piątek, 23 marca 2018

Marcowe aukcje numizmatyczne, czyli czego nie kupiłem w niedzielę

Witam na blogu. Dziś wreszcie zrealizuję swoją zapowiedź z ubiegłego toku i za jednym zamachem, we wspólnym wpisie, zapodam relacje z kilku imprez aukcyjnych. Konkretnie będzie to krótkie sprawozdanie z trzech aukcji, w jakich brałem udział w marcu. Sprawdzę jak mi ten wpis wyjdzie i jeśli będzie OK, to w przyszłych miesiącach, w których czeka nas przecież prawdziwa inwazja „okazji”, będę w taki właśnie sposób relacjonował większość imprez. Oczywiście nie wszystkie zamierzam traktować w ten sposób. Zakładam na wstępie, że sprawdzi się to w tych sytuacjach, w których asortyment monet Stanisława Augusta Poniatowskiego wystawiony do sprzedaży nie wywrze na mnie większego wrażenia lub po prostu nie starczy mi czasu na napisanie osobnych relacji z każdej z tych imprez. Dziś w chronologicznej kolejności napiszę o niżej wymienionych imprezach: 14 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, 2 Aukcji Antykwariatu Dawida Janasa oraz o 7 Aukcji Warszawskiego Domu Akcyjnego przeprowadzonej wspólnie z firmą Monety i Medale. Jak widać wszystkie trzy imprezy, to spore przedsięwzięcia mające już swoją renomę i historię. Oczywiście jedne większą, inne mniejszą, ale każda z nich potencjalnie mogła być prawdziwą wylęgarnią świetnych ofert monet SAP. Dlatego też w każdej z nich bez wahania wziąłem udział i poświęciłem swój czas w dwa weekendy.

Na dobry początek wpisu, pierwsza ciekawostka wymagająca szczególnego podkreślenia. Trzy imprezy przeprowadzono praktycznie w 8 dni, a dwie z nich nawet (o zgrozo!) w tę samą sobotę. To chyba pierwszy przypadek, jaki pamiętam by kalendarz aukcyjny aż tak się nam zagęścił. Co prawda impreza u Michała Niemczyka była w harmonogramie aukcyjnym zaplanowana tydzień wcześniej, jednak „coś poszło nie tak”, plany się zmieniły i w efekcie, obie imprezy „spotkały się” jednego dnia. Dobrze, że chociaż aukcja u Niemczyka zaczynała się od rana a u Janasa ruszała dopiero po południu. Jednak nie pamiętam, czy tak było to zaplanowane wcześniej, czy też mniejszy antykwariat zareagował unikiem i sam przeniósł swoją imprezę na późniejsze godziny po tym jak szanowna konkurencja z ulicy Żelaznej zmieniła swój termin. Takie sytuacje wskazują na to, że rynek numizmatyczny nie jest ze sobą zbyt zgrany. Istnieją podziały i alianse, które czasem prowadzą do sytuacji, z których wynika, że środowisko nie szanuje się wzajemnie. O wiele „ładniej” by to wyglądało gdyby jedna aukcja odbyła się w sobotę a drugą zorganizowano nazajutrz. Ja rozumiem, że właśnie wprowadzono nowe prawo o zakazie handlu w niedzielę, ale z tego co słyszałem, to ten zakaz jak na razie (jeszcze?) nie dotyczy aukcji numizmatycznych w interecie J. No chyba, że organizatorzy uwierzyli w szumne zapowiedzi rządu, że oto w wolną od handlu niedzielę całe rodziny ruszą tłumnie w plener na spacery i w tej ślepej wierze uznali, że wówczas z pewnością nikt dla kilku starych monet przed kompem siedział nie będzie J. Ot taki konflikt interesów, co nieudolnie chciałem pokazać na ilustracji poniżej J.
Jeśli ktoś kojarzy tego dzieciaka i ten harmonogram aukcji, to bardzo dobrze J. Bo znaczy to, że zaglądacie również na zaprzyjaźniony blog „Spod Stempla”, na którym Marcin tworzy bardzo ciekawe teksty i niebanalne ilustracje. Link do tej strony znajduje się po prawej stronie w sekcji „MOJA LISTA BLOGÓW”. Żal mi było nie wykorzystać takiego „gotowca”.  Oczywiście nowowprowadzony zakaz handlu w niedziele tak naprawdę nie dotyczy aukcji numizmatycznych, w tym szczególnie tych internetowych. Po prostu pasowało mi to do dzisiejszego tematu, więc sobie nieco…poużywałem. Ok, to tyle żartów na dziś J. Prywatnie nie lubię, gdy tego typu zewnętrzne regulacje ingerują zbyt głęboko w wolność jednostek. Oczywiście doceniam dobre intencje ustawodawców i mam własne zdanie na temat wszechobecnej konsumpcji, która w szybkim tempie zastępuje wartości mi bliskie i ważne dla społeczeństwa/narodu. Jednak z drugiej strony jestem realistą i wiem, że „nie tędy droga”, bo świat się zmienia i pewnych spraw nie załatwią już żadne zakazy/nakazy. Jak dla mnie, wiele zależy od codziennej pozytywistycznej „pracy u podstaw” oraz od dobrych wzorców do naśladowania... Tu widziałbym właśnie dziejową rolę dla narodowych elit.

Ok, ale nie o tym…nie o tym. Wracamy do monet i opisywanie imprez zacznijmy „po Bożemu”, od pierwszej do ostatniej. Takie podejście często się najlepiej sprawdza u osób, które jak ja nie mają zbytniego talentu do zapamiętywania dat J. Jak już wyżej wspomniałem maraton zaczął się w sobotni ranek 10 marca gdzie swoja internetową aukcję rozpoczynał ANMN. Impreza była z jakiś powodów opóźniona o tydzień, bo jeszcze w lutym przecież planowano jej przeprowadzenie w dniu 3 marca. Nie znam przyczyn, jednak doświadczenie w sprzedaży mi mówi, że w takich przypadkach zwykle zwłoka wynika z braku egzekucji terminów poszczególnych etapów przygotowań. Porządna aukcja jest tylko z pozoru łatwym tematem do zorganizowania. Istnieje wiele wzajemnych zależności pomiędzy poszczególnymi etapami sprzedaży, stąd zawsze należy zakładać pewien margines bezpieczeństwa. Coś musiało pójść nie tak na tyle poważnie, że cała impreza na tym z pewnością ucierpiała. Plus „wejście z butami” w datę aukcji zarezerwowaną już dla innego podmiotu, również nie było ładne z punktu widzenia współpracy środowiska. Ale niskie standardy to również jakaś informacja, stąd nie brnę już dalej, bo i tak chyba zbyt wiele czasu poświęcam na ten szczegół. Zobaczmy na wstępie, jaką ofertę monet Poniatowskiego przygotowali organizatorzy znani wcześniej z wystawiania niezwykłych numizmatów SAP.

