czwartek, 27 kwietnia 2017

11 Aukcja Antykwariatu Niemczyk, czyli z wizytą na targowisku plastiku.

Dawno nic ciekawego nie działo się w tej jakże istotnej części naszej pasji, jaką są aukcje numizmatyczne renomowanych wystawców. Antykwariat Michała Niemczyka jest jedną z takich instytucji na rodzimym rynku numizmatycznym, więc nic dziwnego, że od chwili, kiedy powstał mój blog zdecydowałem się na relacjonowanie każdego tych wydarzeń. Oczywiście sama opowieść będzie mocno okrojona tylko do monet ostatniego króla, które są moim głównym obszarem zainteresowania. Jakoś tak się złożyło, że w roku 2017 to dopiero pierwsza duża impreza aukcyjna w kraju. Poprzedni rok obfitował w liczniejsze okazje, ten jest odmienny, coś jakby pozwolono kolekcjonerom na kumulacje środków przeznaczonych na zakupy. U mnie niestety tak to nie zadziałało, rozliczenie PIT-u skutecznie spustoszyło mój budżet i wolnych środków zgromadziłem „jak na lekarstwo”. Jednak pomimo tego i tak z wielką ochotą zasiadłem do komputera w sobotnie popołudnie, że być blisko najciekawszych w tym dniu wydarzeń związanych z handlem monetami SAP. Nie bez znaczenia dla dzisiejszej relacji będzie „specyficzna” forma zgromadzonej do sprzedaży oferty. Nie od dziś, nie jest mi „po drodze” z gradingiem, do czego w dalszej części z pewnością niejednokrotnie jeszcze nawiąże, za co wielbicieli tej formy od razu przepraszam, bo przeważnie nie będą to miłe opinie. Oczywiście pomimo odczuwalnego niedoboru środków nie było jednak tak, że miałem zamiar być tylko widzem. Potencjalnie brałem pod uwagę wygranie którejś z ofert a w konsekwencji, uwolnienie wylicytowanej monety z plastikowego opakowania. Może nie jest to jakiś „sens mojego życia”, bo nie jestem talibem numizmatyki, ale zawsze pozostaje we mnie jakieś małe zadowolenie z dobrze wykonanej roboty, jeśli moneta dzięki mnie pooddycha trochę świeżym powietrzem. A co, niech patyna rośnie w siłę. Coś w stylu „Uwolnić Orkę” dla niesfornych amatorów numizmatyki królewskiej J. Przygotowałem w tym celu nawet drobną przeróbkę reklamy aukcji, którą prezentuje poniżej. Zatem zaczynamy zabawę!
Oczywiście zanim „nadejszła ta wiekopomna chwila” należało się zapoznać z ofertą, ocenić ją pod względem atrakcyjności i możliwości finansowych oraz ustalić strategie.  A jeśli znów okaże się, że nie stać mnie na większość numizmatów (jak to u Niemczyka, zwykle same rarytasy), to może nawet nie nazywać tego szumnie strategią, a raczej zwykłym założeniem. Ale zanim dojdę do tego wątku, a także skomentuje ofertę monet SAP oraz uzyskane wyniki podczas licytacji, to winny jestem kilka zdań wprowadzenia. Wprowadzenie dotyczyć będzie mojego osobistego stosunku do gradingu monet w świetle tego, co aktualnie dzieje się w tym obszarze numizmatyki.

Jak może pamiętacie z poprzednich wpisów, już wcześniej przy różnych okazjach nieco zahaczałem o ten temat. Dotychczas prezentowałem raczej stonowane stanowisko, twierdząc tylko tyle, że nie jestem zwolennikiem zamykania monet w plastikowe trumny i traktowania ich potem, jak zwykły produkt-towar, na którym łatwo można zarobić. Jednak z drugiej strony obiektywnie doceniałem również zalety standaryzacji ocen stanów numizmatów, ich potencjalne możliwości a nawet korzyści, jakie dla społeczności amatorów numizmatyki może nieść za sobą ten proceder. Miałem na myśli takie podstawowe zalety jak wprowadzenie wysokich standardów ocen stanów zachowania, utrudnienie pracy fałszerzom i ograniczenie liczby fałszywych monet, czy choćby zwiększanie zainteresowania rzesz potencjalnych nowych kolekcjonerów. Tak było wcześniej, od tego czasu moje myślenie o tym zjawisku bardzo się pogorszyło, dziś mogę to śmiało napisać, że jestem już jego zdeklarowanym przeciwnikiem. Jak to możliwe? To proste, wszystkie zalety, jakie wymieniłem w zdaniu powyżej, nawet jeśli kiedyś w jakimś stopniu rzeczywiście występowały, to w ostatnim okresie zdewaluowały się i ideał kolejny raz sięga bruku. Gdybym nie był obiektywny, to mógłbym napisać, że te zasady praktycznie w ogóle przestały już obwiązywać. Razem z rosnącym zainteresowaniem zbieraczy, na rynku pojawiły się większe pieniądze i możliwości niemałego zarobku. W krok za tym, w grze pojawiły się nowe firmy, rozpoczęła się konkurencja, która paradoksalnie nie przyczyniła się do poprawy, jakości świadczonych usług, ale poszła w zupełnie innym i niezrozumiałym dla mnie kierunku, to jest doszło tu do drastycznego obniżenia, jakości usług. Z tego co teraz obserwuję, firmy trudniące się gradingiem poszły drogą „dyskontów numizmatycznych”, czyli postawiły na mocny marketing, zadowolenie klienta za wszelką cenę przy jednoczesnym ograniczeniu kosztów wykonania usługi. Dla znacznej części osób przekazujących monety do opakowania w plastik, kluczowe jest uzyskanie jak najwyższych ocen. Jak mniemam po to, żeby dalej te numizmaty dobrze/drogo odsprzedać.  Idąc tym tokiem rozumowania, najbardziej popularne usługi zapewnia ten pośrednik, który świadczy swoje usługi tanio i ocenia monety na tyle wysoko, ze zadowala tym swoich zleceniodawców. Tak powstał zaklęty krąg, w którym wszystko jest ważne oprócz rzetelnej oceny.  Spowodowało to sytuację, której już na początku obawiali się dalekowzroczni kolekcjonerzy i znawcy numizmatyki (ja do nich nie należałem), czyli dramatyczne obniżenie, jakości ocen oraz wejście tej usługi w coraz to nowe obszary i nisze kolekcjonerskie. Jaki handlarz nie chciałby sprzedać drożej niż kupił? Jeśli wymaga to tylko przepakowania w plastik to jest to spora pokusa. Stąd, jeśli jeszcze nie tak dawno, za mocna stronę gradingu miałem wysoki standard oceny stanu zachowania numizmatów, to teraz już tak nie myślę. Jest wiele przykładów wystarczy tylko wejść na pierwsze z brzegu forum numizmatyczne (polecam TPZN.pl), żeby przekonać się, że wszędzie tam jest ogrom dyskusji, w których publicznie polemizuje się z tymi ocenami. To nie tak miało wyglądać. Oceny miały wyznaczać standard, a my maluczcy zbieracze mieliśmy się uczyć od najlepszych fachowców a nie podważać ich oceny. Pierwszym sygnałem, że sytuacja się pogarsza był podział na graiding „amerykański”, w domyśle ten dobry, co trzyma standard ocen oraz na ten drugi, „lokalny”, gdzie czasem dzieją się różne cuda i zdarzają nieciekawe wpadki. Jak się okazało, nie trwało to długo i sytuacja wyrównała się poziomem w dół. Dziś tajemnicą poliszynela jest już fakt, że wysłanie monet do firmy X daje szanse na uzyskanie lepszych ocen od firmy Y, co dodatkowo podzieliło grading na "stary" - w domyśle ten, kiedy obowiązywały jeszcze w miarę wysokie standardy ocen i „nowy”, tu się dzieje wiele i oceny są z reguły wyższe.  Doszło do kuriozalnej sytuacji, w której handlarze skupują monety w „starych” plastikowych trumnach (istotne są chyba numery) i po wyjęciu ich z pudełka wysyłają je ponownie do gradingu, w nadziej na uzyskanie wyższej oceny niż ta, która była pierwotnie. Standard ocen się na tyle obniżył, że podobno często udaje się im ta sztuka i od tego już tylko krok od wystawiania monet w „nowych” trumnach na aukcje i zrealizowaniu swojego ciężko zarobionego zysku.. I jak okazuję się na końcu, to przecież o to tak naprawdę w tym gradingu tylko chodzi. O ten zarobek uzyskany kosztem zbieraczy, nie o numizmatykę…

