Literatura


SŁOWO WSTĘPU: Na tej stronie będę umieszczał recenzje przeczytanych przeze mnie książek, broszur i katalogów, które moim zdaniem mogą być interesujące dla miłośników historii, sztuki oraz pasjonatów numizmatyki. Tematem przewodnim będą oczywiście pozycje związane z okresem SAP.


========================================================================

RECENZJA - "MONETY STANISŁAWA AUGUSTA PONIATOWSKIEGO" 


Autorzy: Janusz Parchimowicz / Mariusz Brzeziński 
Wydanie I, 2016.


Najnowszy katalog... a właściwie jak w przedmowie napisał autor "monografia-encyklopedia monet Stanisława Augusta Poniatowskiego" jest pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika i kolekcjonera numizmatów z tego okresu.
Ponieważ jestem zafascynowany tą pozycją to już na wstępie zaryzykuje tezę, że w moim przypadku zbieranie monet i ich odmian dzielę już sobie na dwa okresy: "przed TYM katalogiem" i "po TYM katalogu". W miarę adekwatnym określeniem mojego stanu uwielbienia będzie porównanie, że wydanie tej pozycji jest jak postęp i „pozytywna zmiana” jaką wniósł okres SAP do historii polskiej numizmatyki. 

Pierwsze co rzuca się w oczy po zakupie i rozpakowaniu to duży format, ładna forma, twarda oprawa no i naprawdę duuuża waga – można rzec „opasły tom”. 

Prawdziwa „Biblia” dla kolekcjonerów, pozycja napisana przystępnym językiem, można nawet ja określić jako książka popularno-naukowa.
W spisie treści autorzy bardzo czytelnie prezentują poszczególne części obiecując doskonałą lekturę. 
Co my tam mamy?
Najpierw mamy krótki rys historyczny epoki SAP a potem ponad 20 stron przewodnika po katalogu zawierającego wszystkie najważniejsze terminy, opisy, tabelki i zestawienia. Już to samo wprowadzanie do katalogu naprawdę nieźle systematyzuje wiedzę i sprawia , że w jednym miejscu mamy dostępne prawdziwe kompendium wiedzy numizmatycznej tego okresu. Dalej jest tylko lepiej. 17 rozdziałów z których każdy poświęcony został innemu typowi monety. Mamy tu wszystko - od miedzianych szelągów, przez monety srebrne i złote aż do próbnych, miejskich a na końcu jest nawet rozdział poświęcony (to w końcu Biblia) oficjalnym replikom monet. Nic dodać nic ująć – prawdziwie całościowe podejście.

Jednym z kluczowych elementów każdego katalogu jest nomenklatura czyli numeracja, układ i opis monet oraz wyodrębnienie maksymalnie wielu odmian i typów. Przyznam, że dla mnie zaproponowany system był sporą nowością. Wcześniej używałem katalogu Karola Plage z 1913 roku ! (od tego czasu nic lepszego na rynku moim zdaniem nie było) i potrzebowałem chwili żeby się przystosować do tej zmiany podejścia. Numer określa typ monety, następująca po nim litera opisuje rocznik a kolejna liczba odmianę w ramach rocznika (jeśli istnieje). I stąd np. takie "1.b1" to nic innego jak szeląg z 1767 w odmianie „z wyższym monogramem”.
Muszę przyznać, że szybko doceniłem potencjał jaki posiada ten sposób opisu monet i szczególnie dla takich kolekcjonerów jak ja, którzy aktywnie poszukują odmian jest to rozwiązanie wręcz idealne. Dzięki temu można bezkolizyjnie dodawać kolejne odmiany nie burząc struktury całego katalogu. Czyli jak ktoś znajdzie np. szeląga z 1767 w odmianie „bez korony” (chyba takiego to jednak nie ma....) to pierwszy wolny numer żeby zaklasyfikować i nazwać tę nową odmianę na dziś to "1.b3". Proszę zauważyć ile miejsca pozostaje na odkrycia nowych odmian np do "1.b99" :-).
Monety są bardzo dobrze opisane, maja duże i wyraźne zdjęcia. Bez wątpienia wysokiej jakości, kolorowe zdjęcia są kolejnym mocnym punktem tej pozycji. Każda odmiana opisana jest dokładnym komentarzem z konkretnym wyszczególnieniem różnicy od standardu, która sprawiła, że zaliczamy ją jako nową odmianę. Ciekawym rozwiązaniem są zdjęcia porównawcze, np. złotówka z 1767 roku ma 5 opisanych odmian z których 4 różnią się orłami (między innymi) i w katalogu mamy obok siebie 4 zdjęcia tych orłów z zaznaczonymi różnicami. XXI wiek ma swoje zalety !
Co jeszcze ? 
Nie wspomniałem o bardzo ciekawej części poświęconej pruskim fałszerstwom. Pierwszy raz spotykam się z tak dobrze opisanymi falsyfikatami (z niektórymi będę wkrótce polemizował) a dodatkowo w katalogu te monety również zostały zaliczone jako normalne odmiany, które mają swoje miejsce w historii tego okresu.
Co by tu nie pisać jest to jednak katalog, który z racji swojej zawartości powinien  być przygotowany do częstego użycia (ja wertuję go codziennie). Zatem bardzo ważna jest jakość książki a szczególnie solidne zszycie stron. Przy takich gabarytach, strony które nie są porządnie przytwierdzone mogą po jakimś czasie się pourywać. W przypadku tej książki trudno stwierdzić jak zachowają się kartki, co prawda szycie wygląda solidnie a po miesiącu intensywnego używania wszystko jest OK i nie widać żadnych śladów zużycia. Czas pokarze jak z tym będzie.

Wiele już napisałem o zaletach, to może teraz trochę o obszarach, które bym poprawił. Po pierwsze cena, 450 złotych to kwota zaporowa dla wielu miłośników. Ja co prawda osobiście nie żałuje żadnej wydanej złotówki (w końcu napisałem, że Biblia to teraz mi nie wypada) ale wiem, że wielu kolekcjonerów, szczególnie tych dla których ten okres jest jednym z wielu które zbierają – by kupić coś w tej cenie musi być przekonanych o słuszności swojego wyboru. Mam nadzieję, że moja recenzja przyśpieszy jedynie słuszną decyzje bo w tym przypadku naprawdę warto.
Druga sprawa jaką bym poprawił w kolejnym wydaniu to „nierówne traktowanie” monet z przebitą datą jako odmiany. Jest oczywiście w tym katalogu kilkanaście przykładów opisu takich monet ale z drugiej strony równie wiele monet brak, w tym znanych i w miarę popularnych przykładów jak np. złotówka 1788 z przebita datą 1787. Zmotywowało mnie to do tego by w przyszłości na blogu zaprezentować kilka takich nieopisanych odmian... i nawet własnoręcznie przydzielę im odpowiednią numeracje według obowiązującej w tej książce nomenklatury.
Trzecia rzecz do jakiej mogę się przyczepić to to, że pomimo ogromu opisanych odmian i wariantów (ciekawe ile tego tu jest) zauważyłem że temat jeszcze nie jest wyczerpany. Tylko na podstawie mojej niewielkiej kolekcji wiem, że istnieje jeszcze sporo odmian których zabrakło. I znów pole do popisu dla mnie (i pewnie dla wielu innych kolekcjonerów-poszukiwaczy) aby to opisać i uzupełnić.
Więcej "grzechów nie pamiętam" i w moim mniemaniu nie ma się już więcej do czego przyczepić.

Podsumowując, to najlepszy polski katalog z jakim się kiedykolwiek zetknąłem i jego autorom należą się podziękowania za wysiłek oraz mój dozgonny szacunek. Każdy, kto wcześniej tak jak ja, korzystał do opisu swojego zbioru z katalogów Plage lub Kamiński/Kopicki przeżyje szok i po chwili uzna, że spełniły się jego modlitwy i marzenia o pięknym, nowoczesnym i szczegółowym katalogu z wielką ilością dobrych zdjęć. Dla niezdecydowanych dodam, że więcej szczegółowych zdjęć tego katalogu znajdziecie np. na aukcjach allegro, np użytkownika GNDMpl takich jak ta aukcja.
Na koniec pozdrawiam każdego kto doczytał do tego momentu.

================================================================

Stanisław Mackiewicz-Cat „Stanisław August” – recenzja to, czy już reklama?  


Czymże jest zamiłowanie do monet polski królewskiej jak nie jakaś alternatywną formą zainteresowania historią naszego kraju. Każdy pewnie to z doświadczenia przyzna, że wiedza o obiektach naszego zainteresowania jest cnotą, którą należy pogłębiać i w sobie rozwijać. Jednak gruntowana nawet znajomość monet, bez wiedzy o kontekście historycznym, w jakim obiegały jest wiedzą niepełną żeby nie powiedzieć powierzchowną. Idą tym mylnym tropem wystarczyłoby przecież do monety dokupić sobie pierwszy z brzegu katalog żeby pozyskać większość technicznych informacji (dane statyczne) i na tym można by naszą edukacje zakończyć.  Ja jednak rekomenduje trochę głębsze wejście w epokę i aktywnie poszukiwanie ciekawych pozycji, które by nam oczywiste przecież braki w wiedzy jakoś zabezpieczyły. Teraz, w naszych czasach wiedza dosłownie leży na ulicy, jest na wyciagnięcie ręki i wręcz jak kot się łasi zabiegając o naszą uwagę. Zatem grzechem by było z tej sposobności nie skorzystać, szczególnie, że nie trzeba jej szukać daleko. Dziś właśnie opowiem jak zrobiłem kolejny już krok w tym kierunku.

Zbieranie monet, co do zasady nie jest czynnością w praktyce wielce wymagającą od strony wysiłku i aktywności fizycznej. Ot trzeba wstać rano, ogarnąć się trochę, albumy z monetami porozkładać, pooglądać przez lupę, poszperać w literaturze, zapisać kilka zdań a potem znów wszystko złożyć i w bezpieczne miejsce odnieść… Jak widać człowiek sobie przy tym rękawów nie urwie… Zupełnie inaczej jednak się ma sprawa, gdy o wysiłek intelektualny idzie. Wiedza o monetach oraz o kontekście historycznym, w jakich występowały wymaga od amatorów numizmatyki ciągłych studiów i poszukiwań. Stawiania sobie pytań, rozwijanie kompetencji, artykułowanie śmiałych tez i późniejsza ich obrona a wreszcie, na końcu rozpowszechnianie i dzielenie się tą wiedzą. Nie jestem w tym obszarze odmieńcem i też raczej „na poważnie” interesuje się okresem, który zbieram, o czym jak mniemam doskonale świadczy to, że tutaj coś staram się o tym pisać. Skąd brać tę wiedzę? Podstawową odpowiedzią, jaka nasuwa się na tak zadane pytanie jest czytać książki historyczne, numizmatyczne, katalogi, opracowania, publikacje i prasę fachową. Czyli generalnie tzw. „czytelnictwo” jest najpopularniejszą formą poszerzania swojej wiedzy i poglądu na tematy związane z kontekstem historycznym. Zależy, co się zbiera (jak wszystko to: „Huston mamy kłopot” J) taką literaturę się wybiera. Oczywiście nie samą literaturą żyje człowiek. Na swoim przykładzie wiem, że kolejnym powszechnym dla mnie źródłem wiedzy jest też Internet. Tym samym z dużą doza prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że wykorzystanie innych nowoczesnych nosików informacji jest podstawą nowoczesnego podejścia do tradycyjnej formy kolekcjonowania monet.

I dziś o jednym z takich „nowych” nośników napisze w kontakcie opisu książki, jaką nie ukrywam - jestem zauroczony. Chciałbym przy okazji zareklamować i książkę, i nową jej formę. Dlaczego? Bezinteresownie, ponieważ jest to moim zdaniem podstawowa pozycja dla osób interesujących się życiem i czasami ostatniego króla polski Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pozycja o tyle ważna, że rzuca nowe światło na decyzje, jakie podejmował nasz władca oraz okoliczności (przeważnie niesprzyjające), w jakich przyszło mu rządzić krajem. Nie bez znaczenia jest fakt, że pozycja, jaką poniżej polecam przychylnym okiem patrzy na króla i można rzec, że jest to praca, której zadaniem jest „odczarowanie” jego niekorzystnego wizerunku w świadomości społecznej. Dla mnie, jako amatora numizmatyki ostatniego króla, jest to ważne o tyle, że po pierwsze obcując z jego działami materialnymi (na przykład monety z jego wizerunkiem) czuje pozytywne emocje względem Stanisława Augusta. A po drugie, wiedząc już trochę o tych trudnych czasach - buntuje się przeciw tezom o bezdyskusyjnej winie króla i jego zdradzie, jako powodach upadku I Rzeczpospolitej – wiedząc, że była to wygodna i nośna historia w czasach walki o niepodległość. Zacznijmy od autora i od książki a potem zdradzę, jaką formę dziś polecam.

Autorem książki „Stanisław August” jest postać nietuzinkowa. Stanisław Mackiewicz – Cat moim zdaniem ma życiorys równie ciekawy jak bohater jego opowieści i pewnie doczeka się kiedyś nie gorszej publikacji o sobie niż ta o królu polski. Stanisław Mackiewicz urodził się 18.12.1896 w Petersburgu (czyli mieście w którym król Stanisław August Poniatowski bywał wielokrotnie) w rodzinie szlacheckiej herbu Bożawola. Mackiewiczowie byli na Litwie zasłużoną familią, która wydała na świat nie jednego (a dwóch) autora, pisarza i publicystę ( patrz brat Józef). Ciekawostką w tym miejscu może być fakt, że ród ten został bardzo ciekawie opisany w innej książce, którą przy okazji polecam. Mianowicie Kazimierz Orłoś napisał „Dzieje dwóch rodzin. Mackiewiczów z Litwy i Orłosiów z Ukrainy. Skąd ta książka? Otóż tak się złożyło, że siostra Stanisława - Seweryna była matką znanego prozaika Stanisława Orłosia oraz babcią „jeszcze bardziej znanego” dziennikarza Macieja Orłosia, którego pozdrawiam, bo właśnie widzę go w TV (pisze ten post w czasie trwania/oglądania jednym okiem „Teleexpressu”). Przypadek? Nie sondzę ;-) Ale nie o tym, nie o tym…

Wracając do autora, Stanisław dorastał i uczył się w Wilnie. Od młodości był członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej i jako ochotnik brał udział w wojnie z bolszewikami. Po wojnie był redaktorem naczelnym Wileńskiego „Słowa”. Bardzo dużo publikował i nie krył swojej fascynacji Piłsudzkim, z którym znał się osobiście. Po śmierci marszałka ostro krytykował polityka ministra Becka oraz rząd sanacyjny, za co nawet trafił do więzienia. Tak kiedyś się za krytykę odpowiadało. Po agresji ZSRR na Polskę wraz z polskim garnizonem opuszcza kraj i udaje się do Francji. Tam współpracuje z rządem na uchodźstwie. Już wtedy jego poglądy delikatnie mówiąc można określić, jako kontrowersyjne. Zwalczał gen Sikorskiego, któremu zarzucał zbytnia spolegliwość wobec ZSRR i Stalina, niekompetencje i małą agresywność polityczną. Po upadku Francji przenosi się do Londynu i tam publikuje w tygodniku „Lwów i Wilno”. Cały czas działa w elitach emigracyjnych i w końcu zostaje Premierem rządu na uchodźstwie w latach 1954-55.  Następnie wraca do kraju w 1956 roku. Gdzie wydaje liczne publikacje w Instytucie „PAX” oraz paryskiej „Kulturze”, w których głównie krytykuje polską emigracje. W 1964 protestuje przeciw cenzurze rządu PRL, za co wytoczono mu proces, który przerwała jego śmierć. Zanany był ze swoich bardzo kontrowersyjnych sądów. Był fanem dobrego jedzenia, pojedynkowania i pięknych kobiet. Ot człowiek renesansu. Uznaje się, że pseudonim CAT zapożyczył z książki Rudyarda Kiplinga „O kocie, który chadzał własnymi drogami”. Jak widać autor naszej książki był kolorowa i nietuzinkową postacią.

Niech przemówi autor, oto kilka cytatów z różnych publikacji: 
„…my, Polacy, nie znosimy właściwych ludzi na właściwych miejscach. My nie lubimy naczelników, szefów, wodzów inteligentnych. Nawet na prezesów naszych stowarzyszeń, stronnictw, organizacji z radością wybieramy ludzi niebojowych, to znaczy pozbawionych indywidualności. Kult poczciwego durnia jest jedynym powszechnie uznanym kultem w Polsce.”

„W Polsce, ludzie boją się wypowiadać prawdę najbardziej oczywistą, jeżeli ta prawda sprzeciwia się powszechnie ulubionym bzdurstwom, którym hołduje solidarnie całe społeczeństwo”

„Wiem, że jest to ciężkie i niepopularne, ale nie należę do tych, którzy twierdzą, że patriotyzm polega na okłamywaniu polskiego społeczeństwa i utrzymywaniu go w stanie ciągłej iluzji.”


