międzynarodowa to była prawdziwa jazda bez hamulców i gra bez honoru. Jednym słowem bagno i 2 metry mułu.

A teraz w końcu przychodzi czas na złotóweczkę z 1788 roku. To będzie jeden z dużych powrotów i zwrotów. Głownie z tego powodu, że przy okazji opisu tej monety, jestem zmuszony powrócić do recenzji (laurki), jaką w zeszłym roku na tym blogu, wystawiłem katalogowi „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa duetu Parchimowicz i Brzeziński. W całej masie westchnięć i zachwytów nad tą publikacją, dostrzegłem i wymieniłem kilka niedociągnięć i oczywistych zaniechań. Jedna z takich właśnie „niedoskonałości” jest sposób, w jaki opisano w tej publikacji złotówkę SAP z 1788 roku. Proszę sobie wyobrazić, że autorzy pomimo wyznaczenia w katalogu (nierzadko po raz pierwszy) wielkiej ilości nowych odmian i wariantów, przymknęli oko na odmianę bardzo popularnej złotówki, która (jak niżej zbadamy) nie jest jakaś wielką rzadkością. Miałem do tego zastrzeżenia i nie zmieniłem tego do dziś, istotnym mankamentem tego katalogu jest to, że wybrane przebitki dat są tam traktowane, jako odmiana a inne zupełnie pominięte. I właśnie z taka przebitką daty mamy tu do czynienia, Zdjęcie monety poniżej.

 Szczególnie jest to dziwne, że nawet katalogi dostępne w Internecie opisują tą przebitkę, jako osobna odmiana. Na przykład w bardzo dobrym i potrzebnym internetowym katalogu monet FORTRESS, do którego link znajduje się na blogu w zakładce LINKI, można już dawno znaleźć bardzo dobry opis tej odmiany. To właśnie jest ta drobna przewaga katalogów internetowych nad wydanymi w postaci książkowej. Czasami te internetowe bywają dokładniejsze, szczególnie o wszelkie nowinki, jakie pojawiają się na rynku. Tu akurat nie trzeba daleko szukać, wystarczy sprawdzić ile nowych wariantów i odmian sam opisałem na blogu przez te kilka miesięcy mojej działalności. Jest ich już sporo a żadnej nie znajdziecie w żadnym katalogu. Dopiero nowa, zapowiadana publikacja Rafała Janke może rzucić kolejny snop nowego światła na naszą pasję, na co oczywiście bardzo liczę i kibicuje autorowi szybkiego ukończenia i wydania. A w oczekiwaniu na kolejna publikację, zerknijmy co o tej odmianie pisze internetowy katalog jaki wspomniałem powyżej.
Zatem odmiana, której próżno szukać w katalogu książkowym jest już opisana. Zatem moją rolą będzie tylko uzupełnienie danych i opisu o dodatkowe elementy. Ale zanim przejdę do standardowego dzielenia się z wynikami moich poszukiwań, to chciałbym zwrócić uwagę na inne niż zwykle elementy i przekazać garść ciekawostek o tej odmianie.  Przygotowując się do pisania tego artykułu analizowałem zdjęcia monet z przebita datą. Przyglądając się dokładniej tej odmianę zauważyłem, że mamy do czynienia tylko z jednym i tym samym stemplem, na którym zmieniono datę i do 1787 dobito 8 i kropkę. Proszę zwrócić uwagę na dokładne zdjęcia przebitej daty, dostrzeżemy wówczas, że ta odmian dysponuje dwiema kropkami po dacie. Jedna z nich z pewnością jest pozostałością starej a druga nowej daty. Poniżej zdjęcie fragmentu monety z mojego zbioru wykonane w dużym powiększeniu.
Wszystkie analizowane przez mnie w tym badaniu egzemplarze charakteryzowały się takim samym układem podwójnych kropek, więc zakładam, że jest t o stała cecha tej odmiany. Kolejna ciekawostka jest fakt, że stempel użyty do wybicia tej odmiany był bardzo zużyty i nosi ślady długiej pracy. Świadczą o tym popękania występujące w kilku miejscach obok napisów otokowych. Na zdjęciu poniżej zaznaczyłem dwa największe, widoczne gołym okiem.
Kolejnym elementem świadczącym o tym, że moneta została wybita mocno wyeksploatowanym stemplem jest zdewastowana cyfra „1” występującą w dacie 1787/8. Generalnie jedna z cech złotówek z rocznika 1787 jest bicie podniszczonymi stemplami, a znaleźć ładnie wybitą cyfrę „1” w tym roczniku to wyczyn. Stąd nasza przebitka, jako moneta, która została wybita właśnie w tym roku, nosi wszystkie cechy swoich koleżanek z 1787.  Na zdjęciach poniżej pokazuje poglądowo jak powinna wyglądać taka cyfra wybita świeżym stemplem oraz jak postępowała degradacja pierwszej cyfry daty, aż do formy „kadłubka”, jaką znamy z naszej przebitej złotówki.
Jak widzimy degradacja stempli postępowała stopniowo. Najpierw cyfra straciła górny daszek po prawej, potem po lewej a następnie straciła tez swoje „odnóża”. Został sam kaleki „kadłubek”, który już tyko „robi za jedynkę” J

Ponieważ w tym roczniku występują tylko dwie odmiany, różniące się datą, stąd badanie nie było skomplikowane. ODMIANA 1 – to będzie ta, w której data została wybita prawidłowo, zaś ODMIANA 2, będzie charakteryzowała się przebiciem daty. Poniżej pokuszę się o oszacowanie rozkładu procentowego poszczególnych odmian na podstawie próby 107 sztuk monet z tego rocznika, których zdjęcia są dostępne w archiwach internetowych. Następnie rozkład procentowy odniesiemy do nakładu monety i oszacujemy potencjalna ilość wybitych sztuk dla obu odmian. To wszystko podsumujemy estymacją stopnia rzadkości według skali dla polskich monet historycznych opracowaną przez hr. Emeryka Hutten-Czapskiego. A na koniec standardowy opis według najnowszego katalogu i pokazanie zdjęć obu odmian. Taki jest plan na dokończenie tego wpisu.