Idę dalej. Kolejną zaletą, przez którą kiedyś tolerowałem pakowanie monet w plastik, było w moim mniemaniu ograniczanie liczby fałszerstw na rynku numizmatycznym. Zasada była prosta. Wysyłamy monetę do oceny przez grono wybitnych specjalistów, który poświęcają swój czas i wiedzę na rzetelną analizę naszego egzemplarza. Byle fals się przez oko tej sieci nie przeciśnie, stąd miałem ten proces za jedną z podstawowych metod walki z coraz bardziej popularnymi fałszerstwami. Minęło jednak parę lat i co my tu mamy? Liczne przykłady monet fałszywych błędnie ocenionych przez „speców” i zamkniętych w plastikowe trumny opisanych, jak oryginały. To z kolei przyniosło odwrotny skutek od zamierzonego, nie dość, że nie ograniczyło liczby fałszerstw to jeszcze przyczyniło się do zalegalizowania niektórych z nich i powszechnego uznania ich za oryginały. To wielka szkoda dla numizmatyki oraz dla kolekcjonerów. Oczywiście można powiedzieć, że mylić się jest rzeczą ludzką i tylko ten się nie myli, co nic nie robi. To prawdy objawione, z którymi nie dyskutuje, jednak skala tych pomyłek jest na tyle duża, żeby nie powiedzieć ogromna. W dyskusjach pojawiły się szacunki mówiące, że w niektórych typach monet (weźmy tu na przykład gdańskie orty Zygmunta III Wazy) ilość falsów krążąca na rynku, w tym zapakowana w slaby i traktowana, jako drogo kupione oryginały dobiega już do 40%. Nie wiem czy jakiś amator numizmatyki nie poczułby się oszukany i rozczarowany swoim zbiorem wiedząc, że aż tak wielka cześć jego zbioru to nowoczesne falsyfikaty wykonane gdzieś tam na wschodzie na szkodę kolekcjonerów. Ale zaraz, przecież mamy certyfikat, zatem jakie falsy… skoro na opakowaniu napisali, że oryginał? Może dojść do tego, że minie kilka lat a te doskonałe falsyfikaty staną się tak „umocowane”, że zaczną być w katalogach opisywane, jako „dobre”- jeśli już tak nie jest. Skoro przechodzą grading, skoro są wystawiane do sprzedaży, jako oryginały, to dlaczego nie uwzględniać ich w katalogach? To ogromne zagrożenie, które może skutkować wymieszaniem się oryginałów z doskonale podrobionymi kopiami. Z tego, co wiem, świadomi zagrożenia kolekcjonerzy już podejmują kropki obronne, jednym z nich jest na przykład taki, że unikają „nowinek” i nie kupują monet z odmian, których proweniencja jest niejasna, czyli na przykład takich, które nie były znane w kolekcji już od minimum 10 lat. Jeśli znawcy wychodzą z założenia, że jakaś część monet dostępnych na rynku (szczególnie te droższe i w dobrych stanach, których ostatnio wysypało) to doskonale zrobione kopie, to radzą się na tym po swojemu zastanowić, z tematem bardziej zapoznać pod kątem własnych zbiorów. Oczywiście monety SAP sam będę poddawał analizie na tym blogu – numizmaty z innych okresów pozostają w gestii innych kolekcjonerów. Kolejną bronią na tego typu procedery są nieliczne, ale wartościowe fora internetowe skupiające miłośników „prawdziwej” numizmatyki. Tam społeczność skupiająca amatorów i zawodowców dyskutuje na te tematy, na własna rękę tropi fałszerstwa, poddaje analizie konkretne przykłady i wyciąga wnioski, które mogą przydać się każdemu zbieraczowi i może uchronić jego zbiory. Zatem zachęcam, link można znaleźć w zakładce LINKI na górze bloga. Poniżej jedynie próbka złożona ze zdjęć kilku monet z wielu (z dziesiątek/setek?) dostępnych na forum przykładów falsyfikatów ocenionych, zapakowanych w plastik jak oryginały.

Firmy od gradingu nie poprzestały jednak na tym i poszły krok dalej. W ogólnym pędzie za zarobkiem zaczęły przyjmować do oceny również falsyfikaty i kopie monet. I najnormalniej w świecie oceniają ich stan zachowania!. Szok, co się dzieje. Powoduje to dodatkowe zamieszanie. Nie dość, że zapakowali w plastik dobrze zrobione falsyfikaty i trzeba bardzo uważać, to dodatkowo są obecnie na rynku ogradowane kopie monet. Stąd, decydując się na zakup monety w plastikowym pudełku trzeba być czujny jak pies podwójny. I coś, co miało być proste i bezpieczne nawet dla poczatkującego amatora czy inwestora – stało się realnym zagrożeniem. I jeśli kiedyś można było powiedzieć, że grading „Firmy X” jest pewny i nawet amator może bez strachu kupić każdy zapakowany przez nią numizmat, to aktualnie nie rekomenduje już tego robić bez dokładnej analizy zawartości slabu. Można powiedzieć, że kolejną zaletę przemieniono w słabość. Poniżej przykład takiego slabu.
Kolejnym wątkiem jaki należy poruszyć są nieuczciwi sprzedawcy, którzy wyciągają oryginalne monety z zamkniętych slabów i w ich miejsce wsadzają przygotowane do tego celu kopie. Tak spreparowaną trumienkę sprzedają potem na aukcjach w internecie jak oryginał, bazując przy tym właśnie na większym zaufaniu kupujących do produktów opakowanych w plastikowe slaby renomowanych firm numizmatycznych. Poniżej jeden z przykładów, jakie można znaleźć na forum TPZN.pl.

Czarę goryczy przelało jednak umieszczanie w slabach również innych wyrobów niebędących numizmatami. Przyjęto zasadę, że grading, jako usługa, co do zasady jest zwykłą oceną stanu zachowania kolekcjonowanego przedmiotu. A jak „przedmiotu” to wcale nie monety i oceniać można, co się żywnie podoba i co się zmieści do plastikowej trumny. Niech poniższy przykład kapsla po piwie zapakowanego w plastikową trumnę będzie dowodem na to, że usługa tego typu już dawno „zeszła na psy”.
Od tego szaleństwa jeszcze tylko krok od budowania zbiorów najróżniejszych dziwactw, rzetelnie ocenionych w oryginalnej „skali dziwności” a na dodatek wszystko zapakowane w ładnym plastiku. Azjaci już niedługo zaleją nasz niewielki rynek trudnymi do odróżnienia podróbkami i nie będą to „tylko” kopie monet. Już są dostępne pierwsze oferty fałszywych monet od razu „oryginalnie” zapakowanych w fałszywych slabach. Przykład, jakich wiele na chińskich portalach aukcyjnych na zdjęciu poniżej.
To jest dopiero chamstwo, nie dość, że fals to jeszcze w podrabianej plastikowej trumnie. Walczmy z tym lokalnie jak się tylko da. To taka trochę „praca u podstaw”, pozytywistyczny trud żeby zrobić porządek na swoim podwórku. A jak porządek to i segregacja odpadów, akurat tę modę wspieram i rekomenduję trzymanie się poniższych zasad.
I jak się Wam teraz podoba grading? I właśnie w takiej nieco niekorzystnej atmosferze J… zaczynam opisywać 11 Aukcje Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka.

To, że ten uznamy aukcjoner nieco ślepo podąża za modą nie budzi mojej niechęci, raczej jest mi żal utraconych szans na odpowiedzialne kształtowanie lokalnego rynku numizmatycznego. Organizatorzy reklamowali swoją aukcję, jako wyjątkowe wydarzenie w skali Europy, pisząc że to druga w Polsce i krajach ościennych - aukcja, gdzie wszystkie numizmaty są w slabach.I to nie byle jakich plastikach, ale wyłącznie tych „najlepszych-amerykańskich”, cytuję: „WSZYSTKIE MONETY i BANKNOTY są ogradowane przez dwie najbardziej renomowane i bezstronne amerykańskie firmy gradingowe NGC i PCGS”. Ale to nie wszystko, gdyż jak okazuje się wszystkie te problemy i zagrożenia, które zaledwie lekko musnąłem w tekście powyżej krytykując plastikową modę, zupełnie nie przemawiają do organizatorów i nie zostały dostrzeżone przez antykwariat z ulicy Żelaznej. Jako dowód zaprezentuje kolejny tekst z reklamy aukcji, cytuję: Certyfikowanie monet stało się w ostatnich latach powszechne i uznane. Całkowicie zmieniło obrót wartościami numizmatycznymi. Grading umożliwia bezpieczny, nieobarczony ryzykiem, zakup numizmatów osobom o nawet niewielkim doświadczeniu numizmatycznym. Często okazuje się, że nawet pospolita moneta staje się rarytasem po uzyskaniu bardzo wysokiej noty gradingowej. Im doskonalszy stan, tym wyższa jest jej wartość. W znacznym stopniu poszerza się w ten sposób grono ludzi, którzy zaczynają swoją przygodę z monetami, będąc spokojni o swoje unikalne przedmioty. Grading to, jakość, bezpieczeństwo i prestiż.” Wiedziałem, że coś mi umknęło, kiedy pisałem o zaletach I teraz już wiem, to magiczne słowo „PRESTIŻ” J Kasa jednak musi się zgadzać i to jestem w stanie zrozumieć, szczególnie, że wyniki finansowe tego typu ofert są z reguły imponujące. Może to, więc nie problem plastikowej oferty i niecnych pośredników w sprzedaży, tylko samych klientów? Pewnie coś więcej „w tym jest”, kto kupuje opakowane monety po horrendalnych cenach? Bogaci biznesmeni, ministrowie, dyrektorzy, kierownicy średniego szczebla, feministki, polscy emeryci, inteligencja, rolnicy, robotnicy, renciści, kolekcjonerzy, przeciętny Kowalski za 500+, Misiewicz z ochroniarzem? Pewnie każda grupa po trochu i tylko patrzeć jak rynek się skomplikuje, podniosą się stopy procentowe, zmieni się moda na inwestowanie nadwyżek finansowych i… rozpocznie się wielka wyprzedaż. Ale to dopiero niepewna i niejasna przyszłość, skupmy się, więc na rzeczach pewnych i przewidywalnych, czyli na dniu dzisiejszym A teraz już bez wstawek i umoralniających gadek napisze o samej aukcji, bo to numizmatyka, tu zawsze jest, o czym pisać J.