Tym razem nie był już tak wyjątkowo. Oczywiście przypomnę tylko, że ja tu oceniam wyłącznie asortyment srebrnych monet Poniatowskiego z mennicy koronnej, co nie znaczy, że na tej aukcji nie było innych cudnych numizmatów. Z pewnością były, jak to zwykle u Niemczyka, zawsze znajdą się jakieś skarby warte góry pieniędzy. Wracając jednak do polskiego mennictwa II połowy XVIII wieku, to po wstępnym zapoznaniu się z ofertą ze smutkiem stwierdziłem, że niewiele będzie monet, którymi mógłbym być zainteresowany. I to nawet pomimo tego, że na 21 krążków ostatniego króla elekcyjnego, aż 17 spełniało moje wstępne kryteria, co do metalu i mennicy. Na pierwszy rzut oka brakowało jakiś rzadkich i ładnych okazów. Zdecydowana większość stanowiły popularne roczniki sreber SAP, które do tego utrzymane były w marnych stanach zachowania, jak na renomę poprzednich aukcji Niemczyka. Coś jakby ten „najlepszy towar” nagle się skończył lub znalazł jakieś innego pośrednika. Napiszę, więc teraz tylko o tym kilku monetach, które wybijały się na tle ogólnej przeciętności i które potencjalnie mi podpasowały do tego by dołączyć do mojej zbieraniny. Nie było tego wiele, więc opisze każdą z grupy trzech monet, jakie zapisałem sobie do „obserwowanych”. Pierwsza z nich był niżej pokazany talar z 1774 roku.
Jak widać na zdjęciu, nie była to mennicza sztuka, a jedynie moneta w III stanie zachowania. Można by nawet powiedzieć, że ten talar był zdecydowanie na poziomie całej oferty i się z niej zupełnie nie wyróżniał. To, co ja dostrzegłem w tym krążku to prosty fakt, że brakuje mi tego rocznika oraz, że pewnie nie będzie mnie stać na to bym kiedyś mógł sobie pozwolić na lepszą sztukę. To nie jest zbyt często sprzedawany rocznik najgrubszego srebra SAP, stąd postanowiłem zapolować na nie, nawet pomimo słabszej kondycji oferowanej monety. Muszę przyznać, że obiegowy stan bez widocznych defektów, ale za to z ładną patyną, dodawał jej nawet w moich oczach uroku. Cena wywołania na poziomie 2 500 złotych również dawała cień szansy, że być może uda się ją kupić poniżej granicy 3 tysięcy, która wydawała mi się całkiem rozsądna. 

Drugi egzemplarz zainteresował mnie szczególnie. Głównie z racji tego, że to moneta z historią, która już kiedyś gościła na łamach mojej strony. To fałszywy półtalar z 1783 przerobiony, na 1785. Z opisu aukcyjnego wynika nawet to, że dokładnie właśnie tą monetę opisywał Henryk Mańkowski w swoje książce „Fałszywe Monety Polskie” wydana w 1730 roku. Podczas opisywania fałszywych półtalarów SAP na blogu, zamieściłem jedynie jej rycinę dostępna w wyżej wymienionej książce. A tu, nagle mamy zdjęcia i co najważniejsze można stać się jej nowym posiadaczem. Warto pomarzyć J. Zobaczmy ją na zdjęciach.
Moneta pochodzi ze zbioru Chełmińskiego, który był w 1903 roku sprzedawany na aukcji w Monachium. Historia, jaką podawał Mańkowski jest bardzo barwna, pokazująca początki handlu monetami na aukcjach orgaznizowanych dla bogatszej klienteli. Podrobiono datę na rewersie i z monety z rzadszego rocznika 1783 zrobiono „prawdziwy unikat”- monetę z roku 1785. Na szczęście dla przyszłych właścicieli, ponad 200 lat temu na monachijskiej imprezie znaleźli się polscy znawcy dobrze orientujący się w mennictwie czasów Poniatowskiego.  Oni znali dane źródłowe i wiedzieli, że w 1785 w Warszawie w ogóle nie bito półtalarów i w porę udało się zdemaskować to fałszerstwo. Jakże rzadko do kupienia są monety z taką ciekawa historią i niezwykłą proweniencją. Była w najlepszych zbiorach, a teraz oto można ją sobie kupić przez internet. Mam sporo podróbek monet SAP, ale takiego historycznego falsa to jeszcze nie posiadłem. Uznałem, więc, że to wyjątkowa okazja i jednocześnie mój główny „punkt programu” na aukcji u Niemczyka.

Trzecia moneta, którą brałem pod uwagę to dwuzłotówka z 1794 roku, której stan oceniono, jako menniczy. Co prawda miałem swoje drobne uwagi co do tej oceny, jednak i tak trudno było się nie zgodzić, że urodą przewyższała większość monet wystawionych podczas 14 aukcji ANMN. Opisywałem już ten rocznik na blogu, stąd orientowałem się dobrze iż nie jest to znów taki rzadki rarytas, jak nagminnie chcą widzieć ja sprzedawcy. Jednak sam krążek bronił się. Spójrzmy tylko na zdjęcie awersu.
Mój egzemplarz z tej odmiany, charakteryzujący się stopą 42 ¼ na rewersie, posiada niezwykły rant i aż wstyd przyznać, że brak mi właśnie takiej „zwykłej” dwuzłotówki, wybitej jak „Pan Bóg przykazał”. Uznałem, że zapoluje na tą ślicznotkę, by wykorzystać szansę na pozyskanie naturalnie pięknego numizmatu w wersji oldskulowej, czyli dopóki jakiś „nawiedzony kolekcjoner” jej nie zaslabuje i nie wybije w plastikową trumienkę. Można by nawet uznać, że chciałem ją przed tym jakoś uchronić. Taki był mój punkt zaczepienia i dodatkowa motywacja.

Podsumowując ofertę 14 aukcji Michała Niemczyka, zainteresowały mnie trzy monety i miałem zamiar w granicach rozsądku o nie powalczyć. Jednak nie nastawiałem się zbytnio na sukces, gdyż imprezy tego antykwariatu znane są z klienteli nieskąpiącej grosza i rzadko coś udaje mi się tam nabyć w cenach, które osobiście uznaje za atrakcyjne. Żeby nie przedłużać poniżej wyniki mojego udziału oraz krótki opis poszczególnych licytacji.
Niestety nic nie udało mi się kupić i nie byłem z tego powodu zadowolony. Licytacje oferty SAP wypadły akurat przed obiadem, stąd czekała mnie lekka niestrawność w jego trakcie J. Trzeba było jakoś przełknąć porażkę. Talara z 1774 roku nie zalicytowałem wcale. Zadowoliłem się jedynie pozycją widza, czyli obserwacją jak jego cena rośnie i mija mój wewnętrzny „punkt rozsądku”. Osiągnięta cena 3 900 jest może nie jest jakaś spektakularna, jednak dla mnie wciąż trudna do zaakceptowania dla obiegowego stanu. O wiele więcej emocji przyniosła mi kolejna pozycja, czyli licytacja przerobionego półtalara z 1783 na 1785. Jak wyżej pisałem to był mój główny priorytet, stąd nie zamierzałem odpuszczać. Włączyłem się do gry, gdy cena numizmatu była na poziomie 2 tysięcy złotych i wytrwałem niemal do samego końca. Dość powiedzieć, że długo walczyłem i niemal samodzielnie ciągnąłem licytację licząc na „zmęczenie materiału/przeciwnika”. Nic z tego nie wyszło, zrezygnowałem dopiero po złożeniu oferty na kwotę 5 650 złotych, która została po sekundzie przebita… tak jak wszystkie poprzednie. Sądzę, że walczyłem z automatycznym limitem złożonym na poziomie, którego nie zdecydowałem się sprawdzić J. Były właściciel „wisi mi lody”, bo swoim uporem podbiłem mu cenę o grubo ponad 100%. I jak tu się nie zgodzić z tezą, że jak kolekcjoner się uprze, to tanio skóry nie sprzeda. W sumie żałowałem, że nie udało mi się zdobyć tej pozycji, ale z drugiej strony nie miałem sobie nic do zarzucenia. Poległem w boju. Gloria victis J.  Ostatnia interesująca mnie moneta na 14 aukcji ANMN, czyli dwuzłotówka z 1794 roku osiągnęła cenę powyżej 3 tysięcy złotych, czego nijak nie mogłem zaakceptować. I tym sposobem po raz kolejny z imprezy u Michała Niemczyka wróciłem na tarczy. Może innym razem…
================================================================

Teraz przechodzimy do sobotniej imprezy numer dwa, czyli 2 Aukcji Antykwariatu Dawida Janasa. Na inauguracyjnej imprezie tego organizatora niczego nie kupiłem, stąd brak mi było doświadczenia i niezbyt wiedziałem, czego spodziewać się tego popołudnia. Najbardziej brakowało mi pokazania ciekawszych monet SAP na filmikach zamieszczonych na firmowym facebooku lub kanale Youtube Krzysztofa Jurko, które uważam za całkiem wygodną metodę dotarcia do szerszego grona klientów. Skoro jednak nie zrobiono wielkiego szumu wokół oferty monet Poniatowskiego, to założyłem, że nie będzie tam dla mnie zbyt wiele ciekawego materiału. Tym samym, spokojnie poczekałem aż firma odsłoni pełną ofertę numizmatów przeznaczonych do sprzedaży. I teraz właśnie kilka zdań o tej ofercie.