Zatem najpierw mamy rozkład procentowy na badanej próbie. Poniżej w tabelce umieściłem dane, które to opisują.

ROZKŁAD PROCENTOWY
WYNIK
ODMIANA 1 - DATA 1788
95,3%
ODMIANA 2 - DATA 1787/8
4,7%

Teraz standardowo odniesiemy to do nakładu, który jak przypomnę wynosił 1,2 miliona sztuk. Proste działanie matematyczne i mamy już szacunek nakładu dla każdej z odmiany z osobna.
SZACOWANY NAKŁAD
WYNIK
ODMIANA 1 - DATA 1788
1 143 925
ODMIANA 2 - DATA 1787/8
56 075

Jak mamy nakłady to nie pozostaje mi nic innego, jak spróbować pokusić się o analizę czy jakaś z odmian nie zasługuje na stopień rzadkości. Dotychczas złotówka z 1788 traktowana, była, jako jedna i z takim nakładem i ilością dostępnych egzemplarzy nie miała szans na jakikolwiek stopień w skali hrabiego Czapskiego. Czy zatem cos się zmieniło? Poniżej zestawienie z moją propozycją.

ESTYMACJA RZADKOŚCI
WYNIK
ODMIANA 1 - DATA 1788
BRAK
ODMIANA 2 - DATA 1787/8
R1

Oczywiście to tylko moja subiektywna interpretacja, ale odniosłem ją do wyników badań innych monet wcześniej opisanych na moim blogu. W całej grupie badanych monet tylko 5 egzemplarzy miało przebitą datę i porównując ten wynik do poprzednich analiz wychodzi stopień R1 jak byk J, więc choćby z tego powodu moja ocena wydaje się być uzasadniona. Teraz posiadało już tylko podsumowanie i opasanie monet w ujęciu katalogowym.

ZŁOTÓWKI SAP 1788

27.b– ODMIANA STANDARDOWA
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy 83 ½ EX MARCA (E.B./4.GR.) PURA COLON: (17-88.)
Szacowany nakład odmiany = 1 143 925
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie = 95,3%
Szacowany stopień rzadkości = brak stopnia (odmiana popularna)

27.b1?– ODMIANA z przebitą datą
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy 83 ½ EX MARCA (E.B./4.GR.) PURA COLON: (17-87/8.)

Szacowany nakład odmiany = 56 075
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie = 4,7%
Szacowany stopień rzadkości = R1

Na dziś już kończymy. Z numizmatycznego punktu widzenia był to udany wpis, bo w końcu dodałem i opisałem kolejną nową odmianę, o której zapomnieli autorzy najnowszego katalogu. Myślę, że również interesujący był motyw okolicznościowego medalu, którym Prusacy pogłębiali jakże krótką przyjaźń między naszymi narodami. Mam nadzieję, że interesujące były również informacje na temat tego, jak w ogóle doszło do „odwilży” i w jaki sposób udało nam się na chwilę spokojnie pomarzyć o wolnej i suwerennej Polsce. Tematy wojskowe to jedne z moich ulubionych i na pewno będę jeszcze nie raz wracał do wydarzeń, w którym wysiłek i oręż patriotów pozwalał mieć nadzieję w II połowie XVIII wieku. Dziękuję za doczytanie do końca J

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwum WCN, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka , Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, internetowego Katalogu Monet Polskich FORTRESS oraz tablicy z wizerunkiem wojska polskiego wykonanej przez Michała Stachowicza i reprodukcji obrazu carycy Katarzyny Wielkiej wyszukanych za pomocą usługi gogle grafika.. Przybliżyłem szerzej a czasem nawet zacytowałem, informacje zaczerpnięte z publikacji „Kalendarium Sejmu Wielkiego” Zamku Królewskiego w Warszawie 2011, „Polsko-rosyjsko wojna w obronie konstytucji” autorstwa Tadeusza Rawskiego z Przeglądu Historyczno-Wojskowego z 2012, książki Romana Rybarskiego „Skarbowość Polski w dobie rozbiorów” z 1937oraz wersji elektronicznej „Gabinet Medalów Polskich” Edward hr. Raczyński tom IV z 1843 ze strony m4n.pl 

niedziela, 8 stycznia 2017

33 Aukcja PTN, czyli znów było słychać "tych klientów nie obsługujemy"

Nadszedł czas na opisanie kolejnej aukcji, w której zdecydowałem się uczestniczyć. Po tuzach naszego rynku aukcyjnego, czyli Warszawskim Centrum Numizmatycznym i Antykwariacie Numizmatycznym Michała Niemczyka, miałem całkiem niedawno okazję brać udział w wydarzeniu zorganizowanym przez Polskie Towarzystwo Numizmatyczne. Już sama nazwa organizatora wzbudza we mnie jako amatora monet i ich kolekcjonowania, same pozytywne skojarzenia i szacunek. Nie bez kozery, w końcu PTN jest ikoną narodowego ruchu numizmatycznego, spadkobiercą jego chlubnych tradycji oraz instytucją o naukowym podejściu do naszej pasji. Zatem po pierwsze należałoby się spodziewać pokazu tego zawodowstwa zarówno w odpowiednim doborze oferty, prawidłowym opisie numizmatów, ich racjonalnej wycenie oraz przebiegu samego procesu sprzedaży i podejściu do jego uczestników. Nie miałem nigdy wcześniej przyjemności brać udziału w aukcjach tego podmiotu. Z racji swojego elitarnego podejścia do kultury, wysokiego poziomu naukowego oraz pewnego rodzaju zewnętrznej hermetyczności struktur, jaki roztacza wokół siebie PTN, traktowałem je raczej, jako impreza zamknięta, dostępną wyłącznie dla śmietanki znawców. Wiele można by tu jeszcze użyć wzniosłych określeń, sens jest taki – to zawsze była impreza zdecydowanie „nie dla mnie”. Być może nie wykonałem wystarczającego wysiłku, żeby lepiej poznać struktury PTN, ale tak już jest z amatorami – zbieraczami, że przeważnie, gdy wchodzą w swojej pasji na naukowe podwórka, to występując z gorszej pozycji startowej są raczej w defensywie. I tak właśnie ja, traktowałem PTN i wszystkie jego niezwykle rzadkie okazje do interakcji ze „zwykłymi amatorami monet”. Czy po tej pierwszej imprezie aukcyjnej, w której wziąłem udział zmieniłem zdanie, czy oswoiłem „dzikiego zwierza” a może uznałem, ze to jednak miejsce dla mnie i teraz sam już tworze element tej elity? O tym też będzie ten artykuł. W dalszej części wpisu będę chciał podzielić się swoimi przemyśleniami, wrażeniami i komentarzem na temat oferty monet ze szczególnym naciskiem na okres Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz oczywiście samego przebiegu tej niezwykłej imprezy. Poniżej, mała ilustracja z przymrużeniem oka, na dobry początek J