A teraz o książce. Dzieło Mackiewicza nie jest typowa biografią. Nie jest to też bynajmniej jakiś nudny i przesadnie intelektualny historyczny wykład. Książka napisana jest, jako podzielony na rozdziały zbiór opowieści i anegdot, coś jak gawęda przy ognisku rysująca słowem, która składa się na obraz króla i jego arcyciekawej epoki. Wszystko to oczywiście jest okraszone bardzo żywym i soczystym językiem, pełnym ciekawostek i osobistych dygresji autora. Autor bardzo często odnosi się do źródeł historycznych, zachowuje więc pozory obiektywnej oceny, nie szczędząc przy tym nieprzychylnych sądów o innych utartych opiniach oraz innych autorach niepodzielających jego poglądów na życie i losy ostatniego króla. Bardzo ciekawe szczególnie dla miłośników monet jest to, że ni jest to tylko opowieść o królu, ale raczej o problemach polityczno-społecznych tamtego okresu. Wiele znajdziemy tam opisów wpływów zagranicznych na politykę naszego państwa, opisów postaw szlacheckich – zarówno tych zacnych jak i tych haniebnych. Jak wiemy są to sprawy bardzo ściśle powiązane z naszą kolekcjonerska pasją stąd jawi się ta historia, jako solidna kopalnia wiedzy o okresie w którym obiegały nasze umiłowane numizmaty. Kopalnia, która jednak nie idzie utartymi ścieżkami, często broni króla i tłumaczy jego wybory, lecz w niektórych sytuacjach nie cofa się przed ostra krytyką, – co sugeruje „jakiś tam„ (raczej niski) stopień obiektywizmu. Bardzo ciekawe jest tez to, że w czasach komuny, w jakich Mackiewicz pisał tę książkę Stanisław August Poniatowski był dla społeczeństwa synonimem „zdrajcy, który sprzedał swoją ojczyznę”. Więc sami przyznacie jak przeczytacie, że forma, w jakiej polemizuje z tym main-streemowym podejściem jest iście kozacka. Autor najpierw pokazuje szerokie ujęcie, tło historyczne a dopiero potem na tym tle rysuje postać króla. Trzeba przyznać, że to dobry zabieg i jeśli dobrze ukaże się rzeczywistość okresu, w którym żył i panował Stanisław August Poniatowski to niemal fizycznie czuje się, z jakimi przeciwnościami musiał się podczas swojej 30 letniej służby mierzyć. Generalnie autor stara się „odczarować” naszego króla, pokazać, co było rzeczywista przyczyna upadku naszej ojczyzny. 

Znamiennym dla mnie tematem (jednym z wielu) jest jego negatywna ocena Konfederacji Barskiej, która do teraz oceniana jest przez niewiedze i powielanie sądów, jako „ wymagający najwyższego szacunku zryw niepodległościowy”. 
Autor pisze: 
„Od konfederacji barskiej, której nie lubię i nie szanuję, od kiedy bliżej ją poznałem, narodem polskim można najłatwiej rządzić, jeśli się wszystko potępia, za żadną rzeczywistość nie bierze odpowiedzialności, zawsze się apeluje do uczuć niezadowolenia, krytyki, bezwzględnego potępienia. Anglicy mają nad nami tą wielką wyższość , że pytają zawsze: pan krytykuje, a co pan zrobiłby na ich miejscu? - U nas takie pytanie nie jest konieczne. Nasze życie publiczne to ciągła premia za całkowite poczucie nieodpowiedzialności.”

Po przeczytaniu książki (a czyta się świetnie) muszę szczerze przyznać, że osiągnąłem stan uświadomionej niekompetencji. Czyli wiem już ile nie wiem (nie wiedziałem) o procesach społeczno-politycznych dziejących się w Polsce w II połowie XVIII wieku. O ilu istotnych rzeczach, faktach i okolicznościach nie maiłem wcześniej nawet blado-zielonego pojęcia. To naprawdę daje kopa. Więcej nie zdradzę, poniżej prezentuje spis treści żeby dać pogląd o tematyce, która został opisana.

SPIS TREŚCI
I.    Wysyłam Keyserlinga, by zrobił ciebie królem
II.   Memento mori
III.  Mopsice
IV.  Partyjnik
V.   Korona
VI.  Nike, Nike, Nike
VII. Konfederacja radomska
VIII. Konfederacja barska zgubiła Polskę
IX.   "Panie Kochanku"
X.    Rejtan i Poniatowski
XI.   Paryż
XII.  Rokosz Branickiego
XIII. Duchy na strychu
XIV.  Kaniów
XV.   Sejm Wielki
XVI.  Od Konstytucji 3 maja do Targowicy
XVII. Zakończenie




Na okładce książki wydanej w formie papierowej autor napisał: 
„Przyjacielu, jeśli nie lubisz innych poglądów od tych, do których się PRZYZWYCZAIŁEŚ, to proszę Cię, nie czytaj moich książek”

Nie jest to może idealna reklama, ale widocznie autor liczył na efekt znany obecnie w marketingu, który pokazuje, że teraz właśnie takie kontrowersyjne tematy najlepiej się sprzedają. Więc nie czajcie się zbyt długo przed sięgnięciem po tę pozycje. To podstawowa wiedza o okresie i zaręczam, że nie będziecie żałowali ani minuty spędzonej nad tą książką.

Teraz forma, a właściwie format – proponuje MP3.  Tak! Posiadam własną bibliotekę, kupuje ze 25-30 książek rocznie a jednak nie przeczytałem tej książki w klasyczny sposób. Co gorsze – rekomenduje ten nowoczesny sposób z czystym sumieniem. Sprawdza się to u mnie doskonale w literaturze faktu, biografiach, beletrystyce, SF, akcji, powieściach, – czyli dla tych wszystkich pozycji jakie czytam po za numizmatyką (tam, jednak lubię dane i liczby, a więc papier rulez!).  Forma „słuchowiska” znana nam przecież na przykład z audycji Polskiego Radia ma naprawdę duży potencjał i jako heavy-user wróżę jej raczej świetlaną przyszłość. Czyta się trochę inaczej, moim zdaniem lepiej. Bo wyobraźcie sobie, że można „czytać” leżąc z zamkniętymi oczami i przezywając losy bohaterów i ich historie bez udziału wzroku, tylko rozgrywając ją bezpośrednio w swoim mózgu… To robi różnicę. Kiedy do bardzo ciekawej książki dorzucicie doskonałą interpretacje lektora (a niekiedy i zespołów aktorów oraz opracowanie muzyczne) - to sami dojdziecie do wniosku, że oto zdarzyło Wam się coś, czego Wam w życiu dotychczas brakowało – otóż tanim kosztem macie szansę obcować z prawdziwą sztuką, jaką nagle staje się połączenie tych dwóch form przekazu. W naszym przypadku to 10 godzin i 23 minuty doskonałej sztuki i rozrywki, coś akurat na tydzień pełen wrażeń J

Lektorem, który świetnie przeczytał „Stanisława Augusta” jest nieżyjący niestety już aktor Teatru Powszechnego w Warszawie - Andrzej Piszczatowski. Pan Andrzej był raczej aktorem teatralnym, ale grał też drugoplanowe role w wielu znanych filmach kinowych, telewizyjnych a nawet w popularnych telenowelach. Niewielu jednak wie, że jego ukochanym dzieckiem, w którym świetnie sprawdzał i rozwinął był dubbing. Obdarzony charakterystycznym głosem, nienaganna dykcją oraz zmysłem aktorskim był naprawdę wybitnym lektorem.

Jakie są korzyści i wymagania żeby skorzystać z pliku MP3 i posłuchać książki w interpretacji Pana Andrzeja. Nic prostszego, napisze na swoim przykładzie. Ja osobiście słucham audiobooków na telefonie komórkowym, (ale można to robić również na komputerze czy tez tablecie). Ja jednak preferuje telefon a to, dlatego że mam go zawsze przy sobie a bardzo często „czytam” w ten sposób leżąc w łóżku lub będąc w podróży. To bardzo wygodne i świetnie wycisza po szalonym dniu pogoni za wzniosłymi celami naszych korporacji. Jakie sa korzyści oprócz wygody w użyciu. Dwie istotne: pierwsza taka, ze praktycznie każdą książkę można wypróbować ściągając darmowy fragment (najczęściej 1-2 h) zanim się zdecydujemy kupić – sami przyznacie, że to świetna sprawa i bardzo często z tego korzystam (praktycznie zawsze). Druga korzyść to cena – z reguły niższa niż wydania książkowego. Trzecie – masz zawsze książkę przy sobie. Jest tych zalet jeszcze więcej, ale pozwolę żeby każdy sobie sam cos ciekawego tam odkrył J

OK., to co robimy?
1. Sprawdzamy czy telefon jest podłączony do WiFi (zalecam)
2. Ściągamy na telefon aplikacje „audioteka.pl” (za darmo)
3. Rejestrujemy się w serwisie (za darmo)
4. Wybieramy książkę, która nas interesuje – w tym wypadku „Stanisław August”  
5. Ściągamy na telefon próbkę 1h (za darmo), żeby przekonać się czy to dla nas J
6. Zakładamy słuchawki, wciskamy się w fotel, zamykamy oczy i pozwalamy, aby głos lektora rysował nam świat, w jakim funkcjonował nasz król. 
7. Po darmowej godzinie, jak nam się spodoba (nie widzę inaczej) ściągamy sobie resztę książki (wtedy dopiero płacimy)

LINK do strony: audioteka.pl

Rada praktyczna: dla nowych użytkowników serwisu audioteka.pl pierwszy audiobook kosztuje zawsze 15 złotych. Zatem aby odnieść większą korzyść to zalecam, jako pierwszą ściągnąć sobie jakąś droższa pozycje, bo nasza książka kosztuje tylko 29,70 zł.  Gdyby na przykład ktoś z Was lubił prozę Andrzeja Sapkowskiego i chciałby „wsiąknąć głębiej” w historię średniowiecznego Śląska i czasy wojen na obecnym pograniczu naszego kraju,  to bardzo polecam Trylogię Husycką. To dopiero jest uczta najwyższej jakości J Pierwszy tom trylogii nazywa się „Narrenturm” i kosztuje aż 52,90 zł, więc mozna go wykorzystac jako "ten pierwszy audiobook" i zapłacic 15 złotych.


To tyle, naprawde chciałem to krócej napisać ale chyba naprawdę nie potrafię formułować zwięzłych, precyzyjnych mysli i zawsze wychodzi mi jakaś epopeja...
Tradycyjnie pozdrawiam każdego, kto oczytał się do końca i zapraszam do słuchania książek.

========================================================================

Jubileuszowe katalogi WCN – barwne opowieści z faktami w treści


Dziś proponuje temat leżący na pograniczu dwóch obszarów moich zainteresowań, mianowicie literatury numizmatycznej oraz aukcji monet. Wracam do tematu i pisze tekst, jaki zaplanowałem sobie napisać już sporo czasu wcześniej. Jednak jakoś nie mogłem się do tego zabrać mając wiele innych priorytetowych tematów nowych wpisów w zanadrzu. Wiem, że literatura to ważna część naszego hobby i mojego bloga. Sama w sobie jest nieodłącznym elementem każdego pasjonata i amatora monet. Każdy pewnie w większym lub mniejszym stopniu dysponuje swoją biblioteczką składająca się z pozycji, dzięki którym rozwija siebie i systematyzuje wiedzę, – bo przecież nie samym kolekcjonowaniem monet żyje człowiek.  Ja miałem szczęście spotkać się z dwoma pozycjami, które być może nie każdy od razy zdefiniuje, jako książki a co za tym idzie, jako wartościowa literatura. Wpis ten służy, więc temu, żeby pokazać jubileuszowe katalogi WCN w innym świetle i zachęcić do sięgnięcia po tą lekturę, bo naprawdę jest tego warta. Więc z takimi to uczuciami siadam, aby w końcu opisać te katalogi i wykreślić ten temat z listy „66 tematów do napisania na blogu”, jaką sobie wstępnie sporządziłem zanim zamieściłem tu swój pierwszy wpis. Grunt to mieć plan J

Jako człowiek nowoczesny, żyjący w XXI wieku nie jestem wielkim fanem katalogów aukcyjnych w formie papierowej. Co do zasady nie zbieram ich i nie kolekcjonuje. Jednak i tak mam ich kilkanaście. Są to z reguły egzemplarze, jakie otrzymałem gratis od organizatorów aukcji, jako zachęta do mojego ewentualnego udziału w licytacjach. Słowem – normalny marketing. Jestem za to miłośnikiem aukcji, jako takich, no i co za tym idzie również katalogów aukcyjnych w formach informatycznych. Katalogów, które traktuje, jako dane zapisane w plikach, na twardych dyskach komputerów, które zawsze są „pod ręką”, stanowią idealna bazę zdjęć i opisów monet i co najważniejsze, – które mogę sobie przywołać jednym kliknięciem komputerowej myszy, bo one grzecznie czekają w gotowości do użycia. Takie katalogi lubię najbardziej, zdigitalizowane. Pewnie to z wrodzonej wygody a może czasy są takie…. Wiem, że to trochę profanacja, bo „dawniej” katalog aukcyjny dla amatora numizmatyki był ważnym źródłem wiedzy, stąd traktowany był z należytą powagą. Dziś już jednak nie wiele zostało z tamtych minionych czasów. Informacja, choć z reguły powierzchowna za to jest bardzo dostępna.A teraz musze przeprosić za to, co napisałem powyżej. Są w tym wszystkim jednak wyjątki od reguły i pozycje warte swojej ceny. Istnieją, bowiem takie katalogi jubileuszowych aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, które tak naprawdę nimi nie są gdyż spełniają o wiele więcej funkcji niż tylko suche informowanie o kolejnych pozycjach na kolejnych aukcjach. Pierwsze, co je odróżnia to objętość. Są to najczęściej „grube knigi” i wyraźnie odróżniają się na półce od standardowych katalogów (tu mam na myśli katalogi WCN). Najważniejsze jednak różnice są dwie, jedna to idea a druga to autor. Idea, która przyświeca zaproponowaniu nam amatorom numizmatów, wzbogaconej formy uczestnictwa w wydarzeniu, jakim jest aukcja oraz zachęcenie wybitnych znawców tematu, żeby rzucili swoją „naukową robotę” i napisali katalog aukcyjny. Dwa razy w ostatnim czasie udało się zespołowi WCN wydać pozycje jubileuszowe. Do opisania mam zatem dwie znaczące pozycje literatury numizmatycznej. 

Idąc chronologicznie, pierwszą pozycją, jaką pragnę tu przywołać jest katalog wydany w Warszawie w 2012 roku z okazji jubileuszowej, 50 aukcji WCN. Pozycja nosi bardzo ciekawy tytuł główny: „Podobna jest moneta nasza do urodnej panny”. Po tytułem następuje rozwinięcie i dopełnienie, które przybrało formę: „Mała historia pieniądza polskiego, napisał Borys Paszkiewicz a zilustrowało i wydało, jako katalog swej 50 aukcji Warszawskie Centrum Numizmatyczne”. Tytuł w sumie sam w sobie opisuje już większość, czego możemy się spodziewać po tej pozycji – to będzie pozycja przekrojowa.  Zatem na tym etapie (wstępie) są dwie kwestie do poruszenia, po pierwsze etymologia tytułu głównego a po drugie osoba autora. Może najpierw, co znaczy ten intrygujący tytuł, jaka to nasza moneta jest podobna i do jakiej urodziwej panny? Już w pierwszym zdaniu wstępu autor wyjaśnia, co nie co, zatem nie będę pozował na znawcę tematu, tylko pozwolę sobie zacytować autora, który to pięknie formułuje. „Podobna jest moneta nasza do urodnej panny, macierzyńskim staraniem ułożonej i wykształconej… - te słowa Jan Długosz (1415-1480) włożył w usta swojego patrona, kardynała Zbigniewa z Oleśnicy (1389-1455), a możliwe, że pochodzą z rzeczywistej wypowiedzi tego kontrowersyjnego księcia Kościoła. Co prawda, uzasadniały wtedy one wezwanie – zawsze aktualne – do odpowiedzialnej polityki monetarnej, ale dziś kolekcjonerowi i badaczowi monet uświadamiają również, co innego – piękno dawnej monety, nawet tej, której przy wybiciu poskąpiono owej troskliwości, sprowadzonej do czystego znaku. Bo wszystkie one, miedziane, srebrne i złote, rzadkie i pospolite monety, towarzyszyły naszym przodkom w dobrych i złych chwilach, a dziś ich zbieranie odsłania przeszłość naszych narodów i wspólnego niegdyś państwa. Nierzadko otwiera takie rozdziały tej przeszłości, które słabo są oświetlone innymi źródłami. Kolekcjoner monet, otwierając katalog aukcyjny, wyrusza więc w podróż po dawnym świecie – częściowo dobrze znanym, ale czasem, zaskoczony, spotyka zupełnie nieoczekiwane, niezwykłe pejzaże….” I jak? Mądrego to i przyjemnie jest posłuchać, piękny wstęp, znakomitego autora do niezwykłej pozycji, która z katalogiem aukcyjnym jest tylko z nazwy. Gwarantowany wysoki poziom tej pozycji w głównej mierze zależy od autora. Pozwolicie, że teraz słówko na ten temat.