Jak już pisałem na wstępie, pierwsza poważna aukcja w tym roku, więc termin jak najbardziej OK. Forma – tylko numizmaty w gradingu – to nie pierwszy raz, nie wzbudziło, więc już większych emocji. Oferta do przyjęcia zarówno dla koneserów numizmatyki, amatorskich zbieraczy jak i grup inwestorów.  Jak zwykle, już na wstępie wiadomo, że będzie drożej „niż normalnie”, ale czasem mimo tego warto coś ciekawego zakupić a plastikowy slab zawsze można otworzyć, monetę wyjąć i nic się nikomu nie stanie. Zatem na wstępie zobaczmy, jaką ofertę udało się zgromadzić organizatorom. Na reklamach chwalono się bardzo szerokim asortymentem i rzeczywiście wystawiono aż 1125 egzemplarzy, więc można było a priori założyć, że praktycznie każdy zainteresowany znajdzie tam coś dla siebie. Analizując komentarze o nadchodzącej aukcji, jakie pojawiły się na formach internetowych amatorów numizmatyki, nie spotkałem jednak zbyt wielu wyjątkowych zachwytów nad zaprezentowaną ofertą. Zawsze biorę to pod uwagę obiektywnie oceniając aukcje, gdyż sam koncentruję się mocniej jedynie na maleńkim wycinku oferty, jaką są srebrne monety SAP, najlepiej te obiegowe – stąd nie raz moja niepełna ekspertyza mogłaby zaciemnić obraz samej aukcji. W tym przypadku przed aukcją nie było wielkiego szumu i nie dało się wyczuć atmosfery oczekiwania na wielkie numizmatyczne święto. Ale może była to tylko „cisza przed burzą”? Ja sam nie odniosłem takiego wrażenia, ale pewne każdy zainteresowany amator monet ma na ten temat swoje zdanie. Przejdźmy, zatem do analizy monet SAP i później do strategii aukcyjnej, jaką tym razem zaprezentowałem J

Pisząc wyżej, że z ponad tysiąca numizmatów zwykle każdy zbieracz będzie mógł garściami wybierać oferty do wzbogacenia swojego zbioru, jednak nieco przesadziłem. Monet ostatniego króla było zaledwie 10, a jeśli odliczymy dwie próbne złotówki z 1771 roku oraz miedzianego trojaka z 1770, to okazało się, że monet będących mainstreemem mojego zainteresowania zostało zaledwie 7. Mało, dość powiedzieć, że trochę się zawiodłem, bo jakoś podskórnie spodziewałem się większej ilości ciekawych obiektów. OK, zatem 7 egzemplarzy, to niezbyt wiele, więc przejdźmy je wszystkie i opiszmy po kolei. Na początek mamy dwa talary „zbrojarze” z 1766 roku. Pierwszy, jako Lot.330 wystawiony za niebagatelna kwotę 10 000 złotych, zapakowany w slab z ocena MS 62. Moneta reprezentowała odmianę rewersu „ kropka po COLONIEN, bez kropki po 1766”. Została dokładnie opisana, w tym nawet według najnowszego katalogu Parchimowicz/Brzeziński, jako egzemplarz reprezentujący wariant 32.a11. Ten pierwszy talar to dla mnie bez wątpienia najładniejsza moneta Stanisława Augusta Poniatowskiego w całej ofercie aukcji. Menniczy stan zachowania, moneta bez defektów a do tego stara patyna, którą bardzo sobie cenię. Istne cudo do najlepszych kolekcji. Jednak, po pierwsze startowa cena 10 000 złotych sugerowała, że to moneta „z wyższej półki”, na która po prostu mnie nie będzie stać. Jednak zakładałem, że w trakcie aukcji może znaleźć swojego amatora, dla którego ta cena nie będzie stanowiła problemu. Dodatkowo muszę napisać, że posiadam już monetę w tej odmianie rewersu, więc oczywiste było, że swoja „artylerię” powinienem skierować, na co innego. Może na drugiego talara z 1766, oferowanego, jako Lot.331, który został wystawiony za kwotę 7 000 złotych? Moneta oceniona na AU 55, więc „spece” od graidingu z PCGS zakwalifikowali ją jako stan II, a te stany stanowią mój target. Egzemplarz może się podobać, ale przy tym majestatycznym talarze trudno by było inaczej. Niewielkie wady, jakie można dostrzec, to delikatny justunek, który jednak nie powodował u mnie negatywnych odczuć. Moneta opisana nieco skromniej, jako odmiana rewersu „bez kropek po COLONIEN i dacie” a konkretnie 32.a7. Uznałem, że ta pozycja jest dla mnie (na wstępie) interesująca, ponieważ nie mam tej odmiany i jej zdobycie jest w moich planach na tak zwaną „przyszłość”. Jedno, co mnie niepokoiło to cena. Początkowe 7 000 jakoś nie wróżyło mi powodzenia, ale od czegoś trzeba zacząć. Podsumowując monetka zdecydowanie dla mnie. Byłem na TAK J.
 Kolejnymi monetami z interesującego mnie zakresu były dwie dwuzłotówki, więc teraz kilka słów na ich temat. Pierwsza oferowana, jako Lot.334 to na pierwszy rzut oka „nie najładniejsza” sztuka z 1768 roku. Zamknięta w slabie NGC z oceną znawców AU DETAILS. Jako, że nie jestem wybitnym znawcą graidingu i nie mam raczej zamiaru rozwijać się w tym kierunku, to taka ocena to dla mnie nic innego tylko informacja o tym, że moneta została zdyskwalifikowana przez oceniających jej stan. Zwykle dzieje się tak ze względu na widoczne ślady czyszczenia lub inne istotne wady. Jak wiadomo monety nieumiejętnie czyszczone tracą wiele na swojej wartości i takich raczej nie rekomenduje dołączać do zbioru (no chyba, że rzadka i w promocji J). Dwuzłotówka w odmianie F.S. była reklamowana, jako „nieopisana” w najnowszym katalogu, co mogło stanowić jej jedną zaletę… Mim zdaniem monety wyczyszczone, w stanie obiegowym około II-, z widocznym justunkiem oraz brzydkim zabarwieniem na rewersie nie stanowią dla mnie interesującej oferty, na która chciałbym wydać wyjściowe 1000 złotych (o przebijaniu tej ceny nawet nie wspomnę). Zatem, jako domorosły poszukiwacz odmian i wariantów, nie skłamię, jeśli napisze, że w tym konkretnym egzemplarzu zainteresował mnie wyłącznie komentarz „nienotowana”. Sprawdziłem to, gdyż 1768 to niezwykle ciekawy rocznik dwuzłotówek, który już nie długo doczeka się swojego wpisu na blogu. Fakty są takie, że ten wariant rzeczywiście nie został opisany w katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński. Jednak nie jest to jakiś „biały kruk” i wiem, że pominiecie tej odmiany jest zwykłym przeoczeniem autorów, nie pierwszym i nie ostatnim. Dodam w tym miejscu, że udało mi się już wcześniej „odkryć” ten wariant a nawet zdobyć podobny egzemplarz oraz… zaobserwować kilka kolejnych na popularnych aukcjach. Stąd, musze napisać, że definitywnie nie jest to jakaś wyjątkowa moneta a do tego wyczyszczona i w średnim stanie, co definitywnie zniechęciło mnie do walki o jej zakup. Zapisałem sobie zdjęcia i wykorzystam je we wpisie, więc jakaś tam korzyść zawsze jest J. Druga moneta 8 groszowa reprezentowała popularny rocznik 1787, jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że to naprawdę ładny egzemplarz. Moneta wystawiona, jako Lot.335, zamknięta w slabie PCGS z oceną AU 53, czyli stan oceniony na II -. Trochę ta niska ocena kłóciła mi się ze zdjęciem, na którym monetka wyglądała naprawdę pięknie. Coś akurat, czego szukam na tego typu aukcjach, popularne srebro w porządnym stanie zachowania, dostępnym dla większej grupy zbieraczy a nie tylko mennicze dla „najlepszych kolekcji”. To stawia mnie od razu po drugiej stronie barykady i zdradza dość przykry fakt, że mój zbiór do „najlepszych kolekcji” się obiektywnie nie zalicza J.Ważnym faktem przez pryzmat, którego dokonałem wstępnej oceny, było to, że akurat nie posiadam tego rocznika w zbiorze i czekam na interesujący egzemplarz z tego rocznika. Tu mogę napisać, że mimo tego, iż te dwuzłotówki występuję dość regularnie na rynku numizmatycznym, to wcześniej, kiedy rozważałem zakup tego rocznika zawsze coś „mi nie pasowało”, co daje podstawy sądzić, że być może czekałem właśnie na tą, jedną, jedyną, konkretną monetę. Co ciekawe nie tylko ja byłem zdania, że to interesujący numizmat. Egzemplarz był odpowiednio „doceniony” przez antykwariat organizujący aukcje, bo mimo najniższej z dotąd opisywanych ocen, cena startowa 2500 złotych budziła moje lekkie niedowierzanie. Może to nie srebro a platyna (coś mi mówiło J). Cena nieco pozwoliła mi ochłonąć i spokojniejszym okiem spojrzeć na ofertę. Czyżby kolejne rozczarowanie? Byłem ciekaw czy ktoś (a może ja) zdecyduje się przebić tak wywindowaną cenę wywoławczą. Ale o tym napisze już dalej w podsumowaniu.