Na początek zacznę od podstaw. Zaskoczyła mnie informacja o aukcji PTN, która miałem szczęście przeczytać, jako post na forum TPZN. Towarzystwo Przeciwników Złomu Numizmatycznego, do którego nalezę, jest miejscem w sieci, w którym środowisko numizmatyczne aktywnie uczestniczy w badaniach, dyskusjach i wymianie poglądów na wiele (wszystkie?) tematów związanych z naszą ukochaną pasją. Więc w sumie nie zdziwiło mnie to , że ukazał się tam informacja o planowanej aukcji. Bardziej byłem zaskoczony tym, że po pierwsze nie było żadnej na ten temat informacji na oficjalnej stronie internetowej PTN oraz to, że informujący nie był jeszcze pewien, kiedy konkretnie odbędzie się impreza ale miało to być „jakoś niebawem”. Tu po raz pierwszy zapaliła mi się ostrzegawczo żółta lampka, że być może nie wszystkie działania firmowane przez to towarzystwo są takie sprawne jak by się z pozoru wydawało. Z kolejnych komentarzy dowiedziałem się, że aukcja, na którą zapraszają organizatorzy to ta sama, która miała się odbyć 16 kwietnia 2016, ale ponieważ się nie odbyła, to z pewnością została przełożona na teraz. J O przepływie informacji będzie większość tego wpisu. W sumie, po bliższym przyjrzeniu się sprawie musze odnotować, że jeden z użytkowników forum zapytał się w kwietniu czy aukcja się odbędzie w pierwotnym terminie (bo było o niej cicho) i uzyskał odpowiedź, że została przełożona i odbędzie się „w drugiej połowie roku”. Organizatorzy nie kryli, ze mają poważny problem z uzyskaniu od członków PTN wymaganej minimalnej ilości monet, stad zmuszeni są przełożyć imprezę. Przyznacie sami, że w dobie, w której informacja uzyskała podobne znaczenie do samych numizmatów, to styl komunikacji (lub jej braku) jest stosunkowo ekscentryczny. Jeśli organizatorzy specjalnie chcieli zainteresować w ten sposób swoja imprezą, to musze przyznać, że im się to udało. W czasie, gdy największe domy aukcyjne postawiły na nowoczesne środki przekazu i szerokie reklamowanie swoich imprez, okazuje się, że inne podejście bazujące na pewnej „tajemniczości i elitarności” również okazało się bardzo atrakcyjne dla uczestników rynku numizmatycznego. Pisze uczestników rynku, mając na uwadze wszelkiego typu osoby i firmy handlujące monetami, które zawsze czerpały z aukcji PTN dobry i stosunkowo tani materiał do okazyjnych zakupów i późniejszej ich odsprzedaży z zyskiem. Ja nie byłem jeszcze wtedy świadomy tych mechanizmów i uznałem ascetyzm w marketingu 33 aukcji PTN za karygodny błąd, dyskwalifikujący w pewien sposób organizatorów. Czy nie pospieszyłem się z oceną, o tym dalej. J

Drugim ważnym czynnikiem po samym „dowiedzeniu się”, że aukcja się „niebawem” odbędzie jest oczywiście, jaki asortyment będzie na niej oferowany. Odpowiedź na pytanie, czy będą dostępne jakieś monety, które mogą mnie szczególnie zainteresować wydawała się tylko formalnością. O to byłem w sumie spokojny, bo w końcu okres SAP jest bardzo popularny i płodny, jeśli chodzi w asortyment monet a po drugie „takie elity numizmatyki” zapewne posiadają w swoich przepastnych kolekcjach wiele rzadkich walorów z tych czasów. Uznałem, tez, że być może zdecydują wykorzystać popularność i wysokie ceny, jakie uzyskują ostatnio monety i …trochę się ich pozbyć. J Może to naiwne rozumowanie, ale tak to jakoś się u mnie kołatało. Zatem aktywnie poszukiwałem jakiegokolwiek dojścia do oferty. Najpierw ukazało się info drobnym drukiem o katalogu, który będzie uprawniał do udziału w aukcji a dopiero po jakimś czasie ukazał się katalog na stronie internetowej. Do tego akurat byłem przyzwyczajony, bo i ile nie brałem udziału w poprzednich aukcjach PTN, to katalogi z nich w formie PDF były i są dla mnie cennym źródłem wiedzy, stąd spodziewałem się, że towarzystwo udostępni taką formę dopiero w „ostatniej chwili”. Jak się okazało, katalog on-line ukazał się zaledwie tydzień przed imprezą, co w sumie było można założyć śledząc poprzednie edycje – jednak organizatorzy wysyłali wcześniej mylne zapewnienia, że tym razem będzie znacznie szybciej. Nic to, w sumie i tak to dla mnie bez większego znaczenia, tydzień czasu dla osoby mieszkającej w Warszawie i mogącej w każdej chwili udać się do PTN jest zdecydowanie do przyjęcia, gorzej zapewne miały osoby które musiały zaplanować ewentualna podróż do stolicy. Ale wracając do meritum, katalog był dostępny, zatem bez zwłoki przystąpiłem do analizy asortymentu w interesującym mnie okresie. Samych monet z okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego niestety nie było zbyt wiele, a już srebrnych koronnych, czyli tych, które najbardziej mnie interesują – było zaledwie kilka. W dalszej części opiszę jak to wtedy widziałem.