Nie myliłem się wiele, bo asortyment pod względem ilości numizmatów był zdecydowanie uboższy niż poprzednio. Na 2 aukcji zgromadzono jedynie 345 przedmiotów, było to, więc pod tym względem stosunkowo niewielkie wydarzenie. Dzięki Bogu w tej liczbie było kilkanaście ciekawych pozycji, które jak mi się wydawało czytając fora społeczności miłośników monet – wzbudzały nawet większe zainteresowanie niż dopiero, co zakończona większa impreza u Michała Niemczyka. Czyżby, więc jakość materiału zadość uczyniła uczestnikom, niewielką liczbę monet wystawionych do sprzedaży? Po zapoznaniu się z ofertą numizmatów Poniatowskiego uznałem, że być może „coś w tym jest”. W nielicznej ofercie znalazło się aż 18 monet SAP, jednak jedynie 7 z nich odpowiadało moim głównym zainteresowaniom. Pozostałe to były miedziaki lub produkty mennic miejskich, którymi się, co prawda „przy okazji” również interesuje, ale jak dotąd jeszcze ich nie gromadzę.

W sumie muszę oddać honor i przyznać, że każda z tych 7 sreber SAP była na swój sposób ciekawa. Pierwsze dwa z nich, to jest talary z 1776 i 1777 roku w obiegowych stanach i lekko przeczyszczone, które jednak były do „wyrwania” w dobrych cenach. Jeśli komuś nie przeszkadza taka „lekka polerka” i zbiera monety bez względu na widoczne rysy to zdecydowanie mógł wzbogacić się o dwa konkretne talary. Mnie jednak zainteresowały 4 zupełnie inne monety i o nich teraz kilka zdań opowiem. Pierwsza z nich to dwuzłotówka z 1766 roku, o której już na swojej stronie „Moja Numizmatyka” wspominał inny zaprzyjaźniony blogger Tomek, który również był nią zainteresowany. Tak jak poprzednio, link do tego bloga znajduje się po prawej stronie w sekcji „MOJA LISTA BLOGÓW”.  Jak widać na tym drobnym przykładzie, plus dodając do tego to, „co się ostatnio wyprawia” na stronach Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, monety Poniatowskiego kryją jeszcze wiele niespodzianek i wzbudzają „w narodzie” coraz większe zainteresowanie. Konkurencja rośnie, ciśnienie się wzmaga, spirala cen się nakręca J. Ale na GNDM przyjdzie jeszcze czas, teraz wróćmy do interesującej dwuzłotówki z pierwszego roku bicia. Na początek fotka.
To, co spodobało mi się w tym egzemplarzu, to jego naturalne piękno. Zdecydowanie obiegowy krążek, ale jeszcze całkiem „na chodzie”.  Akurat taki, jaki jeszcze jestem w stanie z przyjemnością zaakceptować. Bardziej podobał mi się czytelny awers z nieźle utrzymanym portretem króla, jednak w dwuzłotówkach to rewers z reguły jest ciekawszy, bo najczęściej to właśnie analiza tej strony decyduje o wariancie, jaki reprezentuje dana moneta. Ten rewers jest wyjątkowy z kilku względów, o których pewnie kiedyś będę musiał więcej napisać. Jednak dziś nie wystarczy nam informacja, że najbardziej charakterystyczną cechą tego rewersu jest jeden szczegół kompozycji „polegający” na tym, że końcówka prawego wiązania wieńca umieszczona została pod wstęgą orderu. Nie jest to standardowa sytuacja, bo z reguły jest odwrotnie, więc zawsze tego typu moneta wzbudza moje zainteresowanie. Ten wariant monety opisany został w najnowszym katalogu monet SAP Parchimowicz/Brzeziński, jako 24.a6 i tak się złożyło, że ja go jeszcze nie posiadałem. Stąd zapisałem monetkę do grona „obserwowanych” i zwiedzałem dalej J.

Drugą ciekawą pozycją dla mnie, była dość rzadka dwuzłotówka z 1769 roku. Aż dziw bierze, że tak niskonakładowa moneta aż trzykrotnie wystąpiła w sprzedaży w marcu. Najpierw we czwartek 8 marca, dość mocno obiegowa sztuka została sprzedana została na internetowej aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego za 2 700 złotych, co można uznać za całkiem pokaźną kwotę. Wtedy spóźniłem się 15 minut żeby wziąć udział w tej licytacji, więc tym bardziej byłem zainteresowany teraz. Szczególnie, że druga moneta wystawiona w WCN-nie również nie jest najpiękniejsza. To sprawiało, że ten trzeci egzemplarz, możliwy do kupienia u Dawida Janasa był w zdecydowanie najlepszym stanie. Kolejna obiegowa dwuzłotówka, ale za to taka, która zachowała w sobie wyraźnie sporo piękna. Na zdjęciu opisywana dwuzłotówka z 1769.
Jak już wyżej wspomniałem, ten rocznik jest dla mnie ciekawy, więc całkiem poważnie brałem pod uwagę zdobycie swojego egzemplarza. Uznałem nawet, że jakby udało się ją rozsądnie kupić, to byłaby całkiem ładna moneta do opisania na blogu. Jedno, czego się obawiałem to jedynie konkurencji innych zdecydowanych miłośników monet Poniatowskiego… a co za tym idzie, poziomu ceny, jaki trzeba będzie za nią zapłacić. Czy będę w stanie to jakoś przełknąć?

Kolejna moneta, to zdecydowanie największa piękność oferty SAP i pewnie też, jedna z ozdób całej aukcji. Tym numizmatem była niemal mennicza złotówka z 1785 roku. Mimo tego, że akurat posiadam ten rocznik i to nawet w dwóch egzemplarzach, to uznałem, że plułbym sobie w brodę (teoretycznie, bo chwilowo zgoliłem), że nie przepuściłem możliwość pozyskania numizmatu tej klasy. Muszę z żalem przyznać, że dwuzłotówka sprzedawana na aukcji Dawida Janasa to sztuka, której stan zachowania zdecydowanie wyprzedza oba moje egzemplarze. Zresztą wystarczy rzucić okiem na jej zdjęcie poniżej.
Pierwsze, na co zwróciłem uwagę to rozsądna cena wywołania ustawiona na zaledwie 1,5 tysiąca złotych. Uznałem, że to podpucha, lep na muchy i niepisana zachęta do tego, by ławą do licytacji ruszyło pół Warszawy. Nie byłem pewien ile kasy dałbym za to by ją posiadać, jeśli byłoby to możliwe, jednak chciałem być w tej połowie miasta, która będzie o nią walczyć. Uznałem, że mój limit wyskaluje się już podczas imprezy i nie ma co zakładać żadnego scenariusza. Niby nic a zawsze cieszy J.