Prof.dr.hab. Borys Paszkiewicz jest profesorem Zakładu Archeologii Historycznej w Instytucie Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor jak sam zaznacza specjalizuje się w numizmatyce średniowiecznej i nowożytnej, ale zapoznając się z ogromnym dorobkiem publikacji naukowych, widać, że mimo mocnego osadzenia w średniowieczu - chętnie wychodzi w swoich publikacjach po za ramy swojej specjalizacji. Już samo zapoznanie się z lista pozycji, których Pan Borys jest autorem/współautorem jest lekturą historyczną. Proszę sobie wyobrazić (lub samemu sprawdzić link WYKAZ PUBLIKACJI ),że przez 40 lat od roku 1974 do roku 2014 – autor popełnił 757!!! publikacji. Tak, że samo wymienienie ich i wyliczenie, zajmuje 32 strony tekstu w PDF. Zatem mamy do czynienia z prawdziwym znawcą o niepodważalnej renomie i wiedzy. Namówienie go, zatem do napisania opisywanego katalogu jubileuszowej 50 aukcji jest moim zdaniem wielkim sukcesem zespołu WCN. Sukcesem, na który zapracowali przez lata budując swoja renomę oraz charakter bardziej mecenasów a nie pospolitych handlarzy (oby jak najdłużej). Wydaje mi się (patrząc na to obiektywnie z boku), że taki układ autor – mecenas jest czymś unikalnym, co warto pielęgnować i powielać w przyszłości. Kończąc akapit poświęcony autorowi, chce tylko podkreślić, że z szacunku dla autorytetu i osoby, nie będę starał się dalej opisywać i interpretować twórczości Pana profesora.  Każdy z nas, amatorów historii polski królewskiej ma zapewne swoje ulubione pozycje autora w swoich numizmatycznych biblioteczkach.

Wracając do samej książki. Pięknie wydana i oprawiona na 233 bogato ilustrowanych stronach opisuje barwnie i przystępnie całą historię polskiej monety. Książka ułożona chronologicznie, została podzielona jest na 3 główne rozdziały: Średniowiecze, Nowożytność oraz Wiek XIX i XX. Każdy z tych głównych tematów zawiera kilkanaście podrozdziałów, które opisują niezwykle ciekawie najważniejsze zagadnienia związane z danym okresem. Trzeba dodać, że delikatnie uwidacznia się „konik” autora, bowiem na okres średniowiecza przypada najwięcej opisanych tematów. Nie ma to jednak złego wpływu na całość pozycji, ponieważ na każdy z trzech głównych okresów jest poświęcona podobna ilość stron. Autor snuje swoją niezwykła opowieść, zmieniają się czasy, władcy i ilustrujące opowieść monety. Bardzo naturalnie na tym tle łączą się z treścią i komponują walory wystawione do sprzedaży na aukcji, które są tak nie nachalne wyeksponowane, że czasem zapominamy, że to katalog i zagłębiamy się w niezwykłą historię. Nie są to jednak żadne bajeczki dla grzecznych dzieci.  Mamy pozycje kompletną. Z jednej strony pozycja zawiera dużo wiedzy i informacji a z drugiej strony przyjazna narracja autora sprawia, że książka zaciekawia i wciąga czytelnika. Tym samym poleciłbym tę książkę każdemu lubownikowi monet, nawet osobom niezbyt doświadczonym, które chcielibyśmy zainteresować numizmatyką lub nawet samą „tylko” historią polski. Słowem – „pod choinkę” jak znalazł J

Jeśli chodzi o tematy związane z mennictwem Stanisława Augusta Poniatowskiego, to chociaż nie jest to główny temat książki to jednak mamy tu wiele smaczków, które mógłbym żywcem zerznąć i wkleić do swojego bloga J Nie, nie zrobię tego ale przysięgam, że będę częściej korzystał z jubileuszowych katalogów WCN konstruując swoje wpisy. Okres mennictwa SAP opisany jest po części w dwóch podrozdziałach okresu Nowożytności. W podrozdziale 8, zatytułowanym „Naylepszego Króla zbawienne intencye” (1748-1772), autor charakteryzuje mennictwo za czasów panowania Augusta III jednak nie brak w nim odniesień do następującym po nim okresie SAP. Szczególnie wiele informacji możemy tam znaleźć o sytuacji, jaką pozostawił „Naylepszy Król” swoim następcom, jest tam również opisany (muśnięty tylko) wątek pruskich fałszerstw z tego okresu. Podrozdział kończy szczegółowym opisem pierwszych lat mennictwa okresu SAP. Mamy tu tez kilkanaście opisów intersujących monet srebrnych oraz ich dobrych zdjęć. Dla mnie osobiście najważniejsze w tym podrozdziale był pokazanie fałszywej pruskiej złotówki z 1767 roku z aukcji WCN 43/521. W opisie zdjęcia tej monety autorzy umieści opis „przypuszczalne fałszerstwo pruskie”, ale pamiętam ile to w 2012 roku znaczyło dla mnie. Był to jeden ze znaków i przesłanek dla mnie żeby bliżej się tym tematem zainteresować. Drugi podrozdział książki obejmujący monety Stanisława Augusta Poniatowskiego nosi tytuł „Miedź przez swój ciężar przykrość wojskowym w marszach sprawuje” (1773-1806). Świetny tytuł i mimo że jako amatora srebrnych monet SAP może nie trafia mnie w „dziesiątkę” to intryguje na tyle, żeby się z tym tekstem zapoznać. Nie trzeba długo czekać, na stronie 163 mamy ładne zdjęcia talara z 1792 roku (auuuu jak bym chciał go mieć, ale mogę tylko zawyć i sobie pooglądać). Jest to jeden z najrzadszych roczników talarów SAP i cena wywoławcza 20.000 złotych dobrze o tym świadczy J. Pozostaje dla mnie tylko w strefie marzeń i rozważań w stylu: ”jak tu się wzbogacić jednocześnie gardząc chamstwem i złodziejstwem?”. Przyznacie, że trudna sprawa J Na razie nie mam na to odpowiedzi, ale jeszcze nad tym pracuje J. Dalej mamy dobre znajome z mojego bloga, mianowicie ładną złotówkę z 1790 roku oraz srebrne 10 groszy miedzianych z 1790 roku. Potem kolejne dwa talary – kiedyś, obiekt moich westchnień –talar targowicki z 1793 oraz ostatni talar SAP z 1795 roku. Na koniec złotówka z 1795 roku i 6 groszówka z 1794. A wszystkie te monety obejmuje misternie utkana sieć opowieści o czasach i mennictwie ostatniego króla. 

Znamienita i ważna jest sama końcówka pozycji, czyli ostatnia 230 strona. Jak widać autor tak ja (dopiero się staram się to robić) na blogu lubi jak doczyta się jego publikacje do końca J  Na wyżej wymienionej ostatniej stronie autor opisuje w kilku dosłownie zdaniach aktualne wyroby kolekcjonerskie. Daje tam wyraz swojego stosunku do tzw. monet kolekcjonerskich opatrzonych nominałami zupełnie oderwanymi od ceny, za jaką sprzedaje je NBP. Określa je, jako „serie handlowe”, które nie maja wiele wspólnego z numizmatyką, jaką zna i kocha. Jako aktualny członek TPZN (Towarzystwo Przeciwników Złomu Numizmatycznego, link do forum znajdziecie w zakładce linki) podpisuje się pod tym obiema rękami. Wisienką na torcie jest jednak finalne rozwinięcie sentencji użytej w tytule i objaśnienie, „co jej autor miał na myśli”. Nie powiem jak się to kończy i co tam jest napisane, zapraszam żeby każdy przekonał się o tym we własnym zakresie. Warto mieć tę pozycje w swojej bibliotece, – co starałem się powyżej udowodnić. Musze dodać na koniec, że pozycja przez ostatni rok była „praktycznie nie do zdobycia” jednak WCN dodrukował jakąś ilość i aktualnie jest na stanie w sklepie WCN. Boże, ja chyba naprawdę powinienem wystąpić o jakieś prowizje J Ech ci entuzjaści….

Nie chciałem pisać aż tyle, ale jakoś samo wyszło, więc bez zbędnych ceregieli zabieram się za drugą pozycje jubileuszową z tegorocznej aukcji. Ponownie mamy do czynienia z książką zrodzoną na podobnej do wyżej opisanej idei. Tym razem wspólnie będziemy czcić 25 rocznicę działalności Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Trzeba nam wiedzieć, że aukcja 65 była rzeczywiście jubileuszowa i nietypowa. Wystawiano na sprzedaż zaledwie 61 starannie wyselekcjonowanych numizmatów. Pierwszy raz spotkałem się z taka formą sprzedaży. W zamyśle zespołu WCN było to prawdopodobnie wydarzenie z cyklu „Numizmatyka przez duże N” dla osób/firm/sponsorów (niepotrzebne skreślić) dysponujących odpowiednią dużą porcją wolnej gotówki. Nie przeszkadza to jednak zapoznać się nam ze szczególnym katalogiem tej aukcji, który jest dostępny dla każdego za symboliczną jak na nasze hobby kwotę. Ok. a teraz do rzeczy. Katalog jubileuszowej aukcji nr 65 nosi tytuł „Piękno monety polskiej” a dalej następuje rozwinięcie: „Opowieść o władcach, artystach i symbolach”. Autorem tej publikacji jest dr.Witold Garbaczewski.

Na początek oddajmy głos autorowi, który tak w słowie wstępnym charakteryzuje swoja publikacje: „Piękno monety polskiej – tytuł w zasadzie banalny. Jednak im bardziej próbowałem znaleźć jakaś oryginalniejszą formę, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że „pierwsza myśl najlepsza”. Bo tytuł ten zawiera w sobie wszystko, co w niniejszej publikacji chciałem zawrzeć. Piękno – zarówno zewnętrzne, przejawiające się mistrzostwem wykonania stempla, jak i wewnętrzne, czyli treść – nieraz bardzo głęboką, – jaka kryje się w mało interesującej z pozoru kompozycji. Moneta z kolei rozumiana jest tutaj w szerszym sensie, nie tylko jak wykonany najczęściej ze złota, srebra czy miedzi krążek, ale również, jako pieniądz papierowy, przy czym podejście takie wydaje się historycznie uzasadnione, bo przecież „monetą narodowa polską” nazywane były bilety skarbowe Rządu Narodowego w okresie Powstania Styczniowego. Główną osia narracji są tutaj obiekty oferowane jubileuszowej aukcji warszawskiego centrum Numizmatycznego (dobrane do nich zostały subiektywnie, co ciekawsze monety i banknoty, które pojawiły się w ofercie tej firmy w 25-letnim okresie jej istnienia). Stąd reprezentowane są tu również medale, co jednak zwiększa tylko jak sadzę, wartość publikacji, gdyż medale, jak wiadomo, z monetami niejednokrotnie ściśle się wiążą, czy to osoba wykonującego stemple artysty, czy tez specyficzna ikonografią. W książce takiej jak ta ich obecność jest, zatem w pełni usprawiedliwiona, chociaż ograniczenia objętościowe i czasowe warunkujące jej powstanie sprawiły, że medalierstwo zostało tu omówione bardzo skrótowo.” I co, zachęcająco to brzmi, no nie? 

Teraz nastąpi krótka cześć poświęcona autorowi tej publikacji. Autor dr.Witold Garbaczewski jak sam przyznaje (nie ma się przecież, czego wstydzić J) jest wykształconym historykiem sztuki, który od 20 lat pracuje, jako numizmatyk. Fajna praca nie ma, co tylko pozazdrościć J. Autor jest kuratorem Gabinetu Numizmatycznego Muzeum Narodowego w Poznaniu. Szukając w sieci więcej informacji na temat autora natknąłem się na liczne publikacje, w tym wiele bardzo intersujących o mennicy w bydgoskiej oraz historii tego miasta. Dopiero później dotarło do mnie, że prawdopodobnie Pan Witold tak jak ja jest z Bydgoszczy!  Zatem ziomal. To, co w trakcie moich poszukiwań wydarzyło się później to już historia z pogranicza SF. Zaciekawiła mnie ta Bydgoszcz i pociągnąłem wątek odnajdując zdjęcie autora. Sięgnąłem jednocześnie do zakamarków swojej pamięci i przypominałem sobie, że 25 lat temu usamodzielniając się i opuszczając ukochane bydgoskie Osiedle Leśne znałem chłopaka z długimi włosami, który nazywał się dokładnie tak jak autor. Znałem to mało, ja mieszkałem z nim w jednej klatce wieżowca J. Od razu przypomniał mi się z rozrzewnieniem okres szkoły, gitar, młodzieńczego buntu i …tanich win (mniam mniam J, człowiek to miał kiedyś gust). Ten temat wymaga jeszcze pogłębienia, ale może się okazać, że autor jest osobą, którą znałem, z którą straciłem kontakt ćwierć wieku temu. Od tego czasu przeprowadzałem się jeszcze z 10 razy, więc trudno jest pielęgnować korzenie i znajomości, ale sami przyznacie, że to ciekawa historia. Coś jak w telenoweli, kiedy leciwy Leonsjo dowiaduje się przypadkiem, że jego zona jest babcią jego matki?  brrrr (poleciałem za daleko J). Wracając po raz kolejny do naszego autora. Nie ważne czy mnie zna, czy nie – ważne jest to, że mamy tu do czynienia z kolejnym autorytetem numizmatyki polskiej. Gwarantuje to odpowiedni poziom pozycji a jeśli dodamy do tego skłonność do licznych dygresji, (co widać w cytowanym przez mnie wstępie) obiecuję kolejną ciekawą wyprawę w czasy dano minione, które tak kochamy.

Cóż więcej można dodać. Słowem kolejny uznany autorytet pozyskany do współpracy z WCN. Współpracy z owoców, której korzysta całe środowisko miłośników numizmatyki polskiej. Książka tak samo jak poprzednia wydana jest bardzo starannie, zawiera 211 stron bogato ilustrowanych zdjęciami monet. I to nie tylko zdjęciami 61 sztuk oferowanych na tej jubileuszowej aukcji, ale tak jak powyżej napisał autor – zdjęciami wielu pięknych monet oferowanych na aukcjach w 25-leciu WCN. Autor we wstępie stwierdza, że książka była pomyślana, jako swoista druga część (dosłownie: druga kwatera w dyptyku) wcześniej opisanej publikacji Borysa Paszkiewicza. Mimo wielu podobieństw różni się jednak sposobem spojrzenia autora i tematami, na jakie obaj autorzy położyli swoje akcenty. Tym samym nie wystarczy mieć w bibliotece tylko jedną z opisanych przez nie pozycji. Dopiero dwie obok siebie tworzą spójna całość, takie jest moje zdanie i tego się będę trzymał.  Z czego zatem składa się ta publikacja. Otóż podobnie jak poprzednia, została podzielona na trzy sporych rozmiarów rozdziały. Rozdziały poprzedzone skromnym wstępem nazwanym „Numizmatyka i sztuka, czyli wprowadzenie”. Pierwszy rozdział to „Średniowiecze, czyli romanizm i gotyk”, drugi „Nowożytność, czyli od renesansu do klasycyzmu” a ostatni trzeci: „Wiek XIX i XX, czyli od stylu empirie do współczesnych eksperymentów artystycznych”. I co, już po tytułach na pierwszy rzut oka widać, czym się różnią oba opisane katalogi. Mimo analogii w opisywanych okresach (historia polski, jaka jest każdy widzi), to w tym katalogu mamy wizje historyka sztuki, który poszukuje numizmatycznych smaczków w analogiach do opisywanych okresów w sztuce, artystach i charakterystycznych dla nich numizmatach. Znajdziemy w tej publikacji wiele nowych i interesujących informacji o korelacji pomiędzy okresem, w którym monety były wytwarzane a otoczeniem i ludźmi, którzy je tworzyli. Takie spojrzenie było dla mnie nowością i mogę napisać, że nowością niezmiernie ciekawą i zajmującą. Po lekturze tej pozycji miałem wiele refleksji i trochę inaczej spojrzałem na monety. Już nie jak kolejne numery w katalogu, ale swoiste dzieła sztuki świadczące o epoce, której były częścią.