Jakoś ostatnio nie rozpieszczają nas aukcjonerzy. Trzeba jasno napisać, że czy to na aukcjach WCN, czy też u Niemczyka, czy tez nawet na renomowanych zagranicznych portalach aukcyjnych trudno spotkać ciekawe monety z tego okresu w dobrych cenach. Liczyłem na rodzimych zawodowych numizmatyków z PTN, ale tu tez się mocno rozczarowałem. Asortyment monet polskich z II połowy XVIII wieku zawierał 19 sztuk, z czego srebrnych było zaledwie 9 egzemplarzy. To niestety mizeria, która pod sporym znakiem zapytania już na wstępie postawiła moje ewentualne uczestnictwo w tej imprezie. OK., monet mało, to może, chociaż specjalnie wyselekcjonowane, ciekawe i do zdobycia w dobrych cenach?  Co my tam mieliśmy, zaczynając od najmniejszych srebrnych nominałów. Pierwsza moneta była sześciogroszowa z ostatniego roku bicia tego rodzaju, czyli z roku 1795. Ani ładna, ani rzadka, stan oceniony na III z minusem, cena wywoławcza 150 złotych. Jednym słowem popularna moneta z słabym stanie, którą nie byłem zainteresowany. Kolejny numizmat, to był srebrnik z najpopularniejszego rocznika 1767. Moneta została oceniona na III z plusem i wyceniona na 250 złotych. Znów to nie była oferta dla mnie. Może kolejny drobiazg będzie ciekawszy? Tym razem dość ładna dziesięciogroszówka z najczęściej pojawiającego się w handlu rocznika 1790. Mam jakiś tam sentyment do tych monet, bo w końcu to właśnie o nich był mój pierwszy wpis inaugurujący tego bloga. Zatem z ciekawością zerknąłem na to jak została opisana. Fachowcy ocenili jej stan na II minus i ustawili cenę wywoławcza na 300 złotych. To dość sporo jak na ten rocznik, ale niezły stan monety i naturalna ładna patyna, sprawiły, że zaznaczyłem ja sobie wstępnie, jako ciekawą. Oczywiście sprawdziłem też wariant, w jakim była i tu muszę przyznać, że zrobiłem to przy użyciu informacji opublikowanych na swoim blogu. To chyba pierwszy przypadek jak wróciłem do wcześniej napisanych informacji, zatem uznałem, że praktycznie czasem może się komuś przydać to, co tu uskuteczniam J Ten egzemplarz to konkretnie wariant oznaczony i opisany przez mnie, jako 18.d3? (znak zapytania świadczy, że ten wariant nie został opisany w najnowszym katalogu Parchimowcz/Brzeziński), który charakteryzuje się brakiem dwukropka po GR. Oferowana moneta jest trochę lepsza od egzemplarza, jakim sam dysponuje i to była jej największa zaleta. Zatem moneta, jak najbardziej dla mnie i w moim zasięgu. Podsumowując drobiazgi na 3 monety, jedna była interesująca, chociaż nie unikatowa. Poniżej zdjęcie tych monet w katalogu.