Teraz przejdę płynnie do kolejnych a zarazem ostatnich trzech monet srebrnych SAP, które stanowiły złotówki. Na początek tego akapitu, trzeba wspomnieć o wyjątkowej jak dla mnie wpadce organizatorów, otóż jedna ze złotówek została wystawiona i opisana, jako zupełnie inny nominał. Trochę się teraz poznęcam J.  Pechową monetą okazał się Lot.336. Organizatorzy całkiem serio opisali ją jako „Dwuzłotówka (8 groszy”) z 1791 roku”. Nic to, że na slabie, w jakim egzemplarz został uwięziony jest jak BYK napisane „4 gros” oceniony na MS 62. Nic to, że na samej złotówce jak to ma ten nominał w zwyczaju jest jak WÓŁ napisane „4.GR.”. Jakoś umknęło i nie dało to do myślenia osobom przygotowującym ofertę do sprzedaży. Oni brnęli w to do końca, nawet opisując numizmat według najnowszego katalogu, jako odmianę 27.e, co jak ktoś się orientuje wskazuje na dwuzłotówkę z 1791 roku. Jak dla mnie to wyjątkowy niefart.  Tym sposobem jakoś nie bardzo byłem w stanie odnieść się do ceny wywoławczej ustawionej na całe 900 złotych. Nie byłem pewien czy to kolejna pomyłka i cena jest za dwuzłotówkę czy raczej wszystko gra i cena jest OK. Bardzo byłem ciekawy licytacji i generalnie, tego czy potencjalny i „mam nadzieję, że szczęśliwy” nabywca zwróci na to uwagę licytując, oraz to czy licytując chciał kupić złotówkę czy jednak 2 złote. Wiele pytań i możliwości z brakiem odbioru monety i wycofania się z zakupu włącznie. Ja posiadam w tym roczniku oba nominały, zatem nie „zaczaiłem się” na ten egzemplarz – dając szanse innym. Kusiło mnie nawet, żeby zgłosić ten błąd do organizatora prze aukcją, ale wydało mi się to tak oczywiste, że byłem pewien tego, że i bez mojej pomocy dostrzeżono błąd na stronie i w porę się go poprawi podczas licytacji. Kolejnym ciekawym faktem związanym z tym lotem jest ocena MS 62 – to jak dla mnie oznacza, że moneta jest mennicza, a prawdę mówić oglądając zdjęcia tego egzemplarza w sporym powiększeniu jakoś nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że to dalsza część tego żartu. Widziałem sporo ładniejszych złotówek w tym roczniku i jeśli ta była reklamowana, jako „druga najwyższa nota gradingowa”, to obawiałem się o wzrok fachowca, który dokonał tak spektakularnej oceny. Poniżej zdjęcia tej złotóweczki, dla mnie ten stan to cos koło II minus, który mógłby spokojnie kosztować coś około 400-500 złotych.
 Mając na uwadze własna ocenę tego egzemplarza, to cena wywoławcza na poziomie 900 złotych upewniała mnie, że organizatorom aukcji chodziło chyba jednak o dwuzłotówkę i dlatego tak drogo ją wycenili. Zaznaczyłem sobie monetę do obserwacji i byłem ciekaw czy siła „MS 62” będzie na tyle wielka, że ktoś przebije tę kwotę. Uśmiech na moich ustach powodowała świadomość, że ja z pewnością nie dotknę przycisku ‘LICYTUJ”.

Dwie kolejne monety opisze za jednym zamachem. Oba egzemplarze pochodzą z rocznika 1767, który dopiero co w marcu 2017 opisałem na blogu. Pierwsza z monet Lot.337 została oceniona przez NGC na AU 55 a druga, Lot.338 konkurencyjny PCGS ogradował na AU 53. Czyli ich stan według fachowców powinien być z grubsza podobny. Oba egzemplarze to bardzo popularne warianty, znane jako Parchimowicz/Brzeziński 19.b co „po polsku” znaczy, że należą do wariantu z wąskim zapisem daty. Czy faktycznie tak było, to była pierwsza czynność, jaką wykonałem i „nie chwaląc się” użyłem do tego swojego poprzedniego artykułu. Po sprawdzeniu uznałem, że dobrze to oceniono i mimo drobnych różnic stempla można uznać te dwie monety za egzemplarze z jednakowego wariantu. Co mogę jeszcze napisać, monetę z tego wariantu mam, chociaż jej stan nie powala i rozważam w przyszłości zakup lepszej i podmianę. Czy któraś z tych dwóch oferowanych monet mogła by być dla mnie intersująca. Napisze szczerze, nie. Oba egzemplarze noszą widoczne ślady obiegu, jeśli zostały ocenione na II to widocznie musza zawierać jakieś resztki lustra menniczego, które na zdjęciach nie jest dobrze oddane. Dodatkowo nie są zbyt dokładnie wybite, miejscami niedobite i na dodatek brzydko justowane. Szukam czegoś nieco lepszego, jak już wymieniać to jedynie na egzemplarz bez widocznych defektów. Oczywiście niedobicie i justunek nie dyskwalifikują tych monet, jako interesujące niższe stany II, jednak polecałbym je raczej poczatkującym. W tym roczniku, nominale i wariancie, ilość monet jest tak ogromna, że czasem nie warto iść na łatwiznę. Poniżej zdjęcie opisanych złotówek.
Podsumowując cele, jakie postawiłem sobie przed licytacją. Po pierwsze uznałem, że na monety, które mnie interesują, to raczej nie będzie mnie stać. Ok, może wykonam jakiś celny strzał jednak najpierw zobaczę jak ułoży się rywalizacja i do jakiej kwoty będziemy licytować. Do grupy monet interesujących dla mnie dodałem talary i dwuzłotówkę z 1787. Pozostałe cztery monety: dwuzłotówkę z 1768, „pomyloną” złotówkę z 1791 oraz dwie zetki z 1767 nie wzbudziły mojego zainteresowania i stawiałem się jedynie w roli obserwatora. Taki były moje założenia. Niewielka ilość interesujących mnie monet sprawiła, że mój plan był niezwykle prosty. A teraz kilka zdań o tym jak udało mi się ta strategię zrealizować. No nie poszło L Niestety nie wzbogaciłem się o żadną nową monetę i rozwój mojej „kolekcji” będzie musiał nieco poczekać. W pierwszego talara nie zdążyłem nawet wycelować, tak szybko jego cena powędrowała na poziomy dla mnie nieakceptowalne i wziąłem na wstrzymanie. Lot.330 sprzedał się aż za 18 000 złotych, do czego trzeba jeszcze doliczyć 15% prowizję, co wychodzi powyżej 20 tysięcy złotych. Drugi ten tańszy egzemplarz, Lot.331 poszedł za 9 i pół tysiąca + 15% prowizji. Być może będąc w ogniu licytacji, w chwili ekscytacji dałbym nawet te 7 tysięcy, chociaż zdroworozsądkowo talar w takim stanie jak dla mnie powinien kosztować maksymalnie 5-6 tysięcy. Czyli talary mi nie poszły. Mój ostatni cel, czyli dwuzłotówka z 1787 wystawiona za 2500 złotych został skreślony jeszcze przed rozpoczęciem licytacji. W pierwszej chwili chciałem pocieszyć się po niedawnej porażce i strzelić z biodra. Skalkulowałem sobie jednak to na chłodno. Doszedłem do wniosku, że mimo tego, że moneta odpowiada moim oczekiwaniom, to jednak na pewno nie jest warta więcej niż 2 tysiące złotych i odpuściłem. Okazało się, że moneta i tak znalazła nowych właścicieli i została sprzedana za 2,7 tysiąca, czyli około 3105 złotych licząc koszty pośrednictwa. Może to dziwne, ale cieszyłem się z zachowania rozsądku i z tego, że jej nie kupiłem. Jak zakończyły się licytacje srebrnych monet SAP można zobaczyć na zdjęciu, jakie zamieszczam poniżej.
Okazało się, że wszystkie monety SAP zostały sprzedane. Dwuzłotówka z 1768 roku, jako „jeszcze nienotowana” osiągnęła cenę końcową 2300 złotych. Pomylona złotówka z 1791 sprzedawana, jako dwuzłotówka została wylicytowana za bagatela 1800 złotych, co znaczy, że jeśli nowy właściciel się nie pomylił i odbierze numizmat będzie musiał za niego wydać ponad 2 tysiące złotych. Jak dla mnie to niemal astronomia. Ostatnie dwie złotówki, które wystawiono za zdecydowanie niższe kwoty uzyskały kilka przebić i zostały sprzedane odpowiednio za 600 i 510 złotych. Paradoksalnie jak dla mnie jedynie ceny uzyskane w licytacji tych dwóch ostatnich monet są w miarę akceptowalne.