Ok., teraz sprawdźmy, co autor miał do powiedzenia amatorom okresu SAP i czy dowiemy się czegoś nowego o mennictwie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Na stronie 133 autor zaczyna opowieść o interesującym nas okresie. Bardzo szczegółowo jak na historyka sztuki przystało koncentruje się na charakterystyce portretów królewskich, określając styl przedstawienia ostatniego króla, jako „według zasad klasycystycznego puryzmu” i opisując, co odróżnia go od wcześniejszych barokowych form wyrazu. Wszystko to charakteryzuje na podstawie dobrze nam znanego talara z 1788 roku opisanego na moim blogu. Trzeba powiedzieć, że pomimo częstego ślęczenia i porównywania detali w celu szukania odmienności w stemplach monet, nigdy aż tak detalicznie nie zastanawiałem się nad tym i czytając opis autora nie jedna klapka w moim umyśle, nie jeden trybik zaskoczył na swoje miejsce. Jak mogliśmy przewidzieć autor oprócz monet skupia się także na czasach i ludziach – w tym przypadku na medalierach, artystach, których myśl i umiejętność przekazana została na stemple. Drugą srebrną monetą, której styl został dokładnie scharakteryzowany w książce jest talar targowicki 1793 rok. Talar, który w rzeczy samej był jedyną srebrną monetą SAP sprzedawaną podczas tej aukcji. Można, więc stwierdzić, że tu autor jakby „z obowiązku” zajął się tym walorem, jednak zrobił to mistrzowsko i ze smakiem wyjaśnił niuanse i kruczki wyróżniające tą, trzeba przyznać specyficzną formę talara. Sam talar w stanie I wystawiony został za 20.000 złotych, trzeba przyznać, że piękna sztuka. Podsumowując, okres mennictwa SAP opisany został na 10 stronach. Może nie jest to wiele, ale przecież obiektywnie trzeba stwierdzić, że to pozycja jest przekrojowa i poświęcona jest całości numizmatyki polskiej. Zakładam że autor spokojnie mógłby napisać odrebna publikacje poświęcona tylko numizmatyce okresu SAP, sami przyznacie że materiału na takie działo nasz ostatni król i mennictwo podczas jego panowania pozostawiła aż nadto.

Na koniec autor opisuje (więcej i bardziej przychylnie) monety kolekcjonerskie i obiegowe z okresu PRL i aktualne. Nie ocenia samej idei zbierania monet kolekcjonerskich, ale koncentruje się głównie na walorach artystycznych szukając trendów w bieżącym medalierstwie krajowym. Nie jest to moja bajka, ale i tak zapoznanie się z tym materiałem pozwala wyrobić sobie zdanie na temat.

Podsumowując oba katalogi podkreślę jeszcze raz, to, co przewijało się przez większość powyższego tekstu - to nie są katalogi aukcyjne. To są wartościowe książki, które moim zdaniem powinny zajmować swoje miejsce w biblioteczce numizmatycznej amatorów mennictwa polski królewskiej. I to dosłownie, bo nawet taki zdeklarowany amator SAP jak ja, który temat monet polski królewskiej traktuje wybiórczo i sztywno (przypomnę: tylko srebrne monety koronne SAP) znajduje w nich ogromny potencjał i liczne pokłady wiedzy na tematy, o których albo wcześniej nie wiedziałem albo moja wiedza była marna jak występ naszych pływaków na olimpiadzie. Katalogi jubileuszowe Warszawskiego Centrum Numizmatycznego są warte każdej minuty czasu poświęconego na ich przeczytanie oraz każdej złotówki wydanej na ich zakup. To prawdziwe perełki, dla których monety są ważną ilustracją opisywanych dziejów a same pozycje aukcyjne pełnią jedynie rolę drugoplanowego tła do opowiadanej historii. Serdecznie polecam te pozycje zarówno doświadczonym i świadomym miłośnikom numizmatów jak, i poczatkującym amatorom tej dziedziny sztuki. Nie ma to jak od razu uczyć się na dobrych wzorcach. To tyle, pozdrawiam i dziękuje każdemu, kto doczytał do końca J

We wpisie wykorzystałem zdjęcia książek z mojej prywatnej biblioteczki. Wpis nie stanowi reklamy (na mojej stronie nie ma reklam), napisany został wyłacznie z pasji i skierowany jest generalnie do osób dysponujących rozumem i wolną wolą J


=========================================================================================

Władysław Terlecki "Mennica Warszawska", czyli monografia pióra bohatera.


Ostatnio moje wpisy było trochę monotematyczne. Pisałem wszystko praktycznie tylko o monetach. Co prawda starałem się żeby było ciekawie, ale ile można pisać pod rząd o odkryciach nowych odmian monet, wariantów monet albo o fałszerstwach monet. Czas na chwile zostawić te numizmatyczne poszukiwania i wrócić do korzeni, do literatury… Wiemy przecież ile informacji o czasach dawno minionych, w tym wypadku SAP - czerpiemy właśnie z tego źródła i jak wielką odgrywa ono rolę w budowaniu solidnych fundamentów naszej wiedzy. Nie żyje przecież już dawno nikt, kto widział, ani nikt, kto zna i pamięta interesujący nas okres panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nie ma filmów, zdjęć ani nagrań z tego czasu. Zatem odpowiednio docenić należy źródło, które zapełnia „czarną dziurę kosmosu naszej ignorancji” (moje J). Dziś czeka nas odcinek z gatunku literatura.

Żyjemy w czasach, w których praktycznie każdy okres z historii Polski został już w miarę dokładnie opisany. O okresie SAP i samym królu powstało również wiele interesujących pozycji. Te moim zdaniem najbardziej wartościowe i warte uwagi będę w miarę możliwości i czasu, po kolei zdejmował z bibliotecznych półek, przecierał z kurzu zapomnienia i wyjmował na światło dzienne pokazując je na blogu. Słowem - przybliżał. Tym razem zaproponuje książkę niezwykle ważną, można by nawet rzec kluczową jak elementarz dla każdego z nas, który śmie nazywać siebie miłośnikiem polskiego mennictwa II połowy XVIII wieku. Otóż dziś naszym tematem przewodnim będzie monografia autorstwa Władysława Terleckiego „Mennica Warszawska”. Książka, tyle kultowa, co historyczna. Książka historyczna, bo wydana dla uczczenia dwusetnej rocznicy powstania mennicy, staraniem Polskiego Towarzystwa Archeologicznego przez wydawnictwo Ossolineum w 1970 roku. Historyczna, bo jako jedyna opisuje pełne dzieje dwustu lat istnienia mennicy warszawskiej od chwili jej organizacji w 1765 roku do czasów PRL w 1965. O tym, że książka jest „kultowa” świadczy też to, że wcale nie jest tak łatwo dostępna i nie można jej kupić ot tak „wchodząc sobie z ulicy”. Trzeba jej pragnąć, poszukiwać, aż w końcu namierzyć jakiś ładny acz używany egzemplarz i dopiero wtedy można ją zdobyć. Ja swoją „Mennicę Warszawską” szukałem prawie pół roku, nie tylko w intrenecie, ale również w antykwariatach oraz u ulicznych handlarzy varsavianistów (tak, są tacy J). Książkę udało mi się zdobyć w internecie. W tym roku podczas wakacji sięgnąłem po nią kolejny raz i zabrałem ze sobą na wakacyjne górskie wędrówki, gdzie popołudniami przy czeskim piwku "Bernard" delektowałem się zarówno napojem jak i wpaniałą lekturą. Obok zdjęcie z wakacyjnych wojaży J

Jak bardzo ta pozycja jest przydatna do zgłębiania wiedzy o numizmatach SAP wie każdy, kto miał już z nią coś do czynienia. Ta książka, to pełna i przekrojowa monografia, która już na wstępie dotyka mocno interesujących nas czasów SAP a potem opisuje kolejne niezwykłe i barwne dzieje mennictwa w Warszawie. Zaczynamy klasycznie od reformy monetarnej z 1765 roku i założenia mennicy. Potem podążamy z biegiem czasu przemierzając czasy Stanisława Augusta Poniatowskiego, potem Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. Następnie dowiadujemy się o roli zakładu podczas Powstania Listopadowego oraz o tym jak radził sobie pod okiem zaborcy i jak doprowadzono do jego czasowej likwidacji. Potem po 50 latach niebytu mennica rozpoczyna działanie w czasach II Rzeczpospolitej, następnie losy wojenne i dochodzimy do końca historii osadzonej w mennicy PRL., Co ciekawe razem z czasami zmienia się sama mennica i to zmienia w pełnym tego słowa znaczeniu. Ja, jako zdeklarowany bydgoszczanin, przyzwyczajony jestem do mennicy bydgoskiej, którą znam i sporo o niej wiem. Mennica ta „zawsze była w jednym miejscu”, na wyspie w centrum miasta. Z grubsza wiadomo gdzie, bo do dziś istnieje ulica o nazwie Mennica oraz muzeum w pozostałościach po jej dawnych budynkach. Zupełnie inaczej było w Warszawie. Tam pierwsza mennica została stworzona jak typowa prowizorka w budynkach które przez kolejne lata powoli, krok po kroku były adaptowane do pełnienia funkcji zakładu produkującego monety. Następnie w skutek burzliwych dziejów, mennica kilkakrotnie zmieniała swoje adresy i lokalizacje w Warszawie. Była przez jakiś czas nawet u mnie na warszawskiej Pradze, czego w sumie jeszcze do niedawna zupełnie nie byłem świadomy. A wraz z adresem zakładu zmieniała się Polska, zmieniali się ludzie i ich maszyny oraz systemy monetarne i zawierające je monety. Taką to historię w telegraficznym skrócie opowiada ta książka.

Trzeba zaznaczyć, że pozycja jest niezwykle bogata w źródła i bibliografię, która w jednym miejscu skupia wszystko to, co już kiedyś w dawnych czasach o tej mennicy napisano. Mamy tam, zatem jako źródła podstawowe pozycje opisujące okres XVIII wiecznego mennictwa w postaci książek Korzona, Ryszarda, Kornatowskiego, Plage czy też opracowań Schroedera i Puscha. Jednak oprócz tej gamy podstawowych autorów mamy tez wiele innych źródeł, tych trudno dostępnych, odkurzonych z archiwów, z akt dawnych instytucji czy też z wydawnictw zagranicznych. Czytając, na początku można odnieść wrażenie, że materiałów dotyczących osiemnastowiecznej mennicy nie jest zbyt wiele, a jeśli już są to raczej niezbyt odkrywcze. Coś jakby powielone i przytoczone poprzez zacytowanie części wyrwanych z innych książek wyżej wymienionych autorów. Jeśli ktoś zna te pozycje, może odnieś nawet początkowo wrażenie deja vu, że „gdzieś już to wszystko czytał”. To trochę prawda. Źródła z okresu SAP są znane, policzalne i trudno odkryć lub przytoczyć coś zupełnie nowego. Jednak zgromadzenie ich w jednym miejscu i okraszenie ciekawym komentarzem, często z punktu widzenia pracowników mennicy - jest cennym doświadczeniem. Siłą tej pozycji są też inne wartości. Po pierwsze technika. Autor, o którym opowiem w dalszej części - bo to ekstremalnie ciekawa postać, był inżynierem, długoletnim współpracownikiem mennicy. Nie dziwi, zatem fakt, że opisując początkowe lata powstania mennicy położył duży nacisk na organizacje zakładu i jego techniki mennicze. Dzięki temu możemy w sumie po raz pierwszy dowiedzieć się i prześledzić to, jak zdaniem autora wyglądał cały cykl produkcyjny od zdobycia surowca po wytworzenie gotowego produktu. To bezcenna wiedza, która rzuca nowe światło na wiele aspektów bezpośrednio związanych z charakterem monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Amatorom numizmatyki nic nie zastąpi tej odrobiny technicznej wiedzy, na postawie, której można wyrobić sobie własne zdanie chociażby na temat tego jak mogły powstać niektóre błędy, które teraz współcześnie określamy mianem odmian i zbieramy przepłacając na potęgę.  Ja osobiście wiele skorzystałem i każdemu polecam.

Co więcej, dużo informacji o mennictwie czasów SAP możemy się dowiedzieć również z kolejnych rozdziałów, które poświęcone są, co prawda późniejszym okresom, ale mamy tę korzyść, że autor dość często odwołuje się w nich do historii – a historia to bardzo często są właśnie interesujące nas czasy XVIII wieczne. Żeby długo nie szukać, to tylko jeden przykład z wielu dostępnych w monografii. Otóż w rozdziale dotyczącym działania mennicy w okresie Królestwa Polskiego mamy bardzo ciekawy wątek dotyczący nagłej konieczności modernizacji parku maszyn (wprowadzenia maszyn parowych) w celu zwiększenia skali i poprawę jakości produkcji. Produkcji, która nie przystawała już wówczas do „nowoczesnych czasów”, bo była prowadzona na sprzęcie i zasadach pamietającym początki mennicy. Mamy tam przy okazji podane, które cechy monet produkowane „jak za czasów SAP” nie spełniały tych nowych standardów i dzięki temu możemy poznać kawałek wiedzy z „naszego podwórka”. Takich odniesień i porównań jest więcej, stąd przy okazji możemy dowiedzieć się czegoś ciekawego również o interesującym nas okresie. Kolejnym mocnym punktem tej pozycji są ilustracje, zdjęcia oraz tabele i zestawienia. Ilustracje i zdjęcia są tyle cenne, co niespotykane w innych pozycjach i ja osobiście wielokrotnie dzięki tej książce po raz pierwszy miałem okazje zobaczyć historyczne budynki mennicy, nieistniejące dziś lokalizacje oraz szereg ciekawy dokumentów związanych z mennictwem. Jednak największa estymą wśród kolekcjonerów cieszyły się zawsze tabele i zestawienia z tej książki. To duży materiał umieszczony na końcu pozycji, na którym autor podaje do wiadomości poszczególne systemy monetarne, dane metryczne, informacje o stopach metali oraz nakłady produkcji. Dawniej, kiedy nie było jeszcze aktualnych publikacji, to materiał zawarty w tabelach z książki Terleckiego był jednym z najważniejszych źródeł poznania dla amatorów i badaczy monet polskich wytworzonych w Warszawie. Po czasie stwierdzono też, że jest tam kilka błędów i pomyłek, które zostały dostrzeżone i sprostowane w nowych publikacjach i na forach amatorów numizmatyki. Jednak i tak jest to materiał niezwykle cenny, w którym w jednym miejscu mamy najważniejsze dane systemów monetarnych obowiązujących w danym okresie. Wypada dodać, że są tam wszystkie dane dotyczące kolejnych reform monetarnych obowiązujących za panowania Stanisława Augusta poniatowskiego, więc dla amatorów mennictwa SAP wiedza z gatunki „niezbędna”.

Na koniec, została nam wisienka na torcie, czyli sam Pan autor. Postać niezwykła, biografia bogata i ciekawa, jak z sensacyjnego filmu… a do tego bardzo mocno związana z nasza pasją. Mamy tu z jednej strony obraz bojownika o wolność ojczyzny. Patriotę uczestniczącego kolejno w wojnie z bolszewikami, w kampanii wrześniowej 1939 a potem działającego w konspiracji AK i walczącego w Powstaniu Warszawskim. Z drugiej strony widzimy historyka, wielkiego miłośnika i kolekcjonera monet, inżyniera pracującego w mennicy, kustosza jej zbiorów a wreszcie osobę, która była jednym z założycieli Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Jakby było mało, to dodatkowo okazuje się, że to właśnie Władysław Terlecki w czasie II wojny światowej z narażeniem życia uratował najcenniejszą część zbiorów polskich monet historycznych z muzeum mennicy przed wywiezieniem ich przez nazistów z Warszawy oraz wraz z innymi patriotami zorganizował przechowanie ich do końca wojny. Nie będę pisał własnej wersji tej niesamowitej historii, tylko poniżej przytoczę fragment pióra mgr Jadwigi Fraczek znaleziony na stronie częstochowskiego oddziału PTN, którego Pan Władysław Terlecki jest patronem. 