Przejdźmy teraz do monet średnich, jakimi są złotówki ich wielokrotność. Już pierwsza moneta wyglądała fajnie. To złotówka z bardzo popularnego rocznika 1767, ale za to w bardzo dobrym, w sumie nawet menniczym stanie zachowania (oceniono go na I minus) oraz w nieco mniej popularnym wariancie z „małymi orłami”. Mam oczywiście taka monetę w zbiorach i to nawet w dobrym stanie zachowania, ale na pewno nie jest tak ładna jak ta oferowana sztuka, zatem drugi egzemplarz, który sobie zaznaczyłem do obserwacji to ta czterogroszowa. Cena wywoławcza ustawiona na 500 złotych była bardzo atrakcyjna i uznałem nawet, że to pierwsza prawidłowa cena, z jaką się zetknąłem w ofercie SAP, która daje spory margines i potencjał do uzyskania naprawdę wysokiej ceny. Czy będzie mnie na nią stać, nie byłem zbyt pewien ale mając już taki egzemplarz w zbiorze nie byłem zdesperowany do jego zakupu, raczej pozytywnie zainteresowany jej losem J. No to zaczęło się nieźle i ciekawe jak będzie dalej. Drugim i zarazem ostatnim egzemplarzem oferowanym w kategorii, jaką określam, jako ‘średnia moneta SAP” była dwuzłotówka z ciekawego rocznika 1776. Na początek może napiszę, że byłem zaskoczony, bo to już kolejna, może nawet „około 10” sztuka z tego rocznika dwójek, jaką spotykam, że jest oferowana do sprzedaży w 2016 roku. Zastanawiające jak na potencjalnie mniej popularny rocznik, szczególnie jak odniesie się to do innych roczników o podobnym nakładzie, które w ogóle nie pojawiają się w obrocie. Szczegół wart zanotowania, ja go nie przegapiłem a nawet sprawdziłem na własną rękę czy nie mamy czasami do czynienia z jakimś wysypem fałszywej produkcji. W sumie po raz pierwszy dziele się ta informacja, ale moje obawy okazały się płonne, bo monety oferowane w tym roku wydają się być OK. Na pewno gdym miał jakieś uzasadnione podejrzenia, to wcześniej bym to starał się nagłośnić na forum TPZN. Tu LINK DO FORUM Przy okazji zapraszam wszystkich amatorów monet do rejestracji i uczestnictwa w dyskusjach na tym forum. Nie ma się, czego obawiać, bo to naprawdę bardzo przyjazny teren i nie trzeba się „habilitować z mennictwa” żeby brać udział w dyskusjach. Ale wracając do tej 8-groszówki, to oferowany egzemplarz był oceniony na III plus a cena wywołania miała wynosić 700 złotych. Znając ten rocznik, wiedziałem o występującym w ramach niego wariantach (temat czeka grzecznie w kolejce do opisania na blogu J) i na początek sprawdziłem czy moneta z tego rocznika będąca w moim posiadaniu to ten sam wariant co oferowana na aukcji. Najnowszy katalog opisuje dwie odmiany, ja jednak wole je nazywać wariantami i tak je na własny użytek kwalifikuje. Po analizie zdjęcia uznałem, że jest to moneta, która różni się drobnymi detalami stempla od egzemplarza będącego w moim posiadaniu, jednak należy do tego samego wariantu wyznaczonego przez autorów najnowszego katalogu, czyli „wieniec dotyka owalu herbowego”. Uznałem, że będę obserwował jej losy, nie nastawiałem się jednak na zakup… no chyba, że za okazyjna cenę J.
Ostatnia grupa monet srebrnych występujących na akcjach są monety grube, do których na własny rachunek zaliczam półtalary i talary. Na aukcji PTN mieliśmy aż 4 egzemplarze najgrubszego srebra ostatniego króla. Zatem teoretycznie mogła się szykować prawdziwa uczta dla koneserów okresu, ale czy tak było? Pierwsze dwa talary, to monety 6-cio złotowe ze schyłkowego okresu panowania Stanisława Augusta i utraty naszej państwowości. Najsampierw mamy talara z 1794 roku, którego stan fachowcy ocenili na III minus i wycenili na kwotę 800 złotych. Jak powszechnie wiadomo ten talar jest najpopularniejszym rocznikiem o najwyższym nakładzie w całej historii tego nominału w II połowie XVIII wieku. Zatem nic specjalnego, do tego w lekkopółśrednim stanie. Jednak, jako domorosły badacz monet tego okresu, znam, co najmniej 6 wariantów tego talara, zatem z ciekawości sprawdziłem, jaki konkretnie reprezentuje. Nie będę wchodził w szczegóły, bo temat niedługo ukaże się na moim blogu, napisze tylko, że moneta mnie nie zainteresowała i uznałem, ze to nie jest oferta dla mnie. Druga spośród lżejszych talarów wybitych według ustawy z 1794 roku, był egzemplarz z rocznika 1795. To zdecydowanie bardziej ciekawy i mniej popularny rocznik, chociaż nie jakiś unikat. Dosyć często pojawia się w sprzedaży, ale przeważnie tak i jak monety z roku poprzedniego – ich stan zachowania i jakość bicia pozostawia wiele do życzenia. Oferowana moneta oceniona została na III plus i wyceniono ją na 1200 złotych. Ten talar tez ma warianty, więc sprawdziłem to na samym wstępie i okazało się, że to wersja „liść nie zachodzi na tarcze herbową”, której nie posiadam. Trzeba jednak dodać, że stan tej monety był raczej kiepski, szczególnie wady blachy i justunek napisów otokowych widoczne zarówno na awersie jak i na rewersie nie zachęcały do zakupu. Mam zasadę, że w przypadku popularnych roczników raczej czekam na egzemplarz bez widocznych wad, toteż postanowiłem zapisać sobie zdjęcie, ale wiedziałem, że nie ubijemy interesu.
 Kolejny talar to popularny wśród kolekcjonerów talar „zbrojarz” z 1766 roku. Moneta, od której na dobre zaczęło się moje zainteresowanie okresem SAP, które później przerodziło się w prawdziwą pasję. Z tego choćby powodu moneta na wstępie wydała mi się ciekawa. W sumie, muszę napisać, że każda moneta z królem z zbroi budzi moje zainteresowanie, jest to bowiem wizerunek który moim zdaniem doskonale wygląda na numizmatach i prezentuje władcę w bardzo dobrym świetle. Widać tu kunszt medalierski Jana Filipa Holzhausera, który aż do śmierci służył swoim talentem polskiemu królowi. Znanych jest wiele wariantów tego talara. Dla przykładu, autorytet i znawca mennictwa tego okresu, pan Rafał Janke w swojej publikacji (polecam J) w Przeglądzie Numizmatycznym w roku 4/2009 wymienia po 14 stempli awersu i rewersu, układających się w 25 wariantów monety. Stąd zawsze jestem ciekawy, z jaką monetą mam do czynienia i sobie to dla sportu sprawdzam. A co, a jak J, trzeba ćwiczyć oko. Sporo informacji na temat tego talara znajdziemy również w najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, gdzie autorzy poświęcili mu cały niewielki rozdział. Jak się okazało na aukcji mieliśmy do czynienia z wariantem rewersu z kropkami po inicjałach F.S. oraz bez kropek po COLONIEN i dacie. Taki wariant monety w najnowszym katalogu nosi nazwę 32.a8. Nie posiadam monety w tym wariancie, jednak musze przyznać się bez bicia, że bardzo cenie sobie urodę talarów i stan III/III minus to nieco poniżej mojego zakresu tolerancji. Zresztą nawet gdyby było inaczej niż widać na zdjęciach poniżej, to muszę donieść, że wysoka cena wywoławcza ustawiona na poziomie 4000 złotych był tak irracjonalna, że aż śmieszna. Co nie pozostało bez odzewu, bo nie wytrzymałem i skomentowałem ten fakt na forum TPZN. Kto to widział, żeby żądać, jako wywołanie 4000 złotych za tak słabego talara. Nic dziwnego, że nikt nie pokusił się o złożenie oferty. To być może jedna z tych monet, których „brakowało” do rozpoczęcia aukcji i została wystawiona tylko „na sztukę”. Każdy, kto był w wojsku wie, co to znaczy. W wojsku sztuka zawsze się musi zgadzać a że cena za duża i oferta nie zostanie sprzedana, to jest mniej istotne, ważne że aukcja się odbędzie. To tak w skrócie. Ostatnim talarem Poniatowskiego a za razem ostatnią oferowaną do sprzedaży monetą z okresu SAP był egzemplarz z 1776 roku. Na temat tego egzemplarza tez pisałem już na forum TPZN i wymieniłem kilka uwag. Pierwsza to oczywiście stan zachowania. To właśnie ta moneta została sprzedana w 2012 roku na aukcji WCN LINK , gdzie oceniona została przez ówczesnych organizatorów na stan III. A tu w opisie aukcji PTN mamy nagle stan II. Rozumiem, że ocena monet jest procesem subiektywnym, jednak ogólne zasady są raczej czytelne i uniwersalne. To też poprawa stanu o cały stopień to raczej wydarzenie z gatunku SF. Nie podobało mi się to, a w połączeniu z kosmiczną ceną (tak, to zdecydowanie SF) wywoławcza wynosząca aż 9000 złotych, wyglądało to jak łowy na jelenia. Niby moneta ładna i rzadka, ale moim zdaniem nie była warta ani tej oceny, ani tej ceny. Poniżej prezentuje zdjęcia opisywanych monet.
Jakie wnioski? Na 9 srebrnych monet z okresu SAP, tylko dwie były dla mnie interesujące i brałem pod uwagę ich licytacje. Miałem sporo zastrzeżeń, co do jakości opisów aukcyjnych i nie chodzi o sama czcionkę (tu tez były drobne uwagi na forum TPZN). Nie zgadzałem się z większością ocen stanów zachowania oraz uważałem, że niektóre z cen wywoławczych są co najmniej „lekko przesadzone”. Tym samym nie wróżyłem im udanej sprzedaży. Kolejnym drobnym acz denerwującym zabiegiem było opisane oferty jedynie według katalogu Kopickiego. Dla okresu SAP takie traktowanie numizmatyki trochę „trąci myszką”, co być może jest zaletą dla miłośników historii, ale nie dla jej sprzedawców J. Jak dla mnie absolutnym minimum jest Plage a jeszcze lepiej jak jest opis zgodny z najnowszym katalogiem Parchimowicz/Brzeziński. Są już takie domy aukcyjne, które tak opisują swoje oferty okresu SAP i jest to wygodne oraz czytelne. Podsumowując tylko kilka monet z całej oferty były dla mnie interesujące i brałem je pod uwagę rozstrzygając możliwość, by tym razem spróbować swoich sił z zawodowcami. Przekonała mnie do tego szczególnie nowatorska, jak dla aukcji PTN forma uczestnictwa on-line. Zdawałem sobie sprawę, że możliwość udziału przez Internet została uruchomiona w ostatniej chwili, zatem jako osoba już trochę doświadczona życiem, brałem pod uwagę ewentualne problemy natury techniczno-organizacyjnej, jakie mogą się pojawić. I o tym moim uczestnictwie będzie kolejną część wpisu.

Na wstępie doceniam postęp, jaki miałem okazje obserwować a nawet, w jakim przyszło mi brać czynny udział. Z drugiej jednak strony, jako potencjalny klient sprawdziłem kontrahenta, zapoznałem się z regułami aukcji gdyż lubię być świadomy a dodatkowo czułem się odpowiedzialny za to, by wiedzieć, z kim mam zamiar handlować i komu powierzę swoje fundusze. Zatem gdy to ustaliłem, to w kolejnym kroku zapisałem się do aukcji i wpłaciłem wadium. Jako, że czasu był mało organizatorzy pomyśleli o szybkiej ścieżce i prosili o wysłanie specjalnego maila ze zgłoszeniem udziału i wpłaty wadium. Uczyniłem wszystko zgodnie z wytycznymi, nie miałem zamiaru przez niedopełnienie jakiś formalnych drobiazgów uniemożliwić sobie udziału. Wszystko zagrało, otrzymałem swoje konto na stronie aukcji i mogłem się zalogować. Na wstępie wielka pozytywna cecha, jaka mnie zaskoczyła to sam katalog dostępny dla uczestników internetowych. Otóż otrzymałem dostęp do wygodnego katalogu online, z dużo lepszymi zdjęciami niż te w wersji PDF. Zdjęcia były (są nadal) naprawdę w sporej rozdzielczości i można było na tej podstawie dobrze ocenić monetę a następnie porównać ocenę fachowców z własną. To spory plus, którego w sumie nie zakładałem i uznałem za pierwszą oznakę udanej aukcji. Kolejnym krokiem, jaki zdecydowałem się zrobić było zaradzenie jakoś problemom technicznym, jakie spodziewałem się spotkać w dniu aukcji. Sądziłem, że liczba uczestników aukcji on-line z pewnością zaskoczy organizatorów oraz ich łącza internetowe lub serwery i nie będzie można się tam zalogować w dniu aukcji. Aby temu zaradzić, na trzy wcześniej wybrane przez mnie monety złożyłem swoje limity. Wycelowałem swoje działka w 10-cio groszówkę z 1790, drugi strzał był w złotówkę z 1767 a trzecia salwa poleciała w dwuzłotówkę z 1776. Moje limity zostały przyjęte, co uśpiło moją czujność, bo już wiedziałem, że cokolwiek się zdarzy to po raz pierwszy wezmę czynny udział w aukcji Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Czad!