Podsumowując, niestety nic nie kupiłem, ale też oferta monet SAP nie była zbyt imponująca. Nie żałuję udziału, zawsze lubię aukcje Antykwariatu Niemczyk, które są prowadzone bardzo sprawnie i na wysokim poziomie technicznym. Obserwując sobotnią aukcje przez dłuższy czas (byłem zalogowany od godzi porannych do południa) nie zauważyłem żadnych istotnych problemów technicznych i opóźnień obrazu/dźwięku/danych, co dla kupujących jest równie ważne jak sama oferta. Tu organizatorom na pewno należy się pochwała. Z cen, jakie zostały uzyskane zakładam, że był to nie tylko organizacyjny sukces, ale również i finansowy. To akurat dobrze i zapewne już niedługo możemy spodziewać się kolejnego rekordu. Oby tylko Aukcja 12, która odbędzie się w październiku bardziej obfitowała w monety Stanisława Augusta Poniatowskiego. Więcej SAP, mniej plastiku - o to chciałem zaapelować i tego życzę amatorom monet oraz sobie na sam koniec dzisiejszego wpisu. Dziękuje za doczytanie do tego miejsca i zapraszam po dłuuuugim weekendzie J.

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z katalogu aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk, z forum TPZN.pl Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego, z forum monety.pl oraz wyszukane za pomocą gogle grafika. 

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Dwuzłotówka rocznik 1777, czyli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…

Czasem temat sam się pcha na bloga i nic z tym nie zrobisz, musisz zmienić swoje pierwotne plany, rzucić wszystko to, czym się wcześniej zajmowałeś, usiąść wygodnie i o tym napisać. Jako autor piszący o numizmatyce, która jest nauką raczej statyczną niż dynamiczną, staram się jednak żeby blog był w miarę interesujący, stąd nie jest dziwne, że w pewnym sensie cieszę się na takie nagłe zmiany. Lubię czuć to ożywienie, ten niespodziewany „ruch w interesie”, stąd wyraźnie odżywam jak coś ciekawego się dzieje w obszarze mojej pasji do monet SAP a zatem, nie obrażam się na takie zdarzenia a nawet im sprzyjam. Dzięki temu mogę na blogu nie tylko czerpać z wydarzeń znanych z historii, ale również mogę opisać bieżące sytuacje. A już najlepiej poruszyć coś aktualnego i podzielić się swoimi opiniami z czytelnikami. Taka właśnie niepoodziewana i nagła sytuacja zdarzyła mi się ostatnio z tytułową monetą, więc mam dziś, o czym opowiedzieć. Dodatkowo, dosłownie kilka dni temu zakończyła się aukcja niezwykle rzadkiej odmiany dwuzłotówki, więc nadarza się okazja żeby to również wykorzystać i po swojemu skomentować. Trzecim powodem jest mój standardowy pęd do poszukiwania i opisywania nowych wariantów i to szczególnie w mniej popularnych rocznikach, do których zalicza się dzisiejsza bohaterka. Jak się za chwile okaże, będę mógł go nieco zaspokoić badając bliżej monety z rocznika 1777. Teraz chyba już nikt nie ma wątpliwość, że po prostu musiałem to napisać. J

Na początek zacznijmy od tego nieoczekiwanego zdarzenia. Tak się złożyło, że nie będzie to wcale miły dla mnie temat, przeciwnie, podzielę się z czytelnikami startą, jaką ostatnio poniosłem. Jednym słowem ukradziono mi przesyłkę zawierającą świeżo zakupioną monetę dwuzłotową z 1777 roku. Postaram się nieco dokładniej opisać całą sytuację, żeby pokazać pewne mechanizmy, które w efekcie doprowadziły do tego niefajnego zdarzenia oraz zamierzam publicznie wyciągnąć wnioski na przyszłość. Ważnym elementem dzisiejszego wpisu, od którego zacznę swoją opowieść, jest zaprezentowanie zdjęć utraconej monety, gdyż jak się później okaże, wcale nie pogodziłem się z tą sytuacją. Stąd już w tym miejscu chciałbym poprosić czytelników o pomoc w ustaleniu „gdzie się ta moneta zapodziała”, artykułując apel, który umieściłem w tytule dzisiejszego artykułu - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Jeśli moneta gdzieś wypłynie, to będę zobowiązany za informacje, które pomogą mi ją odzyskać. Środowisko amatorów monet SAP jest elitarne a i sama moneta nie jest zbyt popularna a do tego w ciekawym wariancie (o tym niżej), więc raczej trudno ją będzie puścić dalej w obieg bez zwrócenia na siebie uwagi. Z góry dziękuję za wszelkie informacje na ten temat. Zatem zanim zacznę ten smutny rozdział w dzisiejszym artykule, to proszę spojrzeć na zdjęcia zaginionej/skradzionej dwuzłotówki z 1777 roku. Moneta ma cechy szczególne, które ułatwią jej identyfikacje. Na zdjęciu zaznaczyłem dwa punkty charakterystyczne dla tego wariantu monety. To po 4 listki w wieńcu po lewej i po prawej stronie rewersu. Nie da się jej teraz pomylić i nie zauważyć…
Pierwsze zdjęcia w artykule żyją w internecie dłużej, zatem do tego zdjęcia dodałem wszelkie informacje do identyfikacji monety oraz osobisty apel, do którego wrócę jeszcze na końcu dzisiejszego artykułu.

Teraz od początku, krótka historia jak do tego doszło i co poszło nie tak. Na początku wszystko wyglądało standardowo, jak to zwykle bywa, gdy wygramy aukcje na portalu aukcyjnym. Moneta została przez mnie sprawnie opłacona, pozostawało już tylko czekać na przesyłkę i cieszyć się z nowego nabytku. Kiedy, po 12 dniach zorientowałem się, że dawno minął już czas oczekiwania określony w opisie aukcji, zdecydowałem się na mailowy kontakt ze sprzedającym. Napisałem grzecznie, że termin minął a ja dalej czekam i poprosiłem o określenie statusu wysyłki – norma, nie raz tak się zdarza. Nie spodziewałem się tego, co nastąpiło dalej. Otóż sprzedający przyjął moje pytanie ze zdziwieniem, przesłał link do śledzenia przesyłki poleconej priorytetowej. Link przenosił do strony poczty, na której były wyszczególnione wszystkie etapy drogi mojego listu poleconego, na który czekałem. Szczególnie ważna była pierwsza informacja, że list został nadany 20 marca w UP 66 Warszawa oraz ostatnia, że został dostarczony do UP 4 Warszawa już następnego dnia i tego samego dnia został „doręczony”. Drobny problem polegał na tym, że od dnia „doręczenia” minął już cały tydzień, a ja jak nie miałem listu, tak go w dalszym ciągu nie mam. Poniżej zdjęcie ze strony internetowej e-monitoring.

Nie pamiętam podobnej sytuacji, więc nie zbyt wiedziałem, co począć z taką informacją. Znów skontaktowałem się z nadawcą, wyjaśniłem mu, w czym problem i poprosiłem o przesłanie dokumentu potwierdzającego nadanie, żeby na początek potwierdzić, że numer w przekazanym linku to przesyłka zaadresowana do mnie. Nie ukrywam, ze sprzedawca będący wcześniej pewnym, że transakcje już zakończył z powodzeniem i generalnie ten temat ma „z głowy” trochę niedowierzał, ale w efekcie spełnił moją prośbę i przesłał mi skan dowodu nadania. Wszystko wyglądało normalnie, stąd znów skontaktowałem się z nadawcą i poprosiłem go o złożenie oficjalnej reklamacji. Miałem kiedyś już jedno nieprzyjemne doświadczenie z tą konkretną pocztą, gdzieś w kazamatach Urzędu Pocztowego 6 Warszawa, ponad rok temu zaginęła przesyłka adresowana do mnie, więc wiedziałem z doświadczenia, że jako adresat nie mam praktycznie żadnych praw żeby dochodzić tego, co się z nią stało. Wówczas, co prawda sytuacja była inna, przesyłka w systemie e-monitoring widniała przez miesiąc (być może do dzisiaj tak wisi), jako „czekająca na doręczenie” i nikt jej do mnie nigdy już nie dostarczył. Wtedy był to „tylko” ceramiczny kubek kupiony jako prezent świąteczny dla jednej z podopiecznych Domu Pomocy Społecznej (moja żona jest wolontariuszką) a, że Święta postanowiły nie zaczekać na to aż szanowna Poczta Polska dostarczy mi ten prezent, to kupiłem inny i po sprawie. Wtedy nadawca nie współpracował ze mną a mnie też niezbyt zależało na przesyłce za 30 zł i tematu nie przypilnowałem. Co prawda na początku nawet próbowałem złożyć reklamacje, ale jako adresat odbiłem się obowiązujących w tej instytucji procedur. Przyznaje, że wówczas poddałem się i całkowicie odpuściłem temat.  Pamiętam, że nie czułem się z tym wtedy OK., więc tym razem postanowiłem wykorzystać wcześniejsze doświadczenie i ruszyłem bezpośrednio na pocztę wyjaśnić sytuacje na miejscu. Zgłosiłem się do okienka, krótko opisałem sytuacje i miła Pani poprosiła abym poczekał na Kierownika Listonoszy, którego za chwile do mnie poprosi. Po chwili zjawił się Pan Kierownik we własnej osobie. Po krótkim naświetleniu sprawy spisał sobie numer przesyłki i poprosił o kolejne 5 minut cierpliwości. Po dłuższym momencie pojawił się z kartką/raportem listonosza z dnia „dostarczenia” i pokazał mi go oraz objaśnił co znaczy. Z dokumentacji wynikało, że listonosz tego dnia zaraportował, że przesyłkę do mnie dostarczył. Na moje pytanie, jak to możliwe skoro to był list polecony a ja niczego nie otrzymałem i nie podpisywałem, poinformował mnie, że rzeczywiście listonosz nie dostarczył mi tej przesyłki osobiście tylko ją wrzucił do skrzynki na listy. Tu muszę dodać, że od razu Kierownik mnie przeprosił za zaistniałą sytuację, ponieważ nie ulegało żadnej wątpliwości, że listonosz nie miał prawa wrzucić mi listu poleconego do skrzynki. Na moją uwagę, że przez 10 lat listonosz NIGDY nie wrzucił mi do skrzynki żadnego „poleconego”, tylko zawsze wystawiał awizo i musiałem biegać po odbiór na pocztę, Kierownik stwierdził, że pewnie listonosz się po prostu pomylił. Jako dalsze kroki, przedstawiciel poczty poprosił mnie o czas na kontakt ze swoim pracownikiem oraz na ewentualne „ręczne” odszukanie przesyłki. Pomyślałem, że nie mam niczego do stracenia, wszystko już prawdopodobnie i tak straciłem, zatem poczekać nie zawadzi. Daliśmy sobie jeszcze tydzień.

Ponieważ NIC się przez kolejny tydzień w mojej sprawie nie wydarzyło, nikt się ze mną nie kontaktował, nikt nie próbował nic wyjaśnić, to znów poprosiłem sprzedawcę o drobną przysługę. Tym razem o przesłanie mi potwierdzenia, że reklamacja „ w mojej sprawie” została złożona i tak „uzbrojony” udałem się znów na pocztę. Tam powtórzyłem znany mi już scenariusz, najpierw miła Pani w okienku a potem chwila i pojawiał się Kierownik Listonoszy. Ponieważ trafiłem na inną osobę to znów czekała mnie chwila rozmowy, spisanie numeru przesyłki i standardowa prośba o 5 minut. Kiedy Pan wrócił do mnie z tą samą kartką, co jego poprzednik tydzień temu, przez skórę poczułem, że przełomu to raczej dzisiaj nie będzie. Przeczucie mnie nie zawiodło. Rozmowa była podobna, znów w efekcie przeprosiny za oczywisty błąd listonosza w doręczeniu i brak mojego podpisu. Kierownik nr2 poszedł o krok dalej i przy mnie zadzwonił do listonosza. Rozmawiali przez chwilę, ale nic konkretnego z tego nie wynikło. Listonosz nic nie pamiętał, mnie podobno kojarzy i wie, że zawsze było awizo. Dlaczego teraz wrzucił, nie wie i nie pamięta…

Nie mając żadnych danych, odwołałem się do doświadczenia Pana z poczty i nieco wspólnie pospekulowaliśmy o tym, co się mogło wydarzyć i staraliśmy się określić jakieś inne warianty od oczywiście narzucającego się mi „kradzieży listu na poczcie”. Może przesyłkę ktoś ze skrzynki wyjął? Nie sądzę, to apartamentowiec z ochroną i monitoringiem, nigdy mi żadna przesyłka nie zginęła i nie słyszałem żeby komuś innemu coś ktoś zwinął, zatem raczej odpada.. Może adres był napisany niedokładnie? Nie sadzę, na dokumencie nadania, którym dysponuje adres jest bardzo czytelny, jak było na samym liście nie wiem, ale można założyć, że podobnie. Może pomylił się podwójnie i nie dość, że niepotrzebnie wrzucił to jeszcze nie do tej skrzynki co trzeba? To już raczej akademickie rozważania i teza trudna do zweryfikowania, sprawdziłem u sąsiadów, bez rezultatu. Na koniec rozmowy poinformowałem, że w związku z brakiem innej możliwości oraz tego, że sam Pan Kierownik informuje, że „na poczcie” to już raczej nic się w tej sprawie nie zmieni, poczekam jeszcze tydzień, może uda mi się jeszcze osobiście porozmawiać z listonoszem a po tym czasie będę zmuszony zgłosić kradzież na policje. Pocztowiec odniósł się do mojej deklaracji ze zrozumieniem. Taki status sprawa ma w tej chwili. Sprzedawca otrzymał zapłatę, wysłał przesyłkę zgodnie z umową a według systemu firmy Poczta Polska S.A., list został dostarczony następnego dnia. Co prawda brak dostawy został opisany w reklamacji, jednak doświadczenie mówi, że na tym polu nic pozytywnego się już raczej nie wydarzy. W dokumentach wszystko się zgadza, tylko ja, jako adresat jestem dziwnie niezadowolony i się ciskam nie dając nadawcy i pośrednikowi zapomnieć o sprawie. L Kto zwinął przesyłkę? Jest kilka możliwości. Jedne są bardziej prawdopodobne, inne nieco fantastyczne, ale to nie moja rola, a blog to nie miejsce na publiczne rzucanie tego typu oskarżeń. Zobaczymy, co z tym wszystkim zrobi policja.

Teraz czas na wnioski. Zgodnie z moimi zasadami, szukam problemów najpierw u siebie, zatem na początek mam sobie sporo do zarzucenia, gdyż wiem, że spokojnie mogłem uniknąć tego problemu i nie musiałbym się teraz żalić na forum. Marzec był dla mnie zawodowo wyjątkowo intensywnym okresem i niezbyt korzystnie wpływał na mój czas prywatny a już na numizmatykę to bardzo. Myśli miałem zajęte, pośladki spięte i działałem nieco mechanicznie. Kupiłem w tym czasie kilka monet, ale nie miałem czasu i „głowy” żeby wnikać w szczegóły i dokładniejsze analizy odłożyłem na później. To właśnie spowodowało moje problemy. Po pierwsze, jak się okazało sprzedawca to firma numizmatyczna z siedzibą w stolicy, która daje możliwość osobistego odbioru zakupionych monet. Ja w takich sytuacjach zawsze wybieram ten sposób i to nawet nie dlatego, że kosztuje mnie 0zł a raczej z powodu tego, że unikam kolejnego awizo i nie będę musiał biegać na pocztę lub prosić kuriera o doręczenie komuś innemu z rodziny, kto akurat będzie w domu, kiedy Pan Kurier postanowi się u mnie zjawić. Dodatkową korzyścią jest to, że takie działanie jest bardziej „intymne” i moja droga żonka nie zarejestruje faktu kolejnego zakupu. J Każdy, kto coś zbiera będąc w związku, zapewne zgodzi się ze mną, że to niezwykle cenna zaleta, warta każdego zachodu.  Tym razem nawet nie spojrzałem skąd jest kontrahent i przeoczyłem ten prosty fakt. Drugi błąd, jaki popełniłem to wybór przesyłki poleconej, która nie jest ubezpieczona. Do wyboru miałem jeszcze kuriera, to nieco droższa opcja, którą przy zakupach droższych monet rekomenduję brać pod uwagę. Ja wybrałem „pierwsze wolne” i „po taniości” i dałem losowi okazje do wzbogacenia moich doświadczeń z rozwiązywaniu problemów. Co prawda już czuje, że „experience” mi urosło, ale serce jednak krwawi… Wnioski są proste, trzeba być świadomym czkających na nas zagrożeń i aktywnie ograniczać prawdopodobieństwo wystąpienia problemów. Fakty są jasne i trudno z nimi dyskutować, zawsze warto odbierać monety osobiście i nie ma, co oszczędzać na przesyłce.