Proszę przeczytać, co to za wybitna postać:
„Władysław Terlecki, syn znakomitego polskiego numizmatyka Ignacego Terleckiego, urodził się 4 stycznia 1904 roku w Kerczu (Kercz – miasto na Ukrainie w Autonomicznej Republice Krymu, nad Cieśniną Karczańską). Zmarł 24.10.1967 roku w Warszawie. Inżynier budownictwa lądowego, doktor historii, numizmatyk, autor wielu prac z zakresu numizmatyki. 
Władysław Terlecki już, jako student czynnie uczestniczył w ruchu numizmatycznym, a w 1924 roku został sekretarzem Warszawskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Przed II Wojną Światową pełnił funkcję kustosza Gabinetu Numizmatycznego Mennicy Państwowej. Podczas okupacji hitlerowskiej z narażeniem życia uratował cenne zbiory mennicze Gabinetu Numizmatycznego przed grabieżą i wywiezieniem do Niemiec. W końcu września 1939 roku, kilka dni po kapitulacji Warszawy, skarbce, magazyny i zbiory Gabinetu Numizmatycznego zostały zaplombowane. Przez kilka kolejnych miesięcy okupant nie interesował się zbiorami. Tak było do połowy roku 1940, kiedy to do stolicy przybył Kajetan Muhlmann, znawca sztuki, który to miał się zająć konfiskatą najcenniejszych zabytków i dzieł sztuki z terenów Generalnej Guberni. Muhlmann wydał rozkaz zgromadzenia najcenniejszych eksponatów Gabinetu Numizmatycznego, celem przewiezienia ich do III Rzeszy. 
Władysław Terlecki musiał wykonać rozkaz i przez kilka dni wraz z innymi pracownikami mennicy wyjmował z gablot najcenniejsze eksponaty i pakował je w skrzynie. Podczas pakowania udało się schować pod gablotami kilka najcenniejszych stempli z okresu stanisławowskiego i tym samym ocalić je przed wywiezieniem. Pozostałe stemple, monety zapakowano w kilkanaście skrzyń, zabito gwoździami i zaplombowano. Gotowe czekały na wyjazd z mennicy. Wówczas to Terlecki wpadł na pomysł ocalenia zapakowanych już eksponatów. Plan był prosty: należało wykorzystać kilkuminutową nieobecność Muhlmanna, otworzyć skrzynie, wyjąć cenne przedmioty i zapakować do skrzyń niewiele warte głównie niemieckie medale. 
Akcja ta wymagała ogromnej odwagi, zimnej krwi i ścisłej współpracy wielu osób. Swoją pomoc deklarują m. in. Marta Kizewetter, Stefan Skórzyński, Zygmunt Terecha i Paweł Mystkowski – wszyscy byli pracownikami mennicy. Akcję wyjmowania najcenniejszych przedmiotów przeprowadzano parokrotnie przez kilka dni. Ostatniego dnia – tuż przed wyjazdem – zamykając ostatnią skrzynię, Terlecki o mały włos nie został nakryty. Kiedy plombował ostatnią skrzynię, nagle wszedł Muhlmann. Terlecki z kamienną twarzą odpowiedział, że sprawdzał, czy wszystko jest prawidłowo zamknięte. Niemiec uwierzył i wyjechał z Warszawy w przeświadczeniu, że w skrzyniach znajdują się wszystkie najcenniejsze eksponaty Gabinetu Numizmatycznego. Prawda była nieco inna.
Przez kolejne tygodnie podstępem wynoszono ocalone monety i stemple z terenu mennicy, aby znaleźć im bezpieczne miejsce na czas wojny. Początkowo cały skarb znajdował się przez około dwa miesiące w piwnicy Marty Kizewetter przy ulicy Miedzianej 15. Jako, że Kizewetter była pracownią mennicy, Terlecki doszedł do wniosku, że wszystko należy przenieść do osoby będącej poza kręgiem podejrzeń. Skarb przeniesiono do mieszkania Anny Szemiothowej – kustosza Muzeum Narodowego w Warszawie. Zbiory u Szemiothowej przy ulicy Byczyńskiej 7 przeleżały blisko pół roku. To jednak na dłuższą metę nie była bezpieczna kryjówka. Pod osłoną nocy w pełnej konspiracji zakopano skarb na terenie posesji. Ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że ani Szemiothowa, ani Terlecki (tylko oni wiedzieli o miejscu zakopania skarbu) nie przeżyją wojny, dodatkowo wtajemniczono we wszystko profesora Lorentza – dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. Po zakończeniu wojny Władysław Terlecki poinformował o zakopanym skarbie władze państwowe i wskazał miejsce jego zakopania. Po wnikliwych poszukiwaniach odkopano wszystkie eksponaty. Dziś wszystkie najcenniejsze eksponaty ocalone w 1940 roku można oglądać na wystawie w Gabinecie Numizmatycznym Mennicy Polskiego. Stanowią one trzon wystawy. Są cennymi pamiątkami narodowymi o niezwykłej wartości naukowej i numizmatycznej. 
Władysław Terlecki był też aktywnym bojownikiem (w randze porucznika PS „Metody”) o niepodległość w szeregach Armii Krajowej. Podczas Powstania Warszawskiego był zastępcą Dowódcy Oddziału Bezpośredniej Osłony Dowódcy Powstania. 
Po wojnie Władysław Terlecki stanął do odbudowy Mennicy Państwowej, a w latach 1945-1946 pełnił funkcję jej dyrektora. Był wśród pierwszych inicjatorów wskrzeszenia Warszawskiego Towarzystwa Numizmatycznego. W 1950 roku został prezesem Warszawskiego Towarzystwa Numizmatycznego, by po połączeniu z Polskim Towarzystwem Archeologicznym objąć wiceprezesurę Zarządu Głównego. Jemu m.in. zawdzięcza Warszawa odbudowę swoich zabytków, zajmował, bowiem przez długie lata stanowisko naczelnego inżyniera Pracowni Konserwacji Zabytków. Władysław Terlecki poświęcał się w dużej mierze pracy organizacyjnej i popularyzacji numizmatyki. Rozdawał szczodrze swoją ogromną wiedzę. Emanował wspaniałą energią i imponującym budowanie pisemnych pomników, a swój czas poświęcał sprawom Towarzystwa konferencjom, odczytom i sprawom organizacyjnym, bez załatwienia, których nie byłoby ruchu numizmatycznego. Zasłużył się dobrze kulturze narodowej, zasłużył się dobrze numizmatyce polskiej” 
Biuletyn Numizmatyczny nr 28 W-wa, grudzień 1967.

Teraz wiedząc już, z kim mamy do czynienia i jak wielkie są zasługi autora na polu obrony dziedzictwa narodowego i numizmatyki, muszę dodać, że inaczej patrzę na jego dzieło. Widzę w nim już nie tylko opis dziejów zakładu produkującego monety okiem inżyniera, ale dostrzegam między wierszami ogromną miłość do ojczyzny i pasję do numizmatyki. Mennica Warszawska pamięta swojego bohatera, poświęciła Władysławowi Terleckiemu kilkanaście okolicznościowych wyrobów w postaci medali oraz serie monet. Nie znam zbyt dokładnie nowoczesnych wyrobów kolekcjonerskich mennicy, ale jestem pewien, że wielu czytelników wie o tym znacznie lepiej ode mnie i może nawet posiada te wyroby. 
Powyżej prezentuje przykładowy numizmat z wizerunkiem upamiętniającym autora dzisiejszej książki oraz jego zasługi.

Na koniec dwie dygresje i ciekawostki. 
Po pierwsze autor mieszkał nie daleko mnie na warszawskiej Pradze, więc mogę powiedzieć, że to mój ziomek. Willę, którą wybudował w latach trzydziestych za pieniądze, jakie uzyskał ze sprzedaży zbiorów monet rzymskich, greckich i polskich oddziedziczonych po ojcu stoi na warszawskiej Pradze do dziś. Na rogu ulic Zakopiańskiej i Zwycięzców na Saskiej Kępie można zobaczyć miejsce, w którym żył i tworzył autor monografii. Powyżej zamieszczam zdjęcia prezentujące pamiątkową tablicę, jaka znajduje się obecnie na budynku oraz samą willę (chyba dobudowano piętro i trochę ją zmodernizowano od czasów Pana Władysława). To bliskie okolice Stadionu Narodowego, więc jak ktoś będzie w okolicy to może również odwiedzić to miejsce i złożyć hołd bohaterowi i guru numizmatyki polskiej.


Druga dygresja jest taka, że autor w książce dużą uwagę przywiązuje do ludzi zatrudnionych w mennicy i na końcowych stronach publikuje nazwiska wszystkich pracowników mennicy na przestrzeni wieków. Natomiast ja na tym blogu w artykule o fałszerstwach monet SAP (część 2) przytoczyłem przedwojenne zdjęcie z mennicy z okresu, kiedy znajdowała się na warszawskiej Pradze. Dodałem też do tego zdjęcia trochę niestosowny komentarz, który pasował mi wtedy do konwencji artykułu. Jak okazało się po lekturze dzsiaj omawianej książki wiem już, że fotografia przedstawia pracownice działu mennicy zwanego ówczesnie „Liczarnia”. Osiem kobiet zostało uwiecznionych na zdjęciu podczas wykonywania codziennych czynności. Dzięki spisowi pracowników mennicy autorstwa Władysława Terleckiego, osoby te przestały być dla mnie anonimowe. Co prawda nie wiem dokładnie, kto jest kim na tym zdjęciu, ale potrafię wymienić nazwiska tych kobiet. Co niniejszym czynię żeby ta wiedza nie uszła uwadze i żeby ją jakoś upowszechnić. 

I tak w liczarni w latach 1924-1939 zatrudnione były n/w pracowniczki:
Zofia Rundbaken (kierownik)
Zofia Renertowa
Helena Popowa
Zofia Szachowska
Władysława Chmielewska
Janina Fabierkiewicz
Zofia Jankiewicz
Waleria Miechowicz
Emilia Pawlikowska
Katarzyna Dydyszko
Ewa Arciszewska
Genowefa Nowicka
Ewelina Jaworowicz
Stanisława Szostak-Jaskulska

Lubię jak mi się to tak układa, że czerpiąc wiedze z różnych źródeł można ją w pewnej chwili połączyć i zobaczyć pełniejszy obraz minionych czasów. 

Na dziś to koniec. Książkę oczywiście z czystym sercem polecam każdemu miłośnikowi numizmatyki i to nie tylko amatorom czasów SAP czy samej mennicy warszawskiej J
Cześć i chwała bohaterom !


Do napisania artykułu wykorzystałem informacje i zdjęcie autora ze strony częstochowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego.

============================================================

Jakie czasy taka „trylogia”, czyli lektura obowiązkowa dla amatorów monet SAP


Dziś trochę nietypowo… a za razem typowo, bo przecież „literatura” jest jednym z głównych elementów mojego bloga i jest nawet specjalnie w tym celu dodana osobna zakładka na wpisy na ten temat. Dawno nic nie pisałem o tym, co ciekawego przeczytałem a co związane jest z okresem historycznym lub bezpośrednio monetami SAP. Nie znaczy to jednak, że nic nie czytałem… jest wręcz przeciwnie J To moje przydługie milczenie na ten temat znaczy, że byłem akurat zajęty czymś innym i nie znalazłem dość wolnego czasu żeby się tym szerzej podzielić. Zatem jak już się przyznałem, czytałem nawet sporo i za chwilkę będę starał się o tym, nieco więcej opowiedzieć.

Zapewne nie tylko ja, ale również wielu innych amatorów monet SAP nieustannie poszukuje informacji dotyczących naszej pasji. Żyjemy w czasach łatwości pozyskania wiedzy. W dobie internetu zapewne większość z nas, właśnie tam kieruje swoje pierwsze kroki, szukając odpowiedzi na pytania lub zwyczajnie interesując się i rozwijając swoją wiedzę. Za przejawem takiego właśnie działania można uznać nawet śledzenie tego, co tam „mądrego” niejaki eleniasz wypisuje na swoim blogu. Więc nasz pęd do wiedzy, nawet ten nieuświadomiony jest bardzo powszechny i jako społeczeństwo informacyjne, wręcz instynktownie działamy właśnie w ten sposób. Nie znaczy to jednak, że należy zapominać o nieco „starszych” metodach pozyskiwania informacji. Osobiście zdradzę sekret, że ja mimo wielu godzin dziennie spędzonych w trybie online i tak doceniam tradycyjne metody a niektóre z nich… to nawet bardzo lubię. Jeśli mogę napisać, jak to u mnie się przejawia, to jest to nic innego jak praca nad codziennym poszukiwaniem odpowiedniego ładunku wiedzy. Informacji, które zajmą mnie i zainteresują a jednocześnie będą wartością dodaną. Zwykle takie poszukiwania pozwalają mi rozwijać znajomość tematów oraz pogłębiać zrozumienie niełatwego okresu historii naszego kraju. Jeśli na chwile odrzucimy internet i skoncentrujemy się na metodach tradycyjnych, to u mnie w praktyce przejawia się to stałym poszukiwaniem nowych pozycji książkowych, które (zakładając wolny czas i wolną głowę) mógłbym przeczytać a pozyskaną wiedzę wykorzystać na blogu. Okazuje się, że paradoksalnie prowadzenie bloga wymaga ode mnie ciągłej pracy i samodoskonalenia. Jak chce żeby było w miarę ciekawie, no to musze się trochę do tego przygotować i postarać, co znaczy, że muszę coś znać i wiedzieć. Jak widać po artykułach, które piszę, raczej nie prowadzę tu naukowych rozważań, nie podaje zbyt wielu przypisów i szczegółowych źródeł. Nie znaczy to jednak, że to, co tu publikuję wymyślam samodzielnie. Co to to nie, mimo odczuwalnego postępu wciąż wiem za mało. Zwykle czerpię pełnymi garściami dane z wielu różnych publikacji, które praktycznie codziennie same wpadają mi w ręce lub (co częściej) pojawiają się na ekranie mojego komputera. I teraz właśnie o jednaj z takich publikacji chciałbym więcej napisać, gdyż uważam ją za więcej niż tylko „bardzo wartościową pozycję”. A na rozruszanie wpisu i na dowód, że nie tylko ja o czytelnictwo się martwię poniżej inspirujący obrazek.
 Jeśli myślimy o literaturze, która mogłaby pomóc nam w dowiedzeniu się czegoś więcej o mennictwie ostatniego króla lub ogólnie w zrozumieniu Polski z II połowy XVIII wieku zwykle szukamy pozycji takich jak katalogi, opracowania naukowe lub pozycje z gatunku beletrystyki historycznej. Wybór literatury numizmatycznej nie jest wielki i praktycznie sprowadza się do kilku podstawowych pozycji oraz kolejnych katalogów i katalogów aukcyjnych, w których monety ostatniego króla odgrywają zwykle pośrednią rolę. Bardziej bogata jest oferta literatury historycznej, która z reguły opisuje lub komentuje niezwykle burzliwe dzieje i losy kraju w końcówce osiemnastego stulecia. Wśród tych pozycji wiele jest wartościowych, które są w stanie bardzo mocno pogłębić naszą wiedzę i stanowią bardzo istotne źródło pozyskania informacji. I to jest fakt, z którym nie dyskutuję a nawet więcej sam też tak mam. Jednak jak pamiętamy opisałem już na tym blogu aktualne katalogi monet SAP, wybrane katalogi aukcyjne, prozę Cata-Mackiewicza o ostatnim władcy oraz jakże istotną dla naszej pasji monografię Władysława Terleckiego o mennicy warszawskiej. Są to absolutne podstawy i teraz, jeśli tylko czas powoli wykonywać kolejne kroki. Kto mnie zna nieco lepiej wie, że lubię żywą i raczej intensywną sztukę. Dość łatwo się nudzę, zatem czasem oczekuję od twórców nie tylko „wyklepania pacierza”, ale również pokombinowania, dostarczania mi nowych smaczków, ciekawej formy, dodatkowych bodźców, które wzmocnią moje zainteresowanie. Stąd właśnie często sięgam po poezję Jacka Kaczmarskiego, który jest dla mnie o tyle cenny, że łączy tematy związane z pasją do historii z moim prywatnym zainteresowaniem muzyką i słowem, tworząc jedyny w swym rodzaju, fascynujący obraz, który trafia mnie prosto w serce i wówczas łatwo przyswajam formę muzycznego przekazu z treścią zawierającą konkretne informacje. Zatem muzyka, poezja, malarstwo to nieco odmienne media, których forma przekazu znacząco różni się od zwyczajnych katalogów monet SAP, jeśli jednak trafią na właściwego odbiorcę mogą być równie cenne. Wróćmy jednak z chmur znów do książek i zadajmy sobie pytanie, czy to musi być tylko literatura faktu, katalog, monografia, kolejne historyczne opracowanie, kolejna „teoretyczna” pozycja pełna interesujących, ale jednak drobnych szczegółów, których i tak od razu nie zapamiętamy.  A jeśli by tak do suchych faktów dodać odrobinę emocji, uczucia, wymyślić ciekawą historię, dodać porywającą akcję i głównego bohatera, czy nie byłoby to cos więcej niż tylko kolejna pozycja na półce z literaturą czasów SAP. Tak to literatura piękna jest dziś moją ofertą dla czytelników bloga. Przyjemne z pożytecznym. Interesująca forma i kopalnia wiedzy. Zatem kiedy wreszcie dochodzimy do wnioski, że nie samymi katalogami monet żyje człowiek, nadszedł czas na kolejny krok. 