O samej aukcji można napisać wiele. Z opinii, jakie są dostępne na forach oraz od osób, które znam wiem, że była to na pewno udana impreza pod względem handlowym. Być może nawet najlepsza dotychczasowa aukcja PTN. Klientów licytujących na żywo było wielu, monety cieszyły się w większości dużym powodzeniami a kilka z nich osiągnęło nawet zaskakująco wysokie ceny sprzedaży. Zatem można napisać, że operacja się udała, ale czy wszyscy pacjenci ją przeżyli? Skąd, więc w sieci tyle negatywnych opinii, emocji i gorzkich żalów. Nie będę odkrywcą, jeśli napisze, że wszystkie problemy wyniknęły z fiaska licytacji on-line oraz późniejszego zamieszania związanego z informowaniem o efekcie licytacji i uzyskanych cenach. Dość powiedzieć, że nawet tak wydawałoby się dobrze przygotowany uczestnik jak ja, który przewidział upadek internetu/serwerów podczas imprezy i złożył wcześniejsze zlecenia, nie był pewien, jakim efektem zakończyła się jego licytacja. Stąd wiele osób zadawało sobie pytania „czy coś wygrałem” a jeśli odpowiedź brzmi „TAK”, to skąd się o tym dowiem. Tu niestety trzeba jasno powiedzieć, że organizatorzy nie stanęli do końca na wysokości zadania i większość pytań publiczności pozostało do dziś bez odpowiedzi. Stworzyło się przez to wrażenie, że unikanie konkretnych odpowiedzi ze strony organizatorów, to inaczej informacji typu - handel został zakończony, ceny były OK., kasa się zgadza, więc o czym tu gadać. A problemy? To przecież to nie nasza wina, bo my robimy to społecznie. Takie podejście kłóci się niestety z ogólną wizją profesjonalizmu, jaki cechuje wszelkie działania PTN. Nie będę się nad tym stanem rzeczy bardzo znęcał, niech ilustracją zamieszania, jakie miało miejsce będzie tylko garść zarzutów, z których najczęstsze dotyczyły problemów technicznych. Na początku można się było zalogować i nawet uczestniczyć w aukcji (takie się miało wrażenie) z tym, że opóźnienie licytacji w Internecie względem realnej aukcji sięgało kilku pozycji. Tym samym, jeśli uczestnik w sieci licytował pozycje na przykład 35, to na Jezuickiej w Warszawie organizatorzy sprzedawali już pozycję 38. Tym samym „nie dało” się niczego kupić. To opóźnienie przeszkadzało tez licytującym zgromadzonym na sali (bo wyświetlano to co było w inetrnecie) i wprowadzało dodatkowe zamieszanie, tym samym zdecydowano aby w ogóle wyłączyć licytację on-line. Drugim mocnym zarzutem było wyświetlanie na sali limitów, jakie zostały złożone przez internautów, co mogło wpłynąć na szansę zwycięstwa w aukcji. Tu doczekaliśmy się nieśmiałych tłumaczeń, ale do końca nikt nie wie jak było naprawdę. Trzecim zarzutem, który przelał czarę goryczy była opóźnienie w dostępie do listy wynikowej aukcji oraz jej niezgodność z informacjami umieszczonymi na stronie aukcji. Wylicytowane kwoty na liście wynikowej znacznie różniły się od tych, jakie są do dzisiaj dostępne w sieci. Jak to wytłumaczyć? Totalna dezinformacja, której przyczyn nawet się nie podejmuje zgadywać.

Zilustruje to w sposób, w jaki opisałem swój przypadek na forum TPZN. Jako przykład posłuży tu moja licytacja pozycji nr, 207 jaką była wcześniej wspomniana dziesięciogroszówka z 1790r, na którą złożyłem limit. Sytuacja miała miejsce po zakończeniu aukcji, kiedy chciałem sprawdzić jak mi poszło J.
A było to tak:
1) Na stronie aukcji PTN 33, po zalogowaniu na moje konto i wejściu na szczegóły pozycji 207, witają mnie takie oto, trzy bardzo optymistyczne informacje:
a)"gratuluje wygrałeś tę aukcję"
b)"wygrała oferta 390 złotych" (to mój max limit)
c)"zapłać teraz"
Zatem, hurra „WYGRAŁEM” !!!!
 2) Nie otrzymałem jednak żadnego sygnału lub maila informującego, że coś wygrałem i że mam jakąś określoną kwotę (w tym prowizja) zapłacić na jakieś konkretne konto, to wzbudza moja czujność. Dla pewności sprawdzam listę wynikową aukcji dostępną na stronie PTN. Tam przy poz.207 widnieje końcowa cena w kwocie 400zł!

Zatem coś jest nie tak i jak się domyślam, możliwe staje się to, że informacje widniejące na moim koncie to tylko kolejna pomyłka systemu informatycznego... Powoli w głowie zmieniam wajchę na jednak chyba „PRZEGRAŁEM” !!!

3) Jednak zaraz, w internecie jestem zwycięzcą i się tak łatwo nie poddam. Chcąc to jakoś samodzielnie zweryfikować i jakoś sprawdzić, naciskam śmiało guzik „ZAPŁAĆ TERAZ”, jaki widnieje na moim koncie przy wygranej pozycji 207. Guzik a jakże działa i przenosi mnie do "MOJEGO KOSZYKA". Tam otrzymuje 2 ciosy, system przekazuje mi dwie smutne informacje:
a) "PRZEPRASZAMY, TEN PRODUKT NIE MOŻE ZOSTAC KUPIONY"
b) "ZAMÓWIENIE NIE JEST MOŻLIWE, JEŚLI KOSZYK JEST PUSTY" (uwielbiam tę prostą i niezobowiązującą logikę)
.
Wajcha w mojej głowie, jeszcze bardziej przesuwa się w pozycję „PRZEGRAŁEM”.
4) Dochodzi do mnie, że prawdopodobnie jednak nie wygrałem tej aukcji i nie ma, co czekać na maila od organizatorów. Sprawdzam, więc ponownie regulamin aukcji i poszukuje info o sposobie powiadamiania o wygranej oraz o metodach płatności. Niestety nie ma tam takich danych. Zatem nikt pewnie nawet nie zakładał, że internetowcy cos jednak wygrają. Jako akt wysokiej desperacji pisze post na forum TPZN, wiedząc, że czasem zachodzą tam organizatorzy i licząc, na to, że będą zainteresowani feedbackiem od uczestników.
Wajcha osiąga poziom, znów „PRZEGRAŁEM”!!!!