Ostatnią z czwórki srebrnych monet Poniatowskiego, jakie wzbudziły moje zainteresowanie był półzłotek z 1769 roku. Bardzo popularny rocznik pełen odkrytych i nieodkrytych wariantów stempli do opisania, którego zdecydowanie zabiorę się jeszcze w tym roku. A że plan trzeba realizować długofalowo, to od dłuższego czasu zwracam baczniejszą uwagę na wszelkie zaobserwowane monety z tego rocznika. Aktualnie posiadam 7 wariantów, z których żaden nie znalazł się w katalogu. Niech tylko ten drobny fakt, świadczy o ilości stempli, z jakimi można mieć styczność w tym roczniku. Poniżej zdjęcie omawianego dwugrosza.
Akurat tak się złożyło, że nie mam jeszcze tego wariantu, który wystawiono do sprzedaży. Uznałem, że stan w okolicy II minus będzie idealny do tego, aby dołączyć ją do mojej grupy półzłotków z tego rocznika. Problem widziałem jedynie w wysokiej cenie wywoławczej ustawionej na poziomie 350 złotych. Przyznam, że nie zamierzałem płacić za nią cen w kwotach, na jakie wskazywała estymacja organizatora. Za 600 – 700 złotych można przecież pozyskać dużo bardziej rzadkie i interesujące rocznik niż taki „populares” z 1769. No chyba nie ma aż tak wielu miłośników SAP, którzy tak jak ja zbierają monety Poniatowskiego na warianty i akurat polują na ten konkretny? Stąd cena wydawała mi się w sumie jedynym problemem, jaki trzeba będzie pokonać.

Teraz kilka zdań o samej aukcji. Tego dnia po emocjach u Niemczyka wychodziłem z rodzinką na lunch do nowej restauracji, jaka otworzyła się w pobliżu i nie byłem pewien czy zdążę z powrotem do czasu licytacji. Ponieważ nie chciałem zaburzać czasu, jaki poświęcam bliskim, to nie zdecydowałem się na żadne półśrodki w stylu „wezmę laptopa i będę licytował znad talerza”. Tym razem skorzystałem z dostępnych opcji i wcześniej złożyłem własne limity na każdy z 4 obserwowanych numizmatów. Akurat jednak tak się złożyło, że zdążyłem wrócić na czas i podczas licytacji byłem zalogowany. Teraz wystarczyło już tylko spokojnie obserwować jak w moim imieniu zadziała ustawiony wcześniej automat. Oczywiście brałem również pod uwagę scenariusz, w którym mógłbym zareagować w sytuacji, gdy ustawiony limit się „skończy” a ja nadal będę chciał licytować za większe kwoty. To może nie jest najrozsądniejsze wyjście, ale przecież czasem trzeba zawalczyć na wyższym poziomie i warto mieć to pod uwagą jeszcze przed imprezą. Poniżej w formie podsumowania, ilustracja z wynikami mojego udziału.
Jak widać na ilustracji powyżej, pierwszą dwuzłotówkę z 1766 roku udało mi się zdobyć. Cena wyniosła dokładnie tyle ile mój maksymalny limit. W sumie 950 złotych plus opłaty to nie mało jak za ten rocznik w średnio-dobrym stanie. Jednak brałem pod uwagę taki scenariusz chcąc zdobyć ten konkretny wariant, stąd nie miałem „kaca” po wgranej licytacji. Kolejne interesujące mnie monety już niestety nie trafiły do mnie. Najpierw dwuzłotówka z 1769 roku sprzedała się o klasę wyżej niż kwota, którą chciałem za nią zaoferować. Następnie musiałem się obejść smakiem również nie pozyskując menniczej złotówki z 1785. Tu akurat żal był niewielki, gdyż cena 8 tysięcy złotych, jaką zdecydował się postawić zwycięzca była niemal dwukrotnie wyższa niż mój MAX. W sumie jakby tak realnie popatrzeć to moje szanse akurat na to srebro były niewielkie. Nie byłem wystarczająco zdesperowany by nawet zbliżyć się do kwot, jakie śmigały podczas jej licytacji. Ostatni numizmat to interesujący wariant półzłotka z 1769 roku. Ustawiłem wysoki limit, który jednak został w trakcie przebity. Warto dodać, że obserwując aukcję live miałem okazję żeby licytować dalej i ją dla siebie wygrać. Jednak odpuściłem, bo po prostu nie chciałem płacić więcej. Dobrze jest mieć taki samo-ogranicznik w głowie, który czasem się nawet włącza i hamuje zapał J

Podsumowując swój udział w 2 Aukcji Antykwariatu Dawida Janasa, udało mi się pozyskać jedną monetę Poniatowskiego. Zawsze to coś i poprawiło mi to trochę humor po porannej porażce u Niemczyka. Monetę odebrałem osobiście i już nawet włączyłem ją do zbioru. A z tym związana jest drobna ciekawostka. Byłem pierwszy raz w antykwariacie zlokalizowanym na Nowym Świecie 5/5 i muszę przyznać, że była to szczególna wizyta. Po pierwsze, wcześniej myślałem, że najtrudniej jest zaparkować w okolicach WCN-u na Hożej. Jednak teraz już tak nie myślę, bo to, co wyprawia się na uliczkach w okolicy Placu Trzech Krzyży jest jeszcze większą traumą. Po kilkunastu okrążeniach w wiecznym korku i zmarnowaniu kwadransa życia, udało mi się wreszcie znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu oddalone jedynie o „dobry spacer” od antykwariatu. Po drugie nie spodziewałem się, że adres zakończony enigmatycznym 5/5 to rzeczywiście będzie lokal, który całkiem niedawno musiał być jeszcze mieszkaniem na 1 piętrze kamienicy. Jednak wszystkie te niedogodności zrekompensował mi artystyczny nieład oraz różnorodność zabytkowych obiektów, jakie zastałem już tam na miejscu. To było trzecie zaskoczenie. Bo bez wątpienia nie jest to kolejne nowoczesne biuro ze sterylnymi strefami przeznaczonymi do obsługi klientów biznesowych. Tu spotkałem „prawdziwy antykwariat”. Miejsce gdzie na każdym kroku i w każdym zakamarku czai się jakaś „stara sztuka”. Sam lokal również udanie budował zabytkowy klimat i wystrojem korespondował z najrozmaitszymi artefaktami, jakie walały się „po podłodze” praktycznie wszędzie tam gdzie wzrokiem sięgnąć. Niezwykłe i magiczne miejsce, coś w sam raz dla koneserów, którzy docenią takie artystyczne podejście i prawdziwą pasję do wszelkich staroci.

W każdym razie, pewne jest to, że moja osobista małżonka, jako zdeklarowana miłośniczka staroświeckiego „ładu i porządku” oraz zawodowy eksterminator wszelakich roztoczy….po kwadransie przebywania w tym miejscu, przeszła by załamanie nerwowe. Ot taka drobna rodzinna wycieczka J. Kończąc relacje z drugiej imprezy, po w miarę udanej licytacji, przyszła mi na myśl kolejna korzyść z 2 Aukcji ADJ. Tym razem okazało się, że pożytkiem dla mojego udanego małżeństwa okazał się prosty fakt, że po odbiór monety zgłosiłem się sam J. Nidgy nie wiemy czym nas życie zaskoczy i warto żeby drobne minusy nie zasłaniały nam oczywistych plusów.
=======================================================================

No i przechodzimy do ostatniej imprezy w dzisiejszym wpisie. Tym razem wracam do organizatorów, których aukcje opisywałem na blogu już kilkakrotnie. Dziś zapraszam na bardzo krótką relację z udziału w 7 Aukcji Warszawskiego Domu Aukcyjnego Mariusza Walendzika, która po raz kolejny została zorganizowana wespół z firmą Monety i Medale Romualda Sawicza. Jak widzimy, alians obu firm utrzymuje się już niemal pół roku. Można, więc już z pewnością pogratulować im tej harmonijnej współpracy, owocującej trzecią wspólną imprezą. Zamiast gratulacji, ilustracja z życzeniami kolejnych rocznic J.
Po tych gorących wyznaniach, czas na powrót do meritum J. Bez przystanku przechodzę do opisu oferty monet. Na 639 pozycji, jakie wystawiono do sprzedaży, grupa 15 monet dotyczyła okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Te piętnaście numizmatów było dobranych bardzo przekrojowo, pewnie po to żeby nikt z ewentualnych krytykantów nie wskazywał istotnych braków w ofercie. Kto tak jak ja zbiera koronne srebro, to i tak mógł uważać się za szczęściarza, albowiem okazało się, że aż 7 monet wybito właśnie z tego metalu w warszawskiej mennicy. Mamy, zatem do czynienia z kolejną aukcją z niewielkim asortymentem w moim wąskim zakresie zainteresowania. Zapewne jednak, jeśli ktoś z czytelników zbiera szerszy temat – a zakładam, że TAK, to miał, na czym „oko zawiesić”. Nie zmieniła się oczywiście cecha charakterystyczna dla oferty rodem z WDA, czyli większość monet zapakowana była w slaby. Ot, taka specyfika. DNA do którego już się tam zdążyłem przyzwyczaić.