Każdy czas ma swoja historię i jak w tytule dzisiejszego wpisu, – „jaki czas taka trylogia”. Myśląc o tej najbardziej znanej, tej jedynej i najciekawszej powieści opisującej burzliwe dzieje Polski trudno nie wspomnieć w pierwszym rzędzie o Henryku Sienkiewiczu i jego „Trylogii”. Pewnie jak większość chłopców, ja też już, jako dzieciak z wypiekami na twarzy zaczytywałem się w tych niesamowitych historiach. A i w szkole w moich czasach była na to moda i pośrednio też metoda na kształtowanie patriotycznych postaw pokoleń młodych obywateli. Czym skorupka za młodu…to prawda, głęboko to gdzieś we mnie utkwiło i siedzi do dziś. Po powieści przyszedł czas na jej ekranizacje i kolejne produkcje filmowe na wyjątkowo wysokim poziomie. Nie jestem telewidzem, więc jedynie wyłącznie za to doceniam wielkanocną ramówkę Telewizji Polskiej, bo wiem, że po raz enty będę miał okazję wraz z Kmicicem stawiać czoła niełatwym przygodom, trudnym wyborom, męskim akcjom… a wszystko zakończy się happy endem i słynnymi słowami „Jędruś… ran twych nie godnam całować chlip chlip chlip”. Z czym się zgadzam i co rok w rok wyciska mi małą łezkę. Więc trylogia i Sienkiewicz to uznana międzynarodowo klasyka i każdy znajdzie w niej tego, czego szuka… mały przykład na fotkach poniżej.

No dobrze, a gdyby była jakaś inna historia, kolejna porywająca trylogia, która opisuje bliższe nam dzieje… dajmy na to, burzliwe losy kraju w II połowie XVIII wieku? Ale jak to, istnieje jakaś druga? Bingo! Jest coś takiego i teraz to już na prawdę (jednak bardzo powoli) przechodzę do meritum. Przyznam od razu, że taki ze mnie „znawca literatury”, że jakoś nigdy wcześniej nie zanotowałem, nie przyswoiłem sobie tego faktu, stąd nie miałem natrętnej świadomości istnienia tej pozycji i chęci jej poszukiwania oraz przeczytania. Na powieść Władysława Reymonta trafiłem nader przypadkowo, szukając danych na temat insurekcji kościuszkowskiej. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem gdzieś w sieci zdjęcie okładek tej trylogii, to zdębiałem. Jak to, to nasz noblista naprawdę napisał jeszcze, jakąś powieść oprócz „Chłopów” i „Ziemi Obiecanej”? I to od razu trylogię? I to od razu o okresie, jakim się akurat interesuję? Szok! Byłem tym nagłym odkryciem poruszony i ciekawość popchnęła mnie do tego, żeby z marszu zakupić sobie komplet używanych książek na znanym portalu aukcyjnym. Tu dodam, że cena była na tyle śmieszna (jednocyfrowa), że uznałem to za dobry żart. Ale potem sprawdziłem i twierdze, że prawdą jest to, iż ludzie w XXI wieku niezbyt sobie cenią klasykę a już lektur to wręcz unikają. Akurat ta pozycja nie była lekturą, ale autor już figurował w świadomości Polaków, jako „TEN” od „tych lektur”, przez co generalnie jego kolejne pozycje są do teraz niezbyt rozreklamowane. Ja wiem, jakie to ważne, żeby starać się zachęcać do tego, co cenne i ciekawe. Wiem to między innymi stąd, że od lat słucham Kazika Staszewskiego, który już dawno mi to wbił do głowy (łba) i uświadomił. Przy okazji polecam krótki utwór, który odnosi się idealnie do dzisiejszego tematu i generalnie do życia w naszych czasach. KNŻ rulez! J

Reklama to znak naszych czasów. Na każdym kroku wdziera się w nasze życie i często nawet nieświadomie jesteśmy powolni emocjom, jakie w nas budzi. Co nie jest reklamowane nie istnieje. Co jest reklamowane często, choćby było „byle gównem” będzie hitem. Weźmy nawet naszą wydałoby się nieco „hermetyczną” pasję. Moda na moneto-podobne wyroby kolekcjonerskie, jaką wyhodował kiedyś Narodowy Bank Polski dziś wraca do nas ze zdwojona siłą wraz z cała armią reklamowych produktów i nowych mód. Prawdziwi inwestorzy i ci nieco „pseudo” widzą w monetach kruszec na trudne czasy. Producenci plastiku i właściciele wtryskarek widzą w numizmatyce rynek zbytu na ich grajdingi. Ludzie wschodu budują swoje biznesy produkując każdy historyczny numizmat „jak nowy” czy to w fabryce czy w garażu. Cwaniacy i zwykli złodzieje przy udziale portali aukcyjnych wciskają nam kit, bo widzą nas, jako „doje krowy” i wielkie biznesy do zrobienia. Gdzie w tym wszystkim prawdziwa pasja, gdzie numizmatyka? Gdzie w tym wszystkim podziały się historia, polityka, kultura, które określały monety w chwili ich obiegania? Gdzie sztuka, praca artystów, gdzie nasza wrażliwość na piękno numizmatów? Trzeba już ukraść największa złotą monetę świata (najlepiej w Belinie) żeby przebić się do świadomości społecznej. Mało jest normalnych newsów popularyzujących numizmatykę, które maja szansę trafić do większej grupy osób. Mam świadomość tego, że takie działania jak chociażby mój blog, jakbym się nawet postarał to i tak tylko działanie niszowe, niezbyt medialne, żeby nie powiedzieć „nudne” i sam kijem Wisły nie zawrócę. Dobrze, że nie mam takiej misji i ambicji żeby to zrobić J. Pojawiają się jednak kolejne pozytywne sygnały. Ostatnio nieco ożywiły się niektóre oddziały Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego, zachęcają nagrywając filmy na Youtube, zapraszam naprawdę warto poszukać ich w sieci. Są też inne ciekawe głosy. Tu wszystkim osobom zainteresowanym naszą pasją polecam film, jaki ostatnio pojawił się na stronie Warszawskiego Centrum Numizmatyki, w którym uczestniczy Pan Ryszard Kondrat Całość ma ciekawą formę nowoczesnego vloga, którego konwencja jest rozmowa z gościem podczas jazdy samochodem. Nie znam szczegółów ale prawdopodobnie jest to część jakiegoś większego projektu, więc może być interesująco. Poniżej link do tej produkcji, z której szczególnie młodsze pokolenie amatorów monet (i banknotów) oraz osoby poszukujące mogą się wiele nowego dowiedzieć lub potwierdzić kierunek, jaki obrali.


No to jak już Kazik zaśpiewał nam o tym, co naprawdę jest ważne w naszym życiu a Pan Ryszard skalibrował inwestorskie oczekiwania-zapędy, wróćmy wreszcie do książki. Pisałem, powyżej, że nie można spodziewać się, że jest to „pozycja na miarę Trylogii Sienkiewicza”. Może i nie, co niektórzy zawodowi recenzenci (zapoznałem się z kilkoma opiniami w sieci) czasem wykorzystują i jawnie narzekają. Jednym może się niezbyt podobać ilość opisów sytuacji, drugim niezbyt hollywoodzka akcja, kolejnym zaś „miałki” bohater i jego czyny, które nie zmieniły świata i tak dalej... Ale z całym szacunkiem - to opinie ludzi postronnych Tak, postronnych, bo zawodowo oceniających publikacje i stosujących do tych ocen grupę swoich subiektywnych mierników. Jednak MY miłośnicy czasów SAP i amatorzy mennictwa ostatniego króla, interesujący się przecież bardzo, w jakich konkretnie warunkach obiegały nasze ulubione monety odkryjemy tam CUDA. Prawdziwe i nieprzebrane CUDA J Kopalnia wiedzy o ludziach, czasach, języku, obyczajach, historii, polityce, postawach, zdradach, wojsku, geografii i tak dalej… jest tak wielka, że czasem brak słów na to jak wiele i jak szybko można sobie przyswoić czytając ciekawą powieść a nie kolejne teoretyczne opracowanie. To zdecydowanie książka o życiu w II połowie XVIII wieku. A jak życie to i pieniądze (monety) występują w nim nader często i czasem w całkiem konkretnych kwotach. Słowem RAJ odkryty dla miłośników numizmatyki tego okresu. A wszystko to pięknie przybrane w ciekawą historię, polityczna intrygę, społeczne przesłanie, niespełnioną miłość oraz walkę o naszą niepodległość. Nie będę oczywiście zdradzał, o czym jest ta znakomita powieść, ale jak sądzę same tytuły trzech tomów zdradzają wiele.
Pierwsza książka nowi podtytuł „Ostatni Sejm Rzeczypospolitej Polskiej” i generalnie opowiada wielowątkową historię rozgrywającą się podczas sejmu w Grodnie w roku 1793.  Z jednej strony mamy głównego bohatera działającego w tajnych strukturach patriotycznych (trzeba dodać, że czasem działa jak kapitan Hans Kloss J) a drugiej cały zbiór charakterystyk wielu postaci (jest tez król) i ich postaw politycznych oraz społecznych. Drugi tom nosi tytuł zaczerpnięty z Pieśni Horacego (1,7,27) „Nil Desperandum”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „nie ma powodów do rozpaczy” lub „nie wolno tracić nadziei”. Tytuł bardzo dobrze opisuje treść tego tomu, w którym to główny bohater dalej uwija się w wirze działań organizacyjnych zmierzających do wybuchu powstania. Ostatnia część trylogii nosi tytuł „Insurekcja” i opisuje bardzo celnie przebieg początkowego okresu powstania Tadeusza Kościuszki. Mamy tam obrazy bitewne oraz relację z wyzwolenia Warszawy. Jako że jest to w pewnym sensie powieść społecznie zaangażowana - autor sam wywodzący się ze wielodzietnej wiejskiej rodziny – podkreśla wyjątkową rolę chłopów i ich udział w zrywie narodowym. Generalnie autor doskonale uchwycił atmosferę lat 1793-1794, szczególnie tło społeczne tych czasów. Dokładnie przedstawia czas zdrady na tle ostatniego sejmu Rzeczypospolitej, a następnie próby ratowania upadającej ojczyzny. Z dużą dbałością o szczegóły przedstawione zostały przygotowania insurekcji, a następnie okres walk o niepodległość. A wszystko to przy użyciu monet z czasów SAP J

W dalszej części jeszcze kilka słów o autorze i… jego związku z numizmatyką J. Na początku ciekawy życiorys przyszłego noblisty zaczerpnięty z portalu culture.pl. „Władysław Stanisław Reymont - właściwie Stanisław Władysław Rejment. Powieściopisarz, nowelista, reportażysta. Urodził się 7 maja 1867 we wsi Kobiele Wielkie w pobliżu Radomska, zmarł 5 grudnia 1925 w Warszawie. Kolejność imion i pisownię nazwiska zmienił sobie sam na głównie na skutek krytyki ojca, który nie podzielał jego artystycznych zapędów. Był jednym z siedmiorga dzieci wiejskiego organisty, stosunkowo zamożnego i mającego ambicje wyprowadzenia dzieci na ludzi. Z Władysławem Stanisławem szło mu najgorzej: przyszły noblista nie chciał się kształcić ani uczyć gry na organach. Dzieciństwo spędził w Tuszynie, gdzie rodzina przeniosła się, kiedy miał rok. Aby dać mu fach do ręki, ojciec wysłał go do Warszawy, do zakładu krawieckiego. Tu w 1883 ukończył Warszawską Szkołę Niedzielno-Robotniczą. Dla uzyskania miana czeladnika przedstawił komisji uszyty przez siebie frak, który podobno "nieźle leżał". Jako osiemnastolatek przyłączył się do wędrownej trupy aktorskiej. Rodzina załatwiła mu pracę niższego funkcjonariusza na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Nudził się na małych stacyjkach w Rogowie, Krosnowej, Lipcach. Powtórnie spróbował kariery aktorskiej. W 1890 związał się z adeptem wiedzy tajemnej, niejakim Puszowem i wyjechał z nim do Niemiec szerzyć spirytyzm. Próbował odbyć nowicjat w klasztorze na Jasnej Górze. Znowu wylądował na stacji kolejowej. W 1894, po niespodziewanym debiucie literackim, przeniósł się do Warszawy i postanowił żyć z pióra. Kiedy jego sytuacja materialna znacznie się poprawiła, dużo podróżował. W latach 90. odwiedził Londyn, Berlin, Włochy, Paryż. W Paryżu zawarł cenne znajomości literackie, m.in. ze Stanisławem Przybyszewskim, Stefanem Żeromskim, Zenonem Przesmyckim. Poznał także przyszłego znakomitego tłumacza Chłopów Franka-Luisa Schoella. Zaczął pisać jako urzędnik kolejowy, żeby zapełnić czymś pustkę jałowego życia. Początkowo wiersze i zapiski z codzienności, później opowiadania i nowele. Te ambicje literackie otoczenie traktowało z szyderstwem. W 1892 wysłał na ręce Ignacego Matuszewskiego do warszawskiego "Głosu" nowelę Śmierć i trochę korespondencji - i ku swojemu zdumieniu zadebiutował. Kilka następnych nowel przyjęła krakowska "Myśl". To dodało mu odwagi, żeby bez grosza przenieść się do Warszawy i zająć wyłącznie pisaniem.W 1900 uległ poważnemu wypadkowi kolejowemu. Otrzymał za to duże odszkodowanie. Kontuzję leczył w Krakowie. Opiekowała się nim znajoma, Aurelia Szabłowska. Opiekunka rozwiodła się z dotychczasowym mężem, wyszła za pisarza i wprowadziła porządek w jego niespokojne życie. Razem dużo podróżowali. Rewolucję 1905 i I wonę światową przeżyli w Warszawie.

Reymont angażował się w działalność społeczną. Był prezesem Związku Pisarzy i Dziennikarzy, potem prezesem Warszawskiej Kasy Przezorności i Pomocy dla Literatów i Dziennikarzy. Uczestniczył także w zakładaniu pierwszej spółdzielni kinematograficznej. Po wojnie (1919-20) wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych, gdzie w środowisku polonijnym szukał pomocy gospodarczej dla odbudowy zrujnowanego kraju. W 1920 kupił majątek Kołaczkowo, ale gospodarowanie szło mu kiepsko, tym bardziej, że zły stan zdrowia zmuszał go do przebywania głównie na Riwierze. Pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim, a jego serce - w Kościele Św. Krzyża.Na rosnącej sławie Reymonta usiłowały zbić kapitał prawicowe ugrupowania polityczne. Pisarz przyjaźnił się z najważniejszymi postaciami Narodowej Demokracji, m.in. Janem Popławskim, Romanem Dmowskim i Marianem Kiniorskim, korzystał z ich protekcji i pomocy finansowej. W 1925 był gościem honorowym wielkiej chłopskiej manifestacji zorganizowanej przez przywódcę PSL Piast Wincentego Witosa w jego rodzinnej wsi Wierzchosławicach. I chociaż w utworach Reymonta można doszukać się związków z ideologią tych ugrupowań, wydaje się, że miały one niewielki wpływ na pisarza. Reymont był bowiem ewenementem: samorodnym wybitnym talentem reporterskim, chłonącym rzeczywistość wszystkimi zmysłami i umiejącym przedstawić ją w szerokich panoramach społecznych. Ani naturalizm czy realizm jego utworów, ani elementy poetyki młodopolskiej nie wynikają z jakiejś przyjętej doktryny literackiej, lecz z jego sposobu obserwacji i asymilacji świata. Oczywiście tendencje epoki miały pewien wpływ. Jednak materią jego twórczości (z jednym wyjątkiem) była rzeczywistość, której sam doświadczył: wieś łowicka i wielkie miasto, prowincjonalne stacje kolejowe i teatrzyki objazdowe, światek spirytystów i mediów, życie polonii amerykańskiej. Utwory Reymonta dają ogromną panoramę polskiego społeczeństwa końca XIX i początku XX wieku.

W latach 1913-18 Reymont pracował nad wielką trylogią historyczną, jedynym ważnym utworem opartym na źródłach. Trylogia miała tytuł Rok 1794 (Ostatni sejm Rzeczpospolitej 1913, Nil desperandum 1916, Insurekcja 1918). Powieść jest rodzajem wielkiego zbeletryzowanego reportażu historycznego okresu powstania kościuszkowskiego, analizą przyczyn klęski. Auto w pełni wykorzystał w niej wykazaną już w Ziemi obiecanej i Chłopach umiejętność charakteryzowania zbiorowości i operowania nią w akcji. Reymont bardzo cenił swoja powieść i wiele czasu poświęcił żeby była oparta na sumiennych studiach. Nie jest to powieść typowa w czasach autora. Akcja miłosna Roku 1794 jest nikła i anachroniczna w stosunku do epoki, a bohater pełni częściej rolę świadka wydarzeń niż ich uczestnika, gdyż właściwym bohaterem cyklu jest historia, a celem jego - wielostronne ukazanie sytuacji dziejowej Polski od sejmu grodzieńskiego po insurekcję warszawską. Zasadniczą, niedostrzeżoną przez współczesnych wartością tego bardzo nierównego utworu, w którym znakomite partie opisowe, celne obrazy obyczajowości XVIII-wiecznej sąsiadują z partiami chybionymi, jest - wbrew endeckiej interpretacji - jego warstwa polityczna, interesująca nie tyle w krytyce sprzedajnej magnaterii, ile w charakterystyce ludzi i sił insurekcji.”