5), Jako, że moja aktywność w „tych dniach” jest wysoka, natykam się na decydujący argument informujący, że ta moneta jednak nie zasili mojego zbioru. W kolejnym dniu po zakończeniu aukcji ta sama moneta pojawia się do sprzedaży na innym portalu aukcyjnym… za kwotę 820 złotych.
 .  Potwierdza, to moje przypuszczenia, że monetę wygrał jakiś handlarz obecny podczas licytacji na sali, który pewnie odebrał ją i opłacił tego samego dnia a teraz już sprzedaje. W sumie handlować tez trzeba umieć i kasa się musi szybko zgadzać.

6) Po jakimś tygodniu otrzymuje na konto zwrot kwoty wpłaconego wadium i to jest ostatni element mojego udziału w 33 aukcji Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego.

Ot taka historia pokręconych losów jednej aukcyjnej pozycji :-)

Jakie wnioski? Mieszane. Z jednej strony cieszy duże zainteresowanie aukcją, co przekłada się na zainteresowanie monetami w ogóle. Trzeba liczyć się z tym, że rynek coraz bardziej skręca w kierunku inwestycji/handlu a jeśli nie można tego samemu zmienić to wypadałoby się z tym faktem pogodzić i być może poczekać „na lepsze czasy”. Z drugiej strony martwi rysa, jaka pojawiła się na powszechnej opinii o profesjonalizmie, jaki charakteryzuje działania Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Jako klient, nie jestem zadowolony z udziału. Nie jest to jednak moja a ni pierwsza ani tez ostatni aukcja, w której nic nie kupiłem, więc nie mam żalu. Jest to za to na pewno najdziwniejsza impreza, w jakiej miałem szanse uczestniczyć. Nie wiem czy bardziej jestem rozczarowany niepowodzeniem wysiłków zmierzających do unowocześnienia aukcji czy też tym, ze w dalszym ciągu przepływ informacji pomiędzy tradycyjnym PTN a społecznością miłośników monet jest na tak niskim poziomie. Jest ostatnio kilka zauważalnych ruchów, ale przy bliższym poznaniu tracą one na znaczeniu, bo wyglądają prawie jak czyny społeczne, pozorne i nieskoordynowane. Weźmy na warsztat komunikację ze społecznością. Nowa strona PTN wydawała się dobrym krokiem, jednak od dłuższego czasu nic ciekawego się tam nie dzieje, co być może świadczy o tym, że czas amatorskich rozwiązań „po taniości”, bazujących wyłącznie na pasjonatach się powoli kończy. Jakoś nie przekonują mnie stłumione głosy, że członkowie towarzystwa raczej nie korzystają z internetu (martwe forum PTN to jakby potwierdza), bo są przyzwyczajeni do spotkań we własnym wąskim gronie i bezpośredniej wymiany poglądów. Doceniam to, nie ma to jak fizyczna znajomość i przyjaźń, ale wiem, że w tych czasach to już nie wystarcza. A może by tak wrócić do źródeł, do symboli i na przykład odbudować warszawskie numizmatyczne czwartki w nowoczesnej i interesującej formie? Jestem zdania, że naszedł już czas żeby o tym jasno powiedzieć, opracować nową strategię działania PTN pasującą do XXI wieku i ruszyć do przodu by jedno zmienić na nowe a inne zachować dla przyszłych pokoleń.

Żeby skończyć bardziej optymistycznie i nie epatować wygórowanymi oczekiwaniami o wysokim standardzie usług… Pamiętam dobrze schyłek czasów handlu minionej epoki. Handlu spółdzielczego typu miejskich PSS Społem, wiejskich GSsch czy przedsiębiorstw państwowych jak WPHW, PTHW, czy branżowych jak WCH, Baltona, PeWeX i tym podobnych dziwnych tworów. Z doświadczenia wiem, że tam również klient z reguły stał na z góry określonej, raczej straconej pozycji, gdyż zawsze liczyły się jakieś inne obiektywnie ważniejsze czynniki. Historia, którą tak przecież wszyscy kochamy obeszła się z tymi tworami okrutnie. Po większości nie ma nawet śladu. Dobrze by było, żeby te dawno minione wrażenia nie wracały przy okazji uczestnictwa w wydarzeniach firmowanych przez tak zacne grono osób. Niech to będzie mój komentarz w formie „dobrej rady”. Być może warto zacząć mocniej i aktywniej popularyzować numizmatykę, wychodzić do szerokiego społeczeństwa i zachęcać nowe pokolenia pozyskując przy okazji nowych aktywnych członków - kosztem działalności pseudo-handlowej nielezącej przecież w obszarze głównych kompetencji PTN. Warto czasem zadbać o nieposzlakowaną opinie i być może lepiej będzie zorganizować kolejną aukcję stawiając na maksymalny profesjonalizm i sprawdzone rozwiązania. Jako ilustrację pasująca do dzisiejszego tematu, poniżej załączam krótki filmik ze sceną z kultowego filmu Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” z roku 1978. W tej scenie Janusz Gajos w roli kierownika samoobsługowego sklepu spożywczego, aktywnie (własnymi rękami) wciela w życie hasło „tych klientów nie obsługujemy” J


Na dziś to koniec. Od czasu zakończenia imprezy minął już prawie miesiąc, zatem emocje i bitewny kurz już dawno opadły. Postanowiłem odczekać chwile z rozmysłem, żeby napisać artykuł spokojny, konkretny oraz być może skonfrontować swoje doświadczenia i skomentować inne publikacje na ten temat. Niestety pomimo kilku zapowiedzi, nikt nie zdecydował się jeszcze podsumować ostatniej aukcji PTN, więc niejako „na ochotnika” wystawiam się na strzał, jako, ten pierwszy J

Opisałem już wszystkie aukcje stacjonarne, w których uczestniczyłem od chwili założenia bloga, to jest od maja 2016r. Teraz już tak szybko żadnej aukcji krajowej nie będzie. Są za to ciekawe aukcje zagraniczne, więc z pewnością będzie, o czym pisać. Dziękuję wszystkim za doczytanie do tego miejsca J.