Z drugiej strony, jeśli przy okazji mógłbym coś również rekomendować sprzedawcom, to dwie rzeczy przychodzą mi do głowy. Nie chcesz mieć problemów wysyłaj przesyłki ubezpieczone, być może będzie większe prawdopodobieństwo, że nie stracisz kasy/monety/czasu/nerwów/klientów. Druga sprawa to nie epatowanie zawartością przesyłki. Bardzo doceniam profesjonalizm sprzedawcy, renomę jego firmy oraz dumę, z jaką oznacza swoim znakiem wszelkie materiały służące reklamie jego działalności gospodarczej. Jednak, jeśli mógłbym wybrać to wolałbym otrzymać prostą, dobrze zabezpieczoną przesyłkę, której opakowanie nie będzie sugerowało jej zawartości. Szczególnie, jeśli przesyła się nią monety. Okazja czyni złodzieja i warto eliminować takie możliwości. W środku, w przesyłce niech będą reklamy, certyfikaty i znaki firmowe – na zewnątrz rekomenduje raczej surowy styl skandynawski żeby nie kusić złodzieja. To tyle przemyśleń, z gatunku „mądry Polak po szkodzie”. Sprawa zaginionej monety jest w toku, kolejnym krokiem będzie wizyta na policji. Może mój dzisiejszy apel przyniesie skutek, pożyjemy zobaczymy… W każdym razie będę wdzięczny za wszelkie pomocne informacje.

Zanim przejdę do analizy rocznika srebrnej dwuzłotówki, poświęcę chwilę na ciekawostkę związaną z dzisiaj opisywanym nominałem. Otóż na najbardziej znanym portalu aukcyjnym, dosłownie kilka dni temu sprzedano miedzianą odbitkę dwuzłotówki z rocznika 1777. Taka moneta oczywiście jest notowana w literaturze, miedzy innymi u Plage oraz występuje też w najnowszym katalogu autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” gdzie została opisana, jako dwuzłotówka (z miedzi) i oznaczona, jako odmiana 24.I1. Ja monet miedzianych nie zbieram, więc tradycyjnie nie będę brał jej pod uwagę w mojej dzisiejszej analizie, ale trzeba ten fakt odnotować i skoro pojawiła się na aukcji to zdecydowałem się ją jednak nieco bliżej przedstawić. W końcu to prawdopodobnie najrzadsza moneta z tego rocznika, a teraz to i może nawet i najdroższa, bo została sprzedana za niebagatelną kwotę 7 200 złotych.. Poniżej prezentuje zdjęcie z tej aukcji.

 Na początek chciałbym zwrócić uwagę na sam opis aukcji oraz jej tytuł. Renomowany sprzedawca znany ze świetnej oferty wystawianych monet oraz z tego, że lubuje się w poszukiwaniu w nich sensacji i nigdy nie waha się żeby zaakcentować ich wyjątkowość, wystawił ją, jako bardzo rzadki trojak z 1777 bity stemplem dwuzłotówki. Zatem nie dwuzłotówka, co jest dosyć ciekawym, bo alternatywnym podejściem vs choćby to, co o tej monecie napisali autorzy najnowszego katalogu monet SAP. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ten sam egzemplarz został podobnie opisany już wcześniej, gdy w listopadzie 2105 roku za kwotę 3 360 złotych został sprzedany na aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Toteż nie czepiam się samego opisu, chciałem tylko przy okazji zwrócić uwagę, na sam fakt różnego podejścia do nazewnictwa tej monety. Trojak to czy dwuzłotówka. Stempel wskazuje na dwuzłotówkę, metal z jakiego powstała na trojaka. Zatem mamy remis. Moim zdaniem można by ją zakwalifikować, jako trojaka gdyby krążek użyty do jej wybicia miał standardowe cechy dla tego nominału. W archiwum WCN, w najnowszym katalogu monet SAP oraz w opisie aukcji z przed kilku dni, próżno jednak szukać informacji metrycznych, stąd trudno mi jedynie na podstawie zdjęcia oszacować czy waga i średnica tej ciekawostki w ogóle odpowiada trojakom. Znamienne jest to, że obaj sprzedający w opisach tej monety, pod niebiosa wychwalają jej zalety i rzadkość notowaną w literaturze a nikt nie pokusił się o podanie nam tych dwóch podstawowych informacji. Dobre zdjęcie rantu też by się przydało, jako trzecia cecha do porównania. Czyżby nie zgadzały się i nie pasowały do założenia tezy o trojaku? Można tylko sobie pospekulować. Dwuzłotówka ma średnice 29 mm i wagę 9,35g vs trojak 26 mm i waga 11,69g. To, co widać na zdjęciach, to fakt, że stempel dwuzłotówki zaskakująco dobrze zmieścił się na trojaku, co może świadczyć jednak o tym, ze krążek do wybicia tej konkretnej monety ma nieco większą średnicę niż standardowy trojak mieć powinien. To z kolei, świadczyłoby o tym, że ta moneta nie jest trojakiem z nabitym stemplem dwuzłotówki a raczej dwuzłotówką wybitą w (prawdopodobnie) miedzi. Całkiem ciekawy wniosek. Trudno jednak przesądzać nie mając danych lub też samej monety w ręku. Warto o tym pomyśleć, kiedy kolejnym razem moneta znów trafi do sprzedaży. 

Kolejny wniosek, jaki nasuwa mi się na podstawie analizy zdjęć, to ten, że patrząc na zdjęcie z ostatniej aukcji, wydaje mi się, że moneta wygląda nieco gorzej niż na zdjęciach sprzed 1,5 roku z archiwum WCN oraz tych sprzed roku umieszczonych w katalogu monet SAP. Mamy to szczęście, że możemy sobie porównać te zdjęcia, zestawiłem je poniżej.
Jak dla mnie, moneta sprzedana kilka dni temu jest jakoś bardziej „dziobata” niż na zdjęciach pochodzących z archiwum WCN. Nie jestem fachowcem od czyszczenia numizmatów. Nie mam na tym polu żadnych osiągnięć żeby nie powiedzieć, że kiedy kilka razy próbowałem coś doczyścić, to raczej szybko traciłem wiarę we własne umiejętności, zatem być może jestem nieco za mocno wyczulony na te sprawy. A może to tylko „fałszywy alarm” a to, co widać na fotografiach wynika tylko z tego, że nowe zdjęcie zostało wykonane w innym oświetleniu niż to zrobione wcześniej i dało to taki niecodzienny efekt. Starsza fotka z archiwum podoba mi się bardziej, ale o gustach się nie dyskutuje i pozostawiam to do własnej interpretacji czytelnikom bloga. Sama moneta mimo tego, że interesująca, to moim zdaniem jest przeznaczona raczej dla koneserów numizmatyki, stąd opis bardzo ładnie dostosowany do tej grupy klientów. Proszę zwrócić uwagę na liczne zalety wymienione w opisie aukcji. Jak dla mnie to kolejny przykład dobrego marketingu w numizmatyce. Do mnie szczególnie trafia przymiotnik „legendarny”. Co prawda samych legend o tej monecie osobiście nie słyszałem, ale może nie dość długo zajmuję się tematem i nie załapałem się na te opowieści. J Dla mnie osobiście, ta moneta to tylko kolejna interesująca ciekawostka, niemająca wiele wspólnego z mainstreamem mojego zbioru, czyli srebrnymi monetami obiegowymi ostatniego króla.

Ok, koniec cyrku, wracamy do srebrnych dwuzłotówek, bo tu czeka nas zastraszająco wiele interesujących nowości. Nie jest to zbyt popularny rocznik, sam Kopicki ocenił jego rzadkość na R1 i jak sądzę już na wstępie, wnioskując po zaledwie 16 monetach, jakie udało mi się znaleźć – być może ocenił ją nawet nieco zbyt surowo. W najnowszym katalogu mamy trzy „odmiany” w tym wyżej opisana moneta z miedzi. Zatem ze srebra opisano dwa warianty, które według opisu autorów różnią się kropką po dacie lub jej brakiem. Ja poszedłem nieco głębiej i przeanalizowałem dość dokładnie wszystkie zgromadzone na zdjęciach egzemplarze. Generalne wnioski są takie, awers wygląda bardzo podobnie na każdej z monet, występują delikatne przesunięcia legendy otokowej vs portret królewski, ale są one na tyle minimalne, że nie ma tam, co szukać wariantów stempla, stąd uznałem, że w całym roczniku mamy do czynienia tylko z jednym wariantem awersu. To nieco uprości nam dalszą analizę. Zupełnie odwrotnie jest z rewersem, wielość elementów, jakie występują na tej stronie dwuzłotówki sprawiła, że z wyjątkową łatwością udało mi się wyznaczyć aż 10 różnych stempli rewersu. Nie znaczy to jednak, że każdy z nich tworzy nowy wariant. Uznałem jak zwykle, zgodnie z zasadami, jakie od dłuższego czasu tu rekomenduje, że wzajemne przesunięcia napisów nie są na tyle istotne żeby je osobno opisywać. Idąc tym tropem z 10 stempli skondensowałem materiał do 5 wariantów w srebrze, które różnią się istotnymi elementami rewersu. Zatem przechodzimy do rewersów.

Do wyznaczenia wariantów potrzebne będą nam tylko dwa punkty kontrolne. Pierwszym, jako „a)” będzie „KROPKA PO DACIE” lub na rewersach gdzie nie występuje będziemy mieć „BRAK KROPKI PO DACIE”. Drugim puntem kontrolnym będzie liczba listków w wieńcu po lewej i po prawej stronie tarczy herbowej, coś jak zaznaczyłem już powyżej na „mojej” monecie, którą poszukuje. Ten punkt opiszę jako "b)" i będziemy mieć tam różne ilości listków. Ta zmienna dla tego rocznika w najnowszym katalogu w ogóle nie była brana pod uwagę. Nieco to niekonsekwentne, gdyż w innych rocznikach była standardowo analizowana. W każdym razie to moim zdaniem istotny element rewersu i należy mieć to na uwadze. Poniżej prezentuje 5 wariantów oraz zdjęcia, na których będzie można je sobie bardziej przyswoić.

REWERS 1 -> a) kropka po dacie; b) 3 listki w wieńcu po lewej i 3 listki po prawej,
REWERS 2 -> a) kropka po dacie; b) 3 listki w wieńcu po lewej i 4 listki po prawej,
REWERS 3 -> a) kropka po dacie; b) 4 listki w wieńcu po lewej i 4 listki po prawej,
REWERS 4 -> a) brak kropki po dacie; b) 3 listki w wieńcu po lewej i 3 listki po prawej,
REWERS 5 -> a) brak kropki po dacie; b) 3 listki w wieńcu po lewej i 4 listki po prawej. 



Dodatkowo, z moich badań wynika, że na REWERS 1 składa się aż 5 różnych stempli, które z łatwością można rozpoznać po odmiennych szerokościach napisu „8 GR.”. Mamy tam stemple z wąskim napisem nominału monety, mamy stempel z bardzo szerokim napisem oraz różne wariacje pośrednie. Drugim wielostemplowym rewersem jest REWERS 2, w którym zaobserwowałem dwa odmienne stemple, które różnią się w tym samym miejscu. Na zdjęciu poniżej prezentuje odmienną szerokość napisu "8.GR." dla przykładowych trzech stempli REWERSU 1..
Awers jest jeden, więc nie wymaga jakieś bardziej szczegółowego opisu. Tym samym z odmiennych rewersów powstało dokładnie pięć WARIANTÓW dwuzłotówki z 1777 roku, które należałoby zebrać żeby mieć komplet. Poniżej w tabelce standardowe zestawienie.
Teraz to, co może okazać się interesujące, czyli rozkład procentowy poszczególnych wariantów w badanej próbie. Dane zestawiłem poniżej.
Jak widać WARIANT1 w badanej próbie był reprezentowany aż w niemal 70% egzemplarzy. To właśnie w tym wariancie spotkałem aż 5 różnych stempli rewersu. Dalej w WARIANCIE2 wyszukałem kolejne dwa odmienne stemple rewersu, to razem mamy już 7. Kolejne warianty udało mi się zaobserwować po zaledwie jednym egzemplarzu. Razem 10 stempli. Odnieśmy teraz rozkład procentowy do nakładu, który dla dwuzłotówki 1777 wynosił dokładnie 366 236 sztuk. Tabelka poniżej zawiera estymację podziału nakładu na poszczególne warianty.
Z badania wynika, że większość nakładu przynależy do WARIANTU1, zaś trzy najmniej liczne zawierają średnio po prawie 23 tysięcy sztuk. Czy odpowiada to średniej wytrzymałości ówczesnych stempli? Jest to wartość zbliżona do tych ilości, jakie wychodziły nam w poprzednich wpisach, więc można przyjąć, że rząd wielkości jest prawidłowy. Teraz czas na ostatnie dzisiejsze zestawienie, czyli moją propozycję stopni rzadkości dla poszczególnych wariantów. Napisze o tym, jednak kto czyta moje wpisy wie już dobrze, że bazą do wyznaczenia stopni jest skala, jaką hrabia Emeryk Hutten-Czapski opracował dla polskich monet historycznych. W najnowszym katalogu, przepisano stopień rzadkości z katalogu Kopickiego i dla tego rocznika bez rozróżnienia na warianty znawcy przydzielili R1. Nos mi mówi, że to adekwatny stopień, jednak jak nakład podzielimy na warianty to może być już „tylko lepiej”. Mała ilość egzemplarzy, jakie udało się mi namierzyć do dzisiejszego badania potwierdza ten stan. Propozycje w tabeli poniżej.
Było R1 a jest od R1 do R3 w zależności od wariantu. Trzeba przyznać, że przydałoby się nam nieco więcej egzemplarzy. Przy 5 wariantach monety, wydaje się ze minimalną ilością egzemplarzy do właściwej oceny stopnia rzadkości przydałoby się z 50 sztuk, wtedy wyniki mogłyby być nieco inne. Jednak jest jak jest i nie ma, co się obrażać na rzeczywistość. Moim zdaniem nawet takie badanie ma racje bytu i stanowi spory postęp versus poprzedni stan wiedzy o tym roczniku. Teraz przechodzę do opisania poszczególnych wariantów zachowując nomenklaturę z katalogu Parchimowicz/Brzeziński. Warianty nieopisane przez autorów, oznaczam kolejnym numerem i kończę znakiem zapytania.

Dwuzłotówki z 1777

24.I– WARIANT 1
Awers napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers napis otokowy XL.EX.MARCA (E.-B. / 8. GR.) PURA.COL.17 77.
Nakład łączny rocznika = 366 236 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 69% = 252 878 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R1

24.I3?– WARIANT 2
Awers napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers napis otokowy XL.EX.MARCA (E.-B. / 8. GR.) PURA.COL.17 77.
Nakład łączny rocznika = 366 236 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 13% = 45 780 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

24.I4?– WARIANT 3
Awers napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers napis otokowy XL.EX.MARCA (E.-B. / 8. GR.) PURA.COL.17 77.
Nakład łączny rocznika = 366 236 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 6% = 22 890 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

24.I5?– WARIANT 4
Awers napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers napis otokowy XL.EX.MARCA (E.-B. / 8. GR.) PURA.COL.17 77
Nakład łączny rocznika = 366 236 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 6% = 22 890 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

24.I2– WARIANT 5
Awers napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers napis otokowy XL.EX.MARCA (E.-B. / 8. GR.) PURA.COL.17 77
Nakład łączny rocznika = 366 236 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 6% = 22 890 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R3

Czas na podsumowanie dzisiejszego wpisu. Nie mam coś szczęścia do rocznika 1777. Na półtalarze, którego opisywałem dosłownie kilka dni temu umieszczono fałszywą kontramarkę a teraz ta skradziona dwuzłotówka... Kto to widział, tyle siódemek w dacie a tu taki pechowy rocznik. Zobaczymy czy uda się to jakoś przełamać. Zacznijmy od sprawdzenia tego, czy mój apel przyniesie skutek i uda się wspólnymi siłami miłośników monet, namierzyć gdzieś tę monetę. W tym celu założyłem specjalnego maila i będę wdzięczny za rozpowszechnienie wizerunku zaginionej monety oraz wszelkie informacje na jej temat. Przy okazji sprawdzimy czy w XXI wieku media elektroniczne mogą nam nieco pomóc w zabezpieczeniu i ochronie naszych zbiorów. Dziękuję za doczytanie do tego miejsca. Poniżej jeszcze raz zdjęcie, które można wszędzie udostępniać.

W artykule wykorzystałem zdjęcia monet z archiwów Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Gabinetu Numizmatycznego Damian Marciniak, Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk oraz portalu aukcyjnego Allegro.pl.