W 1924 roku otrzymuje Nagrodę Nobla za "Chłopów". Wyróżnienie przychodzi w momencie, gdy Reymont jest tak chory, że nie może odebrać nagrody osobiście i przybyć na uroczystość w Szwecji. W jego imieniu nagrodę odebrał poseł Polski w Sztokholmie Alfred Wysocki. Czek na 116 718 koron (co równało się 256 999 ówczesnych złotych polskich), dyplom i medal ze szczerego złota przesłano przebywającemu na leczeniu w Nicei nobliście. Tak Reymont skomentował - w liście z 14 listopada - otrzymanie nagrody: "I przyznaję się przed Wami, że ta nagroda uderzyła we mnie istotnym, wstrząsającym piorunem. Bowiem mimo wszelkich nadziei, coraz bardziej zastanawiających pogłosek, w głębi hodowałem niewiarę. Ani na chwilę nie miałem przekonania o dostaniu tej nagrody. Więc kiedy to się stało, poczułem się wprost zdruzgotany wzruszeniem, co w moim stanie serca zaprowadziło mnie znowu do łóżka”. Stan jego zdrowia coraz bardziej się pogarsza i Reymont umiera 5 grudnia 1925 roku.
 Jednak wracając do samej nagrody, to jednym z jej elementów jest już wyżej wspomniany szczerozłoty medal. Do dzisiaj utrzymała się tradycja, gdzie każdy z laureatów otrzymuje złoty medal oraz dyplom, ponadto między wyróżnionych w jednej dziedzinie w danym roku rozdzielana jest nagroda pieniężna. Powyżej prezentuje zdjęcie oryginalnego dyplomu Władysława Reymonta oraz fotografię egzemplarza złotego medalu. Co prawda nie jest to oryginalny numizmat Władysława Reymonta i być może nawet ten, jaki otrzymał w 1924 mógł być nieco inny, jednak na potrzeby bloga zabawiłem się w grawera i wygląda „jak nowy oryginał”, nic tylko wrzucać za Wielki Mur do produkcji i do sprzedaży na portale L Zatem to pierwszy i podstawowy związek autora z numizmatyką. 

Kolejne związki z numizmatyką powstały już po jego śmierci, kiedy to umieszczano wizerunek Reymonta na wszelkiego typu medalach. Nie jestem wielkim znawcą tej sztuki, ale doceniam jej piękno i kunszt wykonania (szczególnie, tych bardziej udanych) J. Dalej mamy monety. Jeśli chodzi o ten związek, to akurat dla mnie jest to nieco dziwne i niezrozumiałe, że autor „Trylogii 1794” nie trafił w okresie PRL na żadna monetę obiegową. Narodowy Bank Polski jakoś nie wykorzystał w pełni postaci noblisty, który wywodził się przecież "z ludu" i o ludzie często pisał. Nie wiem czy na przykład taki Nowotko bardziej niż Reymont pasował do krzewienia ówczesnych idei. Być może tak. Nie znam się zbytnio na PRL-u i nie wiem, dlaczego tak się stało, jednak faktem jest, że NBP „zarezerwował” sobie wizerunek Reymonta jedynie do srebrnych monet kolekcjonerskich oraz z tego co widziałem, do próbnych monet z metali nieszlachetnych. Nie będę się nad tym zbyt rozwodził, gdyż, jako członek Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego delikatnie mówiąc nie popieram klepania monet produkowanych z przeznaczeniem "specjalnie do zbierania", stąd na znak protestu – nie zaprezentuje przykładów monet kolekcjonerskich z noblistą.

Ostatnim związkiem z numizmatyką, jaki przychodzi mi teraz do głowy jest banknot i to nie byle jaki, bo można powiedzieć, że to  jeden z kluczowych nominałów. Milion złotych w PRL-u było przez długi czas symbolem sukcesu i dobrobytu. Oczywiście szczęście nie trwało wiecznie. Tylko do czasu, kiedy hiper inflacja skutecznie zweryfikowała ten pogląd. Ale i tak papier z Reymontem był „mrocznym przedmiotem pożądania” większości rodaków. Nie pamiętam tego zbyt dobrze, ale pierwszą wypłatę wziąłem jeszcze w milionach. Mogę, więc napisać, że mam już spore doświadczenie w byciu milionerem, bo zapewne nie raz posiadałem w portfelu mały plik tych Reymontów i jak znam siebie z młodości, to raczej wydawałem je na wino, kobiety i inne używki J Poniżej prezentuje zdjęcie omawianego biletu Narodowego Banku Polskiego - bardziej dla mnie, żeby sobie na chwilę przypomnieć te siermiężne i szaro-bure czasy, za którymi osobiście nie przepadam.


Trochę dziś namieszałem. Sporo tematów jak zwykle "niechcący" przewineło się przez wpis, który jeszcze wczoraj był pomyślany jako "tylko o literaturze". Dlatego kończąc, dodam kilka zdań komentarza. Opisana przeze mnie po krótce trylogia, do której sam autor przywiązywał dużą wagę, spotkała się w okresie II Rzeczpospolitej z raczej chłodnym przyjęciem czytelników, co zapewne należy przypisać temu, że nie była pisana „ku pokrzepieniu serc". Jednak dla nas, pokolenia żyjącego w pokoju, które nie doświadczyło wojen i okupacji a do tego, prawdziwych miłośników czasów SAP, jak się okazuje dzisiaj - jest to publikacja bezcenna. Powieść skonstruowana sposobem obiektywno-kronikarskim zbudowana na dokładnych studiach oraz wzbogacona niezrównanym talentem pisarskim autora paradoksalnie niesie dziś ze sobą znacznie większy ładunek praktycznej wiedzy niż najświetniejsze nawet publikacje historyków. To powieść sprawia, że czasy i ich bohaterowie ożywają w naszej głowie i do suchych faktów, które znamy z wielu innych źródeł, możemy dodać prawdziwe emocje związane z naszą pasją. Reklama jak pisałem powyżej jest skuteczna, kiedy budzi w ludziach emocje. To musi coś znaczyć, więc emocjonujmy się nie tylko monetami ale i życiem obywateli Rzeczpospolitej Obojga Narodow u schyłku XVIII wieku . Liczę, zatem nieśmiało, że czytelnicy bloga, którzy nie mieli jeszcze okazji (a może lepiej napisać, szczęścia) czytania tej pozycji, przeczytają ten tekst i uczynią ten jedyny słuszny krok. Jak ktoś nie jest do końca przekonany i na początek chce książkę wypróbować (rozkręca się powoli) lub generalnie używa tylko nowych nośników, to na koniec dodam, że książka dostępna jest bezpłatnie w internecie. Ja proponuje konkretnie stronę wirtualnej biblioteki POLONA, gdzie można znaleźć wiele interesujących książek i czytać je do woli J Tu link do tomu 1 trylogii LINK DO 1 TOMU


W dzisiejszym artykule wykorzystałem zdjęcia wyszukane w google grafika, z portalu Wikipedia.pl oraz z rysunki.me LINK . Informacje czerpałem z innych artykułów i recenzji dostępnych w internecie, z portali takich jak culture.pl LINK , biblionetka.pl  LINK , eduteka.pl  LINK oraz kroniki rodziny Talikowiczów-Talikowskich LINK .

============================================================

Henryk Mańkowski „Fałszywe monety polskie”, czyli kilka przestróg obowiązkowych.

No tak, jak widać po tytule wpisu, dziś będzie sporo do czytania o falsyfikatach, ale jednak nie tylko J. Co prawda dawno na blogu nie pojawiło się nic nowego o podróbkach, co nie znaczy, że temat został wyczerpany a fałszerze porzucili swoje warsztaty. Jest dokładnie odwrotnie. W ostatnim czasie (około pół roku) w sprzedaży pojawiło się naprawdę wiele nowych, nieopisanych jeszcze na moim blogu falsów monet SAP. Ja jednak nie zasypiam gruszek w popiele (tu współczuje tłumaczowi google J) i rejestruje je wszystkie zapisując zdjęcia, by już za niedługo odświeżyć „stare” teksty na blogu lub nawet stworzyć zupełnie nowe wpisy z aktualizacją. Zobaczę jak to rozwiąże, bo jeszcze nie podjąłem decyzji. W każdym razie, można być pewnym, że wciąż trzymam rękę na pulsie i mam oko na handel numizmatami Stanisława Augusta Poniatowskiego.

W tym celu oczywiście przydaje się kilkunastoletnie doświadczenie, jednak warto również wspomnieć o sprawach podstawowych w realizowaniu pasji numizmatycznych, jakimi odwiecznie jest literatura. Warto zaufać starszym i mądrzejszym, którzy jeszcze z niejednego wielkopańskiego pieca chleb jedli, swoje „w dawnych czasach” przeżyli i swoje wnioski dla potomnych ładnie opisali. Jedną z podstawowych pozycji na temat fałszerstw monet polski królewskiej jest właśnie tytułowa publikacja. Pozycja bardzo ciekawa, kompletna i wielowątkowa. Często jednak aktualnie niedoceniana i to nie tylko z racji samego odległego czasu kiedy publikacja powstała, ale również z powodu niezwykłego autora oraz okoliczności wydania jego pracy. Właściwie to wypadałoby napisać w tym miejscu, nie „autora”, ale „autorów” - bo jak się za chwile okaże to jednak bardziej liczba mnoga pasuje do książki, której miejsce jest moim zdaniem w biblioteczce każdego miłośnika starych polskich monet. Będzie to, więc wpis, który m na celu pokazać nieoczywiste zalety tej pozycji by jeszcze bardziej zachęcić czytelników mojej strony do zdobycia tej niepozornej, ale ważnej dla kolekcjonerów książki. Szczególnie, że jest pewne na 99%, że nie trzeba będzie jej potem nikomu oddawać. Co dla żartu, z przymrużeniem oka ilustruje fotką poniżej J.
Ot, taka mała szpilka pod publiczkę. Co prawda oddawać nie trzeba, ale zakupioną książkę i zawarta w niej wiedzę to już popularyzować można J.

Ok, wracając do meritum chciałbym teraz napisać, dlaczego uważam, że ta pozycja jest ważna i szczególnie ciekawa. Na początek kilka informacji dotyczących jej wydania. Oryginalnie opublikowano tą książkę w 1930 roku, a o tym jak do tego doszło będę pisał w dalszej części. Po II wojnie światowej powtórzono publikacje w 1750 roku, wydając ją w Poznaniu.  Jednak ja dysponuje nowszym egzemplarzem, wydanym później, bo w roku 1973 staraniem Komisji Numizmatycznej działającej przy Polskim Towarzystwie Archeologicznym i Numizmatycznym w Warszawie. Nie bez powodu zwracam na to szczególną uwagę na początku. W tym tekście będę odnosił się jedynie do wydania, które mam i , które jak się orientuje jest właśnie „tym najnowszym”. Gdyż to właśnie tę pozycję przy odrobinie szczęścia można postarać się gdzieś nabyć.

Pierwsze, na co w związku z tym chciałbym zwrócić uwagę, to fakt, że tak naprawdę to wcale nie mamy tu do czynienia z jedną publikacją… J. Książka w wydaniu z 1973 roku składa się, bowiem z kilku elementów. Jak w przedmowie objaśnia nam Czesław Kamiński, pod którego redakcją powstała ta reedycja, publikacja złożona jest z dwóch części. Pierwsza, główna część, to tytułowa praca Henryka Mańkowskiego napisana pod redakcją Marana Gumowskiego, zaś druga część, to zbiór publikacji Karola Beyera drukowanych w odcinkach w Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych na początku XX wieku pod zbiorczym tytułem „O numizmatach polskich podrobionych lub zmyślonych w nowszych czasach”. Tym sposobem dopiero w środku książki dowiadujemy się o tym, że „gratis” otrzymaliśmy dodatkowe dzieło. I to nie „byle, kogo” a samego demaskatora fałszerzy a za razem patrona warszawskiego oddziału PTN. Ale to nie wszystko. Jest tam jeszcze jedno drobne źródło z epoki na temat fałszerstw, o którym nie wspomina się na początku. Oto, bowiem „rozgrzani” tematem czytelnicy na koniec części Mańkowskiego, natykają się z nienacka na spis fałszywek, który ostał się po znanym kolekcjonerze Kazimierzu Stronczyńskim. Mańkowski przejął jego kolekcję wraz z tym spisem i zdecydowano się by umieścić go, jako element publikacji. To, co mnie ujęło to „bardzo obrazowy” tytuł, jaki nadał temu spisowi fałszywek sam autor. Pełny tytuł brzmi: „Spis monet całkiem wymyślonych albo naśladowanych stemplem, rżniętym nie podłóg oryginałów, a stąd mniej więcej od oryginałów odstępującym, ze zbioru po niegdyś Pułkowniku Przeszkodzińskim”. No takie tytuły to ja lubię najbardziej, wiele mówią o zawartości a do tego mają swoją unikalną formę i moc J. Podsumowując, pierwsze pozytywne zaskoczenie a za razem znaczna korzyść, to w sumie trzy źródła na temat fałszerstw w jednej niepozornej książce. Jeśli założymy, że czytamy tego typu pozycje by się czegoś więcej dowiedzieć o podróbkach by nie dać się oszukać, to tu znajdziemy w niej ważne i aktualne przestrogi. To, jak wygląda ta niepozorna i nieco „przechodzona” książeczka pokazuje na zdjęciu poniżej.
Jak widać, okładka nie szczególnie rzuca się w oczy, więc łatwo ją przeoczyć na półce antykwariatu i trzeba być czujnym. W połowie książki kończy się publikacja Mańkowskiego i zaczyna Beyera. Oba teksty są na podobny temat, przenikają się i uzupełniają wzajemnie. To się nazywa gratis J.

Teraz przechodzimy do punktu drugiego, czyli będzie nieco więcej o informacjach, jakie można tam znaleźć. Powiem tak, informacja jest przekrojowa. Poczynając od typów i rodzajów fałszerstw, po techniki w zależności od metalu aż po barwne opisy znanych fałszerzy i ich niecnych metod. Nie zawiedzie się oczywiście też ten, kto chciałby by takie monety zobaczyć nie tylko po kolei opisane, ale również zilustrowane. To wszystko, to są dość istotne czynniki, szczególnie, że mówimy tu o publikacji z początków XX wieku, która objaśnia nam nieco jak wraz z rosnącą popularnością pasji kolekcjonerskich rosła liczba podejrzanych fabrykantów chcących na nich zarobić. Nie będę zdradzał tych treści, jednak zauważę, że brak posiadania pewnego poziomu wiedzy na ten temat przy jednoczesnym zbieractwie rzadszych monet polski królewskiej może narazić miłośników numizmatyki na znaczne starty. Weźmy pod uwagę, że fałszywki opisane w tej książce mają dziś w zdecydowanej większości już grubo ponad 100 lat. Konia z rzędem temu, kto bez dostatecznej wiedzy na temat, „jakich zagrożeń się można spodziewać” nie ulegnie nieoczekiwanej okazji w postaci niezwykłej, naturalnie spatynowanej monety, która może okazać się po prostu starym fałszerstwem. I to, o czym teraz pisze nie odnosi się szczególnie mocno do numizmatów z okresu Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ten okres akurat jest niepozornym drobiazgiem w porównaniu do falsyfikatów innych polskich władców opisanych w tych publikacjach. Jednak przecież większość miłośników monet SAP zbiera również inne panowania, lub ogólnie i bardziej przekrojowo okres polski królewskiej, stąd jest większa niż w moim przypadku szansa na kosztowną pomyłkę. Mamy, zatem drugą przestrogę, którą warto przyjąć.