To teraz już bardziej konkretnie. Niemal wszystkie srebrne monety koronne wystawiona na tej imprezie to były talary. Zatem kto z miłośników SAP miał braki w tym, najgrubszym rodzaju monet mógł liczyć na okazje do uzupełnienia zbiorów. Niestety nie były to roczniki, jakich szczególnie poszukują kolekcjonerzy, gdyż jedynie monetę z 1779 roku można uznać za nieco rzadszą. I to właśnie ten krążek wzbudził moje wstępne zainteresowanie. Poniżej prezentuje jej zdjęcie.
Akurat ta moneta nie była ogejdowana, więc można było się wykazać inwencją i popróbować własnych ocen stanu zachowania. Jak widać awers nieco przytarty, z zanikającym królem i literami na godzinie 12 oraz wyraźnie porysowany, przez co nieco słabszy niż wskazywała by na to ocena na stronie aukcji. Oczywiście to tylko moja interpretacja. Rewers już zdecydowanie lepszy, ładnie odbity z delikatnym justunkiem na koronie, bez negatywnego wpływu na ocenę piękna krążka. Do tego zdrowa blacha, bez wyraźnych defektów i prawdopodobnie nawet z patyną. Słowem można było pokusić się o wycelowanie w tego talara jakiejś niewielkiej flinty. Cena, jaką mógłbym za niego zaproponować była, co prawda niższa niż minimalny poziom 3,5 tysiąca, jaki estymowali organizatorzy. Swój limit ustawiłem na poziomie niecałych trzech tysięcy złotych i poszedłem dalej w poszukiwaniu kolejnych ciekawych obiektów.

Tu niestety musze dodać, że zawiodłem się na całej linii. Pozostałe talary i półtalar nie dość, że z najpopularniejszych roczników to jeszcze albo niewiarygodnie wysoko ocenione/wycenione w plastiku albo wyraźnie słabsze stany monet bez slabów. Wyglądało to trochę jakby to, co nadawało się do zapakowania, już zostało zaslabowane a cała reszta talarów nie była warta większej uwagi. Może to trochę niesprawiedliwe, bo w końcu talary SAP to z natury pięknie skomponowane monety, jednak stan tych egzemplarzy wystawionych na aukcji uznałem za „niemalże opłakany”. Z pewnością moje wymagania powoli, ale jednak ciągle rosną i trzeba się z tym liczyć, że w miarę upływu czasu będę coraz bardziej kręcił nosem na wystawianie na aukcjach monet, jakich pełno na każdym kroku. I nie są to słowa rzucone na wiatr. Dośc powiedzieć, że w akcie desperacji uznałem, iż wyjdę nieco szerzej po za mój mainstreem i wyjątkowo zainteresuje się bliżej sreberkiem z mennicy toruńskiej. Tą monetą była pozycja 395, czyli trojak z 1765 roku. Egzemplarz ładny, więc oczywiście już zapakowany w pudełko służące do droższej odsprzedaży, z oceną stanu na poziomie AU 53. Planuję niedługo na blogu krótki tekst o mennicach miejskich w okresie SAP, stąd uznałem to za możliwość do pozyskania ładnego materiału, który nieco urozmaici ten wpis. W sumie to dość słaba motywacja do wydawania ciężkiej kasy, jednak sam trojak prezentował się zacnie, co widać na poniższych ilustracjach.
Można uznać, że mój strzał w stronę tego toruniaka był jedynie próbą pozyskania czegoś nowego w okazyjnej cenie. I tu właśnie pies został pogrzebany, bo o ile nie miałem problemu z tym, by rozszerzyć swoja zbieraninę o kolejny numizmat z Torunia (jeden już mam), to żeby to zrealizować cena musiała by być odpowiednio promocyjna. Czy na aukcji WDA i MiM to w ogóle możliwe? Nie byłem pewien, ale pomyślałem, że poczekam i sprawdzę J.

Teraz dosłownie dwa zdania o moich sukcesach. Pierwsze zdanie – złożyłem swoje limity przed aukcją. Drugie zdanie – nie wygrałem żadnej z monet J. Dosłownie nie ma, o czym pisać J. Zarówno talar z 1779 jak i trojak z 1765 poszły po około tysiąc „za drogo”, żebym mógł stać się ich nowym właścicielem. Przyznam, że było to trochę polowanie na okazje, ale tak to moim zdaniem powinno wyglądać. Szczególnie, gdy planujemy zakup monet, do których mamy jakieś uwagi, co do ich stanu zachowania lub też nieleżących w głównym nurcie naszego zainteresowania. Nie ma, co się napinać. Niech przemówi ostatni obrazek w dzisiejszym tekście J.
Zachowując poufność handlową i zdrowy rozsądek, nie pokazałem Wam swoich limitów, lecz możecie mi wierzyć, że nie miałem większych szans. Tak to już jest, że jak motywacja jest słabsza to wówczas nie ma powodów do kupowania numizmatów „za wszelką cenę”. Aktualnie okres SAP jest na topie i monety kosztują krocie. Czy to się utrzyma? Nie sądzę. Obserwując dojrzałe zachodnie rynki numizmatyczne i „ichnie ceny”, wydaje się, że to tylko kwestia czasu, kiedy sytuacja w Polsce się uspokoi. Inwestorzy wrócą na giełdę i do lokat bankowych a środowisko kolekcjonerów nieco odetchnie. Coraz częściej łapie się na tym, że zamiast kupować i gromadzić – wstrzymuje się od działania i spokojnie czekam na „lepsze czasy”. Ale to przecież nie będzie trwało wiecznie, bo w końcu mam jeszcze w planach te kilkaset monet Poniatowskiego do kupienia J.

Dziś proponuje działania bez stresu i promuje wrzucanie na luz J. A jako, że czasem trzeba szybko spuścić poaukcyjne ciśnienie, to skojarzyło mi się od razu z hitem kwartetu Black Eyed Peas. Ten amerykański zespół udoskonalił „stary, ale jary” surf-rockowy motyw (znany również z dobrego kina Q.Tarantino) i dorobił do niego nowoczesne bity, śpiewając w refrenie to swoje charakterystyczne „Pump it”. Bardzo to lubię i czasem to właśnie ten energetyczny utwór rozjaśnia mi moje aukcyjne porażki i potknięcia. Może też posłuchacie J.


To na dziś koniec. Na trzy sobotnie imprezy, w których wystartowałem wzbogaciłem się raptem o jedną dwuzłotówkę z 1766 roku. Mało? Może i tak, ale zawsze to kolejny krok do przodu. Mnie to wystarczy. W kwietniu będą kolejne dobre okazje. J

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem dane ze stron opisywanych aukcji numizmatycznych oraz zdjęcia z bloga „Spod Stempla” i wyszukane za pomocą google grafika. Muza pochodzi oczywiście z Youtube.
  

czwartek, 15 marca 2018

Złotówka 1767 drugie podejście, czyli czas na wiosenne porządki.

Witam miłośników mennictwa SAP. Ostatni wpis o legalności zbierania monet odbił się szerokim echem, stąd ciekawy jestem jak zostanie odebrany dzisiejszy artykuł. Nawiązuje do tego nie bez powodu, gdyż dzisiaj może nie będzie aż takich sensacji i kryminałów jak ostatnio, jednak proszę również nastawić się na porządną porcję nowości a nawet na kolejne numizmatyczne odkrycia. Mam nadzieję, że zapowiada się ciekawie J.

A teraz po tym drobnym wstępie mającym na celu zachęcenie do zapoznania się z pełnym tekstem, przechodzę do rzeczy, czyli do tytułowej złotówki SAP z 1767 roku.  I tak, jak to zwykle bywa w analizowaniu roczników o sporym nakładzie, do których zalicza się tytułowa złotówka, wraz z obejrzeniem masy monet czasem uda się w nich wypatrzyć coś nowego, na co się dotychczas nie zwróciło uwagi. Najczęściej są to obserwacje związane z jednym konkretnym egzemplarzem, jednak zdarzają się i takie nowe ustalenia, które można z powodzeniem przełożyć i zastosować szerzej. A jak już „słowo ciałem się stanie” i uda się to swoje ustalanie obiektywnie potwierdzić, to wypadałoby się tymi ustaleniami po chrześcijańsku podzielić ze społecznością by spopularyzować nowy stan wiedzy. Co w moim przypadku znaczy nie więcej niż, cofnąć się do poprzedniego wpisu i dopisać kolejny epizod do rozpoczętej dawniej historii. Dokładnie z taką sytuacją będziemy dziś mieli do czynienia. Będą to, więc trochę takie numizmatyczne wiosenne porządki na blogu, a za razem drobny przerywnik pomiędzy aukcjami monet. Poniżej próba ilustracji J.
W tak popularnym roczniku, jakim jest złotówka z 1767 roku, którą można spotkać wszędzie tam gdzie „na kilogramy” sprzedaje się monety, wydawało mi się, że temat został już wyczerpany poprzednim wpisem. Niby całkiem zgrabnie mi ten artykuł wyszedł, o czym świadczy między innymi znaczna liczba wyświetleń oraz kilka cennych, merytorycznych komentarzy pod tekstem. Jednak jak sobie teraz na spokojnie wracam myślami do tych chwil, to musze przyznać, że już wówczas coś mi w tych złotówkach niezbyt pasowało. To takie ulotne i mało konkretne uczucie znane autorom, że tekst mimo sporego wysiłku, jaki się weń włożyło - nie jest idealny i chciałoby się go w nieskończoność ulepszać. I to nie tylko przez niezbyt udany dobór zmiennych do odróżnienia kolejnych wariantów stempli rewersu. Mam tu na myśli szerokość zapisu daty, czy też destrukt rewersu, który potraktowałem wówczas, jako osobny wariant stempla - co przy okazji, dziś naprawię. Miałem jednak wrażenie, że jest w tych złotówkach jeszcze coś więcej, coś nieuchwytnego, co mi umyka, czego nie potrafiłem wówczas ani umiejscowić, ani nazwać. Prześladowało mnie to przez dłuższy czas, jednak problem zszedł na dalszy plan w ogniu innych ciekawych tematów, którymi byłem zajęty. Aż przypadkowo natchnąłem się na ładną złotówkę z 1767, którą postanowiłem kupić, bo po pierwsze moim egzemplarzom daleko od ideału, a po drugie wydawało mi się, że…takiej to chyba jeszcze nie mam. I dopiero ta okazja do bardziej wnikliwej analizy, która miała mi odpowiedzieć na pytanie „mam już taki wariant monety, czy nie” sprawiła, że zmuszony byłem wrócić do poprzednich ustaleń i dokładnie cal po calu je sprawdzić by odkryć, co mi w niej „nie pasuje”. I jak to zwykle bywa, okazało się i tym razem, że diabeł tkwi w szczegółach i to takich, które są widoczne na pierwszym planie. 

Żeby nie przedłużać i nie budować napięcia dialogami „o niczym”, bo niewątpliwie brak mi talentu mistrza Tarantino, powoli przechodzę do rzeczy. Na początek powinienem wyjaśnić, o czym konkretnie będę dziś pisał. Główną myśl zawarłem już w tytule, czyli drugie, w domyśle - lepsze podejście do tematu. Powodem głównym, ale nie jedynym by do tej złotówki znów wrócić, będzie inne spojrzenie na temat odmian punc orłów na złotówce z 1767. Orły to herby, a to w numizmatyce SAP to już „nie przelewki”, stąd nowe ustalenia doprowadzą nas do kilku zmian, które moim zdaniem są na tyle poważne, że powinny zostać ogłoszone całej społeczności. Chciałem ten post opublikować nieco wcześniej, jednak przydarzyła mi się po drodze „drobna uroczystość” i zdrowie mi jakoś po niej niezbyt dopisywało. Stąd lekkie opóźnienie, coś w stylu żartu poniżej J.
Dobrze, to już koniec śmiechów na dzisiaj i na zaczynamy poważniejsze tematy. Nie od dziś wiadomo, że „orzeł, jaki jest każdy widzi” J. Co ciekawe przez lata mieliśmy te herby wszyscy przed oczyma, bo są to przecież kluczowe elementy dla analizy każdej monety SAP a już złotówek z 1767 szczególnie, bo jest ich przecież tam kilka odmian. I ja jak wszyscy zainteresowani tematem, przyglądałem się tym herbom pod różnym kątem, robiłem im zdjęcia, analizowałem detale, a wszystko po to by poprawnie opisać swoje monety w kolekcji oraz te użyte na blogu. Musze przyznać, że wielokrotnie w tych analizach sugerowałem się i podpierałem, informacjami zawartymi w najnowszym katalogu. Gdyż to właśnie w najnowszej publikacji o monetach SAP, autorzy Janusz Parchimowicz i Mariusz Brzeziński, po raz pierwszy pokusili się o pokazanie obok siebie wszystkich znanych im odmian orłów występujących w tym roczniku. Co oczywiście było dla mnie podstawą i punktem startu do późniejszych własnych poszukiwań. Skoro tak wszystko tam ładnie opisano i udokumentowano, to co skąd ten dzisiejszy artykuł? Okazuje się, że czasem warto nawet na z założenia pewną sprawę, spojrzeć ponownie własnym-krytycznym okiem i nie zamykać się na nowe doznania.  Teraz wreszcie zacznę pisać bardziej konkretnie.

Tematem nadrzędnym moich rozważań będzie dziś tak zwany „MAŁY ORZEŁ”. Odmiana srebrnej złotówki posiadającej właśnie taki herb Polski, została opisana w katalogu Parchimowicz/Brzeziński pod pozycją 19.b4. Miłośnicy monet Stanisława Augusta Poniatowskiego zapewne znają ten wariant doskonale, bo jest bardzo charakterystyczny i mimo wyraźnie mniejszego nakładu to jednak takie złotówki wcale nie są trudne do zaobserwowania. Poniżej rewers złotówki opisanej, jako 19.b4 z MAŁYM ORŁEM.
Teraz idziemy dalej i już po chwili przejdziemy do meritum. Główny problem dla mnie podczas pisania poprzedniego artykułu polegał na tym, że pokazane w moim pierwszym wpisie 3 orły to nie było wszystko, bo w tym roczniku istnieje jeszcze jeden orzeł. Też jest to orzeł niezbyt wielki, więc powinienem napisać, że właściwie to istnieją obok siebie dwa herby - MAŁY ORZEŁ 1 i MAŁY ORZEŁ 2. Dwie punce z herbem, które są do siebie podobne na tyle żeby je łatwo pomylić, (co też uczyniłem w poprzednim wpisie) oraz na tyle odmienne żeby je osobno opisać, co uczyniono w wyżej wspomnianym katalogu SAP. Moja pomyłka polegała na tym, że nie poznałem się na tym dostatecznie szybko i w pierwszym wpisie oba MAŁE ORŁY wrzuciłem do „jednego garnka” pichcąc moim czytelnikom niezbyt jadalny rosół. Tak wiem, że orły są pod ochroną i… z tą zupą to był tylko żart J. Wytłumaczenie tego jak doszło do mojej pomyłki nie jest standardowe i prowadzi bezpośrednio właśnie do nowego „odkrycia”, co teraz postaram się to po kolei to wyjaśnić.

Otóż autorzy w katalogu pokazali w sumie 4 punce orłów w 1767 roku. Ja w blogu pokazałem tylko 3. Zrobiłem to z rozmysłem, dlatego iż tą dodatkową czwartą odmianę orła, autorzy przypisali jedynie do egzemplarza złotówki wybitej w miedzi, którą opisali jako 19.b5. My tu na blogu, co do zasady zajmujemy się jedynie monetami srebrnymi, stąd tej miedzianej odbitce podczas pisania poświęciłem niewiele czasu. Mimo tego, że będąc w Muzeum Narodowym w Warszawie miałem okazję obcować z nią „na żywo”, to jednak potraktowałem ją jedynie, jako swoistą ciekawostkę a nie podmiot poważniejszych badań. Poniżej ilustracja z unikalną złotówką odbitą w miedzi ze zbiorów MNW, w katalogu opisaną, jako odmiana 19.b5.
Teraz zwracam się jedynie do tych mega-spostrzegawczych. Jak wiedziecie na zdjęciu, tak właśnie doszło do pomyłki i w efekcie, do nowego odkrycia. I teraz wszystko jest już jasne J. To oczywiście drobny żart, chociaż zapewne znajdą się tacy czytelnicy, którzy już się zorientowali, co będzie dalej. Jednak nie będę taki „do przodu”, szczególnie, że sam ostatnio okazałem się być strasznym gapą, stąd nie dziwi mnie, jeśli jeszcze nie dostrzegliście tej subtelnej różnicy. Teraz opowiem o niej teraz bardziej dokładnie. 

Drugim etapem wtajemniczenia będzie porównanie 4 orłów z katalogu z 3 herbami, które umieściłem w poprzednim wpisie o złotówkach. Na tym materiale będzie dobrze widać już dokładnie, „o co kaman”.
Jak się okazuje MAŁY ORZEŁ, jaki zaprezentowałem w swoim poprzednim wpisie to nic innego, tylko punca, jaką autorzy katalogu przypisali do odbitki miedzianej 19.b5. Podczas pisania katalogu widocznie nie znaleźli żadnej srebrnej monety z tą odmianą orła, stąd nie umieścili takiej złotówki w swojej publikacji. Mój błąd polegał na tym, że nie zorientowałem się, że to jest z gruntu błędne ustalenie i wymaga weryfikacji. A było to o tyle proste, że srebrnych złotówek z 1767 z tym właśnie orłem znanych jest, co najmniej kilkanaście. Być może właśnie, dlatego też bezwiednie uznałem, że MAŁY ORZEŁ w srebrze jest jeden i nie odróżniłem ziarna od plew.

Ograniczmy teraz scenę jedynie do dwóch punc z mniejszym herbem. Uznajmy, że pierwsza z nich to MAŁY ORZEŁ 1 a druga to numer dwa. Poniżej prezentuję dla lepszego porównania zdjęcia obu herbów MAŁY ORZEŁ 1 i MAŁY ORZEŁ 2 wziętych bezpośrednio z dwóch srebrnych złotówek z 1767 roku.
Okazuje się, że przy bliższym poznaniu punce wyraźnie się od siebie różnią. MAŁY ORZEŁ 1 ma zdecydowanie odmienny kształt od swojego „brata”, chociaż dla mnie jego podstawową cechą charakterystyczną jest realistyczne wykonane upierzenie. Oprócz samego kształtu puncy i wyraźnych piór, dodatkowo zwróciłem uwagę na dwie cechy. Pierwsza, że na jego głowie znajduje się coś na kształt czapko-korony. Druga, że jak na orła, to poskąpiono mu wyraźnego dzioba. Natomiast druga odmiana herbu, MAŁY ORZEŁ 2 jest wykonany znacznie prościej, bez aż takiej szczegółowości co do piór. Dodatkowo drugi herb ma wyraźny dziób (jak pysk psiaka) oraz specyficzny „loczek” na głowie imitujący koronę. Ten kształt puncy znany jest również z innych roczników, stąd można założyć, że jednak prostota wykonania zwyciężyła. Generalnie są to dwie odmienne punce, stąd różnic jest zdecydowanie więcej i każdy może sobie sam określić, jaka jest jego ulubiona i na co będzie zwracał uwagę przy rozróżnianiu obu herbów. Ważny fakt jest taki, że dotychczas obie odmiany orłów nie zostały prawidłowo opisane dla srebrnych złotówek. W katalogu monet SAP Parchmowicz/Brzeziński, odmiana MAŁY ORZEŁ 2 nie została przypisana do żadnej srebrnej złotówki. Ja natomiast w moim poprzednim wpisie na blogu, nie spostrzegłem tej oczywistej wpadki autorów i bezmyślnie opublikowałem zdjęcie nieopisanej jeszcze w katalogu i nieznanej odmiany z MAŁYM ORŁEM 2 – jako ilustracja dla 19.b4. Jak widać oba źródła jak dotąd nie były dostatecznie precyzyjne. Czas, zatem to nadrobić i zrobić z tym porządek.

Przy okazji remanentu w spisie wariantów stempli rewersu, chciałbym dokonać kilku dodatkowych korekt. Po pierwsze w poprzednim tekście używałem nomenklatury z katalogu, w którym autorzy używali pojęcia „DATA SZEROKA” i „DATA WĄSKA”, co tyczy się oczywiście szerokości nabicia cyfr daty 1767 na stempel. Przez ten czas, jaki upłynął od tego artykułu widziałem jednak dziesiątki monet, w których trudno było to jednoznacznie określić. Data na tych egzemplarzach nie była ani szeroka, ani jakoś wyraźnie wąska, wychodziło na to, że są to jakieś „pośrednie” stemple. Tym samym uznaje argument bardziej doświadczonego kolegi, który w komentarzach pod moim poprzednim wpisem zwracał mi na to uwagę. Uznałem, że nie warto dalej bez sensu podążać tą ślepą uliczką, w jaki wpuściły nas określenia użyte w katalogu. Oczywiście istnieją takie stemple, które bardzo wyraźnie różnią się szerokością daty, jednak trudno taką cechę uznawać za odmianę (jak w katalogu) lub chociaż jako wariant warty odnotowania. Kasuje, zatem te warianty z mojego bloga i rekomenduje zmianę podejścia, zgodnie z sugestiami Rafała Janke.  Dodatkowo w poprzednim artykule opisałem REWERS 4, który co do zasady był identyczny jak REWERS 3, a jego jedyną cechą charakterystyczną była poprawiana na stemplu litera ”A” w wyrazie PURA. Ta obserwacja jest sama w sobie cenna, jednak po chwili zastanowienia, również trudno uznać poprawiony stempel za osobny wariant i namawiać do jego zbierania. Istnieją przecież takie nominały monet SAP i roczniki, w których wielokrotnie możemy spotkać drobne poprawki na stemplach. O ile nie dotyczy to daty lub inicjałów intendentów mennicy to można uznać te poprawki za nieistotne. Podsumowując swoje nowe podejście do rewersów. Dla ODMIANY 1 z puncą DUŻY ORZEŁ wyznaczam jedynie dwa warianty rewersu.

ODMIANA 1
REWERS1 – a) „DUŻY ORZEŁ”, b) „kropka po PURA”
REWERS2 – a) „DUŻY ORZEŁ”, b) „brak kropki po PURA”

Teraz przejdźmy do kolejnych odmian złotówki z 1767 charakteryzujących się mniejszymi orłami. Tu również będzie kilka zmian i dzięki temu znajdzie się miejsce dla obu małych ptaków J. Trzecim stemplem rewersu będzie nasz pierwszy dzisiejszy bohater. Tym samym od teraz powołuje ODMIANĘ 2 charakteryzującą się użyciem w herbie Polski puncy MAŁY ORZEŁ 1. Ponieważ nie interesuje nas już szerokość zapisu dat, a żadnych dodatkowych wariantów interpunkcyjnych nie odkryłem, to w tej odmianie wystąpi jedynie jeden wariant rewersu i będzie w kolejności REWERS 3.

ODMIANA 2
REWERS3 – a) „MAŁY ORZEŁ 1”

Idziemy dalej, do kolejnej odmiany związanej z dziś opisaną puncą orła i tu znów czeka nas mała zmiana vs mój „stary” wpis. Poprzednio wyznaczyłem REWERS 6, który charakteryzował się dodatkowa literą „F” nabitą na wieniec. Wówczas uznałem to za błąd powstały podczas tworzenia stempla. Przez ten czas widziałem jednak wystarczającą liczbę monet SAP z błędami menniczymi by uznać, że czas się z tego wycofać i oficjalnie przyznać, że ta moneta to jedynie ciekawy destrukt. Ponieważ destrukty, co do zasady nie stanowią odmian/wariantów stempli - to jedyną zmienną, która podtrzymywała ten wariant „przy życiu” była szerokość zapisu daty. Skoro jednak już wyżej odrzuciłem tą cechę, jako istotną do naszych dzisiejszych rozważań, to tym samym nie istnieje już żadna przesłanka na sztuczne utrzymywanie tego wariantu. Kasujemy „dziada” i w efekcie w nowo powołanej ODMIANIE 3 z herbem Polski wykonanym puncą MAŁY ORZEŁ 2, jest również tylko jeden wariant stempla rewersu.

ODMIANA 3
REWERS4 – a) „MAŁY ORZEŁ2”

Zatem mimo „odkrycia” nowego orła i określenia nowej odmiany, to i tak upraszczamy numizmatykę. Z 6 wariantów srebrnych złotówek z poprzedniego wpisu, ostały się jeno 4 J. Tak to wszystko zebrane „do kupy” wygląda na zdjęciu.
I tak idąc dalej tym tropem należałoby zaktualizować informacje dotyczące ilości poszczególnych wariantów biorących udział w badaniu ilościowym. A co za tym idzie, nowej estymacji dotyczącej nakładów i stopni rzadkości. Zróbmy, zatem ten krok, pamiętając, iż w tym roczniku występuje tylko jeden wariant awersu, stąd wszelkie zmienne ważna dla kolekcjonerów biorą się jedynie z rewersów. Na początek standardowa tabelka, jako wstęp.
Jak widać mamy teraz 4 warianty złotówki i do tego się będę odnosił w dalszych analizach. Dla przypomnienia badanie przeprowadziłem na próbie 360 monet. Na potrzeby dzisiejszego wpisu nie prowadziłem dodatkowych pomiarów, jedynie „po nowemu” pogrupowałem monety i przypisałem je do dziś wyznaczonych odmian i wariantów. Nie przedłużając na pierwszy ogień idzie ilość poszczególnych wariantów, jakie zaobserwowałem w badanej grupie numizmatów.
Zakładam, że nikt się nie zdziwi z ustaleń, iż to właśnie odmiana z puncą DUZY ORZEŁ jest zdecydowanie najczęściej spotykaną złotówką Poniatowskiego. W jej ramach cennym nabytkiem jest wariant bez kropki po PURA i na to warto zwracać uwagę szukając ciekawych monet do zbioru. Obie odmiany z mniejszymi orłami również zdecydowanie zyskują na tym tle. Teraz odnieśmy te procenty do nakładu rocznika, jaki wyniósł niewiarygodną jak na czasy SAP ilość 7 679 169 egzemplarzy.
Jak widać, matematycznie wszystkie nakłady wydają się spore. Bo nawet te 100-tysięczniki dla wariantu 2 i 4 nie robią większego wrażenia. Przecież w czasach Poniatowskiego były takie złotówki, których całoroczne nakłady były kilkakrotnie niższe niż najrzadszy wariant z 1767 roku. Jednak obserwując rynek, trzeba uznać, iż warianty od 2 do 4 pojawiają się regularnie, jednak nie są to jakieś hurtowe ilości. Jeśli jest taka możliwość, to zawsze warto poszukać monet w jak najlepszych stanach zachowania.  Ostatnie zestawienie to tradycyjnie moja propozycja przydzielenia wariantom stopni rzadkości według skali Emeryka Hutten-Czapskiego.
Podobnie jak poprzednio w mojej ocenie, w tym roczniku w zależności od wariantu skala rozciąga się w zakresie od „brak” do stopnia R2. Tak wiele razy to już uzasadniałem, że dziś zakładam, iż moje wyliczenia nie wymagają jakiś dodatkowych komentarzy. Ostatnim elementem dzisiejszego wpisu, który „po nowemu” pochodzi do najpopularniejszego rocznika złotówek SAP będzie oczywiście pokazanie konkretnych przykładów monet z każdego wariantu.

ZŁOTÓWKA 1767

1) W katalogu SAP notowana, jako 19.b i 19.b1
ODMIANA 1 (DUŻY ORZEŁ)
WARIANT 1 (posiada kropkę po PURA)
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.

Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 89% = 6 847 269 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = BRAK

2) W katalogu SAP nienotowana, na blogu opisana, jako 19.b6?
ODMIANA 1 (DUŻY ORZEŁ)
WARIANT 2 (brak kropki po PURA)
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA COL: 1767.

Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 2% = 127 986 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R2

3) W katalogu SAP notowana, jako 19.b4
ODMIANA 2 (MAŁY ORZEŁ 1)
WARIANT 3
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.

Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 7% = 511 946 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R

4) W katalogu SAP nienotowana, na blogu opisana dzisiaj, jako 19.b7?
ODMIANA 3 (MAŁY ORZEŁ 2)
WARIANT 4
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy LXXX. EX. MARCA (FS/4.GR.) PURA. COL: 1767.

Nakład łączny rocznika = 7 679 169 sztuk
Szacowany rozkład wariantu w roczniku = 3% = 191 979 sztuk
Szacowany stopień rzadkości = R1

To by było na tyle jeśli chodzi o srebrne złotówki z 1767 roku, ale to jeszcze nie wszystko!!! Mam dla czytelników mojej strony wstępnie przygotowaną kolejną „bombę” w formie newsu o jeszcze jednym nowym odkryciu w tym roczniku. Jednak nie dotyczy to srebrnych monet, więc nie będę uprzedzał faktów i o napiszę o tym następnym razem. Cierpliwość to ważna cecha w numizmatyce, więc teraz ją razem poćwiczymy :-)

Podsumowując, jestem bardzo zadowolony z dzisiejszego tekstu. Pewnie jak każdy uzurpator po udanym przewrocie, jaki zorganizował i przeprowadził zgodnie z planem J. Tym sposobem przewróciłem do góry nogami swój poprzedni artykuł i zrobiłem wreszcie porządek z najpopularniejszą czterogroszówką SAP.  Ostatnim krokiem będzie zaktualizowanie informacji na blogu również w zakładce „KATALOG”. Na dziś to już koniec, mam nadzieje, że materiał był napisany w miarę czytelnie i dało się nadążyć za moim nieco chaotycznym opisem. Jeśli są pytania, to proszę o komentarze pod wpisem lub kontakt mailowy na adres umieszczony w sekcji „O MNIE”. Na dziś temat srebrnych złotówek z 1767 uznaje za zakończony, od teraz aktualne dane na blogu na ten temat prezentowane będą jedynie w tym wpisie.

W dzisiejszym wpisie korzystałem ze wszystkich źródeł wymienionych w poprzednim wpisie oraz ze zdjęć wyszukanych za pomocą google grafika