Na liczne przykłady fałszywych monet władców innych niż Poniatowski zapraszam bezpośrednio do lektury, ja natomiast teraz jedynie skupie się na tych kilku numizmatach SAP wymienionych w treści. To nieliczne, ale jakże wymowne i ciekawe próby podróbek. A co najważniejsze, są to fałszerstwa aktualne, gdyż jak za chwilę udowodnię, można je było spotkać w sprzedaży na numizmatycznym rynku w bieżącym roku. Weźmy tu, jakiś wymowny przykład. Być może ktoś z czytelników jeszcze pamięta mój tekst z przed miesiąca, odnoszący się między innymi do udziału w 14 Aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Jakby, co to link do tego materiału można znaleźć na blogu w zakładce „AUKCJE”. Na tej imprezie walczyłem jak lew i… poległem jak mucha, właśnie w licytacji jednej z monet opisanych w dziś omawianej książce. Skusił mnie dobrze opisany, nieistniejący „w realu” półtalar z 1785 roku pochodzący według sprzedawcy z kolekcji Chełmińskiego. Piękna moneta SAP, którą dawno temu kolekcjoner Ignacy Przeszkodziński stworzył z egzemplarza z 1783 poprzez umiejętne przerobienie ostatniej cyfry. Nauczył go tej sztuczki ponoć sam Majnert, więc całkiem fachowa pomoc i całkiem zdolny uczeń. To właśnie z tej książki po raz pierwszy dowiedziałem się o tej monecie, więc kiedy zobaczyłem możliwość wejścia w jej posiadanie nie wahałem się długo. Publikacja nie tylko wymienia to fałszerstwo, ale również ilustruje je dodatkowo niezwykłą historią z monachijskiej aukcji w 1903 roku i tym jak sam Karol Beyer wszedł w posiadanie właśnie takiego egzemplarza. Nie ma, co prawda ilustracji, ale jest za to jasny odnośnik do wcześniejszego dzieła Ignacego Zagórskiego, który nie spostrzegłszy fałszerstwa, umieścił go w swoim katalogu pod numerem 795. To pomogło mi ją odnaleźć i wykorzystać we wcześniejszym wpisie, w którym opisywałem fałszerstwa półtalarów. Tym czasem proszę tylko spojrzeć na tego falsa, którego pokazuje na podstawie zdjęć z 14 Aukcji Michała Niemczyka.
Wydaje się to całkiem możliwe, że to ta sama moneta, która wcześniej posiadał sam Beyer. Jednak pewności nie ma, bo przecież z tego, co można wyczytać między wierszami, to tego typu fabrykacje były dość powszechne i popularne na przełomie wieku XIX i XX. Stąd uważam, że takich podróbek może być więcej. Ale i tak jest to żywa historia kolekcjonerstwa monet SAP godna lepszego poznania. I to taka, która było można było sobie całkiem niedawno zakupić. Tu, co prawda akurat nie było zasadzki, bo moneta była dobrze zidentyfikowana i opisana. Jednak nie zawsze przecież tak musi być… Nie wszyscy przecież znają na pamięć roczniki, w których bito poszczególne nominały. Nawet okres SAP, które jest dobrze rozpoznany i opisany wciąż skrywa swoje tajemnice.

Idźmy dalej. Jak już pisałem, monet SAP w tej książce jest jak na lekarstwo, ale oto trafia nam się kolejny podrobiony numizmat SAP tam zilustrowany. Otóż właśnie pojawił się w sprzedaży niezwykły medal, który dokładnie opisał i pokazał nam Karol Beyer, w drugiej części dziś omawianej książki. Proszę spojrzeć, jakie „cudo” można sobie sprawić.
To oferta z 70 aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Oczywiście znów mamy do czynienia z dobrym opisem poczynionym przez kompetentnego sprzedawcę, więc nie ma większej niespodzianki i zagrożenia dla kolekcjonerów. Ten medal to dzieło najsłynniejszego fałszerza monet polski królewskiej Józefa Majnerta. Medal wykonany w XIX wieku, jako część większej „fałszerskiej suity”, tak zwanej serii poselskiej. To co ciekwe dla mnie to róznica w stemplu awersu ilustracji z książki vs zdjęcie z aukcji. Ciekawa sprawa. W książce, autor pisze o tych produkcjach nieco więcej a dodatkowo ilustruje kolejne (wszystkie?) egzemplarze, więc zachęcam do wejścia w posiadanie .W końcu Bayer był tą osobą, która przez długi czas aktywnie zwalczała podróbki ówczesnego medaliera z warszawskiej mennicy, by w końcu go całkowicie zdyskredytować i jako trofeum zdobyć stemple wielu fałszywych numizmatów. Kolejna ciekawa historia. A szczególnie dla zbieraczy tego typu „wynalazków” medal i książka mogą być świetną okazją do jej poznania. Teraz jak o tym napisałem numizmat pewnie zyska również w Waszych oczach. Ja w każdym razie na aukcji WCN po ten medalik nie startuję, więc droga wolna J.

Na koniec przykładów fałszywych monet SAP, żeby nie było tylko o przestrogach autorstwa Karola Beyera, pokaże również podróbkę monety Poniatowskiego, którą wskazywał Henryk Mańkowski. To jedyny podrobiony numizmat SAP wymieniony przez Mańkowskiego a za razem bardzo ważny egzemplarz dla mennictwa Poniatowskiego, stąd nic dziwnego, że w artykułach Beyera, ten talar też się znalazł. Ale popatrzmy na ilustrację z książki, co nam ona przypomina?
 Dokładnie, to próbny talar, który opisywałem jakiś czas temu przy okazji długiego wpisu o pierwszym talarze Poniatowskiego. Jak widać na ilustracji powyżej, ta moneta została „zacytowana” po Beyerze, który ją odnotował u siebie, jako pierwszy. Nie jest to jednak wszystko, gdyż Henryk Mańkowski w dalszej części publikacji opisuje dodatkowo dwie inne podróbki tego talara, które sam posiada! To, co o nich konkretnie napisał, pozostawiam do znalezienia wszystkim zainteresowanym już we własnym zakresie. Oczywiście obaj panowie błędnie przypisują oryginał tego talara medalierowi Morikoferowi. Jednak z tym twierdzeniem „rozprawiliśmy” się na blogu już jakiś czas temu i teraz już wiemy, że ich autorem był londyńczyk Thomas Pingo. Nie będą się powtarzał i powielał już raz pokazanych zdjęć, ale tylko wspomnę, że tego rodzaju podróbkę również można było nabyć na jednej z niedawnych aukcji.

Na trzech powyższych przykładach pokazałem, że numizmaty opisane sto lat temu w pozycji, która w 1973 doczekała się reedycji dzięki PTN, są cały czas obecne w handlu zabytkami. Co prawda tych z okresu SAP jest tam dosłownie kilka, ale już dla innych władców, to w książce znajduje się zdecydowanie więcej przykładów. Nie znam się na tym dostatecznie dobrze, ale podskórnie czuje, że tego typu wiedza jest potrzebna i warta by ją posiadać. Tym samym jest to już trzecia przestroga, jaką można wysnuć z omawianej dziś publikacji, ale to jeszcze nie koniec tekstu.

Na ostatki zostawiłem sobie życiorys autora ze strony tytułowej, czyli hrabiego Henryka Mańkowskiego. To dość ciekawa a za razem tragiczna postać, o której napisze teraz w kilku zdaniach by jedynie zaciekawić miłośników monet i skłonić do własnych poszukiwań. Po pierwsze jak widać po arystokratycznym tytule przed nazwiskiem, na biednego nie trafiło. To oczywisty fakt, że każdy wielki kolekcjoner bez względu na czas, w jakim przyszło mu realizować swoją pasję, potrzebuje dysponować pokaźnym majątkiem by bez zbytnich hamulców budować ważny zbiór. Przyda się też „coś na dobry początek” odziedziczyć po swoich przodkach. Henryk Mańkowski wielkim kolekcjonerem był, na co bez wątpienia miało wpływ też to, że akurat obie zmienne jak budżet i dziedziczna kolekcja wystąpiły łącznie. Już 1909 roku posiadał w swoim zbiorze grubo ponad 10 tysięcy numizmatów, w tym wiele unikatów, co plasowało go ówcześnie na trzecim miejscu, zaraz po kolekcjach Potockich i hrabiego Czapskiego. Rankingów nikt nie prowadził, jednak jak widać, nasz autor to prawdziwa elita polskiej numizmatyki. Poniżej prezentuje zdjęcie autora oraz herb szlachecki Zaremba, który z dumą nosił.
To jednak, co mnie najbardziej zaciekawiło w życiorysie Henryka Mańkowskiego to nie jego pochodzenie, ale kilka innych faktów, którymi chciałbym się teraz krótko podzielić. Po pierwsze hrabia nie kolekcjonował jedynie numizmatów, ale również zbierał wszelkiego rodzaju pamiątki po swoim wielkim przodku (po kądzieli), generale Janie Henryku Dąbrowskim. Piękna pasją jest poznawanie i dokumentowanie życia swoich zasłużonych dla kraju antenatów. Mańkowski poszedł do jej realizacji tej wersji w wersji „na bogato” i w specjalnie w tym celu odrestaurowanym dworku w okolicach Wrześni, założył muzeum poświęcone swojemu słynnemu przodkowi. 

Po drugie nasz dzisiejszy bohater był nie tylko kolekcjonerem, ale także aktywnym działaczem i badaczem numizmatyki, który od roku 1908 przez 14 lat był prezesem Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie a w latach 1920 – 1924 dodatkowo przewodził Towarzystwu Numizmatycznemu w Poznaniu. To właśnie za swojej prezesury, Mańkowski wprowadził referaty i odczyty naukowe, jako kanon spotkań zrzeszonych tam numizmatyków. Przypisuje mu się także przekształcenie Wiadomości Archeologiczno – Numizmatycznych w pismo prawdziwie naukowe, gdzie sam również czasem publikował. Wreszcie był pomysłodawcą wybijania medali pamiątkowych, przez co rozwinął ówczesną sztukę medalierską. Generalnie lata prezesury Henryka Mańkowskiego uważa się za rozkwit działalności towarzystwa. Po trzecie wielka pasją hrabiego było zbieranie fałszerstw monet polskich, których zbiór odziedziczył miedzy innymi po innym słynnym kolekcjonerze i publicyście, Kazimierzu Stronczyńskim. Jego obsesją stało się rozwijanie tej odnogi kolekcji, co realizował uczestnicząc w wielu aukcjach w kraju i za granicą. Zbiór numizmatyczny ulokował w dolnośląskim pałacyku w miejscowości Osie, którego widok z lat 1905-1909 prezentuje na oryginalnym zdjęciu poniżej. 
Doskonałą charakterystykę autora napisał Witold Korski i umieścił w przedmowie do wydania reedycji książki Mańkowskiego z roku 1973. Z tego tekstu dowiadujemy się między innymi tego, że patriotyczny hrabia był bogaty, ale nie zachłanny. Wiele zdobytych unikatów przekazywał do „lepszych” kolekcji by uczynić je bogatszymi. Takie transfery miały miejsce między innymi do takich zbiorów jak Muzeum Narodowe w Krakowie czy też kolekcja Andrzeja Potockiego. Ale to nie wszystko, poszedł krok dalej. Proszę sobie wyobrazić, że dla członków towarzystwa numizmatyków przeznaczył do sprzedaży kilkutysięczny zbiór dubletów ze swojego zbioru. A co warte odnotowania, sprzedał je im po cenach dla nich dostępnych, czyli zdecydowanie niższych od ówczesnych cen rynkowych. To szlachetne podejście wynikało z prawdziwej misji oraz z naukowego traktowania numizmatyki przez Henryka Mańkowskiego i z pewnością dziś zasługuje na naszą wdzięczną pamięć.

Wracając do fałszerstw, to katalizatorem numizmatycznych zainteresowań był dla Mańkowskiego właśnie cykl artykułów Karola Beyera demaskujący ówczesne fałszerstwa. To właśnie ta seria tekstów sprawiła, że postanowił kontynuować pracę Beyera i w miarę możliwości uzupełniać dane o podróbkach by z jednej strony zniechęcać fałszerzy a z drugiej, dać aktualne informacje innym kolekcjonerom. To właśnie ta niezwykła kolekcja oraz notatki hrabiego Mańkowskiego były podstawą dla profesora Mariana Gumowskiego do przygotowania materiału pod publikacje, która wydana została w 1930 roku, czyli 6 lat po śmierci Mańkowskiego. I to jest właśnie kolejne zaskoczenie. Jak się okazuje książka, o której dziś tak długo piszę, wcale nie została napisana i wydana przez „tytułowego autora” a stała się pośmiertnym pomnikiem wzniesionym przez jego przyjaciół i środowisko. Jak do tego doszło? Niestety ekonomia i zdrowie nie sprzyjały naszemu dzisiejszemu bohaterowi. Bogaty i ekscentryczny hrabia, który nie liczył się z kosztami skończył niestety dość „marnie”. Wspaniałomyślnie przez lata z własnej kiesy utrzymywał struktury polskiej numizmatyki, na zagranicznych aukcjach często porządnie przepłacał za polskie monety by za wszelka cenę sprowadzić je do kraju. By często nie włączać ich do swojej kolekcji, a darować je muzeum lub innemu kolekcjonerowi. Tym sposobem bardzo nadwyrężył kondycje swojego majątku. Do tego doszły kłopoty zdrowotne i spełnił się prosty przepis na dramat. I wojna światowa i późniejsze niespokojne czasy negatywnie wpłynęły na kondycje psychiczną Mańkowskiego, który wycofał się z życia publicznego i popadł w apatię. To wszystko jednak są „okrągłe” zdania. Nie mam konkretnych danych, by odpowiedzieć na ważkie pytanie, co go tak naprawdę go załamało. Dziś pewnie byśmy powiedzieli, że miał depresję i nie otrzymał odpowiedniej pomocy. W każdym razie ten stan spowodował, że kolekcjoner nagle stracił zainteresowanie numizmatycznymi publikacjami i mimo wielu przygotowanych tekstów – za życia nie wydał swojej książki o fałszerstwach. Zamarł w 1925 w wieku 52 lat. Oczywiście mimo uszczerbku na majątku, jako arystokrata spokrewniony z wieloma znacznymi rodami nie odszedł w biedzie. Jego ostatnim miejscem był pałać w Winnicy, który prezentuje na zdjęciu poniżej. 
Jak widać na zdjęciu, krzywdy na starość nie zaznał. W obliczu śmierci tak znacznego kolekcjonera, dla „nas małych pionków zbieractwa” szczególnie ciekawe są informacje na temat, co stało się z jego wielkim zbiorem. Tych informacji nie znajdziemy w książce, ale i na to jest rada. Jak można przeczytać w tekście poświęconym Mańkowskiemu zamieszczonym na blogu Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” (link do tego bloga znajdziecie obok, w sekcji „Moja lista blogów”) – wielka kolekcja uległa rozproszeniu. Część monet trafiła do kolejnych wielkich kolekcjonerów okresu międzywojennego, między innymi do „mojego ziomka” barona Józefa Wyssenhoffa oraz do Mariana Frankiewicza – zasilając ich znane zbiory. Numizmaty Mańkowskiego trafiły setkami także do muzeów i to nie tylko w formie sprzedaży, ale również, jako dary. Całkiem możliwe, że nie doszłoby do tego, gdyby w rodzinie znalazł się kontynuator pasji hrabiego i/lub jeśliby finanse rodu nie zostały nadwyrężone w tych trudnych czasach. Taki jest najczęściej los kolekcji i to jak widać istotniej bez różnicy czy wielkich czy całkiem drobnych.

Ostatnią ciekawostką o autorze, na zakończenie dzisiejszego tekstu niech będzie fakt, że to właśnie w dobrach Henryka Mańkowskiego wybito „ostatnią polską monetę dominalną”. Ten aluminiowy numizmat, właśnie w ten sposób określił Tadeusz Kałkowski i umieścił jego opis oraz zdjęcie na łamach podstawowego dzieła dla wszystkich miłośników monet polskich, którym jest dzieło „Tysiąc lat monety polskiej”. Tym samym nie dość, że Mańkowski poświęcił życie kolekcjonując monety, jako dzieła innych twórców, to jeszcze jego własny wyrób również przeszedł do historii numizmatyki krajowej. Wspaniała pętla, godna wielkiego mecenasa tej dyscypliny nauki i niezwykłego człowieka.

Podsumowując, mam nadzieje, że tym tekstem jeszcze bardziej zachęciłem miłośników monet polski królewskiej do pozyskania własnego egzemplarza tej niepozornej książki. Proponuje wydanie z roku 1973, które zawiera komplet dwóch wyżej wspomnianych publikacji. A i o autorze również warto pamiętać. Moim skromnym zdaniem, tego typu postawy w każdych czasach się bronią i z powodzeniem mogą uchodzić za wzorzec godny naśladowania. Do zobaczenia i miłego dnia J.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem teksty i ilustracje z omawianej książki oraz pochodzące z aukcji fałszywych numizmatów SAP zorganizowanych przez Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka i Warszawskiego Centrum Numizmatycznego. Dodatkowo posiłkowałem się informacjami z portalu e-numizmatyka, z bloga Jerzego Chałupskiego „Zbierajmy Monety” oraz tradycyjnie obrazkami wyszukanymi za pomocą google grafika. 
========================================================================

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń