Fałszerstwa SAP


SŁOWO WSTĘPU: Na tej stronie będę umieszczał wszystkie wpisy z głównej strony blogu związane z fałszerstwami monet z okresu SAP.

========================================================================


Pruskie fałszerstwa monet SAP, cześć 1 - geneza.

Wstęp, czyli Houston mamy problem.

Kiedy kilka lat temu zdecydowałem się na ograniczenie moich zbiorów i ukierunkowanie pasji na kolekcjonowanie srebrnych monet koronnych Stanisława Augusta Poniatowskiego byłem pewien, że temat będzie wymagający ale z drugiej strony w miarę jasny i dobrze opisany. Dodatkowo była to przemyślana decyzja a ja byłem do niej nienagannie wyposażony i przygotowany. Miałem fachową literaturę, na studiowanie, której poświęcałem wiele czasu. Miałem wartościowy katalog Plage, posiadałem katalogi Kamiński/Kopicki i Parchimowicza – wszystko tam było ładnie narysowane, czytelnie opisane, więc sądziłem, że wiem, jakie i ewentualnie ile monet należy do ścisłego kręgu mojego zainteresowania. Dodatkowo pocieszałem się, że jest przecież internet z całą swoja ogromna wiedzą, więc nic nie mąciło mojego dobrego samopoczucia i radości z podjęcia tej kluczowej dla mojej pasji decyzji…

Pamiętam dobrze moment, kiedy to zorientowałem się i „odkryłem”, że istnieje takie zagadnienie jak fałszerstwa pruskie. I to nie tylko, że „sobie kiedyś tam istniało”, ale także to, że paradoksalnie może mieć to dzisiaj dla mnie ogromne znaczenie. A wszystko to za sprawa wydawałoby się niewinnie wyglądającej broszury (w rzeczywistości bardzo dobrej) Narodowego Banku Polskiego z cyklu „Polski pieniądz przez wieki”, w której przeczytałem takie zdanie dotyczące monet Poniatowskiego: „ Celowali w tym Prusacy, którzy wywozili dobra polska monetę, a zalewali kraj małowartościowym pieniądzem pruskim. Oblicza się, że do 1787 roku na 43 mln zł wybitych w srebrze aż 40 mln zł wywieziono za granicę” (w domyśle, przetopiono te miliony w pruskich mennicach). Zelektryzowała mnie ta informacja i jak to mówią dziś marketingowcy „wyprowadziła mnie ze strefy komfortu”… Pomyślałem sobie, jak to - a moje katalogi?  To po co ja dnie całe studiowałem nakłady poszczególnych roczników srebrnych monet, po co po tych nakładach oceniam ich rzadkość i ewentualna wartość, – jeśli te dane powielane w każdym z katalogów nijak się maja do rzeczywistości. Wyobraziłem sobie to tak: zostało nam w kraju 3 miliony „dobrych” złotych wyprodukowanych w mennicy w Warszawie a reszta, to pewnie wszystko są pruskie falsy. Jak je teraz zidentyfikować? Jak sprawdzić, czy i ile już mam w swoim zbiorze?  Jak je odróżnić i omijać szerokim łukiem na aukcjach? Nie są to przecież jakieś chińskie, koślawe kopie, które można odróżnić na pierwszy rzut oka, ale całkiem „oryginalne falsyfikaty” z epoki. Wtedy właśnie pojawiło się w moim życiu wiele ważnych pytań i wątpliwości, na które nie znajdowałem odpowiedzi. Odpowiedzi ważnych nie tylko dla mnie, ale także z punktu widzenia każdego miłośnika mennictwa SAP. Poniżej prezentuje jak w tym czasie wyobrażałem sobie pruskiego talara z 1766 roku J


Nie wiedząc jeszcze wtedy, „z czym to się je” zdecydowałem się jak najszybciej zapoznać z tematem żeby czasem nie zapłacić frycowego i nie nadziać się na jakiś podejrzany fejk. Od tej chwili minęło już sporo czasu a ja ciągle aktywnie szukam informacji na temat tych fałszerstw. Informacji, które z reguły są rozproszone i porozrzucane po wielu publikacjach. Na początku trudno mi było zdobyć na ten temat jakieś użyteczne dane. Niestety najczęściej były to informacje również bardzo ogólne, które nie wyczerpywały tematu i nie wgryzały się w szczegół. Można powiedzieć, że praktycznie w każdej publikacji opisującej początki mennictwa w czasach SAP jest wzmianka na ten temat, ale nie wiele z nich wnosi coś nowego. Większość to powielanie utartych faktów, tez i sądów. Istnieje oczywiście dedykowana publikacja Mariana Gumowskiego z 1948 roku „Fałszerstwa monetarne Fryderyka II” gdzie na 70 stronach autor zmierzył się z tematem. Ale po pierwsze, istnieje raczej „tylko teoretycznie”, bo informacji o niej nie ma zbyt wiele a zdobycie tej książeczki jest też niezmiernie trudne i kosztowne. Po drugie z relacji wiem, że autor raczej nie koncentrował się na najbardziej interesującym mnie okresie i też nie podał zbyt wielu szczegółów o fałszerstwach w czasach Poniatowskiego. No a po trzecie wygląda na to, że może nie być zbyt aktualna wiedza w świetle najnowszych badań monet SAP. Więc jak widać - wszystko ładnie pięknie, niby wiemy, że gdzieś dzwoni ale nie wiemy w którym kościele. Powszechne informacje na ten temat są raczej ogólne i mętne. Niektóre dane są nawet ciekawe, ale niestety nie pozwalają na konkretne i obiektywne zdefiniowanie, która moneta jest „pruskim falsem” a która nie jest. Jako osoba, która zbiera numizmaty z tego okresu, ta informacje jest dla mnie kluczowa i pewnie dla innych amatorów monet Stanisława Augusta też okażą się ważne. Brak podstawowej wiedzy na ten temat jest widoczny na każdym kolekcjonerskim kroku. Obserwując aukcje, oferty sklepów internetowych, katalogi oraz rozmawiając z innymi kolekcjonerami dostrzegam potrzebę rzucenia światła na to zagadnienie.  Zakładając tego bloga, jedną z moich myśli przewodnich było właśnie opracowanie swoich ustaleń i podzielenie się wiedzą by w efekcie odróżnić „ziarno od plew” w naszych kolekcjach. Liczę się też z ewentualnym wywołaniem szerszej dyskusji…

Ostatnio nastąpił postęp i pojawiły się trzy iskierki nadziei, że temat zostanie definitywnie wyjaśniony. Otóż po pierwsze w najnowszym katalogu Parchimowicza/Brzezińskiego temu tematowi poświęcono cały, niewielki rozdział. Pojawiło się w nim wiele ciekawych danych, faktów i informacji, które dotychczas nie były mi znane i zdecydowanie stanowią krok w dobra stronę. Napisałem już zresztą na tym blogu w recenzji tego katalogu, że moim zdaniem to jedna z bardzo mocnych stron tej pozycji … i zdania nie zmieniam. W treści tego katalogu po raz pierwszy oficjalnie oznaczono i pokazano na wysokiej klasy zdjęciach monety opisane jako pruskie fałszerstwa. To był dla mnie przełom. W dalszej części będę czerpał z tych danych pełnymi garściami. Drugą wielką iskrą są badania, jakie przeprowadził alternatywnie Pan Rafał Janke, który w nieco odmienny sposób podszedł do zagadnienia, ale w efekcie również doszedł do wielu interesujących wniosków. Mamy, zatem kolejny mocny punkt zaczepienia. Trzecim, nieco skromniejszym źródłem są moje własne ustalenia i dane, jakie udało mi się przez te klika lat szczególnego zainteresowania tematem zanotować, ustalić lub sformułować. Wiele z nich ma swoje potwierdzenie w wyżej wspomnianych źródłach, ale tez kilka jest odmiennych i może, gdy je przytoczę, to rzucą jakieś nowe światło na zagadnienie. Ponieważ dane zawarte w wyżej wspomnianych źródłach nie są powszechne oraz ze względu na to, że traktowane każde z osobna nie dają pełnego obrazu, to dziś postaramy się temu zaradzić.  W serii artykułów postaram się rozwinąć i usystematyzować ten temat, korzystając z wielu dostępnych źródeł i materiałów. W dalszej części rozbije główny temat pruskich fałszerstw srebrnych monet okresu SAP na mniejsze zagadnienia, które się z im wiążą i miały na nie wpływ. Ponieważ temat jest raczej rozległy a ja nie zamierzam pisać jakiś epopei (wiem, wstęp o tym nie świadczy J) stąd postaram się możliwie krótko scharakteryzować każdy z obszarów. Moim celem głównym jest oczywiście powszechne udostepnienie materiałów oraz stworzenie szeroko dostępnego narzędzia, które pozwoli każdemu zainteresowanemu tym tematem w łatwy sposób porównać i odróżnić monety koronne bite w Warszawie od „pruskich fałszerstw”. Ok., zatem do dzieła!

Fryderyk II, czyli jak zostać kryminalistą.

Jak to w ogóle możliwe żeby w czasach bądź, co bądź Oświecenia, kiedy świadomość społeczna i wiedza o ekonomii warstw rządzących była już na tyle powszechna – mogło dojść do tak szeroko zakrojonego procederu fałszerstw monetarnych. Wiemy, że była to działalność masowa, długotrwała i nastawiona na całkowite wyniszczenie systemu monetarnego sąsiedniego państwa (w tym przypadku naszego). Z drugiej strony to była operacja trudna do przeprowadzenia pod względem skomplikowanej logistyki i potrzebnego zachowania poufności w długim okresie. Z drugiej, dająca ogromne zyski, które nakręcały koniunkturę w Prusach i były jednym z liczących się źródeł dochodów tego państwa. Można nawet powiedzieć, że dzięki zyskom z fałszerstw królestwo Prus było w stanie konkurować z większymi sąsiadami i liczyć się na skale europejską w wielu dziedzinach ówczesnej gospodarki, wojskowości i polityki. Pytania, na które chciałbym na początku odpowiedzieć w dalszej części tego wpisu są dwa: jak do tego procederu w ogóle doszło oraz jak to się stało, że przy takiej skali procederu i jego szkodliwego wpływu dla naszego kraju - mógł on być praktycznie bez przeszkód przez tyle lat kontynuowany?...

Fryderyk II Wielki, obraz pędzla XIX-wiecznego niemieckiego malarza Wilhelma Camphausena

Wszystko zaczęło się w I połowie wieku XVIII, czyli w czasach saskich na wiele lat przed okresem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wtedy to w roku 1740 król Prus Fryderyk II wstąpił na tron i rozpoczął swoje rządy, które później historia doceni i określi nadając mu pseudonim „Wielki”. Fryderyk generalnie był osobą, która od dziecka „posiadała plan”. Już, jako młodzieniec przyszły władca dał się poznać, jako osoba, która potrafi skutecznie wcielać w życie zarówno swoje pomysły jak i wielkie idee. Okropnie zdolny i wszechstronnie utalentowany Fryderyk był władcą prawdziwie oświeconym. Wykształcony, poliglota, czynny muzyk, poeta, prozaik, filozof, żołnierz, ekonomista… itd. itd. Słowem władca z zupełnie innego wymiaru. Pozostawił po sobie znaczny dorobek pism, utworów muzycznych, poetyckich, a zwłaszcza prozatorskich i filozoficznych. Szczególnie cenny jest jego dorobek na polu historycznym, na którym ujawnił pełnię kunsztu literackiego. To on, jako pierwszy podjął próbę napisania historii Prus. Do tego przyjaciel Woltera i osoba, z którą liczyła się sama Katarzyna II.  A teraz druga strona natury.  Znał się na wszystkim, wszystko kontrolował, nic nie działo się bez jego wiedzy, cenił skromność, srogo karał niesubordynację – istny „Robocop”. Chyba to pierwszy prusko-niemiecki władca nowożytny, u którego widać ogromne tendencje do dyktatury. Nie dziwi, zatem, że nasz dzisiejszy bohater był jednym z największych idoli Adolfa Hitlera…

A teraz krótka charakterystyka Fryderyka rodem z Wikipedii. „Wychodząc od teorii umowy społecznej, doszedł do wniosku, że rządy jednostki – oświeconego absolutysty – są optymalną formą władzy. Władca miał identyfikować się tylko z państwem i jemu miał służyć. W jego przekonaniu, król jest pierwszym sługą i pierwszym urzędnikiem państwa, a osobiste rządy króla są jego moralnym obowiązkiem. Sprowadzało się to do wprowadzenia gabinetowych rządów jednostki, opartych na zdyscyplinowanej administracji i biurokracji. Już od pierwszych dni panowania większość uprawnień Fryderyk koncentrował we własnych rękach. Chociaż sprawował władzę w sposób absolutny, to wierzył, że celem polityki jest dobrobyt jego obywateli. Na tym właśnie miała polegać idea absolutyzmu oświeconego, zakładająca, że władca, kierujący się oświeconym rozumem, podejmuje świadome decyzje na rzecz dobra swoich poddanych i rozwoju państwa (Fryderyk ściśle wiązał jedno z drugim). Tą też retoryką uzasadniał swoje działania. Siebie uważał, więc za sługę Prus i tego wymagał też od obywateli, w myśl dewizy, że czasem trzeba poświęcić szczęście i wygodę w imię dobra całego kraju.” Porównajmy ten opis w myślach z opisem naszych miłościwie panujących w tym okresie: Augusta III czy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Widać istotne różnice.  Ok. więc właśnie „z kimś takim” i z jego polityką będziemy mieć teraz do czynienia przez prawie 50 lat w których rządził Prusami.

Fryderyk II Wielki daje koncert na flecie w pałacu Sanssouc
Swoje rządy rozpoczął z przytupem i z powodzeniem zakończył kilka lokalnych konfliktów zbrojnych, wprowadził nowe prawa i podatki oraz umocnił system władzy. Jednym ze źródeł dochodów, jakie zdefiniował sobie Fryderyk był dochód z działalności menniczej. Ale nie takiej zwykłej, tylko można dziś powiedzieć exportowej. Otóż na początku, wymyślił sobie Fryderyk chytry plan, aby otwierać jak najwięcej mennic na terenie swoich ziem i wybijać monety na potrzeby polskiego rynku. Nie była to oczywiście działalność charytatywna. W tych czasach w Polsce nie działały mennice, powszechnie brakowało w obiegu rodzimej monety a te, które były w obiegu pochodziły głównie „z zagranicy”. Tym samym Fryderyk postanowił, że jak już Polacy nie chcą/nie potrafią zarabiać na mennictwie to on osobą swoją i działalnością wypełni nam tę rynkową niszę. Począł tedy wybijać monety pruskie najpierw pełnowartościowe a potem z każdym rokiem obniżał zawartości kruszcu (tu zajmujemy się z zasady srebrem, więc srebra) i wprowadzał je furmankami w ilościach hurtowych na nasz rynek. Była to działalność przynosząca wysoki stały zysk, sprzeczna z obyczajami i z prawem, ale „tylko trochę” i w porównaniu do następnych ruchów to było przedszkole… Świetnie się Fryderykowi ten system sprawdzał, zatem gdzie się dało otwierał w Prusach liczne (naprawdę liczne) mennice i bił, bił, bił aż się dymiło J



W tym czasie w Polsce król August III zdecydował (głosem swych doradców), że on również zacznie wybijać polska monetę i otworzył w tym celu mennice w stolicy Saksonii, z której władał.  August nie miał formalnej zgody polskiego sejmu na wybijanie monet, ale jako ukochany władca polskiej szlachty (za króla Sasa jedz i popuszczaj pasa) nikogo o zdanie nie pytał, nie bez podstaw licząc, że nikt mu w kraju skutecznie tego przecież nie zabroni. Okazało się, że to dochodowy interes a i ładnie się August na nowych monetach prezentuje. Wtedy to nasz król uruchomił drugą „starą i porządną” mennice w Lipsku, w której bił polskie monety srebrne i złote.

Nie spodobało się to bardzo Fryderykowi II. Ktoś śmiał robić mu konkurencje na rynku polskim, który był wtedy już praktycznie opanowany przez pruskie produkty. Fryderyk II zakazał obiegu monet Augusta III na swoim terytorium a po chwili poszedł dalej i nakazywał skupować i dostarczać je do mennic, jako doskonały, pełnowartościowy surowiec do przetopienia. Rozpoczął się okres „zimnej wojny” gospodarczej i handlowej pomiędzy Prusami a Saksonią. Pruskie monety z nikczemną próbą srebra zaczęły powoli przegrywać walkę o klienta na polskim rynku. Monety wybijane w Lipsku niemal od razu zyskały dobra renomę „dobrych” środków płatniczych i stąd w tym czasie ich duża popularność w handlu. Rynek powoli uwalniał się od pruskiej dominacji. Wtedy to między innymi Fryderyk II zakazał transportu monet z mennicy z Lipsku do Polski przez terytorium Prus (a przez pruski wtedy Śląsk było do Polski najbliżej). To jednak nie był koniec. Wykonał kolejny znamienny krok na drodze do fałszerskiej sławy, otóż wtedy właśnie w 1755 roku po raz pierwszy posunął się do fałszerstwa. Nakazał mennicom we Wrocławiu i Królewcu w tajemnicy rozpoczęcie bicie polskich tymfów z podobizna Augusta III. Nie wystarczyło to jednak Fryderykowi, chciał skutecznie „wyrwać chwasta” i już rok później w 1756 militarnie zaatakował Saksonię rozpoczynając wojnę 7-letnią. Prusacy byli agresorami ambitnymi i aktywnymi. Mimo tego, że dopiero raczkowali w praktykowaniu „blitzkrieg” to jednak od razu odnieśli kilka istotnych zwycięstw nad Saksoniami. Zajęli między innymi Drezno i Lipsk – a z nimi mennice Augusta III. Kiedy saskie mennice wpadła w ręce pruskie to Fryderyk II nie zarządził ich zamknięcia i likwidacji, co to to nie. On jak zwykle miał swój własny plan – ze zdwojoną siłą rozpoczął w tych mennicach wybijać monety Augusta i wprowadzał je bez przeszkód na rynek finansując z zysków swoje dalsze działania militarne. Wtedy doszło do kolejnego „numizmatycznego” wydarzenia a mianowicie Fryderyk wydzierżawił zajęte mennice i za 200 tysięcy talarów wynajął je przewodniczącemu wspólnoty żydowskiej w Berlinie niejakiemu Veitel Heine Ephraimowi. Żyd ów za w/w kwotę nabył prawo do wybicia sfałszowanych polsko-saskich monet srebrnych i złotych.  Bardzo obrazowo opisał ten okres Tadeusz Kałkowski w dziele „Tysiąc lat monety polskiej”, na stronie 313 pisze autor „ Drugi etap fałszerskiej działalności Fryderyka, teraz już jawnie kryminalnej, przypomina rozbójnicze metody krzyżackie. Za setki tysięcy talarów czynszu wydzierżawia on mennice pruskim spekulantom, wśród których do szczególnie nędznych kreatur należeli bankierzy berlińscy Icek i Efraim. Za te wygórowane do ostateczności czynsze Fryderyk dawał im prawo bicia coraz podlejszej fałszywej monety, teraz już jawnie polskiej, bitej stemplem Augusta III nie tylko w mennicach pruskich, ale i w Lipsku po zajęciu Saksonii w toku wojny siedmioletniej. Przebiegły fałszerz każe na falsyfikatach bić przezornie wsteczna datę 1753 i kilkakrotnie zaniża ich stopę….”. To fakt, dukaty bite były ze złota 7-karatowego podczas gdy oryginalne emitowane były ze złota 23 i pół karatowego a talary wybijano ze srebra czterokrotnie gorszej próby od oryginału. Monety 8-groszowe i orty oraz inne mniejszej wartości „sreberka” wykonywał przeważnie tylko z posrebrzanej miedzi. Dobre monety polsko-saskie Augusta III wyławiali w Rzeczypospolitej dla mennic Ephraima kupcy i agenci. Emisja fałszywych monet pokrywała wówczas znaczną część budżetu wojennego Królestwa Prus. Wywóz dobrej monety i zalew fałszywej gorszej, jakości spowodował wzrost cen w Rzeczypospolitej. I tak powstały właśnie słynne „efraimki” (zdjęcie poniżej), fałszywe monety wybite podczas wojny 7 letniej.


Okres saski, czyli gra w pozory.

Jednak po początkowych sukcesach w Saksonii i Austrii (bitwa pod Pragą) Prusy zostały zmuszone do wycofania się z Czech po przegranej bitwie pod Kolinem18 czerwca 1757. Nastepnie do wojny przystapiła tez Rosja i zaatakowała prusaków z drugiej flanki. Gdy wydawało się, że sukcesy wojsk rosyjskich całkowicie pogrążą Prusy, zmarła caryca Elżbieta Romanowa a jej następca Piotr III nieoczekiwanie zawarł pokój, ogłaszając się nawet sprzymierzeńcem Prus. Nie był to jednak koniec fałszowania monet i produkcji marnej, jakości tymfów zwanych powszechnie „bąkami”. Prusacy wycofując się z Saksonii zabrali zdobyczne stemple polsko-saskich monet, przetransportowali je do swoich innych mennic i tam jeszcze przez wiele lat bezkarnie bili fałszywą monetę o podłej próbie. Tak właśnie w czasch saskich Fryderyk II stał się fałszerzem na dużą skalę. Ok. ale na jak dużą skalę ? Dość powiedzieć, że z danych zawartych w książce Rafała Janke „Źródła z dziejów mennicy Warszawskiej” możemy między innymi dowiedzieć się, że August III w latach 1756-1756 wybił i wprowadził do obiegu swoje pełnowartościowe monety o wartości ponad 123 milionów złotych polskich, natomiast prusacy za przyzwoleniem Fryderyka II wyprodukowali fałszywych tymfów na kwotę minimum 400 milionów złotych polskich. I tak można spokojnie założyć, że w tym okresie na 10 tymfów aż 9 było fałszywych (te dobre zostały dodatkowo skupione z rynku i przetopione). Dodatkowo żeby zrozumieć jak wyglądały realia monetarne w kraju po panowaniu dynastii Wettinów, przytoczmy cytat z nieśmiertelnego katalogu Karola Plage „ Okres Stanisława Augusta w historii numizmatyki polskiej”. Tam Pan Karol pisze tak „ Za panowania dwóch Augustów Polska zalana została podłą saska monetą na kolosalna sumę przeszło 600 milionów zł. Jeżeli dodamy do tego pieniądze austryjackie, rosyjskie i francuskie, które napłynęły do Polski i wynosiły 240 mil.zł, to będziemy mieli całkowity obraz ruiny finansowej…”.

Jak za Sasów Polska walczyła z fałszerstwami z Prus? Reakcje jeśli w ogóle jakieś były, to raczej spóźnione i  z reguły nieskuteczne. Brak było spójnej idei, która przełożona na przepisy i procesy byłaby ratunkiem dla naszego rynku i handlu. Podejmowane działania były pozorne i tylko jedynie starały się „gasić pożary”. W całym kraju brak było odpowiednio wykształconej kadry, która mogłaby skutecznie wyłowić fałszywe monety z rynku. Dość powiedzieć, że flagowym działaniem ówczesnego Podskarbiego Wielkiego Koronnego Teodora Wessela było sprowadzenie do Polski zagranicznych probierzy menniczych. Osoby te zostały zaprzysiężone a ich głównym zadaniem było zbadanie ilości kruszców zawartych w obiegających w tym czasie monet i wycenienie ich realnej wartości. W wyniku tych działań saskie tymfy, których fałszerstwa bite oryginalnymi stemplami były praktycznie niemożliwe do odróżnienia podczas obiegu – zostały zredukowane o połowę swojej nominalnej wartości do 15 groszy. Nie było to z zasady działanie sprawiedliwe, bo przecież w wśród wielkiej ilości tymfów obiegających na rynku polskim były monety legalne oraz te z pierwszego okresu fałszerstwa warte jeszcze po około 20-25 groszy. Doprowadziło to znów do uaktywnienia grup lokalnych cwaniaków, którzy znali się na rzeczy lepiej niż pospólstwo i spośród zredukowanych tymfów 15 groszowych wyławiali te, w których kruszec był wart znacznie więcej. Powodowało to dodatkowe zamieszanie i niepokoje społeczne. Drugą metodą były komory celne, które miały zapobiegać wpływowi fałszerstw przez granicę. Rekwirowanie fałszywych monet w drodze z mennicy na rynek polski nie było prowadzone jednak na wielka skalę a i siec polskich komór celnych była dziurawa jak sito… Zarekwirowane monety fałszywe były przetapiane i z braku czynnej mennicy – przekazywane do klasztorów i kościołów na wota. Trzecia metoda wyprzedzała swoje czasy i była raczej instrukcją niż realnie skuteczną bronią na fałszerzy. Otóż sam Podskarbi Wessel napisał i wydał w 1762 roku swoim sumptem broszurkę o znamiennym tytule „Żal uspokojony, niewinność obroniona, rozmowa dwóch przyjaciół“ – rzecz o tymfach bąkami zwanych - która miała za zadanie uświadomić jak radzić sobie z problemem fałszywek w obiegu. Tak właśnie walczono z fałszywkami i trzeba jasno stwierdzić, że nie była to żadna przeszkoda dla fałszerskiej działalności. Nie podjęto na przykład, żadnych skutecznych kroków politycznych lub nacisków międzynarodowych. 

W latach 1760 – 1763 polski rynek monetarny sięga dna. Wprawdzie mieszczanie i szlachta jakoś sobie w tym wszystkim radzili (a niektórzy nawet osiągają zyski ze spekulacji), to nieuczeni, prości chłopi i biedota była oszukiwana na monetach na każdym kroku, co spychało ich w spiralę biedy. Na fałszywe pruskie monety ludność miała kilka czysto słowiańskich określeń.  I tak Polacy nazywali je: bąkami, efraimkami, berlinkami, tymfami saskimi, wrocławskimi, małymi główkami. Po kilku kolejnych akcjach skupowania z rynku fałszywych monet pruskich oraz kolejnych redukcjach menniczych ich wartości, ceny dóbr poszybowały do góry i nastał okres wysokiej inflacji. Wtedy to na przykład za bochenek chleba płacono najczęściej kilkoma kilogramami miedzianych szelągów…To wszystko doprowadziło nawet do zbrojnych wystąpień chłopskich przeciwko szlachcie.  W 1761 roku chłopskie bunty odnotowano na Kujawach oraz województwach Lubelskim i Sandomierskim. Zatem kraj popadał w ruinę i reforma systemu monetarnego stała się palącą koniecznością zyskując powszechne poparcie. 

Podsumowując część 1, sytaucja była podobna jak na poniższym obrazie Józefa Chełmońskiego. Prusacy fałszowali nasze monety i rujnowali nam gospodarkę, a w Polsce? A w Polsce w tym czasie bociany leciały… leciały...leciały... J

I właśnie z takim bagażem niecnych dokonań, z pomysłem na dochodowy interes oraz ze stosunkowo dużym znaczeniem w polityce międzynarodowej wchodził Fryderyk II fałszerz „do gry”, kiedy to w 1764 roku w Polsce swoje rządy rozpoczynał nasz ulubiony Stanisław August Poniatowski. Ale o fałszowaniu monet w okresie SAP napiszę już w kolejnej części. Dziękuję za doczytanie do tego momentu J i zapraszam na kolejne części.
Cdn…



We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwum WCN, zdjęcie obrazów wyszukane funkcja google oraz cytaty z biblioteki numizmatycznej bedaacej w moim posiadaniu.

============================================================

Pruskie fałszerstwa monet SAP, cześć 2 – akcja.


Dzisiaj dalej rozwiniemy temat fałszerstw monet polskich, jaki rozpocząłem artykułem w poprzednim miesiącu. Przypomnę, że w poprzedniej części miarę dokładnie prześledziliśmy jak do tego doszło, że władca Prus Fryderyk II w czasach saskich zszedł na złą drogę, zdobył sprawność fałszerza i rozkręcił spiralę produkcji falsów na masowa skalę. W tym odcinku skupimy się już tylko na czasach SAP. Postaram się przybliżyć cztery główne aspekty związane z fałszerstwami pruskim monet SAP. Pierwsza cześć wpisu będzie poświęcona wprowadzeniu do tematu, dalej opisze jak odbywało się samo fałszowanie, potem jak wprowadzano podrabiane monety do obiegu a zakończę opisując metody i wyniki walki, jakie przeciwko fałszerstwu pruskiemu podejmowały nasze instytucje państwowe. Wpis z sierpnia zakończyłem na roku 1764, w którym to na polskim tronie zasiadł Stanisław August Poniatowski. Dziś, zatem startujemy z naszą narracją od tego momentu.


Jak kombinował Fryderyk II?

Mamy rok 1764, nowy król w pacta conventa został zobowiązany przez sejm konwokacyjny do pilnego uzdrowienia sytuacji monetarnej w kraju. Trzeba dodać, że wraz z zobowiązaniem do naprawy finansów sejm nie zdecydował się uchwalić żadnego budżetu na to dzieło. Co oznaczało, że nie tylko sam wybór idei „jak tego dokonać?” był na królewskiej głowie, ale też, „za co to zrobić?”. Nowy władca z zapałem młodego człowieka czynu zabrał się za działanie. Naj sam pierw powołał ciało doradcze - Komisję Menniczą, do której zaprosił "ówczesną śmietankę polskiej myśli ekonomicznej". Wraz z tą komisją przez następne lata debatował nad wprowadzeniem nowego systemu monetarnego, realizacją tego dzieła oraz późniejszymi jego zmianami. Generalnie pierwszy okres mennictwa czasów SAP jest tematem pasjonującym, wartym osobnego wpisu, więc nie będę tu tego teraz mocno rozwijał, wykorzystam tylko podstawowe informacje potrzebne mi do lepszego opisania tematu fałszerstw.  Przez pierwsze dwa lata rządów Stanisława Augusta trwały równie gorączkowe, co chaotyczne (na dzisiejsze standardy) działania, prowadzące do ustalenia systemu monetarnego, jaki będzie obowiązywał w kraju oraz uruchomienia produkcji srebrnych monet. W efekcie dnia 10 lutego 1766 roku ogłoszono wszem i wobec uniwersał komisji skarbowej, który określił konkretnie, jakie monety będą obowiązującym środkiem płatniczym. Zamieniono stopę menniczą obowiązującą od wieku w Polsce na nową stopę, zwaną konwencyjną - obowiązującą w krajach niemieckich, czyli między innymi u naszych południowych sąsiadów Saksonii i cesarskiej Austrii. Na mocy nowych przepisów z grzywny kolońskiej srebra wybijano monety o wartości 80 złp, a cenę dukata określono na 16 ¾ złp. W tym okresie to była bardzo ambitna zmiana, gdyż stopy mennicze naszych najbliższych sąsiadów Prus i Rosji były znacznie gorsze, zatem nasz nowy pieniądz miał być nie tylko piękny, ale również bardzo wysokiej jakości. 

Nowe pieniądze, to była też duża nowość dla społeczeństwa przez pokolenia przyzwyczajonego do systemu, w którym główna role odgrywały szóstaki i tymfy. Zatem kiedy wprowadzono nową stopę i nowe nominały monet, to system ten został przyjęty z dużą rezerwą i nie miał łatwego startu. Społeczeństwo jak mogło wzbraniało się przed przyjmowaniem monet SAP w rozliczeniach handlowych. Jednocześnie wraz z wprowadzaniem reformy ustalono ceny skupu, wymiany oraz ważności monet poprzednich władców, w tym pruskich fałszerstw z czasów saskich. Cena skupu i wymiany oczywiście w głównej mierze uzależniona była od zawartości srebra. A że w obiegu było wówczas wiele „wynalazków pruskich” Fryderyka II to podczas skupu prowadzono także wyrywkowe badania na rzeczywistą zawartość srebra. Taka usługa kosztowała społeczeństwo dodatkowe „2 grosze od zbadania na próbę” lub „4 grosze od stopienia 1 marki srebra”, co przy wymianie niewielkich ilości znacznie podwyższało koszty i obniżało opłacalność wymiany. Z drugiej strony oficjalne ceny skupu były mniej korzystne niż kwoty, jakie można było otrzymać u handlarzy trudniących się wywozem monet do Prus, więc zamiast do mennicy w Warszawie często wycofywane monety wędrowały za granicę. Na wymianę unieważnianych monet nie dano społeczeństwu zbyt wiele czasu, zaledwie kilka miesięcy, więc proces musiał być przeprowadzony mega sprawnie.

Ceny skupu, jakie płacono za wycofywane „srebrne” fałszywki:
- Tymf z literą T (potocznie nazwa „mała główka”) = 28 groszy (miedzianych) = 3 grosze (srebrne) + 5,5 grosze (miedziane),
- Tymf wrocławski Efraima (potocznie „efraimek”), ort = 10 groszy (miedzianych) = 1 grosz (srebrny) + 2,5 grosza (miedzianego),
- Tymf berliński, szczeciński, królewiecki (potocznie „bąk”) = 7,5 grosza (miedzianego) = 1 grosz (srebrny).

Komisja Skarbu Koronnego wyznaczyła termin unieważnienia wyżej wymienionych monet oraz innych obcych będących dotąd w obiegu - na 1 września 1766 roku. Od tego dnia miały one nie mieć prawa obiegu i podlegać bezwzględnemu przetopowi w mennicy warszawskiej. Wszyscy posiadacze tych monet mogli oddać swoją walutę do przebicia, lecz zabroniono im dalszego posługiwania się wycofywanym z użycia bilonem. W tym samym prawie znajduje się klauzula unieważniająca także krajcary bawarskie i austriackie, a także półtoraki austriackie i wszystkie monety obcego pochodzenia bite na wzór tych krajcarów lub półtoraków. Kolejną istotnym wątkiem z tego okresu jest fakt, że ludność przyzwyczajona do starego systemu monetarnego nie chciała przyjmować monety SAP, nie przyjmowały jej też na początku, co dziś może zabrzmieć dziwnie, nawet…ówczesne instytucje państwowe. Dość powiedzieć, że po pierwszych niepowodzeniach we wprowadzaniu do obiegu nowych monet, było bardzo blisko do całkowitego zaniechania ich bicia i powrotu do dawnego systemu (były już nawet prowadzone projekty i próbne bicia 6 groszówek, zresztą dziś dużą rzadkość numizmatyczna). Nie była to, więc łatwa i „dobra zmiana” a raczej reforma, której wpływ miał mieć ogromne znaczenie dla przyszłych losów gospodarki krajowej.

Wracając jednak do tematów pruskich… Zmiana króla, obrady sejmu, nowe przepisy i reformy nie powstrzymała Fryderyka II do zmiany swojej polityki wobec sąsiedniej Polski. Jak teraz wiemy, w tym okresie Fryderyk II prowadził politykę międzynarodową w porozumieniu z carycą Katarzyną II i można nawet stwierdzić, że w pewnym sensie „zatwierdził” kandydaturę naszego króla.  Nie widział w Stanisławie Auguście Poniatowskim trudnego rywala, to znaczy osoby, która może skutecznie władać tak rozległym i zróżnicowanym krajem jak Polska. Stąd nie przewidywał żadnych większych kłopotów w kontynuowaniu swojej niewypowiedzianej wojny gospodarczej ze swoim większym sąsiadem.  Na dworze polskiego króla miał swoich oficjalnych dyplomatów oraz grono nieoficjalnych, dobrze opłacanych popleczników, którzy informowali go o każdym działaniu polskich władz. Była to, więc sytuacja komfortowa. O sile i wpływie na wewnętrzna politykę naszego kraju niech świadczy fakt, że król pruski był w stanie „zdalnie” wpływać na nasz sejm w ten sposób, że uchwalał korzystne uchwały dla Prus. Głównym obszarem starania Fryderyka II było podsycanie chaosu poprzez utrzymanie w Polsce prawa „liberum veto”. Prawo to pozwalało między innymi na zrywanie sejmików i sejmów, co miało destrukcyjny wpływ na wszelkie próby reform naszego państwa. Korzystali z tego wszyscy nasi sąsiedzi, nie tylko Prusacy. Generalnie trzeba powiedzieć, że w czasach SAP polityka zagraniczna oraz ówczesna dyplomacja opierała się na przekupstwie i jawnym korumpowaniu urzędników, posłów a nawet całych środowisk. Co ciekawe nie działo się tak tylko w Polsce a raczej były to ogólnie przyjęte procesy panujące w tamtych czasach w Europie. Standardy były tak niskie, że praktycznie nie istniały. Skala przyjmowania korzyści finansowych, mecenatu czy przywilejów było tak wielka, że stała się niemal akceptowaną normą postępowania a co za tym idzie, nikogo to nie dziwiło… Takie czasy sprzyjały zamiarom wrogów naszej państwowości. Król Prus chciał mieć słabego sąsiada i swoją politykę prowadził bardzo skutecznie.  Już wtedy marzyło się Fryderykowi II powiększenie Prus kosztem sąsiedniej Polski. Szczególnie ogromną ochotę miał na tereny Pomorza, Wielkopolski, Kujaw oraz miasta takie jak Gdańsk, Toruń, Elbląg, Bydgoszcz i Poznań. Oczywiście jednym z podstawowych narzędzi służących do strategii osłabiania Polski była w dalszym ciągu działalność fałszerska. Fryderyk II trzymał rękę na pulsie i czekał spokojnie na decyzje o nowym systemie monetarnym w Polsce. W tym czasie nie zwalniał produkcji fałszywek. W dalszym ciągu produkował fałszywe monety polsko-saskie, które opisałem w poprzedniej części.  Kiedy więc w 1766 roku uchwalono nowe stopy mennicze i wprowadzono skup oraz wymianę starych nominałów, Prusacy znali już doskonale nasze plany.

Nowe światło a raczej wielki snop jasnego światła na tematy pruskich fałszerstw rzucił artykuł Elke Bannicke, niemieckiej badaczki z Muzeum Narodowego w Berlinie, którego fragmenty zostały przedrukowane w najnowszym katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”. Dzięki badaniom niemieckich naukowców ustalono wiele interesujących faktów, które będę przywoływał w dalszej części artykułu. Na początek nawiąże do opisu szpiegostwa przemysłowego i działań dyplomatów pruskich na dworze naszego króla. Otóż Fryderyk II był rzeczywiście doskonale poinformowany o polskich planach i już 29 sierpnia 1765 roku znane mu było sprawozdanie, które zawierało plany produkcji nowej polskiej monety. Na tej podstawie król pruski zwrócił się do swoich doradców ekonomicznych żeby przeanalizowali nasz nowy system monetarny i określili możliwości, jakie może przynieść dla Prus. W piśmie datowanym na 20 czerwca 1769 roku pytał, czy korzystne będzie dalsze ściąganie z polski dobrych nowych pieniędzy i przerabianie ich na monety o gorszej próbie i wartości. Niemal od razu okazało się oczywiście, że nowa sytuacja stawia prusaków w ekstremalnie korzystnej sytuacji i fałszowanie monet może przynieść im ogromne korzyści. Stąd nie dziwi fakt, że już 6 grudnia 1769 roku król Prus wydał rozporządzenie o tajnym biciu monet miedzianych w mennicy wrocławskiej a później monet srebrnych w mennicach berlińskiej i królewieckiej.

Jak fałszowano nasze monety ?

Teraz przejdźmy do tego jak praktycznie odbywała się produkcja fałszywek - w dalszym ciągu posiłkując się wyżej wymienionym artykułem niemieckim. Przede wszystkim trzeba nam wiedzieć, że produkcja odbywała się na ogromną skalę i było w nią zaangażowanych wiele osób. Wiązało się to z trudnościami zachowania procederu w sekrecie, stąd pruskim standardem była przysięga o dochowaniu tajemnicy, jaką musieli złożyć wszyscy uczestnicy procesu. Jej treść poznajemy na przykładzie przysięgi mincerza Nelckera z 26 maja 1770 roku. Znamienne jest to, że końcowe słowa przysięgi brzmiały „powierzona mi tajemnicę zabiorę ze sobą do grobu”. Jak się okazuje groźba zawarta w przsiędze wcale nie była oderwana od rzeczywistości. Przysięgę składali wszyscy bez wyjątku. Była to w tych czasach skuteczna forma zarządzania personelem tym bardziej, że za złamanie danego słowa kara była jedna - śmierć. Jeśli ktoś z pracowników fałszerni był analfabetą podpisywał się pod przysięga trzema krzyżykami – istnie jak w jakiejś taniej powieści szpiegowskiej. Co ciekawe zaprzysiężenie obowiązywało nie tylko pracowników produkujących fałszywki, ale też tak zwany personel pomocniczy, nawet sprzątacz i stróż nocny mieli ten obowiązek. To się nazywa organizacja pracy. Przysięga i tajemnica były, więc podstawą do istnienia całego procederu przez wiele lat, ale jak się okazuje nie jedyną. Drugą podstawową cechą produkcji w mennicach było to, że fałszywe monety polskie wybijano tylko nocą. Działo to mniej więcej tak. W ciągu dnia mennica normalnie funkcjonowała wybijając monety pruskie i prowadząc standardową działalność. Kiedy dzienna zmiana się kończyła, to w pracy zostawali tylko „ci wtajemniczeni”. Zmieniano wtedy produkcje i wytwarzano fałszywki tak, aby skończyć i odwrócić całą produkcje przed nadejściem porannej zmiany. Trzeba przyznać, że takie działanie było możliwe tylko przy naprawdę wysokiej organizacji pracy i zadań. Co ciekawe wszystkie te informacje niemiecka badaczka zdobył analizując dostępne dokumentacje mennicy berlińskiej, ponieważ jak to w Prusach - wszystko było udokumentowane, policzone i ładnie podsumowane – tylko trzeba tylko było na te dane odpowiednio trafić i przeanalizować. Poniżej poglądowe zdjęcie pracowników mennicy pracujących „na druga zmianę” J


Generalnie cała praca fałszywej mennicy była obliczona i doskonale opomiarowana. Fryderyk II zlecił nawet dokładne wyliczenie czasu pracy potrzebnego do przerobienia 1,1 miliona talarów na monety 4,8,16 i 32-groszowe. Te wyliczenia posłużyły badaczce do przybliżenia technicznych aspektów związanych z procesem przerobu i bicia fałszywek. Otóż odpowiadając królowi, Dyrektor Generalny Mennicy Grauman informuje, że maszyna jest w stanie w ciągu minuty wybić 50 monet, co daje 3 tysiące egzemplarzy na godzinę i 24 000 monet dziennie (zakładając 8 godzin produkcji). Pruskie dokumenty mennicze pokazują dokładnie, jakie kwoty i w jakim czasie były wybite, skąd pochodziło srebro i miedź, ile cała produkcja kosztowała i komu w Polsce fałszywki zostały przekazane do wprowadzenia do obiegu. Słowem na wszystko jest papier. Obok dokładnej dokumentacji ilości wybitych monet mamy też zestawienie zużytych narzędzi, materiałów i wynagrodzenia pracowników.  I tak za tydzień pracy na "nocnej zmianie" pracownik odlewni otrzymywał wynagrodzenie w wysokości 2 talary a praca kowala wyceniona była taniej, bo na 1 talara i 18 groszy. Czytając dalej artykuł uzyskujemy też wiedzę, że za wykonanie pary matryc fałszywych monet polskich medalier otrzymywał 100 talarów, za cztery pary stempli 25 talarów plus dodatkowe 25 talarów za zestaw narzędzi potrzebnych do wykonania pracy. W innym miejscu autorka znajduje kwoty po 40 talarów za niektóre matryce i stemple. Medalierem, który kwitował odbiór w/w kwot był niejaki Jacob Abraham a działo się to na zlecenie dyrektora mennicy berlińskiej Singera. 

W pracy niemieckiej pani badacz, jest więcej faktów i zdarzeń z dyrektorem Singerem w tle. Na przykład dokument z 19 czerwca, w którym informuje o wyprodukowaniu i przekazaniu fałszywych monet o wartości 8 038 talarów w 5 beczkach, niestety nie wymienia ich nominałów. Co ciekawe w tym dokumencie jest także informacja o tym, że te fałszywe monety pochodzą z przebicia oryginalnych monet o wartości 5 872 talarów i 20 groszy. Tym samym możemy łatwo określić zysk, jaki uzyskiwano na fałszowaniu, w tym przypadku wyniósł 2 165 talarów, co stanowi około 37% zwrotu. Dalej w tym samym dokumencie dyrektor fałszywej mennicy, tłumaczy się królowi z opóźnień w biciu fałszywych monet. Twierdzi tam, że sprawa się przedłużyła, ponieważ medalier wykonywał matryce do fałszywek aż przez 6 tygodni gdyż miał problemy z dopasowaniem wyglądu fałszywych monet do oryginalnych. Takich raportów w pruskich dokumentach jest oczywiście znacznie więcej, co świadczy o przemysłowej skali fałszerstw. Kolejnym dokumentem, o jakim możemy przeczytać w najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” jest informacja z listopada o przebiciu na zlecenie króla Prus z dnia 17 października, 2 000 grzywien kolońskich na monety złotówki i dwuzłotówki. W tym samym dokumencie znajdują się przysięgi o dochowaniu tajemnicy podpisane przez nowych pracowników (widocznie sam król miał nad tym piecze) oraz prośba o poprawę warunków pracy i wyposażenia mennicy, … bo zatrzymać wykwalifikowanych pracowników. Autorka artykułu w tym miejscu sugeruje (zna niemiecki, więc widzi więcej), że „między wierszami” w piśmie od dyrektora do króla znajduje się ukryta obawa ucieczki najlepszych specjalistów za granice i groźba wycieku informacji o fałszerstwach. Zysk króla z przebicia 2 000 grzywien srebra wyliczono bardzo dokładnie i wyniósł 19 333 talarów 10 groszy i 4 pfeningi. Co ciekawe z 2 000 grzywien srebra można było wybić oryginalnych polskich monet za 20 000 talarów, zatem zysk króla 19 333 talarów pokazuje, że próba srebra w fałszywkach wynosiła wtedy około połowę tego, co w oryginałach. I tak przedsiębiorstwo działało bez większych przeszkód. Dokumenty, do jakich dotarła badaczka wymienią także inne około mennicze koszty, takie jak: worki na monety, olej, tran, zielone mydło, dębowe drewno, koszty zaprzęgów konnych, piasku, prac bednarskich, papieru dla księgowego a także prania ręczników przez panią Austin J Jak widać król chciał wiedzieć wszystko i nad wszystkim mieć piecze, zatem dyrekcja nie szczędziła szczegółów w swoich porządnie napisanych, pruskich raportach.  Bardzo dobrze udokumentowane jest bicie fałszywek również w latach 1772 i 1773, dokumentacja wymienia w ciągu tych dwóch lat aż 24 emisje "polskich" monet. Zatem można stwierdzić, że średnio raz w miesiącu legalna mennica zmieniała się na tydzień w największą pracownię fałszerską w nowoczesnej Europie. Całkowita wartość wybitych w tych dwóch latach monet fałszywych wyniosła 377 125 talarów, 13 groszy i 11 pfenigów. Koszty w tym czasie kształtowały się na poziomie 181 151 talarów i 8 groszy, zatem jak widzimy w tych dwóch latach zysk z fałszerskiej działalności wynosił już powyżej 100%! 

Działalność fałszerska trwała do końca panowania Fryderyka II z różnym natężeniem. Nawet wtedy, kiedy Prusy były naszym sojusznikiem (krótko, bo krótko) w nierównej wojnie z Rosją. Znaczy to tyle, że król Prus cenił sobie wysokie i łatwe dochody z tej działalności a że miał w tym okresie wiele potrzeb i wydatków, to wydawał wielkie kwoty. Trzeba dodać, że wydawał je "z głową" głównie na modernizacje swojego kraju. Do końca swoich dni udało mu się utrzymać fałszerski proceder w tajemnicy i nigdy oficjalnie nikomu nie przyznał się do tego. Następca Fryderyka II, Fryderyk Wilhelm II został poinformowany, że „w spadku” po działalności poprzedniego króla pozostał zysk z "działalności menniczej" w wysokości około 100 000 talarów. Nowy król odebrał ten spadek w banknotach i z informacji, jakie możemy przeczytać, to raczej nie kontynuował przestępczej działalności swojego poprzednika.

Kolejnym aspektem fałszerstw pruskich są metody wyrobu stempli w taki sposób, aby były jak najbardziej podobne do oryginałów. Jak wiemy fałszerstwa zbiegły się w czasie z wprowadzeniem w naszym kraju nowych monet, stąd było to już samo w sobie korzystne dla fałszerzy. Społeczeństwo nie znało jeszcze dobrze nowych monet i nie potrafiło na pierwszy rzut oka rozpoznać fałszywek. Kolejną zmienną było to, że fałszowano najbardziej popularne i wysokonakładowe nominały z lat 1766-1768. Tym samym fałszowane wyroby mogły ukryć się w całej masie obiegających wówczas nowych monet groszowych, półzłotków, złotówek i dwuzłotówek, – bo te cztery nominały „wzięli sobie ma warsztat” Prusacy.  Poniżej poglądowe zdjęcie fałszywych stempli do monet pruskich (nie dotyczą monet SAP).

Trzecim i pewnie najistotniejszym elementem sprytnego planu, na jakim bazowała ta zbrodnicza działalność było zatrudnianie mincerza z mennicy warszawskiej Fryderyka Sylma. Ten oto nasz główny mincmajster, którego inicjały F.S. widnieją przecież na wszystkich srebrnych monetach koronnych w latach 1766 do połowy roku 1768, po zwolnieniu się w Warszawie ruszył do nowej pracy w Prusach. Moim zdaniem nie było w tej relokacji Sylma żadnego przypadku a inaczej, był to doskonale zaplanowany ruch Fryderyka II, który miał przynieść wymierne korzyści. Nikt, bowiem nie znał nowych monet polskich lepiej od Sylma, był, więc on idealnym kandydatem na stanowisko głównego fałszerza. Trzeba tez przy okazji dodać, że nie był to ruch, który mógł być odczytany, jako nieracjonalny, ponieważ zanim Sylm został zatrudnił się w mennicy warszawskiej przez długie lata pracował w Prusach – między innymi, jako wardejn mennic w Belinie, Szczecinie i Lipsku.  Jeśli więc zatrudnienie się w Warszawie było pomysłem Fryderyka II na szpiegostwo gospodarcze, to trzeba przyznać, że był to ruch niezwykle skuteczny. Pierwsze fałszywe stemple, jakie wykonano pod okiem Sylma były bardzo zbliżone do monet oryginalnych a same monety trzymały też przepisową wagę i średnicę. Sprawiało to wszystko ogromne trudności w odróżnieniu fałszywek od oryginałów. Tym jednak będziemy zajmować się detalicznie w kolejnej części  mojej sagi o pruskich fałszerstwach. 

Jak wprowadzano fałszywki do obiegu ?

Teraz zajmijmy się krótko sposobami na wprowadzenie fałszywek do obiegu w Polsce. Generalnie jest kilka dobrze opisanych przypadków i metod jak to przebiegało. Ja z grubsza te sposoby dzielę na własny użytek, na dwie grupy: prywatne i administracyjne. Metody prywatne z reguły powiązane są z kupcami/handlarzami, jakimi byli w tych czasach głównie przedstawiciele Narodu Wybranego, którzy czerpali z tego przedsięwzięcia ogromne korzyści do swojej prywatnej kiesy. Mamy w literaturze na przykład soczysty opis wprowadzania do obiegu fałszywych monet pióra samego Józefa Ignacego Kraszewskiego.  

W książce „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” przytacza taka oto historię, która jest znamienna dla całych tamtych czasów. Otóż, jeden z synów Ephraima zwany Hollendrem został wyposażony w 15 milionów fałszywych dukatów, przebrany w piękne szlacheckie szaty i następnie ruszył w podróż do Polski podszywając się pod zagranicznego dyplomatę (jako zagraniczny radca de Simonis). Jego zadaniem było przepuszczenie tych wszystkich pieniędzy w drodze i zakup jak największej ilości dóbr. Kupował, zatem przebrany żyd, jako de Simonis wszystkie wartościowe rzeczy jak popadnie za fałszywą monetę i natychmiast jego ludzie wywozili zakupione fanty za granicę. Głównymi obiektami zainteresowania takich handlarzy były przedmioty wartościowe wykonane ze srebra, biżuteria i wszystkie cenne artefakty… najlepiej dekorowane klejnotami. Nie gardził tez futrami, bronią, materiałami, przyprawami, płodami rolnymi… słowem kupowali wszystko, co dało się zapakować i przewieźć przez granicę. Co ciekawe jak polscy (i żydowscy) kupcy zorientowali się, że zostali oszukani to szybko zebrali fałszywy pieniądz i pojechali wydać go w Rosji I tak to działało. W Prusach wszystkie dobra takich handlarzy były zwalniane z podatków celnych i sprzedawane z ogromnym zyskiem, więc kursowano w te i na zad. Bardzo często były to osoby, które przy okazji tez skupowały z rynku oryginalne srebrne monety i przerzucały je za granice do przetopienia na fałszywki. Proceder wydaje się prosty, lecz żeby go trochę skomplikować trzeba dodać, ze żydzi parający się taka działalnością raczej nie utożsamiali się z żadnym państwem tylko pracowali dla tego, który lepiej zapłacił. Stąd w tym okresie nie brakowało też handlarzy, którzy posiadali pozwolenia do skupu monet (głównie zagranicznych) wystawione przez polski rząd. Jednym słowem i Polacy i Prusacy korzystali z tych samych osób, stad w większości sytuacja, dla kogo dane indywiduum aktualnie pracuje była niejasna. J Jako sporą ciekawostek można przytoczyć również pismo z 19 listopada 1772 roku skierowane bezpośrednio do króla Fryderyka II, w którym opisano, jak kupiec Joseph Veitel Ephraim wprowadza fałszywe monety na terytorium polski za pośrednictwem „znanych mu firm”. Co interesujące, do króla w tym piśmie skierowano pytanie czy taka metoda uzyskuje jego akceptacje i może być dalej kontynuowana?  

Skala indywidualnego wprowadzania do obiegu fałszywych monet była ogromna jednak i tak nie dorównywała drugiej metodzie, nazwanej przez mnie - administracyjną. Co najbardziej charakteryzuję drugi sposób, otóż to, że skala jest na ogół hurtowa oraz to, że wprowadzenie ma miejsce najczęściej siłą z pomocą wojska i urzędników pruskich. Jak to możliwe? Otóż pamiętać trzeba, że w opisywanych przez mnie czasach, czyli latach około 1770 trwała w kraju wojna domowa, czyli Konfederacja Barska. Król nie miał wtedy praktycznie żadnej władzy w kraju a przez Polskę przelewały się wojska konfederackie, rosyjskie, które z nimi walczyły i pruskie, które potencjalnie miały wspierać konfederatów, lecz w praktyce siały tylko zniszczenie i rabunek. W tym czasie wiele można powiedzieć o naszej północno-zachodniej granicy w XVIII wieku, nie można jednak nazwać jej szczelną zaporą nie do przebycia. Była praktycznie otwarta dla każdego, nieliczne komory celne i oddziały wojsk były rozmieszczone w niewystarczającej ilości. Powodowało to, że im dalej na zachód i północ oraz im bliżej było granicy, tym więcej prusaków kręciło się po ziemiach Rzeczpospolitej. Szczególnie na ziemiach Pomorza, Wielopolski i Kujaw dochodziło do masowych przerzutów wielkich ilości fałszowanej monety. 

Bardzo często całe oddziały armii pruskiej przekraczały granice, wkraczały do naszego kraju i pod groźbą siły nakazywały ludności polskiej przyjmować fałszywą monetę. Trudno w to dziś uwierzyć, ale tak to właśnie w II połowie XVIII wieku wszystko wyglądało. Mamy sporo opisów takich działań, najbardziej popularny jest ten opisany w publikacji Mieczysława Kurnatowskiego „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”. Tam autor opisuje eskapadę z początku 1771 roku, w którym to pruskie wojsko pod dowództwem majora dragonów de Kierko oraz pod dozorem mieszczanina Roschel z Landberga, liweranta ministra pruskiego Brinkenhofa … wkroczyło „na chwilę” do Poznania i wprowadziło tam pod groźbą użycia broni do obiegu „zupełnie nową, bitą spod stempla monetę fałszywą”. Na tym historia się jednak nie kończy, Komisja Mennicza powiadomiona o tym przestępstwie wydaje 27 kwietnia 1771 roku uniwersał unieważniający w Wielkopolsce fałszywą monetę z tego transportu. Na co prusacy nie pozostają bierni i… nie pozwalają odczytać tego uniwersału w Lesznie i Wschowie a na końcu sam uniwersał konfiskują. Gdy zaś ludność wielopolska poznawszy się na fałszywej monecie, brać jej nie chciała to pruski generał Belling (na zdjęciu berliński pomnik tego generała konno) wydaje w Poznaniu swój uniwersał, który nakazuje przyjmować fałszywki a nawet przewiduje karę za opór w wysokości 100 talarów niemieckich. Co Prusacy robili w polskim wówczas Poznaniu?, nic po prostu (przechodzili obok z tragarzami :-) po wycofaniu się wojsk rosyjskich, które odbiły to miasto z rąk konfederatów – Prusacy weszli i zaczęli je sobie bezkarnie okupować. I tak oto zadomowili się w nim "na dobre", nie bez podstaw przewidując, że jedynie kwestią czasu jest kiedy miasto oficjalnie trafi w granice Prus. Co też ziściło sie w 1793 roku, po II Rozbiorze Polski. Taka była rzeczywistość na rubieżach kraju. Jak tu w takich okolicznościach przyrody, można było w ogóle myśleć o przeciwstawieniu się wprowadzenia fałszywego pieniądza na nasze ziemie? 


Drugą praktyczną i skuteczną taktyką pruską, było wypłacanie fałszywkami większej części żołdu wojsku pruskiemu stacjonującemu w rejonach polskiej granicy. Następnie pruscy wojacy wprowadzali ogromne ilości drobnych kwot regulując w polskich miastach nadgranicznych rachunki w karczmach, sklepach i burdelach. Niby nic, ale skala był naprawdę spora. Doszło do tego, że polska Komisja Mennicza sądziła nawet, że w rejonie Włocławka istnieje fałszerska mennica i nakazała śledztwo i ściganie fałszerzy. Na tę wieść komora celna w Nieszawie miała odpowiedzieć, że w ich mieście i całej okolicy żadnych fałszerzy nie ma, bo nikt tu w mennictwie nie jest obeznany i jak by miał niby tę fałszywą monetę produkować. W drugim zdaniu wskazują właśnie na pruskich żołnierzy, którzy na masowa skalę wydają fałszywki płacąc za dobra i usługi, wcale się z tym nie kryjąc, że monety są fałszywe i pochodzą z mennic w Berlinie, Królewcu i Wrocławiu (miedź).

Kolejną ogromną dziurą, w jaką wsiąkały hurtowe ilości fałszywej monety były tak zwane wielkie miasta pruskie: Gdańsk, Toruń i Elbląg, które na podstawie traktatów welawsko-bydgoskich jeszcze w XVII wieku przekazano Brandenburgii, jako lenno Polski. W praktyce jednak z czasem traciliśmy zwierzchnictwo na tych ziemiach i nawet w okresie poprzedzającym I rozbiór Polski w 1772 roku, nasz wpływ na sytuacje w dawnych Prusach Książęcych był już tylko formalny. Nawet pomimo tego, że dwa główne ośrodki Gdańsk i Toruń straciliśmy dopiero w ramach II rozbioru w 1793 roku. W kontekście pruskich fałszerstw najsłynniejsza historią jest to, co zdarzyło się w Gdańsku w dniu 27 kwietnia 1771 roku. Otóż tego dnia przywieziono do Gdańska z mennicy w Królewcu, 10 barył monet wartości 2 000 talarów każda, jako przesyłka do rezydenta pruskiego de Junck. Zgodnie z ówczesnymi przepisami uchwalonymi dla Gdańska jeszcze za czasów Augusta III, cały ten depozyt przed przekazaniem adresatowi, skierowano do mennicy celem sprawdzenia jakości monet. Na co oburzył się prusak de Junck i zażądał, żeby przesyłka nie była otwierana i została mu natychmiast zwrócona. Magistrat Gdańska powołał się na przepisy, odmówił argumentując, że nawet przesyłki adresowane do króla polskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego są także zawsze badane i przechodzą taką samą procedurę. Rezydent, więc niepyszny poskarżył się władzy w Berlinie, która oczywiście pochwaliła i poparła jego protest. W tym czasie do rezydenta przyszły kolejne przesyłki z Królewca i teraz gra toczyła się już o 100 barył fałszywych srebrnych monet. Prusacy przesłali do gdańskiego magistratu notę z groźbą, że jeżeli w ciągu 3 dni nie wydadzą wszystkich przesyłek w stanie nienaruszonym to w odwecie przyślą wojsko i z nawiązką sobie to wszystko od gdańszczan odbiorą. Magistrat nie mogąc doczekać się reakcji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, któremu formalnie podlegał ani nie mogąc liczyć na pomoc polskiego wojska ugiął się i dnia 26 czerwca 1771 roku wydał przesyłki z fałszywkami prusakom. To jednak nie koniec tej smutnej historii. Otóż za dwa dni okolice Gdańska najechało jednak pruskie wojsko, rabując, rekwirując konie oraz biorąc jeńców w niewolę, jako zabezpieczenie swoich roszczeń. Magistrat przestraszony poprosił prusaków o wytłumaczenie jak mają rozumieć ten najazd w świetle tego, że przecież oddali przesyłki zgodnie z pruskim pismem. Prusacy odpowiedzieli, ze nie idzie już tu tylko to sporne przesyłki, ale maja długą listę pretensji od samego króla Fryderyka II do gdańskiego magistratu. Na tę wieść gdańszczanie jeszcze raz posyłają poselstwo do Warszawy z prośbą o rychłą pomoc w obliczu zagrożenia. Niestety król Stanisław August nie zareagował i wymówił się, że zanim podejmie jakieś działania, najpierw zapyta o zdanie władze w Berlinie! Wszystko zakończyło się sromotną klęską gdańszczan i polityki polskiej. Król Prus nałożył na miasto kontrybucję w wysokości 100 000 dukatów a po protestach magistratu zgodził się łaskawie obniżyć kare do 25 000. Od tego czasu związki Prus z Gdańskiem były jeszcze mocniejsze. Dość powiedzieć, że aktualnie jedną z atrakcji tego miasta jest zmiana wart, która odbywają żołnierze ubrani w pruskie mundury z XVIII wieku. Proponuje obejrzeć krótki filmik z bieżącego roku.




Tak właśnie prusacy wykorzystywali słabość polskich władz oraz praktyczny paraliż ośrodków władzy i wojska. Nie trzeba było się, zatem przebierać i stroić w zagraniczne ciuszki jak wcześniej opisany żyd, można było przecież wybić dowolne ilości fałszywych monet i siła je do polski wtłoczyć. I tak właśnie wracały do nas miliony fałszywych srebrnych monet, które dzisiaj zbieramy nierzadko mając je za oryginalne. 

Jak państwo walczyło z fałszywkami ?

Na koniec musimy omówić po krótce jak państwo polskie walczyło z fałszywkami na swoim terenie i jak sobie z tym radziło. Oczywiście przede wszystkim prawo. Zakazywano wywożenia naszych monet za granicę oraz przywożenia i obiegu monet pruskich. Samo fałszowanie monet lub tylko ich dystrybucja i wprowadzanie do obiegu karane była równie surowo. Tyle teoria, niestety organizacja państwa w tym okresie było na tyle słaba, a sama władza centralna na tyle bezsilna, że groźby, jakie niosły nowe przepisy prawa były praktycznie nie do spełnienia. Sporo nieskutecznych ruchów polskich władz pokazałem już powyżej, jako reakcje na pruskie, skuteczne metody dystrybucji. Na plus należy na pewno policzyć działalność Komisji Menniczej, która regularnie ogłaszała uniwersały o monecie fałszywej na terenach polskich. Często podając w nich detale i szczegóły odróżniające oryginalne monety z mennicy warszawskiej od ich pruskich odpowiedników. Takich uniwersałów było kilka, wszystkie napisano i ogłoszono zaraz po zdobyciu nowych danych i informacji o kolejnych falach wykrytych fałszerstw. Czy były to skuteczne działania? Pewnie nie bardzo, ale na taką władzę, jaką dysponowała komisja to trzeba obiektywnie przyznać, że działała prężnie i starała się na bieżąco reagować na pojawiające się nowe zagrożenia.

Drugim rodzajem działań była w miarę sprawna działanie polskich komór celnych, które raz po raz wyłapywały fałszywe transporty monet. Nie było tych komór wiele, granica była dziurawa, ale i tak spore ilości udawało się zebrać i odstawić do przetopienia w mennicy przed wprowadzeniem do obiegu. Dodatkową korzyścią z tych działań było pozyskiwanie próby fałszywych monet do badań menniczych i określenia, jakości użytych stopów. To z kolei było ważne dla komisji menniczej, która ustalała realną wartość fałszywek i organizowała skupy (wywołania) tych monet płacąc za realna wartość zawartego w nich srebra. Kolejną korzyścią z dobrej współpracy pomiędzy komorami celnymi a Komisją Menniczą było znakowanie wyłapywanych fałszywek specjalnym znakiem. Monety znakowano puncą, określaną aktualnie potocznie, jako „CB”. Tak spreparowane numizmaty rozsyłano do zbadania oraz w celu upowszechnienia wiedzy o fałszerstwach. Przy okazji opisu znakowania fałszywych monet pruskich warto dwie sprawy sprostować. Pierwsza jest taka, że taka punca została błędnie opisana w literaturze, jako pieniądz dominalny. Otóż w publikacji „Monety zastępcze i żetony z obszaru zaborów rosyjskiego i austriackiego „ w zeszycie 7, pod pozycją 59 widnieje rysunek oznakowanego puncą, fałszywego półzłotka SAP z opisem: „2 grosze srebrne; awers: ligatura CB odbita okrągłą puncą na dolnej części tarczy herbowej; rewers: bez kontramarki, moneta z 1767 roku”. Nie podano, z jakiego dominium pochodzi ta moneta, ale najbardziej dziwi mnie to, że nikogo nie zastanowiła punca nabita na PRAKTYCZNIE MENNICZEJ MONECIE. Ja nie jestem znawcą tego typu monet zastępczych/dominalnych, ale widziałem ich już sporo i większość to były straszne wycieruchy J Jak więc mennicze sztuki mogły być wykorzystywane w dominiach? Nie wiem i pewnie nigdy taki fakt nie zaistniał więc to mit który należy obalić. Druga sprawa, jaka wymaga wyjaśnienia to, co właściwie jest na tej puncy, czy rzeczywiście to jest „CB”? A jeśli tak, to co te litery oznaczają i jak można je powiązać z oznaczaniem fałszerstw pruskich? Kilka pytań na które zaraz znajdziemy odpowiedź. Tu z pomocą przychodzi nam Rafał Janke i wyniki jego badań nad mennictwem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Otóż Pan Rafał był tak miły, że podzielił się ze mną informacją, że w wyniku jego ustaleń to, co potocznie uważamy za „CB” – w rzeczywistości są to nałożone na siebie litery „PG”. Trzeba przyznać, że litery „PG” pasują znacznie lepiej do naszej historii o znakowaniu fałszywek. Zdaniem Pana Rafała ten skrót znaczy „Probierz Generalny” i tak oznakowane monety wysyłano z Komisji Skarbu Koronnego do mennicy w celu zbadania próby monet. Przyznacie, że to ciekawa teoria, która jest mocno osadzona w realiach czasów SAP. Na pewno lepiej „trzyma się kupy” niż bajanie o nieznanych dominiach. Ja w każdym razie jestem do teorii Pana Rafała przekonany i widząc monetę z charakterystyczna puncą, widzę litery „PG”. Poniżej zdjęcie przykładowej monety. A co Wy widzicie? ·


Dziś w czasie internetu wystarczyłoby te falsy wrzucić na jakąś popularna stronkę, może na fejsa, albo zrobić filmik na youtube (jak znany i ceniony Gabinet Numizmatyczny), czy jakieś inne opiniotwórcze forum o monetach lub… nawet mojego bloga J Wtedy trzeba było się przy tym informowaniu znacznie bardziej narobić i jak tu nie wierzyć w tezę, że informacja jest najważniejszą wartością J

Co jeszcze można dodać? Wypada napisać, że wiedza o fałszowaniu na początku nie była powszechna. A nawet jak już dla wielu stało się jasne, że sam król Prus zamieszany jest w proceder to reakcje naszej dyplomacji były można powiedzieć - stonowane. Zdawano sobie sprawę ze słabości polskiej władzy, braku spójnej polityki oraz mizerii naszej armii, stąd nie chciano „drażnić lwa” i nie znajdowano wystarczających argumentów by Fryderyk II był łaskaw zmienić swoją politykę wobec naszego kraju. Taktyka nic nieznaczących gestów była powszechna. Dość powiedzieć, że sam Stanisław August Poniatowski długo nie chciał uwierzyć, że moneta jest fałszowana na przemysłową skalę. Uważał, że to niemożliwe żeby w tych nowożytnych czasach dochodziło do takiego barbarzyństwa – historia wie jak bardzo się mylił, i to nie tylko w tym jednym temacie. Trzeba nam wiedzieć, że czasy ostatniego króla polski można określić, jako późny schyłek rządów wielkich dynastii europejskich. Zatem nasz król wychowany był jeszcze w duchu, w którym wysoko urodzeni reprezentowali pewien określony poziom zachowań, kierowali się kodeksem, który odróżniał ich od pospólstwa a rody królewskie były bardzo często wzajemnie skoligacone. Zatem można uznać, że w tych czasach władca sąsiedniego państwa rysował się prawie jak rodzina, stąd pomimo częstych wojen i twardej polityki zagranicznej, można się było spodziewać jednak określonego poziomu zachowań władców i ich dworów. W tym kontekście król Prus Fryderyk II bardzo wyróżnił się na niekorzyść. Zatem nasz król „grzecznie reagował”, nieudolnie zabiegał i wyczekiwał pomocy innych dworów - zamiast starać się rozwiązać problem w bezpośredniej relacji. Pozycja Stanisława Augusta w kraju była bardzo słaba, nie istniały, więc żadne przyczyny, dla których silny i pragmatyczny Fryderyk II miał by przejmować się polskimi reakcjami. Czas wielkich dynastii i rycerskiego kodeksu mijał bezpowrotnie. Fryderyk II, jako pierwszy nowożytny władca w Europie z premedytacja dokonywał czynów, wcześniej zarezerwowanych tylko dla pospólstwa, za które groziła pospolita kara szubienicy. 

Dalej trzeba dodać, że straty na fałszerstwach szły w parze ze startami na polskiej działalności menniczej i wiele razy radzono by zrównać nasze przepisy mennicze z pruskimi i w ten sposób raz na zawsze zakończyć ten proces, lub chociaż uczynić go mniej zyskownym a przez to bardziej ryzykownym. Komisja Mennicza już w 1771 roku występowała o szybką reakcję i zmianę stopy menniczej. W kolejnych latach jeszcze wielokrotnie podnoszono ten temat. Kilkakrotnie wydawało się nawet, że dojdzie do zmiany i zaczniemy zamiast wybijać 80 złotych z grzywny kolońskiej - wybijać 84 lub 85 (były różne projekty), nic z tego jednak nie wychodziło. Król jednak nie chciał psuć pięknej i wartościowej polskiej monety i świadom całego zła, jakie przynosi to krajowej gospodarce trwał uparcie przy straconej sprawie. Podejmowano za to działania, które spokojnie można określić półśrodkami. Tworzono urzędy probiercze w miastach żeby szybciej badać i wyłapywać fałszerstwa. Tworzono podatki, które zmuszały ludność polską i żydowska do płacenia określonych kwot srebrem i w ten sposób pozyskiwano materiał dla mennicy, czy też wydawano zakazy wywożenia polskiej monety za granice oraz zakazy obiegu pruskich monet w kraju. Wszystko te metody popychały sprawy w dobrą stronę nie mogły jednak okazać się skuteczne. Dopóki nasza stopa była tak wysoka i opłacało się przebijać nasze monety i nic tego nie mogło zmienić.  Dopiero po wielu latach strat, druga reforma mennicza z 1787 roku obniża stopę mennicza z 80 do 83 3/4 złotych z grzywny kolońskiej, co zbliża ją znacznie do pruskiej. Końcowym elementem tej historii jest trzecia reforma, która w 1794 roku w ogarniętą insurekcją kościuszkowska kraju zrównuje nasze stopy mennicze z pruskimi. Na pytanie, ile spośród wywiezionych za granicę 40 milionów złotych wróciło do kraju jako fałszywki postaram się odpowiedzieć już niebawem.

W ten oto sposób wraz z naszą dogorywającą państwowością następuje też kres tego przydługiego (zdaje sobie sprawę, ale tematyka szeroka) wpisu. Kolejna część sagi o fałszerstwach pruskich poświęcona będzie już w całości fałszywym monetom, ich nakładowi oraz praktycznym sposobom ich rozpoznania, więc może będzie krótszy… Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się doczytać to do końca J.



Podczas pisania tekstu wykorzystałem informacje zawarte w publikacjach Mieczysława Kurnatowskiego z roku 1886-1888 „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”, z rozdziału poświęconemu pruskim fałszerstwom z katalogu/albumu Parchimowicz/Brzeziński z tego roku „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” oraz z informacji przekazanych mi przez Rafała Janke. Zdjęcie fałszywej monety z puncą „PG” pochodzi z forum serwisu www.odkrywca.pl. + moja przeróbka , zdjęcie pruskich żołnierzy pochodzi (co widać) z serwisu Świdnica24.pl, filmik zmiany warty w Gdańsku pochodzi z serwisu Youtube.pl , zdjęcie pracowniczek fizycznych mennicy jest przedwojenne i przedstawia w rzeczywistości mennicę na ulicy Ząbkowskiej na Warszawskiej Pradze, której budynki znane są aktualnie jako Fabryka Wódek Koneser, więcej o tym można przeczytać na blogu blog  ; pozostałe zdjęcia wyszukałem usługą gogle grafika.

============================================================

Pruskie fałszerstwa monet SAP, część 3 – skala procederu + odróżniamy dwuzłotówki


Mamy za sobą już dwie największe objętościowo i najbogatsze w wiedzę teoretyczną części opisujące proceder fałszowania srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wiemy już, jaka była geneza i z grubsza mamy wiedzę o przebiegu samego zjawiska. Zatem do opisania pozostały mi już tylko najbardziej interesujące informacje, czyli owoce tej fałszerskiej działalności. W trzeciej części postaram się właśnie określić skalę zjawiska, przybliżone nakłady oraz źródła poznania falsów, które posłużą nam by na prostych przykładach rozpoznać monety fałszywe w celu odróżnienia ich od legalnych wyrobów mennicy w Warszawie. Dziś odróżnimy dwuzłotówki, dokładnie takie jak te ze zdjęcia poniżej J

Ok., zatem zacznijmy nasza opowieść od określenia skali zjawiska. W pierwszej części wskazałem już tekst z broszury NBP, który stanowił mój pierwszy drogowskaz do rozpoczęcia pracy nad tematem. Było tam napisane, że z 84 milionów monet wyprodukowanych do 1787 roku aż 80 milionów zostało wywiezione za granice. Jak wywiezione, to w domyśle głównie do Prus. Jak do Prus, to z pewnością po to, żeby je przetopić i wyprodukować nowe monety o mniejszej próbie srebra. Oczywiście nie wszystkie zostały przebite na polskie fałszerstwa. Powiem więcej, dalej udowodnię, że stosunkowo „niewiele” z przetopionych polskich monet spotkał taki los, gdyż większość zapewne posłużyła do bardzo zyskownej produkcji monet pruskich wybijanych w tych czasach w ogromnych nakładach. Trzeba pamiętać, że przemycone z Polski srebro było jednym z głównych źródeł zaopatrzenia mennic pruskich. I tu dochodzimy do meritum. Aktualne pytanie brzmi: ile z tych monet posłużyło, jako surowiec do produkcji fałszywych monet z polskimi znakami i powróciło do ojczyzny?

Nikt pewnie z wysoką dokładnością nie jest teraz tego w stanie określić, dokładne badania pewnie są jeszcze przed nami i zostawiam to naukowcom. Na dziś, „Na brudno”, na potrzeby tego bloga postaram się jednak ustalić przybliżoną skalę procederu. Dysponujemy już przecież w miarę konkretnym materiałem. Podstawowe dane uzyskaliśmy dzięki badaniom niemieckich naukowców, jakie opisałem w drugiej części. Możemy powiedzieć, że dokładnie znamy proces i skalę działania mennicy pruskiej. Przypomnę tylko, że na podstawie bardzo dokładnych ustaleń z materiałów z lat 1772-1773 wiemy, że mennice fałszowały polska monetę w tajemnicy, w nocy a produkcja jednej partii zajmowała około 1 tygodnia. Dodatkowo wiemy, że działano z częstotliwością średnio 1 raz w miesiącu i podczas jednego cyklu produkcyjnego wytwarzano monety o średniej wartości około 15 700 talarów. Możemy, zatem przyjąć, że opisana tu wartość cyklu produkcyjnego była maksymalna wartością i dla równego rachunku przyjmijmy, że średnio „za jednym zamachem” fałszowano monety o wartości 15 000 talarów. Wiemy, że proceder fałszowania trwał z różnym natężeniem nieprzerwanie minimum od 1770 roku i utrzymywał się aż do II reformy w 1787 roku. Daje to nam okres 17 lat do analizy. Bez wątpienia jednak można założyć, że największe i być może kluczowe dla określenia nakładów ilości fałszywych monet wybito w latach 1770-1773. Mamy na ten temat wiedzę ze źródeł polskich takie jak badania mennicze, dekrety władz informujące o fałszerstwach i ich wycenie oraz w końcu relacje z „pola walki gospodarczej” na przykład z Gdańska i miast Wielkopolski, które przytaczałem szeroko w 2 części sagi o fałszerstwach. Praktycznie wszystkie najważniejsze przypadki zarejestrowane przez stronę polską datowane są właśnie na cztery wyżej wspomniane lata. Ze strony niemieckiej posiadamy również opisane cykle produkcyjne datowane w tym okresie. Daje wiemy o roli, jaka w całym zamieszaniu pełnił Fryderyk Sylm, więc rok, 1770 jako data rozpoczęcia masowej produkcji wydaje się właściwa. Dodatkowo możemy wiemy przecież, że fałszowanie monet było rodzajem wojny gospodarczej króla pruskiego Fryderyka II mającej na celu osłabienie większego sąsiada. Tym samy po I rozbiorze, kiedy to już w 1773 roku Prusy uzyskały faktyczne zwierzchnictwo nad terenami, na których wprowadzano fałszywki do obiegu – zainteresowanie i skala procesu musiała znacznie osłabnąć. Wiemy, że na początku swoich rządów na terenach zajętych po rozbiorze prusacy, aby uzyskać przychylność i zbytnio nie drażnić lokalnych społeczności – stosowali metodę kija i marchewki. Przy czym kij był dawniej a teraz królowała „marchewka”. Można, zatem założyć, że dalsze akty gwałtownego zmuszania społeczności do przyjmowania fałszywej monety ustały na tych terenach całkowicie. Przyjmijmy, więc dla naszych obliczeń, że główny proces wytwarzania falsów na rynek polski trwał 4 lata (1770-1773).

Teraz idźmy dalej w naszych rozważaniach. Wiemy, że w wytwarzanie falsyfikatów zaangażowane były cztery mennice pruskie w miastach: Magdeburg, Berlin, Królewiec i we Wrocławiu (tu były bite też miedziane monety).To wszystko posłuży nam do próbnego oszacowania nakładów tych fałszerstw. Wiedząc, że jedna mennica przez miesiąc wytwarzała fałszywki warte około 15 000 pruskich talarów, możemy łatwo obliczyć ogólną wartość fałszerstw wytworzonych w ciągu czterech lat masowej produkcji. Cztery lata to 48 miesięcy, każdy po 15 000 talarów i razy 3,5 mennice (Wrocław bił też monety miedziane więc liczę go jak 50%). Tym samym, jako nasze maksimum możemy założyć, że wartość fałszerstw w tym okresie wyniosła razem 2 520 000 talarów pruskich (w tej walucie liczono produkcje i zyski). Przeliczając tę zawrotną sumę na naszą monetę, porównajmy zawartość srebra. I tak talar pruski w okresie 1772 – 1821 zawierał 16,68 grama czystego srebra vs talar SAP wybijany po 10 sztuk z grzywny kolońskiej, zawierał 23,38 grama. Tym samym można w przybliżeniu określić, że 1 talar pruski zawierał około 71,34% srebra zawartego w polskim. Oceniając jednak wartość trzeba by uwzględnić wagę i wartość miedzi, która była domieszką stopu metalu w obu monetach. Dla prostoty naszych obliczeń uwzględnijmy przy skali 1 talar pruski = 75% talara polskiego, co w przybliżeniu daje wartość talarowi pruskiemu, jak 6 złotych polskich SAP. Zatem finalnie 2 520 000 talarów po 6 złotych, to 15 120 000 złotych. To wyliczenie zawiera kilka założeń, więc może być obarczone trudnym do określenia błędem. Jednak na użytek bloga, moim zdaniem taka dokładność w zupełności wystarczy. Podsumowując, z wywiezionych i przetopionych w Prusach polskich monet o wartości 80 milinów złotych SAP, do produkcji fałszywek wykorzystano monety o wartości około 15 milionów. Zatem możemy przyjąć, że tylko niecałe 20% pozyskanych z polski monet srebrnych, posłużyło prusakom do produkcji falsów. Reszta została wykorzystana do produkcji monet pruskich, na przykład takich jak ta trzecia część talara pruskiego z mennicy w Berlinie na poniższym zdjęciu.
15 milionów fałszywej monecie srebrnej to wielka kwota rzucona na polski rynek musiała rzeczywiście wywołać kryzys gospodarczy, inflacje i przyczynić się do upadku XVIII wiecznej Polski. Ile w praktyce wśród tych 15 milionów złotych było poszczególnych typów monet? Jak wiemy prusacy fałszowali cztery główne rodzaje monet srebrnych: dwuzłotówki, złotówki, półzłotki i srebrniki. Fałszowane były wyłącznie trzy roczniki 1766, 1767 i 1768. Czyli dążąc do ustalenia jak mógł wyglądać rozkład ilościowy fałszywek, wiemy, że wartość 3 roczników spośród 4 rodzajów monet powinny złożyć się nam tę kwotę 15 milionów złotych. Obserwując rynek numizmatyczny trzeba przyznać, że ilość fałszerstw będących w obiegu (sprzedaży) nie jest duża. Badając aktualne aukcje w XXI wieku można nawet stwierdzić, że ilość monet „pruskich” jest znacznie mniejsza niż polskich w tych samych rocznikach… a same monety fałszywe jak na przykład opisywane dziś dwuzłotówki, są raczej rzadkie i trudne do zdobycia. Tłumaczę to tym, że fałszywki były przez społeczeństwo i ówczesne władze traktowane, jako monety pod wartościowe (tak istotnie było), więc w pierwszej kolejności i bez żalu zostały wywołane z rynku i przetopione w kolejnych latach. Dlatego ilość monet, w tym fałszywych dwuzłotówek, które przetrwały do dnia dzisiejszego jest stosunkowo mała. Bardziej dostępne i popularne są pozostałe fałszywe nominały, co po części może wynikać to z faktu, że wtopiły się dobrze w nasze kolekcje gdyż są trudniejsze do odróżnienia. Nie pomylę się pewnie pisząc, że większa część kolekcjonerów nie odróżnia fałszywek od oryginalnych monet SAP i traktuje te monety standardowo, również wyceniając ich wartość na rynku. Ale teraz nie o wartości a o ilości. Analizując dane z archiwów aukcji, można dojść do wniosku, że najliczniejszą grupą fałszerstw ilościowo są srebrne monety groszowe, potem plasują się złotówki w podobnej ilości jak półzłotki a najmniej liczne są dwuzłotówki. Zatem ile i jakie nominały składają się na nasze 15 milionów w fałszywej monecie? Dla celów dzisiejszego wpisu przyjmę ilości na podstawie obserwacji ilości występowania fałszywek w sprzedaży. I tak określam, że w przebadanej grupie 65 monet fałszywych dostępnych w archiwum aukcji występuje następujący rozkład ilościowy: 46% srebrników, 25% złotówek, 22% półzłotków i 8% dwuzłotówek. Zatem teoretycznie nasze 15 milinów w fałszywych monetach mogłoby wyglądać tak jak w tabeli poniżej.


Nominał
Wartość w złotych polskich
Szacowany rozkład ilości w %
Ilość w sztukach
Wartość w złotych polskich
1 grosz
0,25
46%
11 200 615
2 800 154
2 grosze
0,5
22%
5 226 954
2 613 477
4 grosze
1
25%
5 973 662
5 973 662
8 groszy
2
8%
1 866 769
3 733 538
24 268 000
15 120 831

Jest to pierwsza znana mi próba zmierzenia się z tematem wyznaczenia rozkładu, nakładu i ilości fałszywek. Zakładam na dziś, że skala pruskich falsyfikatów wynosiła ponad 24 milionów egzemplarzy o wartości nominalnej ówczesnych 15 milionów polskich złotych. Pozostaje jeszcze do określenia ich wartość rynkowa, gdyż jak wiemy zawartość kruszcu w tych fałszywkach była znacznie poniżej norm. Może okazać się przy okazji, że aby uzyskać 100% pewności, co do przyjętej klasyfikacji potrzebne będą badania składu monet, które wykażą zaniżoną próbę srebra.  Dokładniejsze określenie liczby fałszerstw oraz ich podział na nominały i roczniki wymaga również wnikliwszego zbadania, które dopiero planuje przeprowadzić w tak zwanej „bliżej nieokreślonej przyszłości” J. Jak wiadomo ogromna większość tych monet (i innych też) została wywołana z rynku w kolejnych latach i okresach, zatem ilość, jaka przetrwała w niezmiennej postaci monet do naszych czasów jest niemożliwa do dokładnego ustalenia, można się jednak pokusić o przybliżone szacunki. Dziś nie mam wystarczających danych żeby na ten temat zbyt dokładnie dyskutować, zatem zatrzymam się w tym miejscu by nie formułować tez, których nie jestem w stanie udowodnić.

Teraz zajmijmy się tematem metod i sposobów odróżniania monet pruskich od oryginalnych. Na początek mała dygresja. Jak słyszymy fałszerstwo to przed oczyma mamy monety widocznie różniące niższą, jakością wykonania a często również danymi metrycznymi, takimi jak waga czy średnica. Niczego takiego nie znajdziemy w wyrobach pruskich. Po mimo tego, że monety SAP charakteryzują się (jak wiadomo) wysokim poziomem artystycznym i produkowane były w praktycznie nowej mennicy, nowoczesnymi narzędziami/metodami, to jasno trzeba stwierdzić, że monety fałszywe nie odstają od oryginałów na tym polu. Jak wiemy one również były produkowane w nowoczesnych pruskich mennicach, których poziom produkcji niekiedy nawet przewyższał warsztat warszawski. Nie bez znaczenia jest również doświadczona kadra niemieckich specjalistów, którzy od pokoleń trudnili się tym zawodem i zgłębiali tajniki wytwarzania monet pracując w zachodnich mennicach. Przypomnę, że „nasi” specjaliści byli tez sprowadzeni z zagranicy, więc poziom, standardy i metody pracy były zapewne podobne, bo zaczerpnięte przecież z tego samego źródła, czyli z pruskich mennic. Stąd blisko do wniosku, że wyjątkowo w przypadku tych falsów, jedną z cech charakterystycznych może być nawet nieco lepsze i dokładniejsze wykonanie niż oryginałów. Samo w sobie to dosyć ciekawy wniosek, który mam nadzieje potwierdzę na przykładach w dalszej części wpisu.

Ok., skoro wiemy, że monety fałszywe będą trudne do odróżnienia z powodu widocznego na 1 rzut oka odmiennego stylu wykonania oraz cech metrycznych to pozostaje nam się skupić na znaleźnemu istotnych, choć drobnych różnic, które pomogą nam odróżnić ziarno od plew. Tu zaproponuje dwa główne źródła. Po pierwsze informacje „z epoki” zaczerpnięte z dekretów Rady Menniczej, która w tym okresie wyłapywała fałszerstwa, charakteryzowała je i opisywała a następnie tę wiedzę rozpowszechniała po kraju. To bardzo ważna grupa informacji i zaczerpniemy z niej pełnymi gośćmi. Drugą grupą danych będą obserwacje i ustalenia poczynione w naszych czasach i dotyczące wykrytych różnic, głównie w puncach i liternictwie. Nie będę jednak ich tu teraz wymieniał. Proponuje układ nominałowy, czyli zaczniemy od najbardziej wartościowej fałszowanej monety i na konkretnych przykładach wspólnie znajdziemy te różnice. Czas na dwuzłotówki.

Pruskie fałszerstwa dwuzłotówek SAP 

Dwuzłotówki były największym nominałem fałszowanym przez prusaków na masowa skalę. W tamtych czasach była to wartościowa moneta SAP, więc jak już wyżej ustaliliśmy liczba fałszywych monet wprowadzonych do obiegu nie mogła być zbyt wysoka, co potwierdzają moje wyliczenia zawarte w tabeli powyżej. Fałszywe dwuzłotówki są stosunkowo łatwe do odróżnienia. Znane fałszerstwa ośmiogroszówek generalnie dotyczą monet z trzech roczników. Ze zbadanych egzemplarzy można wyciągnąć wniosek, że roczniki 1766 i 1767 były fałszowane znacznie częściej i tych monet jest na rynku najwięcej. Kolejny rocznik, czyli 1768 były również fałszowany jednak monety z tymi datami nie występują niezwykle rzadko (znam jedną sztukę). Skąd, zatem wiemy, które monety są fałszywe? Po pierwsze mamy teksty Uniwersałów Komisji Skarbu Koronnego, w których charakteryzowano monety fałszywe. W dwuzłotówkach zwracano uwagę na znacznie zaniżoną próbę srebra. Badanie przeprowadzone w 1771 roku wykazało, że w aresztowanych fałszywych dwuzłotówkach ilość srebra była znacznie zaniżona a ich wartość określona na nie więcej niż 33 grosze miedziane, czyli byłe warte około połowę swojej wartości nominalnej. Jeśli zaś chodzi o różnice widoczne i pozwalające odróżnić monety fałszywe, to głównie zwracano uwagę na odmienny  rant, który w fałszywkach był grubo karbowany i ostro zakończony, co w czasach SAP było łatwe do rozpoznania gdyż monety oryginalne maja rant ozdobny składający się z misternego wzoru roślinnego. Analizując rant posiadanego przez mnie egzemplarza fałszerstwa nie jestem jednak tak pewien jak autorzy uniwersałów. Rant mojego fałszywego egzemplarza wygląda, co prawda na wykonany niestarannie, karbowanie jest stosunkowo płytkie – jakby tylko nacięte, ale jakoś nie zauważam opisanych w uniwersale ostrych krawędzi. Oczywiście może to wynikać z obiegu, jakiemu poddany była moneta. Po porównaniu rantu z oryginalna monetą jakoś nie przekonuje mnie ten argument i osobiście nie uważam go za ważny, szczególnie dla nas kiedy do porównań w archiwach aukcji nie dysponujemy zdjęciami rantów. Odkładam, więc to na półkę, między bajki J Poniżej na zdjęciu prezentuje dwa ranty monet, fałszywej i prawdziwej.


Rant jak wiadomo stanowi dla nas trzecia stronę monety, która przez lata była jakby mniej istotna. Doskonale świadczą o tym ostatnie nasze odkrycia nowych odmian dwuzłotówek z ostatnich lat SAP, które właśnie zostały wyznaczone dzięki odmiennym rantom. Znacznie łatwiejszym sposobem odróżnienia dwuzłotówek są inne podstawowe cechy, które są widoczne znacznie bardziej niż rant. Najważniejszym drogowskazem dla wyznaczenia standardu fałszywej dwuzłotówki jest fakt, że znamy dwuzłotówkę oznaczona puncą „PG”, która jak już wiemy po lekturze poprzedniej części była używana przez urząd do znakowania pruskich fałszywek. Dlatego tez po przejrzeniu większej ilości monet, z całą pewnością możemy na własny rachunek znaleźć zbiór cech, które odróżnią fałszywki od oryginałów. Otóż na awersie naszym czynnikiem będzie portret króla a na rewersie będą odmienne „pruskie” orły, których punc użyto właśnie w dwuzłotówkach. Na początek wizerunek królewski. Poniżej prezentuje awersy dwóch dwuzłotówek z 1766 roku. Jedna z nich jest fałszywa, zgadnij, która J

To nie było trudne zadanie, bo była mała podpowiedź J
Po dłuższym treningu i obejrzeniu wielu monet już na pierwszy rzut oka można rozpoznać fałszywy portret króla. Jednak nawet mniej doświadczeni pasjonaci po porównaniu obu awersów dochodzą do wniosku, że w jednym z nich „jest coś dziwnego, co nie pasuje” do innych znanych wizerunków Stanisława Augusta Poniatowskiego umieszczanych na monetach w tym okresie. Ja zwracam uwagę na „orli nos” króla, nieco dłuższą szyję oraz bujniejsze pukle peruczki. Ale jestem pewien, że tych różnic jest więcej i wszystkie składają się na to że wizerunek jest nieco inny niż na oryginalnych monetach. Jak wiemy nasz władca znał się i interesował mennictwem a wzory monet zatwierdzał osobiście. Nie jest, więc niczym dziwnym, że w odniesieniu do swojego wizerunku wyrażonego na monetach był bardzo wymagający i nie przepuściłby żadnego stempla z odmiennym wzorem od zatwierdzonego. Stąd widoczne różnice są łatwe do określenia, jako charakterystyczne dla fałszywych dwuzłotówek z tego okresu.

 Dużo konkretniejsze różnice występują na rewersie i są to powtarzalne cechy, które charakteryzują i demaskują produkty z pruskich mennic. Głównym czynnikiem na podstawie, którego może rozróżnić dwuzłotówki jest odmienny orzeł. To bardzo dobrze widoczna różnice w kształcie, zwierzak pruski jest wyraźnie większy, ale za to smuklejszy, taki trochę jakby „wychudzony” J. Ma inne skrzydła, ogon, koronę… generalnie cały jest inny. Co ważne orzeł ten występuje w niemal takiej samej formie w każdym z roczników dwuzłotówki w okresie 1766-1768, zatem już po tej prostej różnicy możemy określić fałszerstwo. Poniżej prezentuje orły „pruskie” w porównaniu do oryginalnych polskich.


Dodatkowe cechy wymieniane w katalogu autorów Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” to odmienny otok korony nad tarcza herbową. W katalogu jest zdjęcie takiego otoku – a właściwie trzeba by napisać - „pruskiej podstawy korony”, której cechą główną jest to, że zbudowana (wysadzana) jest z wielu kamieni. Jednak dla mnie to cecha drugoplanowa i użyteczna jedynie w egzemplarzach w bez justunku lub bardzo dobrym stanie zachowania, które posiadają wyraźne szczegóły korony. Większość monet nie posiada tych cech na tyle wyraźnych żeby były praktycznie wykorzystywane do oceny oryginalności. Kolejną cechę na podstawie, której możemy wyróżnić fałszywą dwuzłotówkę dodaje Rafał Janke. Pan Rafał zaobserwował, że można do tego wykorzystać krój litery „M” występującej zarówno na awersie jak i rewersie. Otóż w monetach fałszywych środkowa część monety dochodzi do połowy wysokości litery zaś w oryginalnych sięga aż do dołu. Trzeba przyznać, że to ciekawa obserwacja. Powyżej prezentuje zdjęcie, na którym ta różnica jest dobrze widoczna i łatwa do wykorzystania. Tu musze jednak dodać, że trzeba uważać, bo ta cecha nie potwierdza się tylko dla monet dwuzłotowych z lat 1766-1767. W dwuzłotówkach z rocznika 1768 oraz na innych srebrnych nominałach „pruskie M” pojawia się również na oryginalnych monetach, przez co nie może być wykorzystywane, jako dominująca cecha służąca do odróżniania na przykład fałszerstw na przykład półzłotków. Ale o tym napisze dokładnie później. Generalnie dla dwuzłotówek 1766-1767 jest moim zdaniem bardzo przydatna.

Podsumowując dwuzłotówki, główne cechy pozwalające łatwo odróżnić fałszywe monety od oryginalnych można zawrzeć i wymienić w punktach:
AWERS: odmienny wizerunek króla, odmienna litera „M”
REWERS: odmienne orły, odmienna podstawa korony, odmienna litera „M”

To wystarczająca ilość cech, która z łatwością pozwoli każdemu amatorowi mennictwa okresu SAP na własnoręczne wyróżnienie fałszywek w swoich zbiorach lub na oferowanych aukcjach. Jeśli zdecydujemy się posiadać „pruską dwuzłotówkę” to możemy teraz to zrobić świadomieJ
Ja oczywiście daję dobry przykład i zbieram fałszywe monety z epoki (w tym pruskie) i traktuje je co najmniej na równi z oryginalnymi monetami SAP. Jedno, o co proszę czytelników, to analiza swoich zbiorów pod tym katem i właściwe rozpoznanie oraz opisanie monet. Szczególnie, że istnieje prawdopodobieństwo zbliżone do pewności, że niektóre roczniki i nominały pruskich fałszerstw są znacznie rzadsze od ich oryginalnych odpowiedników. Ale zbadaniem tego stanu rzeczy, tak jak już powyżej pisałem zajmę się w przyszłości. 

W najnowszym katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński, fałszywe dwuzłotówki SAP produkcji pruskiej wymieniane są i opisane jak każda inna odmiana. W roczniku 1766 moneta pruska 8 groszowa oznaczona została, jako odmiana 24.a5 i wymieniona „w środku” pozostałych odmian tego rocznika (opisano ich aż 12!). Moneta fałszywa z rocznika 1767 opisana została, jako 24.b2 i jest jedna z pięciu odmian dwuzłotówek w tym roczniku. Najciekawiej jest znów na końcu, otóż w katalogu nie ma informacji o fałszywej dwuzłotówce z rocznika 1768. Pomimo opisania aż 10 różnych odmian tej monety, autorzy nie zdecydowali się wyznaczyć odmiany monety pruskiej. Świadczy to albo o tym, że odróżnienie dwuzłotówek wcale nie jest takie łatwe albo tez o tym, że nie udało się im spotkać takiej monety. Moim skromnym zdaniem, prawdziwym tropem jest problem w odróżnieniu monet, gdyż na przestrzeni trzech opisywanych lat 1766-1768, za rządów Fryderyka Sylma mennica warszawska dokonywała korekt wyglądu polskiego godła.  Co bezpośrednio przekłada się na istniejące różne typy punc orłów wykorzystywanych do produkcji oryginałów. Tym samym niektóre orły są dość niebezpiecznie zbliżone do pruskich i w roczniku 1768 można mieć kłopoty. My jednak pokażemy taką monetę, co zaowocuje dodaniem do katalogu kolejnej odmiany. Nasza pruska dwuzłotówka z roku 1768 oznaczona będzie tradycyjnie kolejnym wolnym numerem i znakiem zapytania, – zatem poniżej przedstawiam kolejną nową odmianę – tym razem nazywaną 24.c10?

Tradycyjne podsumowanie. Pokazuje wszystkie trzy znane mi typy i odmiany pruskich dwuzłotówek. Używam nomenklatury z najnowszego katalogu. Nie badałem jeszcze tych roczników, więc brak informacji o nakładzie i stopniu rzadkości tych odmian, co do czasu uzupełnienia danych zapisuję skrótem tbc (to be confirmed).

FAŁSZYWE PRUSKIE DWUZŁOTÓWKI SAP 1766-1768

1) 24.a5 – rocznik 1766
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL:1766


Szacowany nakład łączny nominału = 1 866 769
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

2) 24.b2 – rocznik 1767
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL.1767

Szacowany nakład łączny nominału = 1 866 769
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

3) 24.c10? – rocznik 1768
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL.1768


Szacowany nakład łączny nominału = 1 866 769
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

Na dziś to tyle wrażeń. Dzieki uprzejmosci Pana Rafała Janke, który przekazł mi zdjęcie fałszywej dwuzłotówki z 1768 - dodaliśmy właśnie kolejną nieopianą odmianę 24.c10? do najnowszego katalogu. Można zatem uznać, że "odkrywcą" w dzisiejszym odcinku jest własnie Pan Rafał, gratuluję wiedzy J

Kolejne nominały i monety fałszywe odróżnimy w kolejnym odcinku, na który gorąco zapraszam. Już cieszę się na ten odcinek, ponieważ szczególnie złotówki pruskie to jedne z moich ulubionych monet z czasów SAP. Może dla tego, że tak ja też są w stolicy, lecz nie pochodzą z Warszawy. Trzeba przyznać jednak, że „dają radę”, bo w końcu przez 250 lat udawały, że są oryginalnymi warszawiakami – takie numizmatyczne „słoiki” J

Dziękuje wszystkim za doczytanie do tego miejsca i do zobaczenia już za niedługo J

W artykule wykorzystałem informacje i zdjęcia z archiwum WCN, z katalogu Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz udostępnione mi przez Pana Rafała Janke.   


========================================================================


Pruskie fałszerstwa monet SAP część 4 - aniołki i dziobaki, czyli odróżniamy złotówki

Teraz to się dopiero porobiło! Cała kolekcjonerska brać żyje ostatnimi czasy tropieniem fałszerstw polskich monet. Można ta całą gorączkę podsumować sentencją, która zawsze się sprawdza, – „jakie czasy taka numizmatyka”. Fałszerstwa i kopiowanie monet stało się dla Sił Ciemności bardzo intratnym zajęciem, więc i nie dziwota, że coraz więcej miłośników monet wstępuje w szeregi Sił Dobra i walczy z tym fałszerskim procederem J Jak zwykle trochę popłynąłem, ale czyż się mylę?  Doskonałym przykładem bitwy „dobra ze złem” jest blog Gabinetu Numizmatycznego Dariusza Marciniaka, który TUTAJ walczy z fałszerstwami monet królewskich i II RP. Mnożą się też wątki na opiniotwórczych forach numizmatycznych, gdzie odbywa się wielce ożywiona dyskusja w celu wykrycia i opisania fałszerstw. Dla przykładu bardzo ciekawe miejsce na na forum TPZN.pl. TUTAJ oraz drugie na forum monety.pl  TUTAJ .Czytając te wszystkie informacje, trochę mam wrażenie, że swoim blogiem również wpisuje się w ten trend a może nawet sam kiedyś poruszyłem jakiś mały kamyk, który wywołał większą lawinę zainteresowania. Co prawda nasze „pruskie fałszywki” to są te „dobrze urodzone”, bo pochodzą z epoki i akurat z tego powodu warto je zbierać i posiadać. Ale na pewno dobrze jest to robić świadomie a nie dowiadywać się o tym, że posiada się falsa po czasie z drugiej ręki. Dopóki potrzebna jest wiedza, dopóty potrzebni będą jej poszukiwacze i badacze. Ja jestem tylko pasjonatem-amatorem i cały czas się uczę, ale fajnie jest się czasem poczuć, osobą która żyje w numizmatycznym mainstreamie J


A teraz wracamy z pierwszych stron gazet i kierujemy się do srebra SAP. Kolejna odsłona podróży przez pruską myśl fałszerską w drugiej połowie XVIII wieku. Tym razem zajmiemy się złotówkami, które jak wyestymowałem w poprzednim odcinku, w latach 1770-1773 stanowiły największą wartościowo grupę monet srebrnych spośród wszystkich (czterech) fałszowanych nominałów. Moje szacunki mówią o prawie 6 milionach sztuk fałszywych złotówek, zatem można powiedzieć, że była to jedna z podstawowych monet SAP, jaką fałszowali Prusacy. Analizując tabelę opracowaną przez niemiecka badaczkę Elke Bannicke zamieszczoną w najnowszym katalogu monet okresu SAP autorstwa duetu Parchimowicz – Brzeziński  „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, możemy stwierdzić, że w tylko wciągu okresu 12 miesięcy (od września 1771do września 1772) pruskiej działalności, na 25 cyklów produkcyjnych fałszywej mennicy, aż 14 zawierało w sobie bicie fałszywych złotówek. Co ciekawe gdzieś w połowie 1772 roku zaniechano bicia złotówek i „palmę pierwszeństwa” zaczynały przejmować półzłotki. Może to świadczyć o tym, że fałszywe złotówki były wtedy już skuteczniej rozpoznawane i wywoływane z polskiego obiegu, co sprawiło, że ich wprowadzanie było dla pruskich pośredników coraz trudniejsze.  Potwierdzałoby to fakt, że fałszywe złotówki zostały zauważone najwcześniej, toteż były siłą rzeczy najczęściej badane przez Komisję Menniczą, zostały dzięki temu najlepiej opisane i udokumentowane. Mogło to spowodować zaprzestanie lub zmniejszenie częstotliwości fałszowania 4groszówek i przełożenie nakładu na produkcje fałszywych półzłotków.

A teraz przenieśmy się do czasów SAP, w których natknięto się na fałszywe złotówki po raz pierwszy i prześledźmy, jakie podjęto działania. Mieczysław Kurnatowski w publikacji „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego” opublikowanej w latach 1886-8 w Zeszytach Numizmatycznych napisał tak, cytuję: „Dnia 15 października (1770 – dopisek autora) donoszą z Wielkopolski i ziem pruskich, że pojawiły się tamże fałszywe… złotówki z roku 1766 i 67. Fałszywe złotówki tem się różnią od prawdziwych, że maja liczby lat bardziej od siebie oddalone, karby na obrączkach są przeciwnie zrobione tj. od prawej ku lewej stronie, na stronie odwrotnej litery F.S. stykają się z laurem, a znajdują się też z roku 1767 takie, jak się z własnoręcznej notatki króla dowiadujemy, w których przedostatnia cyfrę 6 można wziąć za 6 i za razem za 9, gdyż przez pomyłkę 6 była odwrotnie wybita, a następnie poprawiona, zatem można czytać 1797… Podług próby robionej przez Schroedera 180 zł. Takiej fałszywej monety ma tylko wartość 100 zł ”. Zadziwiające ile z tego krótkiego fragmentu jesteśmy w stanie wyciągnąć informacji. Wiemy, kiedy wykryto fałszerstwo, wiemy gdzie pojawiły się monety, mamy instrukcje jak je odróżnić od prawdziwych, wiemy, że sam król się tym tematem zainteresował oraz to, że zbadał je w mennicy generalny probierz i w efekcie poznano ich prawdziwą wartość. Wiele danych z jednego wycinku tekstu.

Nie można powiedzieć tez, że nic z tym nie zrobiono, wręcz przeciwnie. Można się domyślać, że monety zbadane przez probierza generalnego Schroedera zostały oznakowane puncą „PG” i rozesłane do komór celnych, jako materiał porównawczy do wyłapywania fałszywek próbujących przekroczyć granice kraju. Powyżej prezentuje świetnie wybitą, praktycznie bez obiegową złotówkę SAP z 1767 roku oznaczoną puncą probierza generalnego. Badanie fałszywych monet zlecano mennicy warszawskiej kilkukrotnie. Zawsze po takim badaniu tworzono uniwersały, w których ogłaszano jak rozpoznać fałszerstwa oraz co ważniejsze dla ludności, która musiała posługiwać się fałszerstwami w codziennym handlu - publikowano oficjalny kurs fałszywej monety. Szczegółowe informacje, jakie posiadam na ten temat są autorstwa Rafała Janke, który jako pierwszy (przynajmniej według mojej wiedzy) dotarł do źródeł badając archiwa Biblioteki Czartoryskich. To tam właśnie znajdują się rękopisy oryginalnych tekstów uniwersałów Komisji Menniczej, które opisywał w powyższym tekście Kurnatowski. Na podstawie doniesienia z Wielkopolski z dnia 15 października 1770 roku, które analizujemy powyżej, Kommissya Reczy Pospolitey Skarbu Koronnego wydała dnia 25 października „Uniwersał o Monecie”, w którym podała do wiadomości opinii publicznej oficjalne ostrzeżenie i najważniejsze informacje o fałszerstwach wraz z komentarzem. Co ciekawe komentarz dotyczy wyceny fałszywej złotówki (na 19 groszy miedzianych) oraz zbiór zakazów, nakazów i kar, jakie poniosą ci, którzy w fałszerskim procederze uczestniczą. Analizując kolejne dokumenty wyszukane i opracowane przez Rafała Janke można stwierdzić, że z biegiem czasu fałszywa pruska moneta zawierała coraz mniej srebra i co kolejny uniwersał polskiej komisji była wyceniana coraz niżej. Wycena pierwszych fałszywych złotówek wyprodukowanych przez prusaków w 1770 roku wynosiła 19 groszy miedzianych, potem te wyłowione z obiegu w roku 1771 wyceniano już na 16 groszy a według uniwersału z marca roku 1772 wartość fałszywej pruskiej złotówki wyceniono na zaledwie „14 groszy bez szeląga”. Wynika z tego pośrednio, że król Fryderyk II widząc zapewne, że bicie falsów uchodzi mu na sucho, wyprzedził po raz kolejny swoje czasy i rozpoczął planową operacje maksymalizacji swoich zysków - jak rasowy kapitalista J

A teraz przejdźmy płynnie od ogółu do szczegółu i na przykładach zobaczmy, czym tak naprawdę różnią się monety fałszywe od prawdziwych oraz nauczmy się je odróżniać. Nie jest to żadne wiedza tajemna, gdyż różnice są widoczne gołym okiem i z tego, co się zdążyłem zorientować nie stanowią żadnej tajemnicy dla bardziej doświadczonych amatorów monet okresu SAP. Informacje podstawowe są takie. Fałszowano złotówki z roczników 1766 i 1767. Na próbie 33 monet, jakich zdjęcia zgromadziłem w swoim archiwum, mogę tez stwierdzić, że około 1/3 falsów jest z rocznika 1766 a 2/3 reprezentuje rocznik 1767. To dość istotna informacja, szczególnie jak się ją doda do danych, które zaprezentuje poniżej wyznaczając kilka odmian, uwaga… w roczniku 1766. Można, zatem „na skróty” stwierdzić, że fałszywe złotówki z 1767 są raczej popularne a te z 1766 warte większej uwagi.Przejdźmy do analizy porównawczej zgromadzonego materiału numizmatycznego (brzmi lepiej niż popatrzmy chwilę na monety J) . Na początek strona z królem. Awers fałszywych monet różni się wyraźnie portretem królewskim od monet prawdziwych. Mamy dwa rodzaje fałszywego wizerunku Stanisława Augusta, oba prezentuje poniżej wraz z moneta oryginalną.


Pierwszy typ fałszywego oblicza Stanisława Augusta Poniatowskiego nazywam na swój użytek „aniołek” i wyławiam go spośród oryginałów nawet po tzw. ciemaku J  Co brał artysta tworzący ten wizerunek na stemplu doprawdy trudno stwierdzić. Dość powiedzieć, że nie jest to zbyt udana kompozycja i może być z pewnością inspirowana motywami kościelnych aniołków. Stawiam orzechy przeciw talarom, że pruski medalier był fanem dzieła Rafaela Santi „Madonna Sykstyńska”, które być może nawet widział na własne oczy zdobywając z prusakami Drezno (August III Sas zakupił obraz w 1754 roku i umieścił w galerii w Dreźnie) i tak się rozmarzył tworząc swój stempel, że niechcący zaczerpnął z malarstwa. Mogło to wyglądać nawet tak, jak nieudolnie wizualizuje poniżej J

 Co ciekawe autorzy najnowszego katalogu wyróżnili jeszcze jeden typ awersu, nazywając go nawet szumnie „odmianą”. W katalogu określono, że w typie awersu zwanego przez mnie „aniołkiem” w roczniku 1766 występują obok siebie dwie odmiany. W jednej z nich „loczki aniołka” dotykają liter a w drugiej nie dotykają. Jednak ja nie jestem fanem wyznaczania dodatkowych odmian i wariantów w ramach różnic charakteryzujących się wzajemnym przesunięciem rysunków wglądem siebie i napisów otokowych (SAP to zdecydowanie nie III RP żeby badać milimetrowe różnice). Dobrze przyjrzałem się tym rewelacjom. Po przebadaniu próby fałszywych złotówek stwierdzam, że jest to „odmiana” wynaleziona na siłę i nie rekomenduję jej dalszego uznawania. Spotkałem, bowiem takie stemple falsów, w których „loczki aniołka” tak ułożyły się do liter, że co prawda ich nie dotykają, ale zupełnie jakby z innych powodów gdyż litery są odmiennie ułożone względem królewskiej głowy. Proszę spojrzeć na egzemplarze poniżej, w każdym portret fałszywego „króla aniołów” jest inaczej położony względem napisów otokowych i jak na tej bazie można w ogóle wyznaczać jakiejś odmiany. Proponuje dać sobie z tym spokój, odmiana jest jedna, a zmienne ułożenie świadczy o kolejnym z wielu stempli, które zapewne były wykorzystane do produkcji kilku milionowego nakładu tych falsów.
Drugi typ fałszywego oblicza Najjaśniejszego Pana jest identyczny z tym, jaki pojawiał się na ostatnio przez mnie opisanych dwuzłotówkach, na swój użytek nazywam go „dziobak” od dużego haczykowatego nosa, jakim się charakteryzuje. Zainteresowanych opisem różnic odsyłam do mojego artykułu z zeszłego miesiąca. Dla niecierpliwych mogę od razu stwierdzić, że jest to „ten rzadszy” portret. Udało mi się go zaobserwować zaledwie na 4 monetach (12 % próby).  

Jak pamiętamy z tego, co już pisałem powyżej, autorzy uniwersałów preferowali zwracać uwagę na pisownie daty, na inicjały FS przylegające do wieńca oraz na jedną pewnie bardzo praktyczną różnicę do stosowania w epoce, kiedy jeszcze te monety obiegały, jaką był kierunek, w jakim jest karbowany rant. Jak pamiętamy ten fałszywy od góry (cokolwiek to znaczy) był karbowany „od prawej strony z góry na ukos ku lewej na dół idą”. Rant wydawałby się najlepszy, lecz z przyczyn, że rzadko jest fotografowany nie mam wystarczającej ilości materiału do porównań i nie bedę tego analizował, skupie się tylko na rewersie.

OK. a zatem rewersy. Generalnie rewersy też różnią się wyraźnie od monet oryginalnych. Sam styl, krój i wielkość użytych liter /liczb, chociaż interpunkcyjnie bezbłędny i podobny do oryginału jest wyraźnie „niemiecki” coś jakby był pisany niemieckim gotykiem. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. Ale naszego badania i odróżniania nie będziemy opierać na moich wrażeniach a wręcz przeciwnie wykorzystamy do tego różnice opisane w epoce plus dodamy cos extra od siebie. Poniżej prezentuje 4 główne odmiany rewersów złotówek SAP, jakie można spotkać w rocznikach 1766 i 1767 (bez uwzględnienia różnic w interpunkcji i wielkości liter). Trzy są oryginalne a jeden rewers należy do pruskiego falsa, proszę samemu odnaleźć prusaka i spróbować określić główne różnice.


I jak, różnią się dość wyraźnie? Oczywiście to tylko cztery przykładowe monety, trzeba by zobaczyć ich więcej żeby wyrobić sobie swoje zdanie na ten temat. Nie bez znaczenia jest też fakt, że oryginalne złotówki z 1766 i 1767 też charakteryzują się kilkoma odmianami i wariantami stempli, zatem pruskie falsy należy odróżniać nie tylko od „jednego wzorca oryginalnej monety”, lecz niestety też od pozostałych wariantów polskich oryginałów. Z drugiej strony nie wszystkie różnice, jakie wymienione zostały w uniwersałach w epoce mogą być zastosowane w praktyce. Mam tu na myśli na przykład fakt, że podczas badania spotkałem oryginalne złotówki których inicjały F.S. dotykały do wieńca na rewersie, co jak pamiętamy miało by wskazywać na falsa. Ale dziś nie o oryginałach, więc skupmy się na prusakach i znajdźmy takie cechy, które porównane z jakąkolwiek inną złotówką będą wskazywać bezbłędnie, że mamy do czynienia z krecią robotą. Jak w przypadku dwuzłotówek wyraźnych różnic, na które ja osobiście zawsze zwracam uwagę jest kilka, część z nich już wymieniłem, powyżej więc nie będę się powtarzał. Do tego, co napisałem można dodać kolejne, jak na przykład wizerunek herbu Poniatowskich „ciołka”, który na prusakach patrzy się w bok a na oryginałach ma wzrok skierowany prosto, różnice w koronie czy też w wielkości pola herbowego i tak dalej…

Proponuje użyć cechy uniwersalnej. Oczywiście tak samo jak w przypadku dwuzłotówek będą to orły. To się zawsze sprawdza, ponieważ te pruskie są na tyle specyficzne, że łatwo można je wyłowić spośród całej masy innych złotówek. Przy okazji proszę zwrócić uwagę, że odmiany wariantów oryginalnych złotówek, które pokazałem powyżej tez różnią się orłami, więc w ten sposób mamy nie tylko użyteczną cechę do odróżnienia falsów, ale także możemy sobie oddzielić poszczególne odmiany oryginałów. Żeby nie było nieporozumień, to poniżej prezentuje większe zdjęcia poszczególnych odmian orłów z rewersów złotówek 1766 i 1767 oraz porównuję je z monetami pruskimi.

Jak widać pruskie orły są praktycznie identyczne w obu rocznikach i łatwo można je odróżnić od tych wybitych na oryginalnych złotówkach. W 1766 i 1767 mamy po dwa oryginalne odmiany orłów oraz jeden pruski. Nic prostszego na dziś nie można wymyśleć. Tak samo pomyśleli panowie Parchimowicz/Brzeziński i w najnowszym katalogu monet SAP, również na ten element zwrócili uwagę, jako decydujący.

Kolejną zmienną jest fakt, że w ramach rocznika 1766 mamy również dwie odmiany rewersów pruskich złotówek. Odmiany te różnią się od siebie nieznacznie, ale widocznie i zostały też odnotowane w katalogu. Różnica polega na wielkości liter i cyfr, – zatem mamy wariant z większymi i mniejszymi cyframi. Poniżej poglądowo pokazuje oba warianty.
Różnice w wielkości cyfr i liter są widoczne gołym okiem, więc nie ma co więcej pisać.

Tradycyjne na koniec zamieszczam podsumowanie, w którym pokazuje wszystkie znane mi odmiany pruskich złotówek. Tak jak napisałem już wyżej, w najnowszym katalogu wyznaczono jeszcze dodatkową, odmianę w roczniku 1766 z „loczkami aniołka, które dotykają napisów”, której nie uznaje, więc ją pomijam. Jak zwykle w zestawieniu używam nomenklatury z najnowszego katalogu.  Pomimo tego, że nie wyznaczam szacunkowego stopnia rzadkości poszczególnych odmian – dodaje jednak w tabelce poniżej, informacje o liczbie monet danej odmiany, jaką odnotowałem podczas badania z próby 33 monet.

REWERS/AWERS
ANIOŁEK 1766
DZIOBAK 1766
ANIOŁEK 1767
DUŻE CYFRY I LITERY
18%
12%
61%
MAŁE CYFRY I LITERY
9%


Generalnie jak widać w tabelce, pruskie falsy w roczniku 1767 są znacznie bardziej popularne niż te z 1766. Dodatkowo w rzadszym roczniku występują 3 odmiany, wnioski proszę wyciągnąć we własnym zakresie J

FAŁSZYWE PRUSKIE ZŁOTÓWKI SAP 1766-1767

1) 19.a9 – rocznik 1766 – ANIOŁEK/MAŁE CYFRY I LITERY
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL:1766
Szacowany nakład łączny nominału = 5 793 662
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = 9%
Szacowany stopień rzadkości = tbc


2) 19.a7 – rocznik 1766 – ANIOŁEK/DUŻE CYFRY I LITERY
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL:1766
Szacowany nakład łączny nominału = 5 793 662
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = 18%
Szacowany stopień rzadkości = tbc

3) 19.a8 – rocznik 1766 – DZIOBAK/DUŻE CYFRY I LITERY
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL:1766
Szacowany nakład łączny nominału = 5 793 662
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = 12%
Szacowany stopień rzadkości = tbc

4) 19.b3 – rocznik 1767 – ANIOŁEK/DUŻE CYFRY I LITERY
Awers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Rewers: napis otokowy XL EX MARCA (F-S/8.GR.) PURA.COL:1766
Szacowany nakład łączny nominału = 5 793 662
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = 61%
Szacowany stopień rzadkości = tbc

Na dziś to koniec historii o fałszywych pruskich złotówkach. Jeśli pojawia się jakieś nowe ustalenia lub odkrycia to będę starał się na bieżąco informować i ewentualnie edytować ten wpis. Do opisania w kolejnych odcinkach zostały mi jeszcze półzłotki i srebrne grosze. Na te odcinki zapraszam w kolejnych miesiącach. Dziękuje wszystkim za wizytę na blogu i do zobaczenia w kolejnym artykule. J

W artykule wykorzystałem zdjęcia z archiwów Warszawskiego Centrum Numizmatycznego i Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyk oraz informacje zawarte w publikacji Mieczysława Kurnatowskiego „Przyczynki do historyi medali i monet Polskich bitych za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego”katalogu duetu Janusz Parchimowicz/Mariusz Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” oraz dane udostępnione mi przez Pana Rafała Janke.   
============================================================
10 groszy z 1794 i 1795, czyli rzecz o monetach których nie wybito…

Dzisiejsza opowieść będzie szczególna, ponieważ poruszę temat dwóch roczników monet, które z ogromnym prawdopodobieństwem (graniczącym z pewnością) nie zostały nigdy wybite w mennicy warszawskiej.  Temat jest o tyle ciekawy, że monety z roczników 1794 i 1795 istnieją fizycznie, są bardzo rzadkie a dodatkowo są też notowane w niektórych katalogach, wystawione w niektórych muzeach a czasem nawet jak te „białe kruki” pojawiają się w sprzedaży na aukcjach. Już w pierwszym, tytułowym zdaniu pozostawiłem tezę i przedstawiłem swój pogląd, więc w dalszej części dzisiejszego wpisu pozostaje już mi tylko postarać się to udowodnić posiłkując się faktami i opiniami osób uznanych powszechnie za autorytety w tej dziedzinie. Moim zadaniem w tym wpisie będzie zebranie tych wszystkich informacji w jednym miejscu i ułożenie tego materiału w miarę składny ciąg myślowy. Ale na początek zacznijmy od krótkiej charakterystyki czasu, w jakim te monety miały by (hipotetycznie) zostać wyprodukowane i obiegać.


Rok 1794. Kraj znajdował się w rozkładzie po zdradzie Targowiczan, po przegranej wojnie w obronie Konstytucji 3 maja a w efekcie po II Rozbiorze Polski. Jakie to mogły być czasy dla patriotów, którzy poddawani byli represji okupantów z Rosji i Prus, którzy uchwalali swoje prawa i rozwijali administracje swojej dominacji i terroru. Kto mógł emigrował do Saksonii lub dalej do Francji nasiąkając tamtejszymi rewolucyjnymi klimatami.  Napięcie pomiędzy społeczeństwem a zaborcami było wówczas wyczuwalne fizycznie i każda iskra mogła wzniecić pożar powstania. Jak wiemy już wiosną 1794 decyzja o zmniejszeniu polskiej armii o połowę i obowiązku służenia w obcym wojsku wywołała burzę. Kraj a z nim jego polityczni i wojskowi przywódcy podjęli ostatnia w XVIII wieku próbę ratowania tego, co pozostało po niepodległości. Król popierał walkę z zaborcami, lecz oficjalnie się nie opowiedział, co spowodowało, że został zmarginalizowany. Będzie jeszcze o tym okazja więcej napisać, kiedy zabiorę się za Insurekcje Kościuszkowską, jako osobny temat. Wróćmy jednak do stolicy i do mennicy w Warszawie. Od początku 1794 roku mennica działała normalnie, bijąc monety zgodnie z aktualna w tym czasie ustawą menniczą z 1787 roku. Jednak zaraz po wybuchu powstania, kraj potrzebował pilnie gotówki na zakup broni, sprzętu i wypłatę żołdu dla walczących. Mennica została wyjęta więc z pod władzy Stanisława Augusta i przejęta przez rewolucjonistów. Jej rola w tym czasie była kluczowa dla powodzenia zrywu i obok fabryk broni była pod szczególnym protektoratem nowych polskich władz. Nic dziwnego, bo w tym czasach mennica była głównym ekonomicznym narzędziem a jej rolą było bicie ogromnych ilości monet na niespotykana dotychczas skalę. Milionowe nakłady, wymagały pracy na full-etat w trudnym i niepewnym czasie.

Pisałem, że na początku roku aktualna była jeszcze ustawa z 1787 roku. Teraz podam więcej szczegółów. Jest wiele publikacji mówiących o trzech reformach menniczych z czasów SAP, praktycznie w każdej, która opisuje ten okres z punktu widzenia numizmatyki krajowej znajdują się informacje na ten podstawowy temat. Ja osobiście preferuje opis tego procesu, jaki zaproponował Rafał Janke w swojej najnowszej książce „Źródła z dziejów mennicy warszawskiej 1765-1868”, która jak zaznaczył autor jest pierwszym tomem studiów i materiałów na temat numizmatyki polskiej XVIII i XIX wieku. Pan Rafał znany jest z tego, że przykłada niezwykle dużą wage do ustalania faktów i do swoich tez wykorzystuje swoje długoletnie badania materiałów źródłowych, w tym oryginalnych tekstów z epoki. Dobrze jest, więc posiadać pod ręką (a najlepiej w swojej biblioteczce) takie opracowanie i sięgać do niego często, a już koniecznie właśnie w takich momentach jak dziś. Druga reforma to nowe stopy mennicze, które zostały potwierdzone przez Komisję Skarbową i Komisję Menniczą królewską już w styczniu, 1787 ale monety zaczęto bić według nich dopiero od dnia 1 marca 1787. Ustawa z 1787 roku była aktualna aż do czasu wprowadzenia w życie nowej reformy przez władze rewolucyjne, czyli w praktyce aż do dnia 14 czerwca 1794r. Znaczy to nic innego, jak to, że praktycznie po połowy roku 1794 dziesięciogroszówki mogłyby być produkowane na mocy ustawy z 1787 roku a później, od drugiej połowy 1794 roku aż do zamknięcia mennicy w styczniu 1796 roku – już zgodnie z trzecia reformą. Ok., zobaczmy, zatem jak według tych dwóch reform i ustaw zahaczających o interesujące nas dzisiaj roczniki, powinny wyglądać monety 10 groszowe. Według pierwszej ustawy z 1787 roku, parametry monet w tym nominale zostały określone dokładnie a jedną z podstawowych zmiennych była oczywiście próba srebra. Z jednej grzywny kolońskiej czystego srebra wybijano wówczas 250 ½ sztuk dziesięciogroszówek w próbie 6 łutów. To przekładało się na parametry: średnica 22 milimetry, waga 2,49 grama, próba srebra 0,373. I takie monety dobrze znamy z roczników od 1787 aż do 1793. Następnie na mocy trzeciej reformy w czasie insurekcji ułożono nowa stopę menniczą, która ogólnie była o jeden złoty na grzywnę gorsza od poprzedniej, co miało oczywiście przełożyć się na zatamowanie procederu wywozu monet srebrnych za granicę. Co zresztą zostało jasno wyrażone w treści dokumentu „Uniwersał względem bicia monety na stopę nowo ustanowioną”, jaki zawiera wspomniana wyżej książką Rafała Janke. Możemy tam przeczytać właśnie, że decyzja o zmniejszeniu stopy do 84 ½ złotego z grzywny kolońskiej, co w praktyce równana stopę polską z pruską (i przybliża do rosyjskiej, która wynosiła ówcześnie 86 złotych) jest spowodowane tamowaniem wywozu srebrnej monety za granicę. Czyli w sumie niby nic nowego, ale tym razem szlus J.  Bicie monet rozpoczęto od dnia 14 czerwca 1794 roku. Jak według tego nowego rozporządzenia miała wyglądać dziesięciogroszówka?. Otóż w wyniku osłabienia próby srebra, z jednej grzywny kolońskiej nakazano wybijać 253 ½ sztuk w próbie 5 łutów 17 granów.  Zakładając, że ani waga ani średnica nowej dziesięciogroszówki się nie zmieniła, to próba srebra być oczywiście gorsza. Ok., zatem możemy podsumować, to, czego dowiedzieliśmy się do tej chwili. Monety dziesięciogroszowe były uwzględnione zarówna w drugiej jak i w trzeciej reformie menniczej za czasów SAP. Stąd teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, żeby wybijać je w latach 1794 i 1795 zgodnie z ustawami. Dla podkreślenia czasu, w jakim rozgrywa się akcja dzisiejszego wpisu, prezentuje poniżej mniej znany olej Wojciecha Kossaka z 1908 roku pod tytułem „Jan Kiliński prowadzi jeńców rosyjskich przez ulice Warszawy”, który jak w tytule opowiada scenę z wyzwolenia stolicy na początku polskiej rewolucji w 1794 roku.


OK., skoro już wiemy, że co do zasady nie było przeszkód, aby takie monety produkowano w mennicy, to skąd ten sceptycyzm i teza, że mimo ustawowych możliwości, nie wybito w tych latach ani jednej sztuki?. Pierwszym dowodem na słuszność tej tezy jest fakt, że w żadnej dokumentacji menniczej, raporcie lub publikacji nie ma żadnych informacji na temat ewentualnego nakładu tych monet w tych latach. I dotyczy to zarówno okresu do połowy roku 1794, przez wybuchem Insurekcji Kościuszkowskiej oraz drugiego rewolucyjnego. Mając XXI wieczną wiedzę i dysponując książką Rafała Janke możemy z łatwością prześledzić pisane źródła wiedzy o nakładach. Podstawowym źródłem wiedzy o ilości poszczególnych roczników i nominałów monet z okresu SAP, jaki prezentuje autor jest raport ostatniego dyrektora warszawskiej mennicy Stanisława Puscha. Co ciekawe autor książki nie ogranicza się tylko do zacytowania danych z tego raportu, lecz także komentuje go, tłumaczy a tam gdzie trzeba nawet go poprawia. Z raportu tego jednoznacznie wynika, że monety dziesięciogroszowe nie były wybijane w latach 1795-1795. Drugim poznanym źródłem wiedzy na ten temat nakładów jest rękopis Jerzego Antoniego Schrodera, który swoja wiedze o czasach SAP czerpał z doświadczenia, ponieważ pracował w mennicy od 1765 roku aż do jej zamknięcia i w czasach Insurekcji Kościuszkowskiej był jej ostatnim dyrektorem. Po zamknięciu mennicy opracował w 1797 roku jej monografie w języku niemieckim, której rękopis znajduje się w Bibliotece Czartoryskich. Stanowi ona podstawowe źródło wiedzy o mennictwie w okresie stanisławowskim. Dla nas istotne jest to, że ostatni dyrektor nie wspomina ani słowem (ani liczbą) o żadnej monecie 10-cio groszowej wybitej w dwóch ostatnich latach. Trzeba założyć, że jako znawca wiedział, co pisał. Trudno, zatem dyskutować i udowadniać sobie, że jednak wbrew źródłom, takie monety zostały wybite bez wiedzy zarządcy. To mrzonki. Żeby było trio trzech tenorów to dodajmy głos trzeciego dyrektora mennicy. Władysław Terlecki w swojej monografii ‘Mennica warszawska” również określa ilość dziesięciogroszówek wybitych w latach 1794 i 1795 na okrągła liczbę „0”. Więcej o nakładach roczników 1794 i 1795 oraz o ksiażce Rafała Janke napisałem przy okazji artykułu o dwuzłotówkach TU . Skąd, więc ten cały szum i jak wytłumaczyć fakt, że monety są opisane i publikowane w katalogach. Tym zajmiemy się już teraz.

Zastanówmy się skąd autorzy katalogów, książek i publikacji czerpią informacje o nakładach? Dzisiejsze katalogi, zarówno książkowe jak najnowszy i mój ulubiony „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego oraz te internetowe, w tym dostępne na moim blogu w sekcji LINKI TU czerpią wprost z innych, wcześniejszych katalogów i publikacji. O oznacza, że co do zasady nie prowadza swoich badan na ten temat i ograniczają się do powielania tych danych podając, jako źródło wcześniejsze publikacje. To może świadczyć pośrednio o tym, że błąd, jaki został popełniony kiedyś tam dawno temu może do dzisiejszego dnia być traktowany, jako informacja aktualna a do tego po za wszelkim podejrzeniem. Jak jest, zatem teraz w kontekście naszej dziesięciogroszówki z roczników 1794 i 1795?. Otóż dostępne dzisiaj katalogi internetowe, co do zasady podają informacje o nakładach zaczerpnięte wprost ze starych i uznanych katalogów monet Poniatowskiego. Najczęściej kilku na raz, prześledźmy jeden przykład żeby wyrobić sobie zdanie. Weźmy mój ulubiony katalog fortress, który prezentując monetę z 1794 roku przywołuje opisy ze wcześniejszych katalogów, i tak: Plage 240, Kamiński 147, Kopicki 2296. Dalej informuje, że mimo tego, że nakład monety jest nieznany to stopień rzadkości wynosi R6 (według Kopickiego) oraz publikuje rysunek (nie dysponuje zdjęciem monety) skopiowany z książki Czesława Kamiński i Edmund Kopicki „Katalog Monet Polskich 1764-1864” Warszawa 1977.  Tak się składa, że mam w biblioteczce te książki, więc możemy prześledzić ten tok rozumowania. Weźmy na początek wyżej wspomniany katalog. Tam rzeczywiście duet Kamiński/Kopicki pod pozycją 147 prezentuje rysunek monety (zdjęć nie ma, jednak w 1977 to był standard, wiecie rozumiecie…PRL J), stopień rzadkości R1! (zadziewająco niski ?), brak informacji o nakładach monet (dotyczy wszystkich numizmatów w katalogu).  Skąd, zatem autorzy wzięli rysunek dziesięciozłotówki z 1794 roku? Widzieli ich wiele skoro dali tylko R1? Trudno dziś stwierdzić, jednak być może zaczerpnęli go z jakiegoś wcześniejszego źródła. Może to katalog Karola Plage z 1913 roku, sprawdźmy co o tej monecie napisał ten autor. Pod hasłem Plage 240 znajdujemy nie mniej nie więcej tylko suchy opis z napisów otokowych oraz rysunek monety. Rysunek pasuje do tego z katalogu z 1977 roku, więc można przypuszczać, że był źródłem lub inspiracja dla autorów. W katalogu Plage nie ma jednak żadnych danych o nakładzie i o stopniu rzadkości. Sięgnijmy, więc do katalogu Parchimowicza „Monety Polskie od Władysława IV do 1916” z roku 2008 i zobaczmy, co o dziesięciogroszówce pisze ten autor. Notuję ten i kolejny rocznik, stosuje znak zapytania, jako ilustracja nakładu, nie pokazuje zdęcia monet (taka jest niestety konwencja tego katalogu) ale najciekawsze na końcu – podaje że próba srebra w obu rocznikach wynosi 0,373 czyli według ordynacji z 1787 roku. Można, zatem podsumować, że internetowe katalogi (wszystkie bez wyjątku) czerpią z najlepszej wiedzy z książkowych publikacji, jednak w tym przypadku, informacje są jak na XXI wiek wyjątkowo skąpe i raczej niespójne. Poniżej kilka przykładów, co o monetach 10-cio groszowych z 1794-1795 mówi dziś internet.
Spora dawka informacji, sporo różnic ale generalnie wszedzie podobnie powielone informacje.

No to zobaczmy, co na ten temat pisze najnowszy katalog wydany w bieżącym roku w postaci ksiazkowej. Mamy tam wiele nowych danych o monetach w obu rocznikach. Przede wszystkim we wstępie do opisania dziesięciogroszówek autorzy Parchimowicz i Brzeziński zaznaczają, że aktualnie toczą się dyskusje nad oryginalnością monet z 1794 i 1795 roku opisanych wstępnie w katalogu Plage a potem powielonych przez każdy kolejny katalog monet SAP. To nie wszystko, dalej autorzy przywołują dwa ważne argumenty na poparcie tezy, że to są to jednak fałszywe monety. Jednym z nich są napisy określające próbę srebra na monecie a drugim, jakość wykonania daty. Oba te argumenty dokładniej opisze i wykorzystam w dalszej części wpisu. Najciekawsze są jednak zdjęcia. Mamy tam wyraźne fotografie, które są jedna z najmocniejszych stron tej publikacji, zatem nic dziwnego, że często ten katalog traktowany jest, jako album. Dla naszej analizy to właśnie zdjęcia okazują się bezcenne. Mamy tam monetę z rocznika 1794 oraz aż trzy odmiany dziesięciogroszówek z 1795 roku. Popatrzmy na nie i je przeanalizujmy.

Na początku popatrzmy na zdjęcie monety z 1794 roku pochodzącej z kolekcji prywatnej. Jest spore podobieństwo, więc być może jest to ta sama moneta, co sprzedana na aukcji WCN w 1991 roku za, uwaga… 31 złotych J. Moneta opisana jest jako 1/285, ale zdjęcie w archiwum WCN jest zbyt słabe żeby porównać obie sztuki, jednak wystarczająco żeby mieć wątpliwości co do oryginalności tej monety. Można je zobaczyć TU . Czwórka wygląda dziwnie i podejrzanie. W każdym razie zdjęcie w katalogu jest bardzo wyraźne, proszę zobaczyć poniżej.


To, co rzuca się w oczy to dziwaczna, jakby "niedorobiona" lub przerobiona czwórka w dacie. Tym samym gołym okiem widać, że jedyna znana moneta z 1794 roku jest "mutantem", czyli w najlepszym przypadku kontrowersyjną przebitką z innego rocznika. Monetą, która posiada napis „250 ½ Z GRZ: KOL: „, czyli według ustawy menniczej teoretycznie mogłaby zostać wybita w pierwszej połowie tego roku. Z jakiego roku ją przebito tworząc niezdarną cyfrę „4”?. Moim zdaniem to może być zarówno rok, 1793 o czym świadczy użyty inicjał „M.W.” Jednak to „M.W” też jest kontrowersyjne, niewyraźne jakby do litery „V” dobito drobny element tworząc „W”. Zatem może to być także rocznik 1792. Wydaje się, że dla fałszerza najłatwiej byłoby cyfrę „4” zrobić, z „1”, zatem przebić rocznik 1791 jednak w tym przypadku musiał by się także uporać ze zmiana inicjałów mincerza, ponieważ jak wiemy w 1791 żył jeszcze Efraim Brenn, który kładł swoje „E.B”., zatem byłaby to większa robota. W każdym razie, z jakiego rocznika fałszerz nie wyprodukowałby ten egzemplarz pozostaje fałszerstwem na szkodę kolekcjonerów. Jako, że był odnotowany w katalogu Plage sugeruje nam to, że jest to działo z epoki, ja jednak stawiam na XIX lub XX wiek.

Teraz przejdźmy do kolejnego rocznika. Dziesięciogroszówka z 1795 roku w katalogu opisana jest aż w 3 odmianach a mimo to ja niezmiennie twierdze, że te monety nie są oryginalne. Pierwsza moneta opisana, jako 18.i jest najciekawsza z kilku powodów. Poniżej prezentuje ten egzemplarz.

Po pierwsze jak widać, jej źródłem jest Muzeum Narodowe w Krakowie, a dokładnie jego ulubiony oddział dla amatorów monet, czyli Gabinet Numizmatyczny hr. Emeryka Hutten-Czapskiego. Pierwszoligowa proweniencja. Po drugie cyfra „5” w dacie 1795 na pierwszy rzut oka wygląda pięknie. Cała data 1795 jest świetnie wybita i bardzo czytelna. Tym samym na dobrych zdjęciach widać jednak, że tło monety w obszarze obejmującym datę jest umiejętnie przerobione. Zakładając, ze moneta trafiła do zbiorów hrabiego w XIX wieku, fałszerz bardzo się na trudził, lecz i tak musiał być wyjątkowo uzdolniony by wykonać taką dokładna robotę. Skąd we mnie taka pewność. Otóż dysponuje dodatkowym dowodem, jakim jest opracowanie autorstwa Rafała Janke, który przeanalizował krój cyfry „5” użytej w tej konkretnej monecie. Według jego badań punca cyfry „5” używana we wszystkich nominałach w roczniku 1795 charakteryzuje się identycznym krojem, który jak łatwo się można domyślić różni się od puncy użytej do wyprodukowania prezentowanej monety. Oczywiście jest w tej monecie (jak i w innych) taka „drobnostka” jak napis „250 ½ Z GRZ: KOL: „, który nie miał prawa istnieć na monetach dziesięciogroszowych w tym roczniku. Nie był jak widać nasz fałszerz zbyt perfekcyjny, jednak zwiódł dawnych specjalistów i dopiero teraz dysponując odpowiednimi danymi możemy z większą pewnością obalić tezę o oryginalności tej monety. Poniżej prezentuje opracowanie porównujące cyfrę „5” według danych autorstwa Pana Rafała.
Dwie pozostałe odmiany zaprezentowane w katalogu, tez wzbudzają uzasadnione wątpliwości. Obie to gołym okiem widoczne przebitki lub przeróbki z rocznika 1793, w których z cyfry „3” starano się lepiej lub gorzej wykonać cyfrę „5”. Pierwsza z nich opisana w katalogu, jako 18.i1 charakteryzuje się zdjęciami w dobrej rozdzielczości, gdyż ich źródłem jest archiwum aukcyjne Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, w którym została sprzedana w 2014 roku za 2 600 złotych. Popatrzmy na to zdjęcie rewersu.
Co widzimy?. Każdy widzi, co chce J, ja jednak skłaniam się do tego, ze to po prostu przebitka dat z 1792 na 1793. Wydaje się jednak, że tej konkretniej monecie „ktoś pomógł” żeby to przebicie przypominało cyfrę „5”. Lifting wykonany został na tyle przekonująco, że uznany dom aukcyjny sprzedał ta monetę, jako rocznik 1795. Chociaż z drugiej strony inna monetę z wyraźnym przebiciem z 2 na 3 też tam sprzedano, jako 1795, więc trudno się dziwić.Pozostałe monety to już wyżej wspomniane przebitki dat. Poniżej prezentuje kilka egzemplarzy.

Jak widać powyżej, normalnych monet, takich, które nie są kontrowersyjne lub nie sugerują przebicia daty lub jej fałszerstwa w rzeczywistości nie ma. Stąd można bez cienia wątpliwości założyć, że ich nigdy nie było i złożyć wszystkie znane nam fakty „do kupy”, żeby stwierdzić ile danych na to wskazuje i to potwierdza.

Ale to jeszcze nie koniec, ponieważ udało mi się połączyć ze sobą parę spraw i wyniknęły z nich dodatkowe fakty, które potwierdzają tezę o niewybijaniu dziesięciogroszówek w tych rocznikach i chciałbym je teraz przytoczyć. Po pierwsze wiemy, że podczas insurekcji żeby w ogóle wybijać monety w mennicy wszelkimi sposobami kombinowano skąd wziąć metale do ich produkcji. W narodzie trwała wielka akcja mająca na celu wsparcie działań wojennych. Jednym z takich działań było dodatkowe opodatkowanie. W III tomie dzieła Tadeusza Korzona „Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta 1764-1794” z 1897 roku, od strony 373 przez 100 stron tekstu, zdjęć i zestawień - ciągną się szczegółowe informacje o tym, jakiego wysiłku społecznego wymagało finansowanie ostatniego w tym wieku zrywu narodowo-wyzwoleńczego. Poświęcenia społecznego rozumianego, jako dzieło wszystkich stanów: magnaterii, szlachty, duchowieństwa, wojskowych, żydów a także zwykłych obywateli miast i wsi, którym niepodległość ojczyzny była bliska. Były to podatki obowiązkowe i honorowe.. Jednak to nie wszystko, równolegle przyjmowano także liczne dary rzeczowe i pieniężne – ich lista zajmuje większa cześć spośród 100 stron w tym tomie. Uderza w tym wszystkim naprawdę ogromna ofiarność.  Ale wracając do tematu, w tym kontekście srebro, jakie udało się uzyskać, przeznaczone było w większej części na bicie monet 6 groszowych, które były „wynalazkiem” rewolucji gdyż zawierały mniej srebra niż ich wartość nominalna. Były to monety podwartościowe, których produkcja była najbardziej opłacalna. Stad nie może dziwić, że wybito ich aż ponad 13 milionów sztuk. Żaden inny nominał za czasów SAP nigdy nie zbliżył się do tak wielkiego nakładu. Bito też nowe 6-cio złotowe talary, których wytwarzanie też były bardzo opłacalne a szczególnie ważne było to, że wykorzystywano je w obrocie zagranicznym. Nakłady talarów z 1794 i 1795 są również odpowiednio większe niż wcześniejszych roczników. Zatem w tym kontekście bicie „normalnych” nieopłacalnych dziesięciogroszówek zostało zaniechane i była to uzasadniona decyzja ekonomiczna. Tym samy praktycznie całe srebro szło w 6 groszówki, trochę dwuzłotówek na rynek krajowy oraz grubsze talary do większych transakcji.

Nie znaczy to jednak, że nie było w 10 groszówek z 1794 i 1795 roku. Otóż były i to jest mój drugi argument za fałszerstwem wyżej opisanych monet. Jak to możliwe? Otóż to proste, jeśli się zauważy, że w 1794 roku wprowadzono do obiegu po raz pierwszy Bilety Skarbowe, czyli pierwowzór banknotów.  To był istna rewolucja podczas rewolucji. Społeczeństwo z trudem przekonywało się do kawałka papierka, który zdaniem emitentów miał wartość przedstawioną na nominale. Władza imała się różnych metod na przymuszenie do ich używania. Dawano ogłoszenia w gazetach informujące społeczność o tym, że w obliczu wojny bilety skarbowe są pewnym środkiem płatniczym. Wprowadzano kary dla podmiotów i obywateli, którzy wzbraniają się przed przyjmowaniem w rozliczeniu banknotów. A na końcu wprowadzano przepisy regulujące ile procent ceny za dane dobro lub usługę trzeba zapłacić w biletach (było tego aż 50%). Zatem widzimy jak ogromną wagę przykładano wówczas do powodzenia finansowania insurekcji za pomocą wprowadzenia banknotów do obiegu. Oprócz wysokich nominałów wyrażonych w złotówkach (od 5 do 1000 złotych), wprowadzono także banknot o mniejszym nominale – nie jest wielką tajemnicą, że oczywiście był to bilet dziesięciogroszowy. Przykład banknotu 10-cio groszowego prezentuje poniżej.
 Zatem mamy kolejny racjonalny dowód na to, że znani ze swojego pragmatyzmu przywódcy rewolucji, przykładając ogromna wagę do deficytu srebra za wszelka cenę maksymalizowali powodzenie ekonomiczne przedsięwzięcia bijąc monety podwartościowe i wprowadzając do obiegu papierowe banknoty. Teraz wiedząc już, z jakim trudem i oporem społecznym wprowadzano papierowe pieniądze, nie wydaje się dziwne, że nie produkowano tych samych nominałów w postaci srebrnych monet, całkowicie zarzucając ich produkcje. 10-cio groszówki są tu flagowym przykładem polskiej myśli ekonomicznej końcówki XVIII wieku.

Podsumujmy, zatem wszystkie fakty i teorie potwierdzające tezę, że znane nam monety dziesięciogroszowe z roczników 1794 i 1795 sa falsyfikatami wyprodukowanymi na szkode kolekcjonerów. 
Poniżej wymieniam 16 punktów, które o tym świadczą:
1) Produkcja tych monet nie została odnotowana w żadnym raporcie z mennicy,
2) Nie ma też o nich wzmianki w raporcie dyrektora mennicy, Puscha,
3) Nie notuje ich również dyrektor mennicy w czasach Insurekcji, Schroder,
4) Nie notuje ich też dyrektor Terlecki, twórca monografii „Mennica Warszawska”,
5) Nie ma o nich mowy w innych źródłach i publikacjach opisujących czasy SAP,
6) Ordynacja mennicza teoretycznie pozwala na bicie srebrnych 10-cio groszówek w 1794-1795, jednak w tym okresie był wyjątkowy deficyt srebra i bito inne nominały,
7) Koronny argument, według ustawy monety bite w 1794 i 1795 powinny mieć oznaczenie „253 ½” a wszystkie dotąd znane (falsyfikaty) mają „stare” 250 ½,
8) W roku 1794 wprowadzono banknot papierowy o nominale 10 groszy i bardzo starano się go wypromować,
9) Ostatnie cyfry daty w znanych monetach są zmanipulowane lub przebite,
10) Kształt cyfry „4” w dacie 1794 jest nienaturalny, cyfra wygląda na poprawianą,
11) Kształt cyfry „5” w dacie 1795 wygląda na przebity z innej daty, wiele wskazuje na to, że został uzyskany z przebitej cyfry „2”na „3”,
12) Kształt cyfy „5” w monecie z kolekcji Muzeum w Krakowie jest odmienny od punc z ta cyfrą stosowanych w tym roku, a dodatkowo stempel rewersu jest identyczny ze stemplem monety z 1793 roku, co świadczy o fałszerstwie na szkodę kolekcjonerów,
13) Pierwszy, monety tego typu opisał Karol Plage a pozostałe nowsze katalogi cytowały i bezrefleksyjnie powielały jego ustalenia i rysunki,
14) Występowanie przerobionej monety na 1795 w kolekcji hr. Hutten-Czapskiego i katalogu Karola Plage, może świadczyć o tym, że mamy do czynienia z fałszerstwem popełnionym w XIX wieku,
15) Fałszerstwo ogłosił już wcześniej (przede mną) Rafał Janke w swojej publikacji „Źródła…”,
16) W najnowszym katalogu monet SAP ich istnienie jest również poddane w dużą wątpliwość.

Jak dla mnie powyższa seria argumentów, choć pewnie nie jest pełna - za to jest w zupełności wystarczająca. Zachęcam do dodawania w komentarzach kolejnych argumentów, na które ja pisząc nie wpadłem lub ich wystarczająco jasno nie sformułowałem. Być może to własnie Wasze uwagi jeszcze bardziej wyczerpią temat.

To już koniec tej opowieści o słynnych i drogich monetach, których nie ma. Liczę, że zebrany przez mnie materiał z różnych źródeł lepiej pozwala zrozumieć istotę problemu. Argumenty w liczbie 16, które przytoczyłem powyżej powinny wpłynąć na otwarte traktowanie tych monet, jako falsyfikaty. W każdym razie nie jest to wiedza tajemna, biorąc pod uwagę, że żadna licząca się publikacja (oprócz katalogu Plage) NIGDY nie notowała tych monet. Liczę, że wszystkie kolejne katalogi i źródła wiedzy o mennictwie SAP będą już jawnie głosiły pogląd, że ostatnie monety 10-cio groszowe wybito w mennicy warszawskiej w 1793 roku. Dzisiejszą wypowiedź traktuje, jako swój głos w dyskusji, jaka toczy się na forum TPZN (Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego, do którego z dumą należę J). Można się o tym przekonać lub nawet do dyskusji dołączyć TU . Dziękuję za doczytanie do końca i zapraszam ponownie niebawem J



W dzisiejszym wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwów WCN, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, Muzeum Narodowego w Krakowie, katalogu Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, opracowania autorstwa Rafała Janke, strony www.pinakoteka.zascianek.pl oraz z internetu wyszukanych usługa Google Grafika. Dodatkowo do napisania artykułu użyłem informacji z książek: Rafała Janke „Źródła z dziejów mennicy warszawskiej 1765-1868”, Władysława Terleckiego „Mennica warszawska”, Tadeusza Korzona „Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta 1764-1794” tom III. Na końcu wymieniam katalogi, z jakich korzystałem. Katalogi książkowe: Janusz Parchimowicz/ Mariusz Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, Karol Plage „Okres Stanisława Augusta w historii numizmatyki polskiej”, Czesław Kamiński/ Edmund Kopicki „Katalog Monet Polskich 1764-1864”, Janusz Parchimowicz „Monety Polskie od Władysława IV (1633) do 1916”. Na końcu katalogi internetowe, wszystkie są oczywiście dostępne w zakładce bloga LINKI: http://fortresscatalogue.com/http://cenum.pl/http://www.katalogmonet.pl/ .

============================================================

Pruskie fałszerstwa monet SAP, część 5 - wpis w tonacji "C",czyli odróżniamy półzłotki


Zauważyłem właśnie, że ostatnio duża cześć moich artykułów dotyka tematów fałszerstw monet SAP. To pewnie znak naszych czasów, jednak ja nie chciałbym żeby w efekcie ten blog skręcił w stronę wyszukiwania i piętnowania falsów – cos jak „bicz Boży” na chińsko-garażowe produkcje. Tym samym informuję, że nie zamierzam w przyszłości sztucznie generować ruchu (tak zauważyłem ile mi ostatnio przybyło odsłon bloga, to było jak lawina) wyszukując na siłę numizmatycznych sensacji. Oczywiście będę tu też pisał o falsach, mam zaplanowanych już nawet kilka następnych artykułów dotykających tego tematu, ale będą to raczej wątki poboczne, wplatane przy okazji opisywania konkretnych roczników monet, imprez lub aukcji. Oczywiście zdaje sobie sprawę co się lepiej sprzedaje, ale ja tu niczego sprzedawać nie zamierzam więc chciałem to zaznaczyć na wstępie, ponieważ pojawiły się pytania czy będzie to „nowy blog śledczy”. Nie, nie będzie. A teraz wracajmy do… kolejnych fałszerstw???  J.

Dziś, zgodnie z tradycją proponuje dalszy ciąg pruskiej telenoweli o nielegalnych działaniach sąsiednich mennic w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego. W każdym miesiącu staram się przybliżyć jeden nominał, więc dziś po kolei czas na dwugroszówki. Jak już wiemy z poprzednich wpisów, półzłotki to srebrne monety, które były ulubionym nominałem do fałszowania przez prusaków. W sumie trudno się dziwić, ponieważ miały wszystkie cechy, o jakich mógł tylko marzyć XVIII wieczny fałszerz. Przejdźmy po krótce przez ten temat i opiszmy te najbardziej oczywiste korzyści.

Przede wszystkim półzłotki na początku okresu SAP były monetą srebrną o średniej (uniwersalnej) wartości, co sprawiło, że były ówcześnie naprawdę niezwykle popularnym środkiem płatniczym. Większość cen popularnych produktów codziennego użytku wyrażonych była w wielokrotności groszy lub złotówkach i groszach, co sprawiało, że z łatwością można było użyć właśnie półzłotki w codziennym życiu.  Z drugiej strony również zarabiało się wówczas grosze, robotnicy otrzymywali dniówki wypłacane często właśnie w półzłotkach. Potwierdzają to dane mówiące o cenach i zarobkach w pierwszych 10 latach pod rządami Stanisława Augusta. Poniżej kilka danych z epoki.

CENY/ZAROBKI w latach 1765-1779
Mendel jaj (15 sztuk) – 1 półzłotek (15 groszy miedzianych)
Bochen chleba – 1 półzłotek (15 groszy)
Funt cukru – 3 złote (6 półzłotków)
Funt słoniny – 18 groszy (półzłotek + 3 grosze)
3 Funty baraniny – 1 półzłotek (15 groszy)
2 Funty cielęciny – 1 półzłotek (15 groszy)
Litr wódki – 1 złoty (2 półzłotki)
4 Litry piwa – 1 złoty 12 groszy (3 półzłotki i 3 grosze reszty)
Śledź na zagrychę – 4 grosze J
Dobry obiad w restauracji – 4 złote (8 półzłotków)
Kurs fiakrem z Zamku do Kościoła Trzech Krzyży – 2 półzłotki
Murarz dziennie – 2 półzłotki (30 groszy)
Cieśla dziennie – 2 półzłotki (30 groszy)
Robotnik niewykwalifikowany dziennie – 1 półzłotek (15 groszy)
Urzędnik dziennie – 3 złote (6 półzłotków)
Kapelan dziennie – 3,5 złotego (7 półzłotków)
Profesor dziennie – 8 złotych (16 półzłotków)
Cyrulik dziennie – 10,5 złotego (21 półzłotków)
Jak widać służba zdrowia kiedyś, to rzeczywiście była najlepsza fucha w mieście J

Po wprowadzeniu reformy monetarnej w 1766 roku, półzłotki były pomyślane, jako jeden z podstawowych nominałów w codziennym obrocie handlowym. Zgodnie z tym, musiano, więc już na wstępie wyprodukować ich tak wiele, żeby sprostać przyszłym potrzebom. Mennica w Warszawie wyprodukowała odpowiednio wysokie nakłady, które w pierwszych dwóch latach bicia wyniosły aż 15,5 miliona egzemplarzy w splicie 8,4 milionów sztuk w roku 1766 a kolejne 7,1 milionów półzłotków rok później. Jak wiemy, żeby wybić tak wielkie nakłady monet potrzeba wielu materiałów, narzędzi i pracy specjalistów. Jak się okazuje to również sprzyjało prusakom. Niezwykła mnogość stempli, które były potrzebne do wytworzenia takiej góry monet, spowodowała to, że z czasem monety zaczęły się zmieniać. Były to zmiany z pozoru drobne, ale z uwagi na ilość ewoluowały w wiele różnych wariantów, które są, co prawda do siebie podobne, ale jednak różnią się wieloma drobnymi cechami. Są to właśnie między innymi te cechy, jakich byliśmy w zwyczaju używać w poprzednich artykułach do odróżniania fałszerstw większych nominałów. A tu zonk, taka niezręczna sytuacja, w której same oryginały różnią się od siebie na tyle istotnie, że po obejrzeniu pewnie kilku setek tych monet zupełnie się nie dziwię temu, iż trzeba poważnych studiów numizmatycznych, żeby odsiać ziarno od plew. Nie radzili sobie z tym współcześni poddani polskiego króla, ani ci zwykli zjadacze chleba ani powołani do tego urzędnicy. Tak wielkie nakłady, różnorodność stempli i ogromna popularność w obiegu były „wodą na młyn” dla prusaków, którzy w 1770 roku rozpoczęli masową produkcje falsów tego nominału.

Z punktu widzenia „mecenasa sztuki fałszerskiej”, jakim był władca Prus, najistotniejszym elementem było oczywiście powodzenie ekonomiczne przedsięwzięcia. Na produkcji ówczesnego pieniądza, którego wartość, co do zasady wyrażona była w całości w materiale, z którego był wykonany, fakt, że moneta była srebrna, równał się właściwie temu, że Fryderyk II mógł na nim naprawdę dobrze zarobić. Analizując dane z raportów Komisji Menniczej badającej napływające do kraju fałszywe egzemplarze widzimy jak bardzo pogarszała się próba srebra. Przychód brutto przekraczał grubo 100% wartości nominału, co w połączeniu z największym nakładem, jeśli chodzi o fałszerstwa pruskie, dawało zapewne odpowiednio dobry zwrot z inwestycji. Jeśli by przyjąć na chwilę za bliskie prawdy moje estymacje z poprzednich odcinków, to przy założeniu, że pruskie mennice wytworzyły 5,2 milionów sztuk fałszywek o wartości nominalnej 2,6 milinów oraz że te falsy zawierały tylko połowę wymaganego ustawą srebra, to dochód z samych półzłotków można określić w przybliżeniu na 1,3 miliona polskich złotych. Odejmując o tego niezbadane bliżej koszty produkcji, transportu i dystrybucji możemy być pewni, że okrągła sumka zasiliła szkatuły pruskiego władcy a i wszyscy inni uczestnicy tego procederu też na tym odpowiednio skorzystali. Słowem, w Prusach wszyscy zadowoleni J

Dla biznesu fałszerskiego oczywiście ważne są tez cechy materialne monety i uzyskanie odpowiedniej, jakości wykonania kopii. Okazuje się, że półzłotki w odróżnieniu od wcześniej opisanych nominałów złotówek i ich wielokrotności - miały w miarę prosty rysunek, co powodowało, że można było dość dokładnie odwzorować ich wygląd i w miarę zbliżyć się do oryginału. Okazuje się, że to zbliżenie było na tyle skuteczne, że trudność do odróżnienia fałszywek jest znacznie większa niż w przypadku złotówek. Nie ma na monecie dwugroszowej oblicza królewskiego, stąd najtrudniejszy dla fałszerzy element nie występuje. Na rewersie występują same napisy a te jest w miarę prosto skopiować, wytworzyć w miarę dokładne narzędzia i bić monety nie obawiając się zbytnio o to, że zostaną masowo odróżnione od oryginałów i wywołane z rynku. Zatem rewers mocno sprzyjał fałszerzom. Odmiennie było, jeśli chodzi o awers, tam otóż znajdowały się elementy jak na przykład herby, orły, tarcze, wieńce itd. elementy, na których potencjalnie fałszerze mogli zaliczyć wpadki. Wiemy, że bardzo się starano żeby awersy przypominały oryginały, ale jak to w życiu bywa jedno to chcieć a drugie to móc J. Mimo wszystko jesteśmy dziś w stanie z dużą łatwością wskazać elementy awersu świadczące o jego pruskim pochodzeniu. Ale o tym dokładniej napiszę w dalszej części. Poniżej przykładowe zdjęcie pruskiego półzłotka.
Omówiliśmy już z grubsza dwie strony monety, a gdzie trzecia? Rant, dwugroszówka nie ma ozdobnego rantu jak złotówki, w sumie dla konsumentów monet, to nie ma żadnego rantu, co jak wiemy nie jest prawdą, ponieważ rant jest, ale zwykły. Tym samym odpada bardzo istotna trudność dla kopiujących oraz istotna cecha dla rozpoznających fałszerstwa. Jeszcze nikt po rancie fałszywego półzłotka nie rozpoznał, a złotówki i dwuzłotówki można po tej jednej z cech odróżnić dość łatwo. Tak, więc mamy kolejną cechę, która sprawiła, że pruska machina przestawiła wajchę i nastawiła się na ten drobniejszy nominał.

Skoro już z grubsza wiemy jak wyglądają „prusaki”, to w dalszej części skoncentrujmy się na tym jak je odróżnić. Zobaczmy ja radzono sobie z tym faktem w XVIII wieku oraz czy mamy na ten temat jakieś wskazówki płynące z epoki, które możemy dziś wykorzystać. Jak już wcześniej pisałem, pierwsze pojawiły się fałszywe złotówki, jednak zostały szybko „wytropione” dzięki komorom celnym i opisane. Dwa pierwsze uniwersały Komisji Skarbowej skupiały się na dwuzłotówkach i złotówkach. Z półzłotkami już nie było tak łatwo. Brak portretu królewskiego i zdobionego rantu, które jeśli były odmienne od powszechnie używanych zapalało czerwoną lamkę (przysłowiową oczywiście). Już na pierwszy rzut oka demaskowało fałszerstwo jak się okazuje był najważniejszą cechą, która wykorzystywały dwugrosze żeby prześlizgnąć się i wtargnąć do krajowego obiegu. Jednak wnikliwe oko na granicy państwa nie raz wyłapywało odmienność i zgłaszało te przypadku ówczesnej władzy. Władza badała monety, opisywała, wyceniała i ogłaszała fałszerstwa do publicznej wiadomości. Dwa pierwsze uniwersały Komisji Skarbowej skupiały się na grubych nominałach, dukatach, dwuzłotówkach i złotówkach. Jednak to właśnie z XVIII wiecznych uniwersałów Komisji Skarbowej wiemy, że fałszowano półzłotki z roczników 1766 i 1767. Dopiero trzeci dokument, datowany na 27 stycznia 1772 roku otwarcie wspominał o fałszywych dwugroszówkach.  Co prawda w uniwersale tym zaledwie wspomniano o półzłotkach, koncentrując się bardzo mocno na fałszywych dukatach, których zalew aktualnie był dla komisji największym strapieniem. Zatem można stwierdzić, że aż prawie dwa lata zajęło polskim urzędnikom, opisanie i ogłoszenie różnic. Następnie dnia 28 lutego 1772 roku przeprowadzono badania mennicze półzłotkowych falsyfikatów. Na bazie próby 47 fałszywych egzemplarzy określono próbę srebra i wyliczono stratę, jaką ponosi użytkownik tej monety na jednej sztuce. W kolejnej odezwie skierowanej przez komisje do społeczeństwa datowanej na 12 maja 1772,znajdujemy informacje o tym, że fałszywa zagraniczna mennic bije monety coraz gorszej jakości. Dotyczy to także półzłotków, których realna wartość określono w tym dokumencie na 6 groszy miedzianych. Jak wiemy nominalnie dwugrosz z mennicy warszawskiej był wart 15 groszy, więc starta na każdej z monet wynosiła już 9 groszy, co stanowiło 125% przebicia. To był naprawdę intratny biznes dla fałszerzy. Rękopisy oryginalnych raportów z posiedzeń komisji znajdują się w Bibliotece Czartoryskich. Rafał Janke zbadał te dokumenty i dzięki temu mamy teraz informacje z pierwszej ręki, jakie możemy wykorzystać w naszych staraniach oddzielenia ziarna od plew.

Miedzy innymi właśnie dzięki temu znamy praktycznie mennicze monety dwugroszowe oznakowane puncą „PG”, którą kładziono na fałszerstwach. To oczywiście daje nam teraz mocne podstawy do spróbowanie poszukania takich powtarzalnych cech monet, które pozwolą nam odróżnić je od oryginałów. Poniżej zdjęcie fałszywej dwugroszówki oznaczonej puncą.

Ok., zatem zabierzmy się za porównywanie konkretnych monet. Na początek skupmy się łatwiejszej stronie, jaką w przypadku półzłotków jest rewers. Przy czym nie interesują nas żadne przesunięcia liter względem siebie, szerokość zapisu daty, odległości pomiędzy kolejnymi wierszami tekstu itd… gdyż jak już pisałem oryginały miały tyle stempli, że przesunięć liter, dat i tekstu jest tyle, że wnikliwy badacz masochista w oryginalnych półzłotkach jest pewnie w stanie wyznaczyć ze 100 wariantów monet J. My nie z tych. Szukamy twardych, powtarzalnych cech kierując swoją uwagę na kształty konkretnych liter a co za tym idzie na krój punc użytych przez fałszerzy do wykonania napisów. Poniżej zdjęcie dwóch egzemplarzy z 1766 roku, fałszywego i oryginalnego – na tym przykładzie pokaże, co mam na myśli.
Podsumujmy, co widać. Jest wiele drobnych różnic, jednak biorąc pod uwagę ważny fakt, że monety oryginalne występują w dziesiątkach różnych odmian, to proszę mi wierzyć, że brak jest jakiś istotnych i powtarzalnych elementów, które mogłyby posłużyć nam do tego by „na oko” odróżnić oba typy monet. Jedyną cechą, jaka powtarza się w rewersach jest zaznaczony na zdjęciu odmienny „kwadratowy” krój liter „C” vs „prostokątny” krój tej litery na monetach oryginalnych. Do naszych celów porównań okazuje się, że najbardziej użytecznym będzie porównanie litery „C” w wyrażeniu „COL”. Kiedy rozpoczynałem analizę tego nominału, to właśnie na ten z pozoru drobny szczegół zwrócił mi uwagę Pan Rafał Janke. Szukałem jakiś innych istotnych cech, żeby dodać od siebie jakaś kolejna równie uniwersalną różnicę, ale mimo przyswojenia wielkiego materiału zdjęciowego, nic takiego nie dostrzegłem. Zatem powtarzam po Panu Rafale, kluczowa jest litera „C”. Stąd właśnie pomysł na tytuł dzisiejszego wpisu. Weźmy teraz na nasz warsztat rewersy monet z 1767 roku. Porównajmy tak jak powyżej.
Wnioski? Nihil novi sub sole. Potwierdzają się nasze obserwacje z poprzedniego rocznika. Podsumowując, więc temat rewersów, można potwierdzić, że jedynym użytecznym elementem (z drobnym wyjątkiem) jest krój litery „C” w wyrazie „COL”. Krój ten rzeczywiście znacznie różni się od tego, jaki użyto w polskich stemplach oryginalnych monet. Zatem jeśli zaobserwujemy na rewersie dwugrosza z rocznika 1766-1767 kwadratową literę „C” w słowie „COL”, to na 99% możemy być pewni, że mamy do czynienia z prusakiem. Ale do całkowitej pewności koniecznie należy jeszcze zweryfikować awers… i tym się zaraz właśnie zajmiemy.

A teraz druga strona monety. Tu komplikacji będzie trochę więcej, głównie z tego powodu, że wariantów oryginalnych monet jest co najmniej kilkanaście (żeby nie napisać kilkadziesiąt), stąd wybrałem kilka z nich, które moim zdaniem dobrze charakteryzują i oddają cechy uniwersalne, które będziemy mogli wykorzystać. Poniżej prezentuje zdjęcia awersów dwóch monet z 1766 roku, fałszywej i oryginału.

Ok., a teraz porozmawiajmy o tym, co z tych zdjęć można wywnioskować. Z rozmysłem nie zaznaczyłem różnic, żeby nie zaciemniać widoku obu monet. Różnic pomiędzy jest wiele, kilka z nich jest kluczowych, ponieważ są powtarzalne bez względu na wariant. Proponuje skupić się na 3 głównych szczegółach. Główna różnica, jaką rekomenduje użyć w celu odróżnienia falsyfikatów to kształt tarczy pięciopolowej z herbami. Jak widzimy kształt tarczy prusaka jest charakterystyczny, tarcza jest szersza od oryginałów, inaczej ukształtowana/wyprofilowana i praktycznie prosta u podstawy. Już ta jedna prosta cecha, jeśli ją zapamiętamy, praktycznie pozwoli nam odróżnić falsyfikaty. Druga cechą, jaka widoczna jest gołym okiem to wieniec palmowy po prawej stronie tarczy. Na pruskich monetach jest on znacznie odmienny od oryginału, taki „bardziej krzaczasty”. Trzecią cechą są orły, również w przypadku półzłotków mamy do czynienia z odmiennymi pruskimi orłami. Co prawda moneta jest wyraźnie mniejsza od dwu i jednozłotówek stąd i orzeł jest mniejszy i trudniej go rozpoznać. Jednak fakt pozostaje faktem, że jest to cecha, po której można bezbłędnie określić pochodzenie półzłotka. Kształt tarczy i prawy wieniec jest widoczny gołym okiem nawet w monetach zmęczonych obiegiem lub czekaniem na znalezienie, stąd są podstawowymi cechami. Orły można potraktować, jako dyscyplina dodatkowa. Poniżej na zbliżeniu zdjęcia orłów oryginalnych (w 1766 są dwa rodzaje prawidłowych) w porównaniu z pruskim odpowiednikiem.

Teraz awers kolejnego rocznika 1767. Tu powinno być łatwiej, ponieważ wariantów oryginalnych monet jest zdecydowanie mniej a do tego prusak praktycznie niewiele się zmienił versus rok poprzedni. Porównajmy zdjęcia.

Cyframi zaznaczyłem główne różnice. 1 – odmienny kształt tarczy herbowej; 2- tarcza herbowa szeroka i płaska u podstawy; 3 – prawy wieniec „krzaczasty”; 4- odmienne orły; 5 – korona krzywo odstająca od tarczy herbowej. Generalnie, to samo, co w poprzednim roczniku, czyli tarcza, prawy wieniec i orły. Po tym z łatwością idzie odróżnić pruskie wynalazki. Oczywiście często dodatkowa cechą jest kolor monety. Z uwagi na ekstremalnie niska próbę srebra, bardzo często falsy po latach wyglądają jak monety z miedzi lub z ołowiu, co widać chociażby na tych kilkunastu zdjęciach, jakie zamieściłem w tym artykule.

Żeby dobrze poprowadzić temat winny jestem opisać jeszcze dwie monety. Pierwsza to jeden rzadki wariant, który prusakom nie wyszedł. Udało mi się ją niedawno zdobyć i teraz mogę zaprezentować zdjęcia. To nieopisana (jeszcze, za chwile już będzie) odmiana posiada przebitą datę na rewersie z roku 1777 na 1767. Widocznie czasami i dokładnym Niemcom coś nie wyjdzie za pierwszym razem i trzeba to poprawić. Poniżej prezentuje zdjęcie tej ciekawostki.

Druga monetą, jaką jestem winien żeby temat uznać za w pełni opisany, jest paradoksalnie moneta oryginalna z 1766 roku. Jest to rzadszy wariant półzłotka, który charakteryzuje się odmiennym orłem na awersie (pokazałem go powyżej, to ten drugi z 1766 roku) oraz tym, że litera „C” w wyrazie COL jest kwadratowa!. Tak jak pisałem już wyżej, to jest ten „drobny wyjątek”, kiedy po kształcie litery „C” nie rozpoznamy fałszerstwa. Praktycznie należy, więc zawsze potwierdzić analizując obie strony monety. Poniżej zdjęcie „odmiennej, ale oryginalnej” monety dwugroszowej z 1766 roku.
Na rewersie zaznaczyłem kwadratowe „C” a na awersie odmiennego orła i lewy wieniec, z jego charakterystycznym liściem na szczycie. Wszystkie półzłotki z oryginalnej mennicy warszawskie doczekają się oczywiście swojego osobnego wpisu na blogu. Teraz tylko ta jedna odmiana, jako uzupełnienie do tematu pruskich falsów.

Zanim dojdziemy ostatniego etapu dzisiejszego artykułu, jakim będzie opisanie konkretnych wariantów fałszywych monet to najsampierw sprawdźmy, co na ten temat możemy dowiedzieć się z katalogów monet SAP. Temat jest znany, nawet najwcześniejszy katalog Karola Plage wspomina o pruskich fałszerstwach monet SAP. Wspominki są te jednak bardzo ogólne i zlokalizowana we wstępie do katalogu. Autor nie zgłębia zagadnienia, zadowalając się samym przytoczeniem faktu istnienia procederu. Tym samym opisuje żadnej konkretnej monety jako pruskie fałszerstwo z epoki. Jednak my wiedząc już jak wyglądają falsy i po czym możemy je rozpoznać, możemy już pokusić się, aby już w tym podstawowym dla późniejszych publikacji katalogu, znaleźć pruskie monety. Analiza opisu i rysunków pozwala nam ze sporym prawdopodobieństwem stwierdzić, że pozycja 244 z katalogu Karola Plage to właśnie jest nasz pruski półzłotek z 1766 roku. Plage charakteryzuje go pisząc „herbowa tarcza szeroka”, co potwierdzają zdjęcia, jakie wyżej analizowaliśmy. W roczniku 1767 jest ciekawiej, Plage narysował 3 odmiany i moim zdaniem dwie z nich to „prusaki”. Wydaje mi się że rewersy rysunków pozycji 246 i 247 są identycznie pruskie a różnica jaką wyznaczył Pan Karol to szerokość zapisu daty na rewersie. Zatem stoję na stanowisku, że na 6 odmian monet z rocznika 1766-1767 z katalogu Plage aż połowa to fałszerstwa. Poniżej zdjęcie z fragmentem katalogu zawierającym opisywane powyżej monety.

Kolejne katalogi monet SAP nie wnoszą niczego nowego do tematu i nie będą pomocne w odróżnieniu oryginałów. Dopiero najnowszy katalog „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego, okazuje się pozycją, która nie tylko „bierze się z problemem za bary” ale też stara się po raz pierwszy to zagadnienie dokładnie opisać. Dając kolejny powód amatorom numizmatyki okresu SAP do wejścia w posiadanie tej pozycji. We wstępie do opisania półzłotków autorzy wspominają o fałszerstwach i pokazują zdjęcia obu roczników z nabitymi puncami „CB” (wiemy już, że to „PG”), sugerując, że to fałszerstwa. Następnie omawiając każdy z roczników z osobna, pokazują i opisują 12 odmian półzłotka z 1766 w tym dwie odmiany pruskich falsów. Monety opisane, jako fałszywe różnią się od siebie szerokością zapisu daty – coś jak u Plage w roczniku 1767. Natomiast w kolejnym roczniku 1767 wyznaczają w sumie 3 odmiany dwugrosza w tym jeden „pruski”. Zatem mamy ogromny postęp w dostępie do informacji oraz dobrą bazę do naszych dalszych rozważań.

Możemy teraz potwierdzić lub zmodyfikować te informacje. Co za chwile właśnie uczynię wymieniając po kolei wszystkie znane mi dziś warianty, kończąc temat półzłotków z nieprawego łoża. Jak zwykle używam nomenklatury z najnowszego katalogu, dla monet nieopisanych stosuje kolejny „wolny” numer i stawiam znak zapytania?

FAŁSZYWE PRUSKIE PÓŁZŁOTKI SAP 1766-1767

1766 – 16.a10 – DATA WĄSKA
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1766./F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

1766 – 16.a11 – DATA SZEROKA 
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1766./F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

1766 – 16.a12? – DATA SZEROKA, BRAK KROPKI PO DACIE
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1766/F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.

Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

1767 – 16.b2 – DATA WĄSKA
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1767./F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.

Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

1767 – 16.b3?– DATA SZEROKA
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1767./F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

1767 – 16.b4?– DATA WĄSKA, PRZEBITKA DATY Z 1777
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1777/1767./F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.

Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

1767 – 16.b5?– DATA SZEROKA, DUŻE LITERY, KWADRATOWE KROPKI
Awers: napis w 6 wersach 2.GR./CLX.EX/MARCA/PURA.COL./1767../F.S.
Rewers: napis otokowy STANISLAUS AUG.D.G.REX POL.M.D.L.
Szacowany nakład łączny nominału = 5 226 954 (tbc)
Szacowany rozkład rocznika w nakładzie fałszerstw = tbc
Szacowany stopień rzadkości = tbc

Ok. zatem do opisanych w najnowszym katalogu 3 wariantów pruskich dwugroszy, dodałem od siebie kolejne 4, co w sumie daje nam już 7 różnych numizmatów do ewentualnego uzbierania. Trzeba dodać, że wyznaczając owe warianty skupiałem się tylko na rewersie, jednak odnotowuje, że awersy tez się między sobą różnią. Szczególnie wiele różnic można znaleźć analizując prawy wieniec awersu, w sumie co stempel to inny krzak prusakom wychodził J. Ale to przyjąłem do wiadomości i pominąłem w swoich poszukiwaniach.  Jak można zauważyć, nie pokusiłem się w tym artykule do porównania stopnia rzadkości poszczególnych wariantów. Nadrobię to i uzupełnię dane, ale dopiero wtedy, kiedy będę badał całą populacje półzłotków w tych rocznikach. Na dziś to już koniec, dziękuję za uwagę i zapraszam ponownie niebawem J

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwów Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk oraz ze strony dobroni.pl. LINK Użyłem także danych i informacji z katalogów Plage, Kamiński/Kopicki i Parchimowicz/Brzeziński oraz uzyskanych od Rafała Janke.

============================================================
Pruskie fałszerstwa monet SAP część 6, czyli jak PRAWIDŁOWO odróżnić srebrniki

Zapraszam na kolejny wpis z serii o pruskiej działalności fałszerskiej, czyli o biciu monet z ekstremalnie zaniżoną próbą srebra pod polskim stemplem. Cykl pomyślany był pierwotnie na jeden artykuł, potem, kiedy okazało się, że informacje się w nim zawarte „nie mieszczą się” i potrzebne będą dwa-trzy wpisy… a wyszło mi już 6 i końca nie widać J. Sytuacja jest dynamiczna, bo mimo sporej dawki wiedzy, jaką uzyskałem i starałem się przekazać w tym cyklu, zdaję sobie sprawę, że nie wszystko jest jeszcze na 100% jasne i wyklarowane do końca. Są znaki zapytania i niezbyt silnie tezy, które mam odnotowane i jeśli tylko w przyszłości uda mi się uzyskać nowe informacje, to będę się nimi dzielił. (dopisek: no i wykrakałem J). Może się zdarzyć, że szybko pojawią się nowe dane i moje artykuły będą uzupełniane na bieżąco lub jeśli informacji będzie sporo i będą istotne dla meritum, to pojawi się w przyszłości jeszcze jakiś wpis lub nawet kilka…


To tyle tytułem wstępu i teraz czas na omówienie pruskich srebrników produkowanych pod polskim stemplem. A uprzedzam, że naprawdę jest, o czym pisać, bo sytuacja wcale nie jest jasna a porządnych materiałów na temat podróbek srebrnych groszy SAP praktycznie nie ma. Badając dostępne monety z roczników 1766-1768 na własną rękę, uzasadnione jest stwierdzenie, że pośród srebrnych groszy z tego okresu można zaobserwować zastanawiającą/podejrzaną różnorodność stempli. Co przecież nie jest znowu aż takie charakterystyczne dla monet Poniatowskiego i może stanowić podstawę do tego by sądzić, że i w tym nominale nasi pruscy sąsiedzi dość mocno nam pomieszali. Czy tak jest w istocie to za chwilę się okaże, jednak faktem jest, że na pewno namieszali nam w głowach, czego jaskrawym dowodem jest choćby fakt, że musze dziś poprawiać swój poprzedni wpis. Tu przypomnę swoją wcześniejszą tezę postawioną w jednym z poprzednich artykułów, mówiącą o tym, że moim zdaniem srebrne grosze były ilościowo jedną z najliczniejszych fałszowanych monet SAP. Określiłem wówczas nawet ilość falsyfikatów (bardzo wstępnie i z grubsza) na 11,2 milionów sztuk o łącznej nominalnej wartości 2,8 milionów ówczesnych złotych polskich. To ogromna ilość, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że z oficjalnej mennicy w Warszawie w trzech pierwszych rocznikach srebrników (1766-1768) wybito około 5,2 milinów sztuk. Zatem mamy tu taką sytuację, w której zakładałem, że w najgorszym okresie, falsyfikatów w obiegu mogło być nawet dwukrotnie więcej niż monet oryginalnych. Dziś nadal twierdzę, że wiele monet w tym nominale z roczników 1766 – 1768 znajdujących się ówcześnie w obiegu handlowym zdecydowanie nie było oryginałami. Jednak obserwując aktualny rynek numizmatyczny i jednocześnie prawidłowo odróżniając pruskie podróbki od monet oryginalnych, trudno jest mi na tej podstawie uzasadnić moje wcześniejsze wyliczenia. Mogę podzielić się jedynie ogólną informacją, że obecnie w sprzedaży występuje znacznie mniej pruskich falsyfikatów niż oryginałów. Oczywiście możliwy jest scenariusz, w którym zdecydowana większość „prusaków” została szybko zdemaskowana, wyłowiona z obiegu i przetopiona jeszcze w XVIII wieku. A to z kolei daje nam mglistą wskazówkę, że srebrniki mogły być „mniej udanym” wytworem pruskiego mennictwa niż nam się dziś wydaje. Ciekawe czy to potwierdzi się w dalszej części tekstu? Jednak faktem jest, że jest ich aktualnie niezbyt wiele, jedynie tylko „trochę więcej” niż podrobionych złotówek, czyli monet, których awersy i orły dość łatwo zdradzają ich pruski rodowód. Obecnie najliczniejszą grupą podróbek, niezmiennie pozostają fałszywe półzłotki, które można uznać za najbardziej udane pod względem imitowania oryginałów z mennicy w Warszawie. Kończąc te gdybania, proponuje na dobry początek, tradycyjną pruską historyjkę obrazkową J.
Ale zanim jeszcze na dobre zajmiemy się monetami i ich autorską analizą, to winien jestem wspomnienie o istniejących źródłach wiedzy, które mówią nam cokolwiek na temat fałszywych srebrnych groszy. Jeśli chodzi o istotne publikacje numizmatyczne, to jak mi wiadomo, pierwszy o fałszywych srebrnikach wspominał Kazimierz Bandtke w książce „Numismatyka Kraiowa” w 1839 roku. Opisał tam krótko sam fakt i skalę pruskich podróbek oraz wspomniał, że jednym z podrabianych nominałów był właśnie srebrnik. Następnie Mieczysław Kurnatowski w 1888 roku w wybitnej i jakże dziś użytecznej publikacji „Przyczynki do historyi medali i monet bitych za panowania Stanisława Augusta” dodał wiele istotnych szczegółów dotyczących tego procesu, co w pewien sposób stanowi teraz obowiązkowy kanon wiedzy o pruskich działaniach fałszerskich. Kolejnym z wielkich numizmatyków, którzy odnotowali fakt podrabiania monet SAP był Karol Plage, który w 1913 roku w przełomowej dla amatorów mennictwa SAP pracy „Okres Stanisława Augusta w historii numizmatyki polskiej” również przywołał temat niecnych działań Fryderyka II i poświecił im nawet cały rozdział.  Jednak żadne z wymienionych powyżej dzieł polskiej numizmatyki nie starało się odpowiedzieć, na podstawowe pytanie nurtujące amatora monet Poniatowskiego. Pytania, które oczywiście brzmi: jak konkretnie wyglądają te fałszywe srebrniki??? O tym cisza… A przecież musiano w II połowie XVIII wieku posiadać jakąś praktyczną umiejętność odróżniania ich od „dobrych” monet. Niestety ta wiedza nie przetrwała do naszych czasów i znów musimy z tą „białą plamą” kombinować po swojemu.

Pierwszy krok w kierunku poznania tajemnicy wykonał znany badacz okresu Pan Rafał Janke, który analizując we wrocławskim Ossolineum rękopisy ze sprawozdań Komisji Menniczej i Skarbowej oraz związane z tym Uniwersały - rzucił na ten temat nowe światło. Stąd między innymi wiemy, że nie istnieją żadne znane źródła z epoki, które dokładnie opisują i charakteryzują fałszywe monety interesującego nas dzisiaj nominału. Z informacji jednak wynika, że srebrne grosze z całą pewnością były fałszowane i ówczesna władza miała tego świadomość. Jednak w obliczu licznych problemów, z jakimi miano wówczas do czynienia, rządzący w swoich działaniach wyraźnie skupili się na ograniczeniu obiegu pruskich fałszerstw w „grubszych nominałach”, które powodowały większe straty dla skarbu państwa niż podrabiane drobne srebrniki. W dokumentach źródłowych w miarę dokładnie opisano przykładowe fałszerstwa oraz zanotowano wyniki badania prób składu chemicznego dla podrobionych monet złotych oraz srebrnych dwuzłotówek, złotówek i półzłotków. Dodatkowo w tych nominałach dysponujemy również egzemplarzami zachowanymi menniczo, oznaczonymi puncami „PG”, którymi prawdopodobnie ówcześnie oznaczano przykładowe falsyfikaty. Niestety, jeśli chodzi o srebrniki, to w starych zapiskach brakuje konkretnych danych. Osobiście nie znam również żadnego egzemplarza oznaczonego puncą „PG”. Dokumenty z posiedzeń Komisji Menniczej i Skarbowej również o takich monetach z puncami nie wspominają, stąd w tym przypadku nie możemy odnieść się do żadnego wzorcowego fałszywego egzemplarza. W dokumentach znajdujemy w zasadzie tylko jedną istotną dla nas wzmiankę. Otóż dnia 12 maja 1772 w odezwie do społeczeństwa Komisja Rzeczpospolitej Skarbu Koronnego ostrzegała ludność o pojawiających się nowych fałszerstwach charakteryzujących się coraz niższą próbą srebra, czyli wartych mniej niż wskazywałby ich nominał. Tu właśnie po raz pierwszy mamy wzmiankę o fałszywych srebrnikach. Cytuję :

”Wszem w obec y każdemu z osobna do wiadomości podaję że iako na końcu ostatniego Uniwersału swojego pod dniem 20. Marca Roku Teraźnieyszego 1772. Datowanego wyraziła: że zagraniczna mennica pod fałszywym stemplem biiąca Polska Monetę, coraz podleyszą bić zwykła; tak że pretendowane pułzłotki iuz tylko 6. Groszy miedzianych, a Grosze srebrne takichże miedzianych Groszy 3. Ceny wewnetrzney zamykające przerzeczoney zagraniczney mennicy wchodzą, wszystkich ostrzega.”

Ach ta ówczesna polszczyzna J. Mamy tu pierwszy jasny ślad dotyczący interesującej nas dziś monety. Wiemy dzięki temu, że podrobiony srebrnik, zamiast swojej nominalnej wartości wynoszącej 7,5 grosza miedzianego, w wersji pruskiej osiągał zaledwie wartość trojaka. Znaczy to nie mniej nie więcej, że ilość srebra, jaką zawierał była zdecydowanie zaniżona w porównaniu do monety oryginalnej. Jak wiemy oryginalna moneta waży nominalnie 1,9853 grama i posiada próbę 0,367, co przekłada się na zawartość srebra w ilości 0,728605 grama. Fałszywa moneta powinna być zbliżona wagą (jednak w praktyce falsy są nieco lżejsze) a próba srebra powinna wynosić około 0,291442 grama. Być może badanie spektrometrem dałaby nam odpowiedź, czy tak było w istocie, jednak dziś nie dysponuje wynikami takich analiz. Jednak jest to i tak dobra wskazówka, którą uda mi się wykorzystać w dalszej części wpisu.

OK, skoro mamy „podane na tacy”, że prawdziwa wartość „prusaków” była ponad dwukrotnie mniejsza od oryginałów, to należy od razu założyć, że w epoce, kiedy te monety obiegały, musiały istnieć jakieś efektywne metody odróżniania tych falsyfikatów. Rozumiem przez to, jakieś proste, ludowe sposoby, które były używane powszechnie przez ówczesne społeczeństwo. Warto zwrócić uwagę, że ludność Rzeczpospolitej Obojga Narodów posługująca się, na co dzień srebrnikami SAP, była jedynie w niewielkim stopniu „uczona w piśmie”. Tym samym można na wstępie założyć, że zamiast dokładnych analiz tego, co znajduje się na drobnej monecie „bez obrazków”, czyli choćby liter i cyfr na rewersie, czy monogramu królewskiego SAR na awersie srebrnika, to jednak bardziej koncentrowano się na innych cechach krążka. Jako miłośnikowi numizmatyki narzuca mi się od razu, że mogła by być to waga i średnica monety, jednak w praktyce to również mogło być wówczas trudne do przeprowadzenia. Tym samym pozostają rzeczy naprawdę podstawowe, takie jak wygląd monety, kolor krążka, jego twardość, a nawet coś tak niekonkretnego jak dźwięk, jaki wydawały monety rzucone na stół. Wszystkie tego typu praktyki, bez wątpienia wymagały pewnego doświadczenia w ich zastosowaniu. Nie było tak łatwo jak ze złotem, które jako metal bardziej plastyczny i miękki, był po prostu gięty, czy nawet nadgryzany zębami J. Z moich doświadczeń z pruskimi falsami groszy wynika, że dość uniwersalną cechą tych produkcji jest podejrzanie odmienny kolor krążka. Uważam, że ta cecha mogła być szczególnie użyteczna w epoce, kiedy świeżo wybite monety wprowadzano do obiegu. Żeby to unaocznić poniżej przykładowy egzemplarz pruskiej podróbki srebrnika z aktualnej aukcji na jednym z zagranicznych portali.
Jak widać kolor w przypadku pruskich falsyfikatów groszy może być rzeczywiście dobrą wskazówką. Dla mnie, to brudo-szare pruskie „srebro” jest podobne bardziej do srebrzonej miedzi czy nawet do monet wykonanych ze stopów cyny lub cynku. Mogło być tak, że ten dziwny kolor, daleki od srebra jaki charakteryzuje oryginalne monety SAP,  bardzo często już na pierwszy rzut oka zdradzał swoje nielegalne pochodzenie. W każdym razie trudno o pruskich srebrnikach, w których samego srebra jest „jak na lekarstwo” mówić, jako o monecie srebrnej.  Znacznie bliżej im do miedzianej, w końcu miedzi w nich było ponad 80% wagi a proces bielenia krążków jak widać na fotografii, często nie był doskonały. Tu otwiera nam się kolejna możliwość do badania posiadanych monet. Jeśli założymy, że „prusaki” rzeczywiście zawierały tylko śladowe ilości srebra, to zapewne istnieją takie egzemplarze, w których „po latach” jest to już bardzo widoczne. Zapewne każdy z amatorów mennictwa ostatniego króla, spotkał się na swojej drodze nie raz z drobną srebrną monetą SAP, z która przetrwała do naszych czasów i wygląda bardziej jakby była wybita w miedzi. Miedź, jeśli jest jej naprawdę dużo, zawsze może znaleźć jakiś sposób żeby wyleźć na wierzch. Żartowało się kiedyś, że człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nie wyjdzie nigdy. Tu mamy to samo, tylko odwrotnie J.  Czyli potencjalnie możemy poszukać takich egzemplarzy, w których przez cienką warstwę srebrzenia przebija rdzeń wykonany z miedzi. W praktyce wydaje się, że takie „badania” na oko lub z użyciem ostrego sprzętu, mogły dawać w epoce zadawalające efekty. Jednak my nie pójdziemy tą drogą, tylko jak to w numizmatyce być powinno, postaramy się znaleźć uniwersalne cechy w detalach podrobionych monet, które odpowiedzą nam na nasze pytania bez potrzeby uszkadzania monet.

A teraz sprawdźmy, co na temat pruskich fałszerstw piszą obecni zawodowi badacze. Jak już kiedyś wspomniałem z tym tematem zmierzyli się już między innymi badacze niemieccy, którzy dotarli do źródeł z pruskich mennic. Dzięki publikacji Elke Bannicke, pracownika naukowego Muzeum Narodowego w Berlinie, poznaliśmy wiele detali z dziedziny organizacji procederu oraz otrzymaliśmy próbki skali procesu. Opisałem to już dokładnie we wcześniejszych tekstach, więc nie będę teraz do tego wracał. Niestety niemieccy naukowcy nie napotkali w swoich badaniach na żadne informacje konkretnie opisujące fałszywe stemple, które mogłyby być dla nas użyteczne do odróżniania poszczególnych monet. Jednak w trakcie tych analiz, w Berlinie przeprowadzono wyrywkowe badania monet na zawartość srebra i właśnie na podstawie wyników tych badań potwierdzono po raz kolejny, że srebrniki były fałszowane oraz (ponoć) też to, jak wyglądają przykładowe monety fałszywe. W najnowszym katalogu duetu Parchimowicz/Brzeziński pokazano nawet jeden z takich egzemplarzy z widocznym śladem po badaniu. Nie podano jednak, czy dla tej konkretnej monety badanie potwierdziło fałszerstwo czy też nie...??? Moim zdaniem na ilustracji została pokazana oryginalna moneta i zdecydowanie więcej korzyści byłoby, gdyby autorzy katalogu pokazali nam jednak przebadanego falsa z potwierdzoną niską zawartością srebra. Tu widać jak przydatne byłoby zdobycie tych danych bezpośrednio z berlińskiego źródła, o co w przyszłości na pewno się pokuszę. Równie interesującą alternatywą jest przeprowadzenie takich badań na własną rękę. Sam mam przecież kilka podejrzanych i niezbyt pięknych monet tego typu, które mógłbym poświęcić dla nauki i kiedyś właśnie w ten sposób to sprawdzić. Zobaczymy, kiedy mi się w końcu uda to zrobić…

Idąc dalej, sięgnijmy teraz po ten wywołany już katalog monet Poniatowskiego i oddajmy głos naszym rodzimym zawodowcom, którzy mieli dostęp do wyników badań niemieckiej pani historyk i prawdopodobnie (???) wykorzystali je w swojej publikacji. Ten katalog to pierwsza znacząca pozycja, która z różnym powodzeniem, ale jednak zmierzyła się z tematem pruskich falsów i dostarczyła nam ogromnej ilości cennych informacji. Znajdziemy tam nie tylko charakterystykę samego procederu, ale również fragmenty wyżej wspomnianego artykułu niemieckich badaczy mających dostęp do pruskich źródeł. Dla miłośników monet SAP jednak prawdziwą wisienką na torcie jest pierwsza oficjalna próba wyznaczenia konkretnych monet i ich skatalogowania, jako falsyfikaty z epoki. Tu niestety pojawiają się już „schody”. Czasem te nowe informacje są przełomowe i potwierdza je praktyka, a z drugiej strony, w kilku przypadkach niestety te ustalenia nie wytrzymają próby czasu i mogą wprowadzać w błąd. W każdym razie, taka szeroko zakrojona i kompletna próba jest sama w sobie cenną nauką. Ja oczywiście nie ze wszystkimi się zgadzam i jak tylko mam okazję, to staram się te błędy wskazać, udowodnić i naprostować. I teraz czuję, że właśnie nadszedł dobry czas na kolejną ilustrację, która przedstawia stronę z wyżej wspomnianego katalogu, na której autorzy opisują (ich zdaniem) podrobione srebrne grosze.
Jak widać autorzy wyznaczyli łącznie 3 warianty podróbek w roczniku 1766. Muszę przyznać, że pięknie to zostało pokazane, zatem nic dziwnego, że dwa lata temu uwiodła mnie ta prosta i czytelna wizja opisanych fałszerstw. Byłem pyszałkiem twierdząc wówczas, że rozpoznanie srebrników nie jest wcale trudne. Okazuje się, że to paradoksalnie najtrudniejszy ze srebrnych nominałów i potrzebowałem o wiele więcej czasu, by przez ten okres prześledzić setki monet i w końcu załapać, jakie czynniki są rzeczywiście istotne do poznania prawdy.

Zabierzmy się, więc do tytułowej roboty. Na początek odpowiedzmy sobie na pytanie, w jaki sposób można „oddzielić ziarno od plew” i po czym poznanymi fałszerstwo. Jak pamiętamy w poprzednich artykułach udowodniłem, że sam proces odróżniania pruskich monet od oryginalnych nie jest skomplikowany, żeby nie powiedzieć banalny. Pomimo wysokiej kultury technicznej i zaawansowania rzemieślników, to pruskim mennicom nie udawało się wykonać takiej monety, której nie można by było odróżnić od oryginału. Szczególnie teraz, kiedy dysponujemy ogromną bazą zdjęć wielu różnych egzemplarzy, to z reguły z łatwością znajdujemy wspólne cechy, które jasno wskazują na podróbki. W poprzednich wpisach, w których badaliśmy większe nominały, z reguły zwracaliśmy uwagę na portret króla, tarcze z herbami, krój liter oraz inne drobne detale i ozdobniki, które wydawały nam się być potencjalnie trudne do idealnego skopiowania i odwzorowania. Jednak w praktyce dotychczas najpewniejszą zmienną okazywały się być herbowe ORŁY, które zawsze przychodziły nam z pomocą. Słowem użytecznych cech było wiele i większość z nich sprawdzała się dobrze niezależnie od analizowanego nominału. Niestety, teraz musimy o tym zapomnieć, ponieważ w srebrnikach większość tych elementów po prostu nie występuje. A to sprawia, że musimy sobie poradzić praktycznie od początku. Nie napisałem „radzić sami”, bo zaraz przejdę do analizy przedstawionej w najnowszym katalogu i do cech, na które zwrócili uwagę Panowie Parchimowicz i Brzeziński. 

W katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorzy odróżniają podróbki od oryginałów na podstawie jednej cechy na awersie i jednaj na rewersie. Według autorów, ta metoda jest skuteczna, gdyż daje wyniki zbieżne z badaniami niemieckich naukowców – i cokolwiek to znaczy, to w teorii brzmi to całkiem dobrze. Na tej podstawie, autorzy w roczniku 1766 wyznaczyli 5 odmian srebrników, z których aż 3 opisano, jako falsyfikaty. I to właśnie jest ten pierwszy wielki krok, jaki uczyniono w badaniach monet bitych imitacją polskich stempli. Jeszcze nie wiadomo, czy krok zrobiony we właściwą stronę, ale zawsze to jakiś ruch J. Niestety w kolejnych rocznikach 1767 i 1768, pomimo wydawałoby się już ugruntowanej wiedzy i jasno określonych zmiennych potrzebnych do analiz, autorzy nie pokusili się o wyznaczenie kolejnych pruskich pozycji. I to pomimo tego, że w katalogu pokazano inne egzemplarze posiadające podobne cechy, to jednak później niekonsekwentnie uznano je za monety oryginalne. I tu powinna się nam zapalić pierwsza lampka kontrolna. Wówczas uznałem takie podejście za rozczarowujące i potwierdzające jedynie moje wcześniejsze zdanie o katalogu, że ta pod wieloma względami wybitna pozycja, czasem bywa „nierówna”. Można mieć nawet takie odczucie, jakby były w nim fragmenty opracowane przez dwie oddzielne osoby (w sumie mamy duet autorów), które na bieżąco ze sobą nie współpracowały lub przynajmniej nie współdzieliły wszystkich informacji. Być może to tylko moje mylne wrażenie, ale fałszywe grosze pruskie to właśnie jedno z takich „nierównych” miejsc w katalogu. Być może jeden z badaczy analizował rocznik 1766, a drugi pozostałe i zapomnieli się skomunikować? Tu w każdym razie zapala się mi już druga lampka i mruga J. Dla nas istotny jest fakt, że w wspomniany katalog mógłby nam dać pełną informację, a z jakiś przyczyn opisuje jedynie istotną cześć zagadnień. Co wymaga uzupełniania i ja się tym na ochotnika tu zajmuję.



Wróćmy do analiz i do zmiennych użytych w katalogu. Na początek weźmy rewers, gdzie główną cechą jest „odmienny kształt cyfry 1”, co zilustrowane zostało na zdjęciu poniżej.
 Wskazana cecha jest interesująca i została ładnie wychwycona i pokazana. Trop jest dobry, szukamy przecież elementów, które nie pasują nam do standardu. Jednak dla amatorów mennictwa SAP, którzy dobrze znają ten nominał i „swoje wiedzą”, to może szybko się okazać niewystarczające. Bazowanie na jednej i do tego, tak drobnej i niestabilnej zmiennej może okazać się zmyłką, która prowadzi na manowce. Proszę sobie w wolnej chwili popatrzeć na „kroje cyfr 1” w oryginalnych srebrnikach z różnych, nawet późniejszych roczników. Mamy tam do czynienia z sytuacją, że niemal, co rok wchodzi do użycia jakiś nowy wzór. Oczywiście trzymający, co do zasady obowiązujący styl, ale jednak wyraźnie odmienny od cyfry „1” z roku poprzedniego. Idąc dalej, proszę spojrzeć na oryginalne monety wybite w 1766 z innych nominałów niż srebrnik. Tam często punce liter i cyfr czy nawet całe herby, potrafią się zmienić praktycznie, co stempel. Dlatego właśnie rekomendowałbym z takimi wnioskami być szczególnie ostrożny w początkowym okresie mennictwa SAP, w którym działały jeszcze dwie mennice pod zarządem Gartenberga i różni rytownicy mieli swój wkład w powstawanie punc użytych na stemplach. Bo przecież faktem jest, że analizując drobne detale pierwszych roczników monet SAP, można zaobserwować na monetach Poniatowskiego nawet przykłady użycia punc stosowanych dawniej w mennicach saskich Augusta III. Można również znaleźć takie punce, które z monet krakowskich zawędrowały do mennicy stołecznej i tam zostały również użyte. Dlatego też zwracam uwagę czytelników na fakt, że niektóre nominały i roczniki monet SAP wydają się być deczko trudniejsze do zrozumienia i aby je lepiej poznać, potrzeba spędzić z nimi sporo czasu. Czasu, którego być może nie mieli autorzy katalogu, którzy pracowali pod presja czasu i w swoich analizach zafiksowali się na jednej zmiennej, a jakoś nie zwrócili uwagi na tak widoczną cechę jak na przykład podejrzany kolor niektórych monet. W takich przypadkach zwykle rekomenduje wyznaczenie kilku cech kontrolnych, żeby wyraźnie zmniejszyć ryzyko popełnienia błędu. A skoro już mówimy o błędach, to zmuszony jestem oświadczyć, że szanowni autorzy katalogu się tu niestety pomylili i wszystkie „odmienne 1” nalezą do oryginalnych srebrników SAP. Krój liter i cyfr to z reguły dobry kierunek, ale zawodzi w przypadku srebrnych groszy, co mam nadzieje udowodnię w dalszej części tekstu.

Jak podkreślałem już kilka razy, przyjmując w poprzedniej wersji wpisu argumentacje autorów katalogu miałem spore wątpliwości. Dlatego też w przeciągu ostatnich dwóch lat sporo o tym myślałem i na tą okoliczność przeanalizowałem wiele monet by dojść do własnych wniosków. Moje rozterki generalnie miały źródło w dwóch istotnych miejscach. Po pierwsze moneta ma dwie strony. A awersy monet zaprezentowanych w katalogu, jako warianty fałszywe, charakteryzowały się specyficznym monogramem królewskim SAR. Monogram ten został wykonany, co prawda w nieco odmiennym stylu niż to możemy zaobserwować na większości srebrników z 1766 roku, ale jednak jest to spójny rysunek z monogramem królewskim, jaki posiada pierwsza odmiana srebrników z 1766, znana powszechnie, jako ta „bez napisów M.D.L. i REG.POL. na bokach rewersu”. Wydawało mi się to niekonsekwencją, że oto te 3 warianty określa się definitywnie, jako pruskie podróbki a przy podobnym monogramie na innych znanych odmianach opisanych, jako oryginały, nie zwraca się już na to uwagi. Proszę zobaczyć na poglądową ilustrację poniżej, zawierającą trzy różne monety z rocznika 1766. Na górnym zdjęciu znajduje się najbardziej standardowa i popularna odmiana oryginalnego srebrnika, do którego nie ma żadnych wątpliwości, że jest oryginalny. Na zdjęciu środkowym prezentuje się menniczy egzemplarz z oryginalnej i sporo rzadszej odmiany „bez napisów po bokach rewersu”, a na samym dole, dla kontrastu pokazuję jedną z monet opisanych w katalogu, jako pozycja 15.a4 „pruskie fałszerstwo”, bo przecież zawiera „cyfrę „1” w nominale niepasującą do koncepcji forsowanej przez autorów.
Jak widać na pierwszy rzut oka, na rewersie każda moneta posiada zdecydowanie inną cyfrę „1”, dlaczego więc według katalogu, tylko dwie górne są oryginalne? Dodatkowo spójrzmy na monogramy SAR na awersie, bo tam różnice są jeszcze większe i ważniejsze w kontekście dalszych rozważań. Moneta górna posiada najbardziej popularną odmianę monogramu SAR, którą rozpoczęto umieszczać na monetach w 1766  i która okazała się być stosowana praktycznie w niezmienionej formie na wszystkich późniejszych rocznikach srebrnikach. Na dwóch pozostałych monetach monogramy są zdecydowanie odmienne, a główną różnicą jest „pętelka” zlokalizowana w środkowej części litery „R”. Drugą istotną cechą odróżniającą obie odmiany monogramów jest litera „S”, która na dwóch dolnych monetach jest jakby bardziej „stroma” i smukła. Oczywiście różnią się też korony, na górnej monecie jest mniejsza i bardziej trójwymiarowa, a dwie dolne trzymają podobny styl, są bardziej płaskie. Teza autorów o płaskich koronach w fałszerstwach i odmiennych cyfrach „1” tym samym pęka jak bańka mydlana już na pierwszym przykładzie. Wszystkie trzy monety są oryginalne.

Mnie prywatnie podczas analiz, obok monogramów zastanawiała jeszcze litera „G” w skrócie „grosz”. Zauważyłem, że na monetach, których oryginalności byłem w 100% pewny, dolna krawędź litery jest zawsze pozioma i prosta. Dlatego roboczo zakładałem, ze ta cecha może mi się przydać do późniejszego odróżniania podróbek. Nie znalazło to jednak potwierdzenia w dalszych badaniach. Okazało się, że ta zależność nie może zostać wykorzystana, bo istnieją przykłady po „obu stronach barykady”, gdzie dół litery „G” nie jest idealnie prosty. Jak choćby w powyższych ilustracjach. Pisze o tym, by pokazać ile detali trzeba brać pod uwagę badając monety i budując na tej podstawie własne teorie. Sam nie raz nieźle pobłądziłem, więc wiem jak to jest J.

Jednak koronnym argumentem, na to, że panowie Parchimowicz i Brzeziński trafili kulą w płot, są oczywiście monety, jakie kilka miesięcy temu odkryłem w Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi. A konkretnie chodzi o Skarb z Brzezin, słynny choćby z odkrycia nowej odmiany półzłotka 1769 w artykule, który można znaleźć TU LINK Czekałem dłuuugo na taki znak od patrona numizmatyków i w końcu go otrzymałem. Otóż przypomnę tylko, że miałem możliwość przebadania skarbu srebrnych monet Poniatowskiego, którego ukrycie datuje się na rok 1769. To o tyle ważne, że można z ogromną dozą prawdopodobieństwa założyć, że znajdujące się w nim monety są w całości oryginalne. A to dlatego, że pierwsze pruskie fałszerstwa monet SAP zgodnie z danymi z Berlina i z posiedzeń polskich komisji skarbowych, datuje się na początek lat siedemdziesiątych osiemnastego stulecia. Tym samym, dla zagadnienia prawidłowego odróżnienia falsyfikatów od oryginałów, te monety były dla mnie jak Święty Grall dla poszukiwacza skarbów. Coś w ten deseń J.


To właśnie wśród tych znalezionych tam srebrników zaobserwowałem kilka monet, które autorzy katalogu określili wcześniej, jako podróbki. W ten sposób zyskałem finalne potwierdzenie swoich wcześniejszych obaw i jasną wskazówkę, że cechy wskazane w tej publikacji nie mogą być podstawą do skutecznego wykrywania pruskich produktów. Dla zilustrowania tego faktu, poniżej prezentuje zdjęcia dwóch takich „świętograllowych” groszy 1766 rodem z brzezińskiego skarbu.
W ramach tego skarbu, na 4 egzemplarze z rocznika 1766 aż 3 sztuki zostały opisane w katalogu, jako falsy. Jak widać na zdjęciach, są to pięknie zachowane, połyskujące dobrym srebrem egzemplarze. Jakże inne od „rzeczywistych prusaków”, które będziemy oglądać już za chwilę. Podsumowując ten fragment, uzyskaliśmy niemal niepodważalny dowód, że egzemplarze z monogramem z bardziej płaska koroną i z „pętelką” na literze „R” oraz z odmiennymi cyframi „1” na rewersie, są jednak oryginałami. Skoro względem pruskich podróbek srebrników z 1766 nie możemy zaufać informacjom zawartym w katalogu, a innych roczników pruskich groszy autorzy nawet „nie dotknęli”, to idźmy dalej w poszukiwaniu pewniejszych źródeł i dobrych odpowiedzi.

Jakie są, więc cechy fałszerstwa srebrników, które wyznaje nasz kolejny przywołany na pomoc ekspert od okresu SAP. Pan Rafał Janke odróżniając ten nominał zwraca uwagę zarówno na awers jak i rewers monety. Główne cechy, których używał to: odmienny kształt korony nad monogramem królewskim (duża i szeroka), litera „S” w monogramie „SAR” (jest węższa i bardziej stroma od oryginału), odmienny splot na środku litery „R” (znajduje się tam pozioma kreska). Zatem mamy aż 3 cechy na awersie. To zdecydowanie więcej zmiennych do analizy niż w katalogu. A rewers jego zdaniem możemy odróżnić po literze „M” (jest identyczna jak na fałszywych złotówkach SAP) oraz dodatkowo zwraca uwagę na literę „C”, która znów (taka było na półzłotkach) jest bardziej okrągła vs smukłe „C” na oryginałach. Poniżej ilustruję te wszystkie zmienne i każdej z cech przydzieliłem numerek. Zdaniem Rafała Janke, sprawa wyglądała tak:
Podsumowując, Pan Rafał dodaje 5 nowych cech oraz w ogóle nie wspomina o użytym przez autorów katalogu odmiennym kroju cyfry 1. W każdym razie mamy teraz do dyspozycji drugą opinię, która znacząco różni się od wcześniejszej teorii. To, że duet autorów nie ma racji już udowodniłem, teraz czas na ocenę przydatności drugiej tezy. Jak widać Rafał Janke użył do analizy jedynie monet z rocznika 1767, które mimo posiadania dwóch różnych odmian koron, są nieco łatwiejsze do oceny. Faktem jest, że nie występuje już na nich ten niezwykły monogram SAR z „pętelką”, który mi osobiście sprawił tak wiele kłopotów w roczniku 1766 i na którym „wyłożyli się” autorzy katalogu. Sprytny ruch, doświadczonego gracza J. Zatem jeśli miałbym ocenić użyteczność teorii Rafała Janke tylko dla rocznika 1767, to mogę z czystym sumieniem napisać, że wszystkie te zależności, są moim zdaniem prawidłowe. Ocena ORYGINAŁ vs PRUSKI FALS, jaką pokazałem na ilustracji powyżej jest OK i można na niej polegać w ocenie monet z 1767. Moje analizy doprowadziły mnie po 2 latach do podobnych wniosków. Z tym, że ja przecież postanowiłem załatwić ten problem „globalnie” i znaleźć cechy uniwersalne, które sprawdzą się w dla każdej monety z okresu 1766-1768. Bo w końcu w tych trzech rocznikach występują pruskie podróbki. Zatem, jakie cechy znajdą potwierdzenie w moich obserwacjach?



Ja na wstępie uważam, że co do zasady, w pierwszym kroku należy zwracać na kolor monety. Większość napotkanych przeze mnie falsyfikatów srebrników z Prus, z uwagi na ekstremalnie niską zawartość srebra i kiepski proces bielenia krążków, zdecydowanie różni się kolorem od oryginalnych monet z Warszawy. Ta cecha sprawdza się nawet „na oko” i dotyczy obu stron krążka. Żeby jednak być na 100% pewnym sugeruje zwrócić uwagę na kilka cech awersu i rewersu, które zasadniczo są obecne na każdej trefnej monecie. Jeśli chodzi o awers, to proponuje 3 zmienne, z których jedna jest główna i decydująca a dwie dodatkowe można uznać za nieco „szczególarskie”. Poniżej opis tych cech i przykładowe zdjęcie fałszywego awersu oraz porównanie podróbki z monetami oryginalnymi.


CECHY AWERSU:
    a) odmienna pętelka w literze „R” monogramu, z charakterystyczną poziomą poprzeczką;
    b) korona 2-D, bez cech trójwymiarowości;
    c) większa wolna przestrzeń pomiędzy literami S,A i R;

Warto zwrócić uwagę na fakt, że prezentując przykładowy podrobiony awers nie podkreślam, iż na koronie zamiast krzyża pruscy wizjonerzy zainstalowali „antenę” J. Ach gdyby to było takie proste... Niestety, mamy kilka pruskich stempli awersu i na innych, ten błąd został poprawiony, krzyż wrócił na koronę, stąd nie jest to cecha wystarczająco uniwersalna by była dla nas przydatna. Jednak nie jest źle i mamy szczęście, bo pewnie to niemiecka dokładność fałszerzy sprawiła, że większe różnice po tej stronie monety praktycznie nie występują, co sprawia, że są one dla oka niemal niezauważalne. A to z kolei w praktyce oznacza, że spokojnie możemy założyć, iż na monetach bitych w Prusach z datami 1768, 1767 i 1768 awersy są za każdym razem niemal identyczne. I to właśnie stanowi ich podstawową słabość, a dla nas tworzy niemal komfortowe warunki w ich odróżnianiu.


Teraz czas na rewersy. Na tą stronę monety zalecam zaglądać dopiero wtedy, kiedy już ocenimy kolor krążka oraz znajdziemy pokazane powyżej cechy na awersie. A to dla tego, że litery i cyfry użyte przez naszych zaborczych sąsiadów są, co prawda dość charakterystyczne, ale trudno jest mi je jakoś uniwersalnie je nazwać i tu opisać. Na podrobionym rewersie pokazanym na pierwszej ilustracji dzisiejszego tekstu możemy zaobserwować, że brak jest jakiś jaskrawych błędów i wyraźnych cech, które na pierwszy rzut oka dyskwalifikują monetę i jasno wskazują na fałszerstwo. Znam przykłady pruskich stempli rewersu wykonanych bardzo starannie oraz takich, które wyglądają jakby rytownik miał „nieco gorszy dzień”. A właściwie to powinienem napisać „gorszą noc”, bo przecież jak pamiętamy z artykułu Elke Bannicke, fałszywe monety pod polskim stemplem bito w pruskich mennicach jedynie na nocnej zmianie. Jak dla mnie, to te wszystkie „prusaki” mają bardzo podobną ormę i spójny styl rewersu, który trudno jest opisać, ale za to dość łatwo można go zapamiętać. Dlatego jeśli popatrzycie na zaprezentowane poniżej przykłady, to sami po pewnym czasie uznacie, że ogólnie są to monety wystarczająco odmienne by je odróżnić nawet po samym rewersie. Rafał Janke wskazuje nam na tej stronie konkretne litery, na które warto zwracać uwagę. Osobiście przyznam, że dla mnie te cechy nie są wystarczająco oczywiste i w praktyce okazały się średnio przydatne. Generalnie po tej stronie panuje większe zamieszanie, spowodowane nie tylko przez falsy, ale przez to, że litery i cyfry użyte na rewersach monet oryginalnych (szczególnie w roczniku 1766) są na tyle różnorodne, że koncentrując się tylko na tych detalach, szybciej można dostać oczopląsu niż uzyskać pewność oceny. Na to przecież właśnie złapali się autorzy katalogu, więc ja się tego tu nie podejmuje…Wystarczy, ze napiszę tak – rewersy pruskich srebrników są po prostu nieco inne od oryginałów. Potrzeba praktyki, żeby to ogarnąć.


A teraz dla tej praktyki, pokażę jeszcze ilustrację z sześcioma przykładowymi rewersami pruskich falsów z różnych roczników. Proszę sobie trochę potrenować J.
Jak widać na zdjęciach, kolor i faktura krążków często budzi podejrzenia i może być użyteczna dla odróżnienia podrobionych groszy. Mamy też na rewersach kilka obowiązujących wzorów puncy „1”, które prusacy stosowali zamiennie. Dla zasady dodam jeszcze informacje, że tak naprawdę, to po tej stronie monety znajduje się jedno jaskrawe fałszerstwo, a mianowicie data. Prusacy fałszowali polskie monety od początku lat siedemdziesiątych, ale dla niepoznaki na podróbkach umieszczali daty od 1766 do 1768. Pewnie do tych monet mieli dobry dostęp i na ich wzór sporządzali swoje stemple. Jeśli chodzi o dobór zdjęć do ilustracji powyżej, to nie był przypadkowy. Mamy tam 4 przykłady monet z umieszczonym rocznikiem 1767, które z moich obserwacji są najczęściej spotykane. Dwie monety z 1768 pochodzą z mojego zbiorku i podobnie jak egzemplarz z data 1766, są zdecydowanie rzadsze. To tyle, jeśli chodzi o moje przemyślenia na temat popularności poszczególnych roczników.

Teraz już czas na pokazanie monet w ujęciu katalogowym. Ponieważ w najnowszej publikacji „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” srebrniki z 1766 opisane, jako „pruskie” okazały się być oryginałami, to nie znajdziecie ich w zestawieniu poniżej. Z drugiej strony, znajdą się tam dwa egzemplarze, gdzie autorzy pomylili się „w dugą stronę” i falsy z datą 1766 i 1767 opisali, jako monety „dobre”. Pruskich monet z datą 1768 nie opisali w ogóle, więc chociaż tutaj nie będzie problemu i wszystko będzie nowe. Jak widać jest z tym wszystkim teraz trochę zamieszania…

FAŁSZYWE PRUSKIE SREBRNIKI 1766-1768


1766 – 15.a1

Awers: ukoronowany monogram królewski „SAR” wpisany w kwadrat
Rewers: napis w 9 wersach, 1.GR./320/EX/MARCA/PURA.COL./1766./F.S./R.POL./M.D.L.
Uwaga: w katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” ten egzemplarz został błędnie opisany, jako oryginał.

1767 – 15.b3 (korona bez krzyża)

Awers: ukoronowany monogram królewski „SAR” wpisany w kwadrat.
Rewers: napis w 9 wersach 1.GR./320/EX/MARCA/PURA.COL./1767./F.S./R.POL./M.D.L.
Uwaga: w katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” ten egzemplarz został błędnie opisany, jako oryginał.

1767 – 15.b5? (korona z krzyżem, odmienna punca górnej cyfry 1)

Awers: ukoronowany monogram królewski „SAR” wpisany w kwadrat, korona z krzyżem.
Rewers: napis w 9 wersach 1.GR./320/EX/MARCA/PURA.COL./1767./F.S./R.POL./M.D.L.
1767 – 15.b6? (korona z krzyżem, odmienna punca dolnej cyfry 1, brak kropki po PURA)

Awers: ukoronowany monogram królewski „SAR” wpisany w kwadrat, korona z krzyżem.
Rewers: napis w 9 wersach 1.GR./320/EX/MARCA/PURA COL./1767./F.S./R.POL./M.D.L.

1768 – 15.c3?

Awers: ukoronowany monogram królewski „SAR” wpisany w kwadrat
Rewers: napis w 9 wersach 1.GR./320/EX/MARCA/PURA.COL./1768./F.S./R.POL/M.D.L.
1768 – 15.c4? (brak kropki po PURA)

Awers: ukoronowany monogram królewski „SAR” wpisany w kwadrat
Rewers: napis w 9 wersach, 1.GR./320/EX/MARCA/PURA COL./1768./F.S./R.POL./M.D.L.
Łącznie, pokazałem dziś przykłady 6 wariantów pruskich fałszerstw srebrników SAP z datą 1766, 1767 i 1768. I to w sumie na tyle, jeśli chodzi o prostowanie błędów. Podsumowując, zostawiam czytelników z najbardziej aktualnymi informacjami na temat pruskich podróbek srebrnych groszy SAP, jakie sam dziś posiadam. Z góry przepraszam, jeśli ktoś sugerował się pierwszą wersją tekstu, która okazała się niefortunna. Jakoś wówczas nie chciało mi się wierzyć, że „w poważnym katalogu” mogą się aż tak pomylić… Dziś wreszcie rozprawiłem się z tematem i jeden kamień spadł mi z serca. Stary tekst pozostawię na blogu jako dobry przykład na to, jak w numizmatyce szybko może zmienić się punkt widzenia. Dla jasności oczywiście opatrzę go odpowiednim komentarzem i dam linka do tego tekstu, by już nikogo więcej nie zmylić. Przy okazji, drobna prośba do tych kilku firm, którym nadal zależy na dobrych opisach sprzedawanych monet i linkują lub cytują dane z mojej strony. Proszę o weryfikacje „po nowemu” pruskich monet groszowych 1766-1768 wystawianych na przyszłych aukcjach. Miłośnikom monet Poniatowskiego dziękuję za doczytanie do tego momentu i zapraszam niebawem, bo drugą ręką pisze już kolejny tekst. O czym będzie? To niespodzianka J.

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwów Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk, z Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, portalu aukcyjnego Violity, portalu dla kolekcjonerów MyViMu oraz z Muzeum Narodowego w Krakowie i Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Użyłem również informacji zawartych w katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza Brzezińskiego oraz danych uzyskanych z badań Rafała Janke.

============================================================


Fałszerstwa pruskie cześć 7, czyli odróżniamy miedziane trojaki i grosze


Jak zapewne już ze 100 razy pisałem, monety miedziane Stanisława Augusta Poniatowskiego nie znajdują się w głównym obszarze mojego numizmatycznego zainteresowania. Tym samym projektując cykl wpisów o pruskiej działalności fałszerskiej w okresie SAP, zamierzałem ograniczyć temat wyłącznie do procesu podrabiania monet srebrnych. Nie jest jednak tak, że nie wiem nic o pozostałych fałszowanych numizmatach z okresu Poniatowskiego. Nie da się przecież badając aktywnie mennictwo tego okresu, już na etapie pozyskiwania danych, oddzielać informacji względem konkretnego metalu, z jakiego dane monety zostały wykonane. Stąd wiele informacji, jakie posiadłem i jakie wciąż przyswajam, odnosi się praktycznie do wszystkich rodzajów monet występujących w II połowie XVIII wieku w naszym kraju… a nawet nie tylko samych monet, bo przecież dotyczą także medalów, żetonów, wszelkich prób, monet z puncami dominalnymi, nieudolnych kopii wykonanych w epoce, nowoczesnych podróbek etc. Tak szerokie spektrum daje mi to możliwość, spełnienia kilku próśb, jakie potrzymałem ostatnio i możliwość domknięcia tematyki pruskich fałszerstw. Zrobię to krótko opisując podróbki monet miedzianych i złotych. Na pierwszy ogień idą miedziaki, które jak wiadomo „od zawsze” cieszą się ogromną popularnością wśród amatorów monet historycznych. W dzisiejszym wpisie postaram się podzielić z czytelnikami najważniejszymi informacjami o fałszerstwach trojaków i groszy miedzianych. Opiszę znane mi fałszerstwa pruskie tych dwóch rodzajów monet oraz odpowiem na pytanie jak odróżnić oryginał od XVIII wiecznej kopii. Fryderyk II Wielki znów zaprasza nas do siebie, a zatem do dzieła!

Na początek określmy sobie, jaką była rola monet miedzianych w ówczesnym systemie społecznym i monetarnym. To, że była zgoła inna od monet srebrnych, jakie zwykłem opisywać na blogu – to pewne. Generalnie drobne monety miedziane przeznaczone były z definicji dla plebsu i wszelkiego pospólstwa. Jeśli wczytamy się w dokumenty lub publikacje z XVIII wieku dotyczące transakcji, jakich dokonywały w tym czasie domy szlacheckie, to zaręczam, że pewnie w 99,9% będą to kwoty podane w dukatach (czerwonych złotych), talarach lub ewentualnie jakaś końcówka kwoty w złotych. Zatem było tak, że „gruba” kruszcowa i wartościowa moneta – przeznaczona była „dla panów”, natomiast miedziane krążki służyły głównie „całej reszcie chamstwa”. Tak śmiało można napisać biorąc pod uwagę ówczesną strukturę społeczną, którą doskonale charakteryzuje Tadeusz Korzon we wstępie do swego pięciotomowego dzieła „Wewnętrzne dzieje Polski za panowania Stanisława Augusta (1764-1794)”. Autor charakteryzując stosunki społeczne z okresu wstępowania na tron ostatniego króla, wskazuje na nasze ogromne zacofanie względem krajów europejskich. Cała winę za ten stan rzeczy autor obarcza polską szlachtę, która w XVIII wieku sama nazywając siebie „Prześwietnym Stanem Rycerskim” w imię budowania „narodu szlacheckiego” zniewoliła swoich poddanych tworząc w XVIII wiecznym kraju, system feudalny rodem ze średniowiecza. Tym samym nie można się dziwić, że w ramach jednego systemu monetarnego praktycznie obok siebie istniały dwa światy. Trzeba tu dodać, że nie była to „wina Poniatowskiego”, gdyż sytuacja w Polsce zaczęła się psuć i iść w kierunku zagłady już od „Potopu Szwedzkiego” a całkowicie się do niej zbliżała za panowania Sasów. Wracajmy jednak do naszych miedziaków SAP. Monety miedziane w wielkich ilościach wybijane były w Polsce już od XVII wieku, słynne „boratynki” doskonale pookazują skalę popularności tego rodzaju pieniądza. Szelągi miedziane zawierały 1,3 grama miedzi, której wartość był bliska zeru. W późniejszym okresie, król August III też dołożył swoje, bijąc miliony polsko-saskich szelągów i zalewając nimi nasz kraj. Co się tyczy monet miedzianych w czasach SAP jeszcze zanim przejdziemy do fałszerstw, pierwszym krokiem będzie określenie ich praktycznej wartości.  Spójrzmy na tabelkę z systemem monetarnym z 1766 roku.
Jak widzimy, nominalnie jeden złoty dukat w 1766 wart był ponad 167 miedzianych trojaków, ponad 502 miedzianych groszy, 1005 miedzianych półgroszy oraz aż 1507,5 miedzianych szelągów. Trzeba nam jednak wiedzieć, że była to tylko wartość teoretyczna, bo praktycznie nie można było na przykład pójść sobie do banku (zakładając, że już wtedy istniały) lub kantoru (czyli do Żyda) i pełną czapkę zawierającą na przykład 502 miedzianych groszy i 3 półgrosze wymienić na złotego dukata. Było to niemożliwe z prostego powodu, monety złote i srebrne były monetami kruszcowymi, czyli ich wartość była praktycznie równa wartości szlachetnego metalu, jaki w sobie zawierały. Inaczej było z miedzią. Monety miedziane były pod wartościowe i szacuje się, że ich wartość nominalna była około dwa razy wyższa od wartości miedzi, jaką zawierały. Stąd w praktyce 540 sztuk miedzianych groszy było warte zaledwie tylko połowę dukata – a nie całego, jak pokazuje tabelka. Trochę to dziwne, ale takie były realia, miedziane monety zdawkowe nie miały takiej siły nabywczej jak to zapisano w ustawie. Jednak były ważne dla dobrego funkcjonowania pospolitego handlu i w ramach monet miedzianych, zachowywały swoją wartość. Coś jak słynna ostatnio „Europa dwóch prędkości” czy też „Polska A” vs „Polska „B” J. To chciałem na wstępie zaznaczyć, żeby dalej przejść do problemu zysku z bicia monet miedzianych oraz co za tym idzie fałszerstw miedziaków, jakie będę opisywał poniżej.

Jak pamiętamy z moich poprzednich wpisów podrabianie monet srebrnych przez pruskie mennice polegało z grubsza na wykonywaniu monet jak najbardziej zbliżonych wyglądem i wagą do oryginałów przy jednoczesnym zaniżaniu próby srebra. Prusacy tak wyspecjalizowali procesy mennicze, że uzyskiwali bardzo dobrze podrobione monety zawierające jednak aż o połowę mniej srebra niż wynikało to z polskiej ustawy. W miejscu brakującego srebra dawano tanią miedź, tak żeby waga w miarę się zgadzała. Jak zatem fałszowano monety miedziane? Otóż było to jeszcze prostsze niż w monetami kruszcowymi. Jak już napisałem wyżej samo wybicie (nawet oryginalnej) monety miedzianej było bardzo zyskowne, gdyż wartość miedzi zawartej w takiej monecie była o połowę niższa od jej nominału. Świetnie zyskowność z takiej działalności przedstawił Władysław Terlecki w słynnej książce „Mennica warszawska”. Autor, jako były dyrektor mennicy zna się doskonale na rzeczy i w prosty sposób wyjaśnia, na czym polegała wyjątkowa opłacalność bicia miedziaków w XVIII wieku. Cytuje” Kalkulacja bicia monety miedzianej przedstawiała się następująco: kupując miedź na Węgrzech płacono za nią 17 ¼ dukata za cetnar, tj. 160 funtów miedzi wagi kolońskiej. Ze 160 funtów miedzi bito zgodnie z ustawą 18 432 grosze, co przy zamianie na dukaty według kursu oficjalnego (dukat = 502,5 groszy miedzianych), dawało 36,7 dukatów, tj. około 20 dukatów czystego zysku. Uwzględniając koszt bicia i dopłatę do Skarbu Państwa w wysokości 25 groszy od funta przebitej miedzi, emitowanie monety miedzianej nieposiadającej własnego pokrycia wewnętrznego było przedsięwzięciem bardzo korzystnym. Ten stan rzeczy wyjaśnia również anomalię w stosunku wartości złota do miedzi w omawianym systemie pieniężnym, formalnie mającego się, jak 1: 571, gdy realny stosunek wartości wynosił jak 1:1245.”  Jak widzimy każda mennica, nawet te oryginalne krakowska i warszawska bardzo dobrze zarabiała na biciu miedziaków. Oczywiście ten fakt nie był wielką tajemnicą dla ówczesnych urzędników i dlatego właśnie kontrakt menniczy był tak pomyślany i skonstruowany, aby bicie monet złotych i srebrnych generalnie nie przynosiło większych dochodów (praca po kosztach) a cały zysk mennica osiągała z bicia monet miedzianych. Jednak, żeby nie tworzyć patologii, w których zarządca mennicy biłby tylko „zyskowne miedziaki” ustalano z urzędu stosunek ilości monet srebrnych do miedzianych, jaki musiał być przez mennice respektowany. Z publikacji „Przyczynki do historyi medali i monet polskich bitych pod panowaniem Stanisława Augusta” wiemy, że w roku 1766 kontrakt menniczy opiewał na to, żeby na każde 8 złotych wybite w monecie srebrnej można było wybić tylko 1 złotych w miedzi. Oczywiście 8 złotych srebrem mogło stanowić zaledwie jedną monetę (talara) a 1 złotych w miedzi to aż 720 monet o nominale szeląga. Tak, więc w interesie właściciela mennicy było wybijać jak najwięcej monet miedzianych, co jak wiemy zarządca mennic w początkach okresu SAP, Gartenberg starał się robić pomimo urzędowych ustaleń i zakazów. Ale nie zbaczam z tematu i wracam do pruskich fałszerstw.

Wiemy już, że fałszując monety miedziane pruscy nie musieli kombinować ze składem stopu. Bili monety z czystej miedzi, a zysk osiągali na tym ze surowiec był tańszy od nominału. Wiedząc już, na czym polegało zarabianie na miedzi, zobaczmy, jakie monety były najbardziej opłacalne. Jak można z góry założyć najlepszą do fałszowania moneta miedziana była taka, której nominał był jak najwyższy a wartość miedzi jak najmniejsza. Dla amatorów monet SAP, nie ulega wątpliwości, że najbardziej profitowym nominałem dla fałszerzy były  trojaki i grosze. Nominał trojaka wart był 3 grosze a miedź zawarta w monecie tylko połowę, kolejną w kolejności opłacalna moneta był grosz, którego trzeba było wybić trzy razy więcej sztuk żeby uzyskać zysk równy jednemu trojakowi, ale z racji prostego rysunku i ogromnych nakładów było to tez bardzo opłacalne. I właśnie na te dwie największe monety nastawili się nasi pruscy fałszerze. Oczywiście fałszerze to „źli ludzie byli”, więc nie zadowalali się tylko samym biciem a dodatkowo starali się osiągnąć dodatkowe zyski nieco niedoważając monety. Jednak najwyższy kunszt ekonomiczny uzyskiwano bijąc grosze SAP na krążkach po wycofanych i nieważnych szelągach Augusta III. Ponieważ w 1766 roku wymiana monet Augusta III na nowe monety SAP była stosunkowo krótka, to w narodzie pozostały ogromne ilości monet miedzianych, które nagle straciły ważność i były bezwartościowym kawałkiem miedzi. Prusacy zdaje się przywracali im tą wartość, skupując te krążki rękoma pośredniczących Żydów i dostarczając do mennicy praktycznie gotowy materiał do bicia na nich fałszywych groszy. Waga była podobna, grosze Augusta III ważyły nominalnie 3,69 grama a fałszowane grosze SAP miały wagę tylko o 0,2 grama większą (3,89g), zatem nie trzeba było tego materiału, topić, formować blachy i wycinać krążków – wszystko było praktycznie gotowe do bicia. Są przykłady groszy SAP z roczników 1766-1768, z których przebija poprzedni nominał Augusta III. Tu otwierały się widoki na dodatkowe profity i pewnie nie tylko prusacy korzystali z tej możliwości zarobku.

Monety miedziane fałszowano na ogromna skalę. Robiono to w sumie sprawdzonym zespołem, sposobem, narzędziami i środkami, które bardzo dobrze sprawdziły się przy podrabianiu miedziaków poprzedniego władcy Polski, czyli Augusta III. Zdaniem Mieczysława Kurnatowskiego prusacy bili fałszywki w mennicach w Belinie, Królewcu i Wrocławiu. Dwie pierwsze mennice biły złoto i srebro, zatem wydaje się, że monety miedziane pochodzą z mennicy we Wrocławiu. Potwierdzenie miejsca wybijania fałszywych monet miedzianych znajdujemy w pracy niemieckiej badaczki Elke Bannicke, której fragment pracy dotyczący pruskich podróbek został opublikowany w najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego:. Znajdujemy tam informacje, że na mocy tajnego rozkazu króla Prus Fryderyka II z dnia 6 grudnia 1769 roku, nakazano bicie monet miedzianych pod polskim stemplem w mennicy we Wrocławiu. Zatem potwierdza się teza wysunięta wcześniej przez Mieczysława Kurnatowskiego. Fałszowane roczniki trojaków i groszy są identyczne jak dla srebra SAP, były to wzory monet z lat 1766-1768 gdy w mennicach polskich zarządza mincmaister Fryderyk Sylm. Po zwolnieniu z mennicy w Warszawie Sylm organizuje fałszerska działalność w mennicach pruskich. Kto mógł lepiej poprowadzić proces jak nie były urzędnik mennicy królewskiej. Generalnie trzeba mieć świadomość, że ilość fachowców, którzy zamieszkiwali teren dzisiejszej Europy centralnej a do tego znali się dobrze na menniczym fachu w XVIII wieku była mocno ograniczona. Z tego tez powodu znamy przykłady transferów wśród minerzy i medalierów pomiędzy różnymi zakładami. Mogło się, więc tak zdarzyć, że w różnych okresach dany mincerz pracował w różnych mennicach pod wieloma zarządcami i służąc wielu władcom. Wyobraźmy sobie na przykład taki przebieg kariery zawodowej: zaczynamy w mennicy saskiej w Gruntal i bił polsko-saskie szelągi, potem pod pruskim zarządem zajmował się biciem fałszywych monet Augusta III w tej samej mennicy, następnie mógł pracować w początkowym okresie SAP mennicy królewskiej i bić trojaki i miedziane grosze, by znów po zlikwidowaniu krakowskiego zakładu przenieść się do Wrocławia i tam wytwarzać dzisiaj opisywane przez mnie podróbki. Jest cos na rzeczy, czego dowodem mogą być podobne cechy i formy punc wykorzystywanych do produkcji ówczesnych monet wielu emitentów. Niezwykle interesującą debatę na ten właśnie temat prowadzą na forum strony poszukiwanieskarbow.com uznane autorytety i znawcy numizmatyki tego okresu, panowie Chałupski i Janke. Tu jest link do tej ciekawej dyskusji LINK DO FORUM jednak żeby przeczytać, trzeba być zarejestrowanym na forum, co oczywiście polecam.

Jak z tym walczono? Pierwszą informacje o pojawieniu się fałszywej miedzianej monety na masowa skalę otrzymujemy z Uniwersału Komisji Skarbowej z dnia 27 kwietnia 1771 roku. To właśnie w tym dokumencie pojawia się informacja o fałszywkach odkrytych w Wielkopolsce, której źródłem byli królewscy urzędnicy komory celnej. Według tej relacji trojaki miały pojawić się w Poznaniu a grosze we Wschowie. Podróbki nosiły daty 1766 i 1768. Monety miedziane fałszowane były na ogromną skale i wprowadzano je do obiegu poprzez wwożenie ich do kraju wozami wypełnionymi po brzegi. Komory celne miały pełne ręce roboty, ale i tak transporty z fałszywkami przenikały do kraju skutecznie ochraniane przez pruskich oficjeli i wojsko. Cieka historie ilustrującą ten proceder przytacza Mieczysław Kurnatowski w książce „Przyczynki do historyi medali i monet bitych za panowania Stanisława Augusta”, cytuję „Jeden z transportów miedzianej monety, który był przechowywany u Michała Leibla został skonfiskowany przez rewizora komory wschowskiej Kurskiego. Jednak natychmiastowo major pułku huzarów Koessegi zwrócić nakazał przekazując na to rewers wydany w dniu 16 maja 1771 roku w Lesznie podpisany. Inny transport miedzi sprowadzany do Leszna i u rabina wschowskiego złożony został skonfiskowany przez pisarza Kiedrzyńskiego oraz rewizora komory wschowskiej Zdrodowskiego.  I tutaj władze pruskie gwałtownie interweniowały. Polaków przeprowadzających konfiskatę aresztowano i osadzono w twierdzy głogowskiej, z której ich wypuszczono dopiero po wpłaceniu kwoty 25 dukatów kary.” W ten właśnie sposób polscy urzędnicy walczyli „z wiatrakami” osamotnieni w starciu z pruskim aparatem władzy i żydowskimi pośrednikami w przestępstwie. Badając mikre reakcje polskich władz na fałszowanie naszych monet, należy zwrócić uwagę, że najpoważniej zajmowano się podrabianymi dukatami, wyraźnie mniej uwagi poświęcano monetom srebrnym a już praktycznie zupełnie nie znajdowano sobie głowy miedziakami dla pospólstwa. Efektem tego, jest fakt, że nie znamy fałszywych monet miedzianych oznaczonych puncą „PG”. Może to wynikać z tego, że monet z tego metalu nie poddawano próbom menniczym, ponieważ nie było powodu by określać próbę miedzi. Nie znano jeszcze wówczas rozwiązań rodem z PRL-u, stąd nie było potrzeby by określić dokładnie „ilości miedzi w miedzi”, zakładano, że jest jej 100%, jak wiemy z niedawno minionego okresu w naszej historii najnowszej - to nie musiała być do końca prawda, bo na przykład ilość „masła w maśle” czy „cukru w cukrze” zawsze może być dyskusyjna J

Przechodzimy teraz płynnie do pokazania fałszerstw i opisania ich cech charakterystycznych. Moje główne źródła poznania fałszerstw to najnowszy katalog duetu Parchimowicz i Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, informacje uzyskane od Rafała Janke oraz niewielkie własne obserwacje. Tak jak pisałem już wyżej, miedź jest zaledwie pochodna moich głównych zainteresowań stąd opinie uznanych autorytetów uważam za wiążące. Aktualnie najcenniejszym źródłem są dane, jakie na ten temat opublikowano w najnowszym katalogu. Panowie Parchimowicz i Brzeziński bardzo praktycznie podeszli do problemu pruskich fałszerstw i po wnikliwej analizie udało im się nie tylko określić poszczególne cechy, jakie wskazują na fałszerstwo, ale również opisali kilkanaście konkretnych odmian i wariantów pruskich trojaków i groszy. Będę wykorzystywał te informacje w dalszej części wpisu.

Na początku trojaki. Fałszowano roczniki od 1766 do 1768. Nie zaobserwowałem żeby Pruskie fałszerstwa dotyczyły odmian trojaka z popiersiem króla w zbroi oraz trojaków historycznych. Zatem nasza analizę możemy ograniczyć jedynie do odmiany z głowa króla na awersie.  Poniżej na zdjęciu pokazuje awersy dwóch monety, podróbkę i oryginał wraz z wskazaniem głównych różnić.

 Jak możemy zauważyć stemple awersów podrabianych trojaków są łudząco podobne do fałszywych złotówek. Oczywiście to głownie głowa królewska wydaje się „dziwnie znajoma”, stąd zapewne została wykonana przez tego samego medaliera, który zrobił stemple do monet srebrnych. Mamy tam bardzo podobną pucułowatą facjatę Stanisława Augusta Poniatowskiego, którą w artykule o fałszywych złotówkach SAP nazwałem „aniołek” i "dziobak". Jednak w praktyce odróżnienie fałszywek po samym awersie może być trudne z uwagi na nieciekawe stany powodujące nieczytelność szczegółów królewskiego oblicza. Stąd do właściwej analizy potrzebny nam jest rewers, bo to na rewersie występuje więcej cech, które w praktyce mogą posłużyć nam do odróżnienia oryginalnego trojaka od fałszywego.


Pierwszą i główną cechą, jaka posłuży nam do odróżnienia jest jak zwykle orzeł. Ten występujący na pruskich trojakach jest bardzo uproszczony. Orzeł wydaje się być niski i szeroki, wpisujący się w kwadrat, co może być bardzo pomocne w identyfikacji monet w gorszym stanie zachowania. Proszę spojrzeć na poniższe zdjęcia pokazujące w zbliżeniu porównanie orłów z roczników podrobionych trojaków 1766, 1767 i 1768.
Jak możemy stwierdzić, fałszywe orły są praktycznie identyczne niezależnie od rocznika fałszywego trojaka. Dodatkową ważną cechą, jaką możemy praktycznie wykorzystać w odróżnianiu fałszywych trojaków jest fakt, że na wszystkich znanych mi podrabianych monetach tego typu, układ wieńca oplatającego tarcze herbową oraz ilość jagódek jest zawsze taki sam. Ten detal również wykazuje identyczne cechy niezależnie od rocznika, zatem może być doskonałym elementem potwierdzającym wstępne rozpoznanie fałszerstwa przy użyciu orłów. Poniżej prezentuje zdjęcia podróbek z każdego z roczników, proszę zwrócić uwagę na układ wieńca i jagódek jest praktycznie identyczny. Te dwie cechy rewersu łącznie + podejrzany wizerunek króla na awersie z pewnością pozwoli nam na praktyczne odróżnienie falsów wśród naszych monet. Autorzy w katalogu wspominają jeszcze o odmiennym rancie oraz większych literach na fałszywych awersach, jednak jak dla mnie są to cechy niejednoznaczne, które trudno jest wykorzystać w praktyce na egzemplarzach słabiej zachowanych, więc ich nie rekomenduje.

FAŁSZYWE TROJAKI 1766-1768

1766
1767
1768

Kończąc temat pruskich trojaków wypada wspomnieć o „dziwnych wynalazkach”, jakie ostatnio pojawiły się w sprzedaży na portalach aukcyjnych. Proszę spojrzeć na zdjęcie poniżej.

Nie miałem tej monety w ręku, ale jak dla mnie wygląda to na marnej jakości imitację pruskiego trojaka wykonaną z bliżej nieokreślonego, srebrzysto-szarego metalu. Ponieważ trudno to ukryć, moneta sprzedawana jest z reguły, jako kopia nieokreślonego pochodzenia. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to raczej niezbyt udany odlew, zatem nie dziwi fakt, że zwykle trojak jest oferowany do sprzedaży z zaznaczeniem, że prawdopodobnie nie jest oryginalna. Oblicze króla na awersie nawet uszłoby w tłoku pruskich pucułowatych „aniołków i dziobaków”, jednak rewers zdradza fakt, że moneta jest odlewem. Proszę zwrócić uwagę choćby na chropowate tło, czy też na nierówne, różnej grubości linie - na przykład tę otaczająca herby. To cechy charakterystyczne dla odlewów. Skąd pochodzą te falsy, z Chin czy ze wschodu trudno jednoznacznie dociec. Czasem sprzedawcy na aukcjach sugerują nieśmiało, że moneta została wykopana J Wolne żarty. Nie mniej jednak mamy do czynienia z ciekawym faktem, kopiowania na szkodę kolekcjonerów trojaka sfałszowanego prawie 250 lat wczesniej przez prusaków na szkodę polskiego emitenta. Dosłownie „podwójny nelson”. Po co to ktoś produkuje, na co liczy sprzedając i w ogóle po co to komu? Te pytania pozostawię bez odpowiedzi. Sugeruje omijać szerokim łukiem samego trojaka jak i oferujących go sprzedawców.

Ok. a teraz weźmy się za zdawkowe grosze. Niestety z groszami nie będzie już tak łatwo. Miedziane grosze to najpopularniejsze monety w czasach panowania ostatniego króla. W ciągu trzech lat, które tu analizujemy, czyli 1766-1768 w mennicach królewskich wybito dokładnie 93 000 000 sztuk. Pomimo tego, że może się nam wydawać, że są to monety fałszowane na największą skalę - ilość odmian i wariantów sprawia, że ich odróżnienie od oryginałów nie jest już taką prostą czynnością jak z trojakami. Jak powszechnie wiadomo nie tylko amatorom monet SAP - w oryginalnych groszach miedzianych pomimo pozornej prostoty, występuje jednak ogromna różnorodność. Żeby nie być gołosłownym, wymienię tylko te najważniejsze różnice. Mamy różne korony (kilka rodzajów), odmienne monogramy (mały i duży), napisy otokowe (GROSSVS i GROSSUS), inicjały zarządcy (litery G pisana lub drukowana), różne wieńce (z jagódkami i bez nich), różne orły i pogonie (każda mennica miała swoje ulubione punce) itd. Jest tego naprawdę sporo i rozeznać się w tym nie jest łatwo. Pan Rafał Janke zbadał temat dokładnie i zapewne będzie chciał pokazać te wszystkie szczegóły w przygotowywanym właśnie nowym katalogu monet SAP. Tym sposobem ja nie dysponując pełną wiedzą, nie będę udawał mędrca i silił się na pokazanie wszystkich możliwych odmian i wariantów fałszerstw. Żeby jednak nie poddać się bez walki, skoncentruje się tylko podstawowych informacjach, które pozwolą odróżnić fałszywkę od oryginału bez względu na odmianę, jaka dana moneta reprezentuje. Nie będzie zaskoczenia, że znów taką cechą, która jest charakterystyczna dla wszystkich pruskich podróbek jest tradycyjnie krój orła. Jakoś pomimo tego, że prusacy przecież z orłami byli obeznani, bo sami posiadali go w swoich herbach, to te polskie sprawiały im jakoś wyjątkową trudność. Dzięki temu teraz po 250 latach jesteśmy wciąż w stanie dokładnie określić ich dzieła. Poniżej pokazuje wizerunki orłów z pruskich groszy w rocznikach 1766, 1767 i 1768.
Po fałszywym orle z reguły będziemy w stanie odróżnić pruskie dziwolągi. Drugą charakterystyczna cechą, która możemy wykorzystać, jako dodatkową próbę są specyficzne korony. W całej populacji fałszywych groszy w każdym z trzech roczników występują tylko dwa rodzaje koron. Jedna jest mała i płaska a druga wprost przeciwnie – wyjątkowo wysoka i do odróżnienia już na pierwszy rzut oka. Oba wzory fałszywych koron prezentuje na zdjęciu poniżej.

Kolejne, dodatkowe cechy, jakich możemy użyć, to błędy pruskich fałszerzy opisane w najnowszym katalogu. Pierwszy polega on na tym, że omyłkowo na podróbkach groszy z 1766 fałszerze użyli formy „GROSSUS”, którą jak podają autorzy - wprowadzono dopiero w 1767 w mennicy w Warszawie, zatem na oryginalnych monetach z 1766 nie może występować. Drugi błąd polega na użyciu monogramu zarządcy Gartenberga w formie dużej drukowanej litery „G” na groszach imitujących wyroby z mennicy warszawskiej. Trzecim jest użycie „pisanej wersji litery G” w monecie z rocznika 1766 z napisem „GROSSUS”. Jak widać jest kilka smaczków i drobiazgów, które znawcy tego rodzaju monet mogą dodatkowo wykorzystać. Ja takim znawca nie jestem, więc ograniczam się tylko do wymienienia tych cech.

Opisując pruskie fałszerstwa groszy trzeba jeszcze przywołać kontrowersyjna tezę, jaką sformułował Mieczysław Kurnatowski w wyżej przywołanej publikacji. Autor sugeruje, że również grosze miedziane z 1770 są pruskimi falsami, gdyż występują w obiegu a nie ma po nich śladu w dokumentacji mennicy warszawskiej. To ciekawy trop do zweryfikowania. Pan Rafał Janke uważa, że nie jest to prawda i swoje zdanie opiera na tym, że latach 1769-1771 wymuszano na zarządcy Gartenbergu wywiązanie się z kontraktu menniczego, a już w 1768 wybito za dużo miedzi w stosunku do srebra, więc po prostu zakazano wydawania monet miedzianych, chociaż za pewne je w tym roczniku bito. Ja na potwierdzenie tezy Pana Rafała pokazuję poniżej zdjęcie miedzianego grosza z 1770r i stwierdzam, ze posiada on wszystkie cechy monety (na pewno orły i korona są OK.) wyprodukowanej w mennicy warszawskiej. Zatem brak dokumentacji potwierdzającej ilość wytworzonych groszy miedzianych w 1770 jest tylko zabiegiem, który w dzisiejszych czasach mógłby być nazwany „kreatywna księgowością” J

Teraz pozostaje mi już tylko pokazać wzory fałszywych grozy w poszczególnych rocznikach.

FAŁSZYWE GROSZE MIEDZIANE 1766-1768

1766
1767
1768
Na dziś to koniec pieśni. Opisałem to, co wiem i mam nadzieję, że chociaż trochę przyda się to amatorom miedzianych monet SAP do odróżniania oryginałów i pruskich kopii. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że artykuł nie jest tak detaliczny jak moje poprzednie wpisy, w których dokładnie pokazywałem srebrne monety rocznik po roczniku, odmiana po odmianie i wariant po wariancie. Z pustego jednak nawet Salomon nie naleje, a ja właśnie przelałem na „papier” całą swoją wiedzę, jaką dziś na ten temat dysponuje. Zachęcam do badania miedzianych monet SAP, bo to fascynujące monety w niezwykłym czasie naszej nowożytnej historii. Dziękuje wszystkim za doczytanie do tego miejsca i do zobaczenia już niebawem.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem swoje standardowe źródła, czyli takie publikacje jak: katalog Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, Mieczysław Kurnatowski „Przyczynki do historyi medali i monet polskich bitych pod panowaniem Stanisława Augusta”, Tadeusz Korzon we wstępie do swego pięciotomowego dzieła „Wewnętrzne dzieje Polski za panowania Stanisława Augusta (1764-1794)”Władysław Terlecki „Mennica warszawska” oraz informacje od Pana Rafała Janke. Oczywiście źródłem zdjęć są ogólnodostępne archiwa aukcyjne Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka oraz z portalu aukcyjnego Allegro. Zdjęcia do fotomontażu wyszukane zostały usługą gogle grafika.

============================================================

Fałszerstwa monet SAP cześć 8 – pruskie fałszerstwa monet złotych


Dzisiejszy artykuł na temat fałszerstw dukatów lub jak je zwykli nazywać w II połowie XVIII wieku nasi rodacy – „czerwonych złotych”, w zamyśle autora będzie kończył pierwszą rundę wpisów na temat podrabiania polskich monet w czasach SAP przez pruskie mennice Fryderyka II. Ponieważ temat produkcji podróbek oraz generalnie sprawa fałszerstw monet, aktualnie znajduje się na topie, jeśli chodzi o moje zainteresowania (a jak widzę z ilości odsłon, także wielu innych amatorów monet) oraz z tego powodu, że cały czas powstają nowe teorie, badania i ustalenia, to serię wpisów na ten temat należy nadal traktować, jako „rozwojową”. To znaczy, że nie jest wykluczone, iż w kolejnych miesiącach będę zamieszczał dodatkowe posty na ten temat, które będą zawierały nowo pozyskane informacje. Piszę o tym na początku, ponieważ zamierzam utrzymać przez kolejny okres „wątek fałszerski”, ukazujący się, jako pierwszy wpis w miesiącu. Żeby tego dokonać, planuję rozszerzyć wątek o fałszerstwa monet SAP „z epoki” na szkodę emitenta oraz o późniejsze podróbki, tworzone z rozmysłem na szkodę kolekcjonerów. A że w ostatnich czasach kopiowanie monet wydaje się być całkiem popularnym zajęciem, to jak zakładam tematów mi tu szybko nie zabraknie. A teraz już zmierzamy do prusaków i szukamy ich złota J


Generalnie jak wiadomo, złoto SAP nie stanowi obszaru mojego podstawowego zainteresowania, dlatego piszę ten artykuł bardziej z potrzeby wyczerpania tematu pruskiej działalności fałszerskiej niż z potrzeby serca J. Przez co jak widzę wpis mi się ślimaczy jak nigdy przedtem… Detalicznie opisałem już srebro z dokładnością do nominału, natomiast miedź i złoto traktuję całościowo bez zagłębiania się w detale. Co ciekawe, to z goła odmienne podejście do tego, jakie prezentowano jeszcze w II połowie XVIII wieku. Jak już pewnie miałem okazje kiedyś pisać, w tych czasach najważniejsze nominały z punktu widzenia państwa, jako instytucji oraz dla „grup trzymających władzę” była moneta gruba, bita z najbardziej wartościowych kruszców. To właśnie talary i dukaty były tworzone specjalnie dla użytku osób dobrze urodzonych i trzeba przyznać, że były ich „oczkiem w głowie”. Ta grupa uprzywilejowanych osób jak wiadomo z reguły nie parała się bezpośrednio fałszerstwem, gdyż było to przestępstwo pospolite, zarezerwowane dla gminu i karane z urzędu. W naszym zakątku nowożytnej Europy, dopiero król Prus Fryderyk II podczas wojny 7- letniej użył na masową skalę procesu fałszowania monety, jako ważnego elementu wojny ekonomicznej z przeciwnikiem - w tym wypadku z Saksonią. Pechowo dla nas, akurat wówczas elektorzy Saksonii zasiadali również na tronie Polskim, dlatego też tak jakby „pośrednio” zostaliśmy wciągnięci w machinacje pruskiego władcy a z czasem uzyskaliśmy dla niego pozycję „ofiary nr 1”. Jak by nie było, to prusacy oprócz zysku, jaki uzyskiwali z tej produkcji, mieli dodatkowo za cel destabilizacje ekonomiczną naszego państwa, rozkład jego handlu i osłabienie władzy centralnej. Co do zasady działania te realizowane były za pomocą najpopularniejszych monet „dla ludu”, czyli tych wybitych z miedzi i srebra. Jak miedź to oczywiście „drobniaki”, jak srebro to też raczej nie te najwyższe nominały. Oprócz trudności wynikających z technicznym procesem fałszowanie monet o skomplikowanych cechach, jakimi zapewne są największe srebra i monety złote, dochodzi jeszcze element kodeksu postepowania ówczesnej szlachty. Fałszerstwo było zdecydowanie passe. Zgodnie z tym duchem, co do zasady nie do pomyślenia było produkowanie fałszywych złotych dukatów, a ich ewentualny fałszerz musiał się liczyć z ostrą reakcją władz lub nawet sąsiednich dworów królewskich, jeśli skala tej działalności byłaby międzynarodowa.  Dokładnie tym tokiem rozumowania posługiwał się władca Prus i z tego, co mi wiadomo, na początku swojej fałszerskiej kariery dotrzymywał wierności tym zasadom. Paradoksalnie jestem zdania, że to bardziej okazja stworzyła złodzieja niż była to jakaś długofalowa i przemyślana w każdym calu wybitna pruska myśl strategiczna. Samo się stało, po tym jak w wyniku działań wojennych wpadły w pruskie ręce saksońskie mennice wraz z zawartością. W całym świecie trwało wiele wojen i wiele mennic zlokalizowanych w zdobytych miastach padało setki razy w ręce wroga. Z reguły, jeśli nie zdążyły zostać ewakuowane były rabowane i szlus. Raczej nie używano oryginalnych stempli do wybijania monet z nieprzyjacielskim władcą. Tu jednak było inaczej. Prusacy już wcześniej fałszowali monety i byli w tym naprawdę dobrzy, zatem po zdobyciu Drezna i Lipska grzechem byłoby nie wykorzystać tej okazji. Wykorzystano ją jednak według „nowoczesnej myśli”, czyli zamiast rabować urobek, surowiec i wywozić sprzęt – znacznie bardziej opłacalne będzie produkowanie nowych monet za pomocą oryginalnego sprzętu, jedynie z obniżoną próbą kruszcu. Czyniło to cały proces praktycznie nie do wykrycia, gdyż monety były identyczne z oryginałami. I tak by było i nie pisałbym dziś tego artykułu, gdyby Fryderyk II nie przekroczył Rubikonu i nie uznał, że skoro jego falsy są teraz takie, że nie da się ich łatwo odróżnić, to może złamać zasady i wybić też trochę saskich dukatów. Jak wiemy z licznych publikacji, król Prus Fryderyk II bił wówczas augustdory pod stemplem Augusta III, ale zamiast złota 23,5-karatowego, było w nich tylko złoto 7-karatowe. Napływ olbrzymiej ilości fałszywego pieniądza doprowadził w Saksonii i sąsiedniej Polsce do wielkiego chaosu monetarnego. Trzeba było być prawdziwym znawcą, by poruszać się w gąszczu rodzajów obiegających monet i ich nominałów a dodatkowo odróżniać oryginały od fałszerstw. Próbowano „redukować” oraz wycofać z obiegu monety fałszywe i pruskie. Na tym tle w 1761 roku doszło nawet do kilku buntów pospólstwa w miastach i ludności chłopskiej jak Polska długa i szeroka. I w ten właśnie sposób poznaliśmy pruskie fałszerstwa „najgrubszych” nominałów z okresu saskiego. Poniżej prezentuje przykładowe zdjęcia złotej monety bitej przez prusaków w Dreźnie pod stemplem Augusta III.
Jednak zostawmy tematy saskie, bo to w końcu artykuł jest o czasach SAP. Zatem, jak powyższe ma się do monet Stanisława Augusta Poniatowskiego? I właśnie o tym będę pisał dalej. Na sam początek trzeba zaznaczyć, że dukaty z początkowych lat okresu SAP należą do monet bardzo cennych bo stosunkowo rzadkich, które tylko sporadycznie pojawiają się w oficjalnym obrocie numizmatycznym. Z racji niewielkich nakładów, które rzadko przekraczały 1000 sztuk w roku, z reguły osadzone są w wyspecjalizowanych gabinetach numizmatycznych, muzeach oraz tak zwanych „dobrych kolekcjach”. Tym sposobem materiału porównawczego na ich temat jest stosunkowo niewiele, a już na temat ewentualnych pruskich fałszerstw, to praktycznie zupełnie nie występują żadne konkretne dane. Ja jednak znam trzy porządne źródła z epoki, które rzucają światło na tą sprawę i to właśnie na nich oprę dalszą część artykułu. Pierwszym źródłem jest publikacja Mieczysława Kurnatowskiego „Przyczynki do historyi medali i monet polskich bitych za panowania Stanisława Augusta”, do której sięgam praktycznie, co wpis, więc to, że tak powiem już „standard”. Drugim, będzie dokument urzędowy, czyli Uniwersał Komisji Skarbowej z początku 1772 roku traktujący o fałszywej monecie napływającej do Rzeczpospolitej. A trzecim będą informacje pochodzące od uznanego badacza monet okresu SAP, czyli od Rafała Janke. Sam nigdy nie miałem dukata SAP w ręku, więc nikogo nie powinno dziwić, że „całą robotę odwalą” za mnie wyżej wspomniani autorzy… a ja, tylko postaram się połączyć te informacje w miarę spójną całość i na bieżąco opatrzyć ją własnym komentarzem. Taki jest plan, a planu… wiadomo, trzeba się trzymać, zatem do dzieła! J

Zacznę od Mieczysława Kurnatowskiego, który w tym obszarze jest dla mnie podstawowym źródłem, gdyż autor sporo miejsca poświęcił podrabianiu polskiego pieniądza przez prusaków. Ale czy jest tam też coś o złocie?  Otóż w kilku miejscach publikacji dotykamy interesujących nas dziś tematów. Pierwszym tropem, na jaki zwraca uwagę autor rozważając fałszowanie naszego złota, są dukaty z rocznika 1770. Autor zwraca uwagę na fakt, że w raporcie dyrektora Stanisława Puscha nie zostały one uwzględnione, jako monety wybite w mennicy warszawskiej w tym roku. Stąd już tylko krok do prostego i oczywistego wniosku, że skoro nie ma czerwonych złotych SAP z tego rocznika „u Puscha” a z drugiej strony są znane i notowane takie egzemplarze, to najpewniej są to właśnie te pruskie podróbki.  Poniżej zdjęcie przykładowego dukata Stanisława Augusta Poniatowskiego z 1770 roku
Dziś, kiedy mamy więcej materiału do porównań i kiedy wiemy już trochę więcej o odróżnianiu pruskich fałszerstw to możemy z dużym prawdopodobieństwem zweryfikować ten trop. Nawet nie analizując samej monety możemy dojść do wniosku, że teza autora ma kilka słabszych punktów. Po pierwsze wiemy już z naszych wcześniejszych analiz monet SAP z miedzi i srebra, jakie roczniki były fałszowane przez prusaków. Nie był to rocznik 1770 a wyłącznie okres 1766-1768, kiedy to Fryderyk Sylm zarządzał warszawska mennicą. Teraz ten sam Sylm „bawił” się w fałszowanie swoich poprzednich produktów, zatem to nam już na wstępie powinno zapalić nam „czerwoną lampkę” i dać nieco do myślenia. Dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej??? Decydującym faktem, który ciężko podważyć jest to, że moneta z 1770 sygnowana inicjałami I.S., którą prezentuje powyżej nie wykazuje żadnych z cech znanych z fałszywych stempli srebra czy miedzi. A idąc dalej, dukat z tego rocznika jest notowany w uznanych katalogach monet tego okresu bez żadnych dodatkowych uwag, zapewne z tej przyczyny, że w porównaniu do monet z poprzedzającego okresu wydaje się być jak najbardziej OK.. Dodatkowo z racji niewielkiego nakładu jest to moneta bardzo rzadka i poszukiwana, co trudno powiedzieć o „pruskich fałszerstwach”, jakie znamy na przykład ze srebra. Fałszowano najbardziej popularne nominały i roczniki a nie monety unikalne, których aktualna cena na aukcjach dawno przekroczyła już 100 tysięcy złotych za sztukę (moneta ze zdjęcia kosztowała w 2014 roku 124 000 złotych! ). Czyli kończąc wątek tego numizmatu, moim zdaniem to oryginał. Fakt, że nie występuje w raporcie Stanisława Puscha tłumaczę tym, że po pierwsze sam raport ma kilka błędów (niektóre z nich już opisałem przy okazji innych wpisów), a po drugie ówcześnie rejestrowało się monety wydane do obiegu z mennicy a nie te, które zostały wybite. Zatem biorę poważnie możliwość wybicia dukata „po Bożemu” w 1770 roku a wydanie go na przykład w roku kolejnym. Podsumowując pierwszy trop – to nie to, czego dziś szukamy, czyli klasyczny „strzał kulą w płot”. Zatem jakie są inne tropy?

Tu dochodzimy do kolejnego śladu, czyli epickiego opisu fałszowania złota przez prusaków, którą Kurnatowski przytacza w dalszej części swojej publikacji, a którą zaczerpnął z wcześniejszego dzieła Józefa Ignacego Kraszewskiego „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799” wydanego w 1873 roku. To bardzo kolorowy i interesujący tekst, więc nie będę tego „wyrażał własnymi słowami” a oddam głos specjalistom z epoki. Cytuję: „Prusy zyskiwały ze wszechmiar na zwłoce. Tym czasem mogły swobodnie ludzi zabierać i zalewać kraj fałszowaną monetą. Gelser, sekretarz gabinetowy króla w czasie tego podziału kazał bardzo tajemnie wybić za piętnaście milionów, bardzo pięknych dukatów, których trzecia część była aliażu. Te poruczono jednemu z synów Efraima zwanego Hollendrem, bo mieszkał kiedyś w Holandyi, puki go do ucieczki stamtąd nie przymuszono. Efraim pełne mając kieszenie, przybrany w suknie galonowane włosy z harcapem, ze szpadka u boku, pojechał do Polski z tytułem, pięknie brzmiącym p.radcy de Simonis. Tu kupował płacąc gotówką, natychmiast rozkazując wywozić zboże, klejnoty, srebra, co tylko mógł znaleźć na sprzedaż. W kilka miesięcy rozsiał w Polsce te pieniądze. Dopiero nierychło opatrzyli się Polacy, że jedna trzecia wartości stracili. Puszczano dukaty dalej, kupując u Rosjan i płacąc niemi. Doszło to do wiadomości cesarzowej Katarzyny, która doniosła Fryderykowi co się stało, żądając wymiany fałszywego złota. Barierre, który o tym pisze w swych pamiętnikach, dodaje że król zrzucił cała winę na Galsera i posłał go dla pokrycia własnego szalbierstwa do Spandau. Po roku wypuszczono go z więzienia i internowano w jakiejś wioseczce w Meklemburgskiem. Trzeba było, ażeby ktoś padł ofiarą i Rosyi wymieniono pieniądze.” To koniec historii, która w bardzo barwny sposób przedstawia nam z jednej strony metody wprowadzania fałszywek do obiegu a z drugiej ważność złotych monet w obrocie międzynarodowym. Akcja pomyślana, jako lokalna, którą pewnie z powodzeniem można by przeprowadzić na fałszywych srebrnych dwuzłotówkach – dla złotych dukatów okazała się międzynarodowym skandalem. Nie pozostaje nam teraz nic innego, jak stwierdzić, co konkretnie de Simonis wprowadzał i jak wyglądały te fałszywe monety. Niestety to nie będzie łatwe, ponieważ tekst nie wspomina o interesujących nas konkretach. Nie wiemy nawet, w którym roku toczy się opisana akcja. Jednak z innego fragmentu publikacji Kurnatowskiego wiemy, że poddany króla Prus a przy tym Żyd, niejaki Efraim Simonis, działając pod osłoną pruskiego wojska w Wielkopolsce wprowadzał do obiegu fałszywe monety. To niecne działanie musiało być rzeczywiście uciążliwe do tego stopnia, że 2 grudnia 1771 wydano na ręce pruskiego ministra oficjalną notę protestacyjną. Co prawda nie mam wystarczających danych, aby z całą pewnością stwierdzić, o jakich konkretnie fałszywych monetach traktowała ta nota, lecz całkiem możliwe, że chodziło właśnie o fałszywe złote dukaty. Pójdźmy dalej tym tropem. Skoro wiemy, że działalność fałszywego de Simonisa trwała kilka miesięcy oraz to, że była z tego międzynarodowa zadyma, to można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że to właśnie ta sytuacja była powodem wydania przez władze polskie specjalnego uniwersału dotyczącej fałszywych dukatów, jakie pojawiły się wówczas w naszym kraju. Uniwersał wydano z datą 27 stycznia 1772 roku, mogło być, zatem tak, że w grudniu 1771 wysłano notę dyplomatyczną do Prusaków a że wymierna reakcja sąsiadów była żadna, to już w kolejnym miesiącu ogłoszono oficjalnie narodowi, że „mamy problem”, bo okazało się właśnie, że nasze czerwone złote nie są tak do końca takie…złote. Zobaczmy, zatem, co wynika z tego dokumentu. Wiele wyjaśni się już za chwilę, kiedy poznamy istotne fragmenty Uniwersału Względem Monety, który w dniu 27 stycznia 1772 wydała Komisja Skarbu Koronnego. Ja z tym tekstem mogłem się zapoznać dzięki pomocy Rafała Janke. Dla czytelników bloga poniżej prezentuje nieco przerobioną i skróconą wersję tego dokumentu. 

Mam nadzieje, że mimo staropolskiego języka, dziwnej formy i pseudo-pisanej czcionki dało się to jednak jakoś w miarę sprawnie przeczytać. Jeśli ktoś tego nie uczynił - stracił, więc zapraszam ponownie J. Po lekturze tego dokumentu wiele się rozjaśnia. Główna wiedza, to taka, że rzeczywiście były fałszowane przez prusaków dukaty z rocznika 1768, 1770 i „być może z innych lat”. Jednak dla nas kluczowy jest fakt, że w tym dokumencie znajdujemy jasną informację o samej monecie. Wiem teraz, że nie były to złote dukaty SAP, ale czerwone złote bite „pod stemplem holenderskim”, czyli na przykład takie jak ten egzemplarz na poniższym zdjęciu.

Autorzy dokumentu zwracają uwagę na znaczną trudność w odróżnieniu oryginału od podróbki. Znaczy to, że monety musiały zostać wybite naprawdę w profesjonalny sposób i nie były to zapewne produkty z przydomowego warsztatu w Swarzędzu czy tez w Kurniku. To bez wątpienia pruskie złoto. Komisja Skarbu Koronnego radzi społeczeństwu unikać czerwonych złotych a jak się nie da to sugeruje kilka metod na ich odróżnienie. Moim zdaniem wszystkie te metody mogły być zawodne i trudne do zastosowania w praktyce. Pierwsza metoda, to odróżnianie „na brzdęk” monety – trudno mi sobie wyobrazić w praktyce skuteczność tej próby. Kolejna metoda to sprawdzenie twardości monety – tu nie napisano, ale zapewne twórcy dokumentu mieli na myśli gryzienie monet. Wiadomo złoto jest w miare miękkie to da się je zdrowym zębem napocząć. Może to i nawet bardziej skuteczne od słuchania brzdęku monet…, ale za to, jakie nie higieniczne J Trzecia metoda to klasyczne ważenie monet i porównywanie z wzorcem. Podróbki nie trzymały dokładnej wagi i ten sposób pewnie wykorzystywano najczęściej korzystając z dostępnych ciężarków o wadze dukata. Dokładnie takich jak na przykład jak ten na zdjęciu poniżej.
Ja jednak na potrzeby dzisiejszego wpisu łączę oba źródła. Uważam, że Uniwersał jest efektem próby wprowadzenia fałszywych dukatów przez żydowskich przebierańców opisanej przez Kornatowskiego. Dostrzegam, co prawda kilka drobnych różnić. Jak pokazałem już wyżej, Prusacy twierdzi, że fałszywe dukaty są gorsze o 1/3 od oryginalnych – natomiast Uniwersał podaje wyniki polskich prób probierczych, które dla złotych podróbek nie wykazują aż tak dużego oszustwa. Jednak daty obu zdarzeń są tak bliskie, że trudno zakładać, że opisują jakieś inne, osobne zdarzenia. Dlaczego badania probiercze nie wykazały 33% obniżenia próby złota? Nie wiem, mogę tylko spekulować. Być może nie chciano wywoływać paniki i rzucać cienia na ogromne zaufanie do złota, jakie wówczas było powszechne. W każdym razie to „slaby punkt” mojego dzisiejszego wywodu i mam tego przykrą świadomość J

Na zakończenie tego wątku podam ciekawostkę. Jak się okazuje, za czasów SAP nie uporano się całkowicie z fałszywymi dukatami holenderskimi i jeszcze na początku XIX wieku gospodarne społeczeństwo wielkopolskie zmagało się z tym problemem. Czy to te same dukaty? Czy to ta sama produkcja? Trudno dziś stwierdzić, ale poniżej pokazuje bardzo ciekawą notkę prasową z Gazety Poznańskiej z 1814 roku, w której już „inna władza” znów podnosi alarm i detalicznie opisuje fałszywe dukaty z feralnego roku 1768.



Tyle o fałszywych dukatach holenderskich produkowanych w Prusach i dystrybuowanych w Polsce. Jak widać całkiem możliwe, że fałszerstwo przetrwało rządy ostatniego polskiego króla i dokuczało kolejnym pokoleniom wielkopolan. Na koniec tego wątku zdjęcie złotej monety z rocznika 1768.

 Czy jednak znaczy to, że wieści o fałszowaniu złotych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego były przesadzone? Już na wstępie analizy tego zagadnienia podam, że moim zdaniem tak. Uważam, że pruskie mennice nie biły fałszywego złota SAP i  Fryderyk II nie zdecydował się na podrabianie dukatów polskiego króla, skupiając się jedynie na srebrze i miedzi SAP. Czy to dziwne? Z jednej strony „TAK”, bo przecież miał pomysł, siły i środki żeby to osiągnąć. Jednak jak o tym się spokojnie pomyśli, to okazuje się, że jest wiele argumentów na „NIE”, z podstawowym, który zakłada, że nie było mu to do niczego potrzebne. Sprytny Fryderyk wykorzystując ogromną popularność dukatów holenderskich w obrocie międzynarodowym – zdecydował się pójść właśnie w tym kierunku. Rzeczą pewną jest też to, że prusakom po prostu nie opłacało się ryzykować wpadki bijąc niskonakładowe, niszowe dukaty polskiego króla, które pewnie bardziej służyły do nagradzania szlachty i kolekcjonowania niż do normalnego handlu, i obrotu gospodarczego. Niskie nakłady polskich dukatów z roczników 1766 – 1768, w których mennica była zarządzana przez Fryderyka Sylma, pokazują dokładnie, jakie realne przeszkody natrafili na tym polu pruscy fałszerze. Żadnego z tych roczników nie opłacało się skutecznie podrabiać, skoro największy nakład polskiego złota osiągnięto w 1766 bijąc zaledwie 7982 sztuki. Nie wspominając już o 2511 egzemplarzach w 1767 oraz o 117 sztukach wybitych w 1768. Kolejnym argumentem, jaki potwierdza moją tezę, że złoto SAP nie było fałszowane przez prusaków jest to, że analizując monety koronne nie stwierdzam na nich żadnych cech charakterystycznych dla pruskich fałszerstw znanych z innych nominałów. W tym miejscu przeanalizowałem wszystkie dostępne roczniki z całego okresu panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. W tym 30-sto letnim okresie mennictwa mamy do czynienia z 8 odmianami awersu i 7 różnymi rewersami. I tu dochodzimy do meritum, Jest wśród nich, co prawda jedna, która wzbudziła moją czujność. To dukaty z rocznika 1765, których nakład nieznany (z pewnością niewielki) ponieważ są to monety określane w literaturze, jako próbne. Jak bym miał strzelać, to jedynie właśnie te monety próbne z 1765, na pierwszy rzut oka wyglądają mi zdecydowanie na fałszywki. Do tego stopnia, że jak bym spotkał takie wyobrażenie króla na srebrnym talarze lub złotówce, na których znam się lepiej, to od razu bym taką monetę zdyskwalifikował. Proszę spojrzeć na przykładową monetę z tego rocznika, czy nie wydaje się Wam podejrzana?
Ale to nie wszystko, w tym próbnym 1765 roczniku, mamy do czynienia z bardzo ciekawym faktem występowaniu kilku istotnych różnic, co może świadczyć o tym, że stemple zostały wykonane przez innych artystów… a stąd już krok do wniosku, że skoro są drobne różnice, to jedna z nich może być po prostu fałszywa. Mamy w tym roczniku z pewnością do czynienia z kilkoma wariantami stempli, które różnią się od siebie i zaręczam, że nie są to tylko jakieś błahe drobiazgi. W najnowszym katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” duet autorów Parchimowicz/ Brzeziński opisał dokładnie aż 3 różne „odmiany” tego złotego dukata. Dla porządku wymiennie kilka z nich, te podstawowe: różny krój liter napisów (inne punce), występowanie kropek lub ich całkowity brak (kropki po inicjałach F.S., dacie i po POLON), kropka zamiast dwukropka po L (w M:D:L:), różne ilości i kształty wzorków na płaszczu (dobrze to widać pod koroną), różne ilości i kształty tasiemek po obu stronach herbu… oraz moja ulubiona – błąd, w którym na jednym z wariantów tego dukata, orzeł z Orderu Orła Białego wiszący na królewskiej piersi „patrzy się w złą, prawą stronę”. Jak na próbną serie monet, mnogość stempli i „dziwne” różnice pomiędzy nimi jest, co najmniej podejrzana. Wszystkie te różnice idealnie pasują do fałszerstwa i pewnie bym to dziś ogłosił gdyby nie prosty fakt, że te dukaty są niezwykle rzadkie i praktycznie nie występują w obrocie na rynku numizmatycznym. To bardzo burzy mi obraz fałszerstw, które dla zysku powinny być wprowadzone do obiegu w znacznych ilościach. Fakt, że tych monet w praktyce „nie ma”, składnia raczej do uznania ich za „dziwne, ale jednak chyba oryginalne”. Być może błędy wynikają z tego faktu, że po prostu były to pierwsze egzemplarze, do których stemple były wykonane po za granicami kraju przez minimum dwóch artystów, którzy ze sobą współpracowali? Albo był tylko jeden, który wykonał kilka stempli przy użyciu różnych narzędzi i być może mniejsze elementy jak inicjały FS czy mały orzeł zostały wykonane przez jego uczniów. Można by tak mnożyć możliwości i gdybać jeszcze z tydzień J Tu jednak w sukurs przychodzą nam informacje zawarte w publikacji kolejnego dyrektora mennicy Schroedera, który w swoim rękopisie opisując historie właśnie tego dukata potwierdził, że stemple do tej monety wykonało dwóch rytowników. Monety obu artystów można odróżnić zdaniem Schroedera po inicjałach umieszczanych pod ramieniem króla. Literka „L” ma oznaczać Leopold zaś ”M” to Mojżesz. Co prawda na zdjęciach, jakimi dysponuje okazuje się, że akurat oba warianty, których różnice opisałem powyżej mają inicjał „L”, więc w sumie wyjaśnienie Schroedera nie do końca pasuje do rozwiązania zagadki różnic na stemplach. Nie mam jednak, żadnych innych danych by formułować opinię o prawdopodobnym fałszerstwie. Chociaż uważam, że „coś jest na rzeczy”, ale tego bez analizy stopu monety się raczej definitywnie nie rozstrzygnie. Na swój użytek zakładam, że w kolejnych latach obaj rzemieślnicy mogli pracować w pruskich mennicach i fałszować nasze srebro i miedziaki… a może i któryś z nich skopiował swój wcześniejszy stempel. Stąd właśnie tłumacze sobie fakt, że ten dukat tak bardzo przypomina mi fałszywki i posiada detale sugerujące mi podświadomie jego „pruskie pochodzenie”. Poniżej zamieszczam zdjęcia dwóch wariantów dukata z 1765, proszę znaleźć różnice we własnym zakresie J

Powoli kończąc dzisiejszy wpis, chciałem pokazać jedyne potwierdzone fałszywe dukaty SAP, jakie znam. Wszystkie to podróbki prezentowane w Muzeum Narodowym w Krakowie i pochodzą z kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego. Zapewne są to wyroby późniejsze. Kustosz zbioru opisuje je wszystkie, jako wykonane w drugiej połowie XIX wieku techniką galwaniczną. Wszystkie zostały wykonane na wzór wariantu z literką „L” czyli stempel od Leopolda. Możliwe, że pochodzą z tego samego warsztatu, ale zapewne nie jest to dzieło prusaków w znaczeniu pruskich mennic Fryderyka II. Poniżej dla przykładu pokazuję jedną z monet fałszywych ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie.

Podsumowując dzisiejszy wpis. Wiemy z cała pewnością, że prusacy w II połowie XVIII wieku fałszowali złoto i wprowadzali do polskiego obiegu również podrabiane dukaty. Udowodnione przypadki dotyczą jednak złotych monet bitych pod stemplem holenderskim z roczników 1768 i 1770. Jeśli chodzi o fałszowanie złota SAP, to wydaje się jednak, że nie miało to miejsca, głównie z powodu niskiego nakładu złotych monet bitych w mennicy warszawskiej. Jednym słowem nie było, czego podrabiać. Dla mnie osobiście, bardzo osobliwie i podejrzanie wyglądają próbne dukaty z 1765 roku, które posiadają kilka istotnych cech spotykanych w pruskich fałszerstwach monet srebrnych i miedzianych. Jednak tu biore pod uwagę, że może to tylko moje „przewrażliwienie”. Co nie znaczy, że jest prawdopodobne to, że któryś z medalierów tworzących te próbne monety w późniejszym czasie pomagał Fryderykowi II w fałszerskim procederze. Nie mniej jednak pruskich falsów czerwonych złotych bitych pod stemplem Stanisława Augusta nie stwierdziłem, amen. Dziękuję za doczytanie do tego momentu i zapraszam już niebawem na wpis o kolejnym sreberku SAP J.

W artykule wykorzystałem zdjęcia z archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka i Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka i Muzeum Narodowego w Krakowie oraz wyszukane w gogle grafika. Wszystkie źródła pisane, z których korzystałem wymieniłem w tekście. 

============================================================


Fałszywe kontramarki na monetach SAP


Znalazłem wreszcie czas żeby zasiąść do komputera i zabrać się za z pozoru mniej popularny temat, jakim są fałszerstwa kontrasygnat na monetach ostatniego króla. Miałem ten temat na uwadze, ale prawdę mówiąc, jako „rzeczywiście niszowy” znajdował się on dosyć daleko na liście tematów na bloga. Jestem jednak elastyczny i postanowiłem zareagować na wzmożone zainteresowanie monetami z kontramarkami, jakie zaobserwowałem w ostatnim czasie.  Po pierwsze na forach dyskusyjnych, które czytam pojawiło się kilka interesujących tematów dotyczących tego „zakamarka” numizmatyki. Podczas wymiany poglądów wyszło na jaw sporo ciekawych informacji i opinii od amatorów monet nieźle zorientowanych w tym zakresie, które moim zdaniem warto usystematyzować i szerzej rozpropagować. Po drugie (pewnie od tego trzeba było zacząć) od pewnego okresu obserwuje (nie bójmy się tego słowa) „modę” na monety z dodatkowymi oznaczeniami. Powszechny społeczny galop do poszukiwania rzadszych i ciekawych pozycji numizmatycznych zaowocował zainteresowaniem również tą wcześniej lekko zapomnianą dziedziną numizmatyki i to nawet wśród uznanych kolekcjonerów. Większe zainteresowanie kolekcjonerów nie dało sobie długo czekać, czego dowodem jest wysyp aukcji monet z kontramarkami, świadczący o tym, że odwiecznej tradycji ekonomicznej stało się zadość i podaż goni popyt. I właśnie w tej niespotykanej wcześniej podaży „pies jest pogrzebany”, bo nie tylko moim zdaniem, (o czym później) wiele z ostatnio oferowanych monet ma po prostu po chamsku sfałszowane kontrasygnaty. Czuję, że „coś” należy w końcu z tym zrobić. Po trzecie i też istotne, sam stałem się ofiarą tego pędu, gdyż nie tak dawno kupiłem sobie właśnie pierwszą monetę SAP z „tajemniczą” kontrasygnatą. Monetę nabyłem w dobrej wierze, chcąc ustalić znaczenie nieznanej sygnatury, jej pochodzenie i mając nadzieję, że będzie ciekawym elementem mojego zbioru.  Bardzo szybko okazało się, że dałem się nabrać. Nie mając dostatecznej wiedzy na ten temat byłem idealną ofiarą dla średnio-uczciwego sprzedawcy. Tym samym uznaję, że popełniłem błąd, który chciałbym dziś wykorzystać by uczynić go dobrym przykładem „do nienaśladowania” J. Zatem powodów jest wiele, akurat tyle, żeby zmienić plany i dzisiaj o tym napisać. Ponieważ niniejszy wpis będzie na blogu funkcjonował w wątku o fałszerstwach monet SAP, zatem głównym celem artykułu jest pokazanie konkretnych przykładów fałszywych kontramarek oraz próba usystematyzowania podstawowej wiedzy, by zmierzyć się z problemem jak obiektywnie odróżnić fals od oryginału, by obronić się jakoś przed zalewem fałszerstw. Jak dla mnie całkiem zacny cel. Poniżej krótka ilustracja J



Jednak zanim wstąpimy na drogę tropienia fałszerstw, przytaczania opinii fachowców i generalnie do wypracowywania wniosków jak walczyć z tym procederem, winien jestem parę zdań wprowadzenia w celu krótkiej charakterystyki samego zjawiska umieszczania dodatkowych znaków na monetach. Zatem zacznijmy od kilku podstawowych pojęć z tego gatunku.

Większa część monet, jakie będę opisywał w dalszej części wpisu należy do wielkiego zbioru numizmatów o nazwie „pieniądz zastępczy”, tym samym to pierwsze pojęcie, jakie należy dziś przyswoić. Definicja jest w miarę prosta i intuicyjna. Pieniądz zastępczy to nic innego jak znak pieniężny (w naszym przypadku moneta) wydana przez wystawcę innego niż upoważnione do tego instytucje państwowe (w naszym przypadku, kogoś innego niż mennica warszawska) obiegające w zakresie ograniczonym czasowo i terytorialnie. Wyszło całkiem zgrabne zdanie, które moim zdaniem opisuje główne cechy, z których istnienia trzeba sobie zdawać sprawę. Jest kilka klasycznych powodów występowania tego typu emisji. Pieniądze zastępcze z reguły powstały podczas kryzysów politycznych i ekonomicznych oraz wynikającego z nich braku odpowiedniej ilości gotówki w obiegu. Obrazowym przykładem kryzysu politycznego dobrze znanym amatorom monet polski królewskiej są monety bite podczas oblężeń miast-twierdz Rzeczpospolitej, z czego najpopularniejsze są te z Gdańska i Zamościa. Dodatkowo kryzysy ekonomiczne często powodowały brak w obiegu konkretnych nominałów, szczególnie dotyczy to monet opartych na wartości kruszcu, jakie zawierały w sobie.. Wiadomo w niespokojnych czasach nikt rozsądny nie chce rozstawać się z metalami szlachetnymi a raczej w drugą stronę, stara się ich jak najwięcej zgromadzić. Kolejnym efektem zawieruchy w gospodarce bywała też szybka utrata wartości pieniądza, czyli hiper-inflacja, która popychała najróżniejsze instytucje do bicia własnych znaków, których wartość najczęściej wyrażoną była w nominale rzeczowym, który nie był powiązany ze zmieniająca się (nie raz codziennie) wartością, czyli zupełnie niezwiązanym z oficjalnym pieniądzem. Tu, przykładem niech będą wszelkie żetony emitowane przez miasta, spółdzielnie, zakłady pracy czy nawet zakłady usługowe. Numizmatyka zna wiele przykładów takich emisji, sporo tego typu monet jest w stałej ofercie aukcyjnej, więc nie będę się zagłębiał. Szczególnie, że wyżej wymienione rodzaje monet zastępczych mimo tego, że stanowią główną i ilościowo największą ich część, to jak za chwilę się okaże nie maja większego związku z monetami Stanisława Augusta Poniatowskiego i jako takie, nie będą dziś w ogóle obiektem naszych rozważań. Skoro już napisałem, czym się dziś nie zajmiemy, to teraz do brzegu. Na dobry początek pierwsza moneta dominialna (jeszcze nie SAP) z kontramarką przywodzącą na myśl Świętego Mikołaja (był biskupem), jak dla mnie to „wynalazek” i naprawdę zdziwiłbym się gdyby kiedyś okazał się oryginalny. J
 Znacznie mniejszą i gorzej rozpoznaną grupą monet zaliczanych do rodziny pieniędzy zastępczych są właśnie monety dominialne, których nazwa wywodzi się od łacińskiego słowa „domena”, które obecne było już w prawie rzymskim znacząc „własność prywatną”. W feudalnym systemie Rzeczpospolitej, dominium oznaczało z reguły wielką posiadłość ziemską wraz całym znajdującym się na niej dobytkiem należącą do właściciela (a raczej do Pana), który wywodził się z warstwy uprzywilejowanej i był „dobrze urodzonym” przedstawicielem szlachty. Te monety bardzo często wykazują związek z czasami SAP, zatem będą dziś naszym podstawowym materiałem do analiz. A właściwie, to trzeba by napisać, że będą jedną z dwóch grup monet, jakie w ogóle będę starał się opisać w tym artykule. Czuję, że już czas na kolejną definicję. Monety dominialne to znaki emitowane przez właściciela danej posiadłości/folwarku/majątku ziemskiego, służące do bezgotówkowego obrotu towarami i usługami na jego terenie. System monet dominalnych znany jest w Rzeczpospolitej już od XVI wieku, jednak większą popularność zyskał właśnie pod koniec XVIII i utrzymywał ją wieku XIX i na początkach XX stulecia. Pierwotnie pieniądz wewnętrzny w majątkach ziemskich pełnił dwie funkcje. Pierwszą, zasadniczą było zamknięcie obiegu pieniężnego. To słowo klucz i stanowi istotę analizowanych dziś emisji prywatnych. Generalnie monety dominialne nie powstawały z przyczyn kryzysu ekonomicznego danego gospodarstwa a raczej wprost przeciwnie. Były pomyślane w celu ułatwienia właścicielowi uzyskania efektu dodatkowego pomnażania zarobku, coś jak system turbo w silnikach spalinowych. Normalnie szlachcic mający majątek ziemski zarabiał ogromne sumy na wytwarzaniu, wstępnym przerobie i odsprzedaży płodów rolnych produkowanych w swoim dominium, jednak wprowadzenie na ten teren monet dominalnych powodowało to, że dodatkowo osiągał również całkiem spory zysk z obrotu handlowego na swoim terenie. Pan „produkował” pieniądz, płacił nim chłopom za ich pracę, następnie chłopi wydawali ten pieniądz w karczmie, w której szlachcic miał udział (prowadził ją Żyd) i co ważne, chłopi kupowali w niej produkty i usługi, które należały do Pana. Istne społeczno-ekonomiczne perpetuum mobile, niedościgniony wzór dla dzisiejszych sieci handlowych i ich systemów lojalnościowych. Kto zbiera punkty na BP, w Biedronce, Tesco itd ? J  Ja przyznam, że nie bawię się w te gry, ponieważ zbyt mocno cenię sobie własną niezależność. Tym bardziej nie podoba mi się takie traktowanie i wymuszanie. Ale wracając do tematu, trzeba ten proceder ocenić z perspektywy czasu, jako istotny i skuteczny element ucisku poddanych/chłopstwa. Kolejną „ciemną kartą” jest fakt, że zamkniecie obiegu pieniądza na terenie dominimum pomagało właścicielowi w egzekwowaniu przymusu propinacyjnego (słowo pochodzi od łacińskiego propinatio, co znaczy przepijanie do kogoś, częstowanie trunkiem) to jest, obowiązku picia przez chłopa wódki w określonej (a dużej) ilości z pańskiej gorzelni w pańskiej karczmie. Tu dotykamy bardzo ciekawego wątku, czyli rozpijania chłopów przez szlachtę. Jak okazuje się to nie tylko bajdy, legendy i mity a raczej „trudna prawda” o historii stosunków społecznych obowiązujących dawniej w naszym pięknym kraju. Przymus propinacyjny z ekonomicznego punktu widzenia był to sposób na zagospodarowanie nadwyżek produkcji alkoholu w prywatnych majątkach. Poddani musieli zaopatrywać się w trunki w gorzelni swojego pana. Szlachcic chciał w ten sposób ograniczyć dostęp do konkurencyjnej wódki oraz zapobiec „wyciekaniu” pieniądza poza obręb swych dóbr. Wódkę w karczmie kupowało się właśnie za monety dominialne, a jeśli ich nie wystarczało to popularne było także wypłacanie część zapłaty bezpośrednio w alkoholu. Musiało to nieść ze sobą negatywne konsekwencje. Z pewnością miało wpływ na upowszechnienie się konsumpcji wódki i ograniczenie spożywania piwa – do tej pory tak popularnego. 
Przy czym na to zagadnienie należy patrzyć nieco inaczej, bo pijaństwo nie było wtedy problemem społecznym porównywalnym do dzisiejszego lub choćby tego z okresu modernizacji przemysłowej. Piwo i wino traktowano jak normalny napój, nie było jeszcze wtedy Pepsi Coli, stąd jakoś się to w narodzie utarło. J Pamiętajmy, że w XVIII wieku mocny alkohol traktowano również, jako środek leczniczy. Dla przykładu w czasach zarazy profilaktycznie zalecano codziennie wypić minimum garnuszek wódki. Nikogo to wtedy specjalnie nie dziwiło, ponieważ powszechne sądzono, że w ten sposób organizm uodparnia się na chorobę. Poza tym wódki lub spirytusu używano, jako środka do nacierania obolałych części ciała, miejsc schorzałych lub jako półproduktu do tworzenia leczniczych mikstur. Karczma była centrum życia w dominium, coś jak dzisiejsze galerie handlowe. Pełniła funkcje szynku oraz sklepu spożywczego, gdzie za folwarczne monety z kontramarkami można było dokonać stosownych zakupów. 

Dodatkową i nieco niedocenianą rolą pieniądza dominialnego było również utrudnienie zbiegostwa chłopom, którzy pracując i otrzymując mizerną zapłatę w monetach obowiązujących jedynie na terenie danego folwarku, byli dodatkowo wiązani ekonomicznie z miejscem swojego aktualnego pobytu. W tamtych czasach nader skutecznie obniżało to migracje wiejskiej biedoty do miast. Tyle o chłopach i ich niedoli. Warto mieć świadomość, że życie nie było usłane różami i czasem bywało naprawdę ciężko. Doskonałym przykładem wielkiego Pana czerpiącego profity ze wszystkich możliwych (i nie możliwych, był tez alchemikiem, wynalazcą i wizjonerem) źródeł, jakie dawało dominium był jeden ze zdrajców, twórca Konfederacji Targowickiej Seweryn Rzewuski. Władysław Smoleński opisał dokładnie, jak doskonale zorganizowane były procesy na terenie jego wielkich posiadłości ziemskich, do jakich absurdów posuwał się ów szlachcic organizując życie poddanym i czerpiąc przy tym dochody ze swojej posiadłości. To ciekawa lektura, dostępna online w wielu miejscach, obok dla przykładu przedruk fragmentów książki w czasopiśmie „Ogniwo” z początku XX wieku – link do artykułu na końcu wpisu. 

Ok, zatem już ustaliliśmy, że monety dominalne, które nas dziś najbardziej interesują przeznaczone były głownie dla warstwy poddanych i zastępowały na danym ternie oficjalne obiegające w kraju monety. Jak zatem powstawał taki pieniądz, jak szlachcic osiadły na wsi i nieznający się z reguły na mennictwie mógł w ogóle emitować własne monety? I tu jest właśnie sedno tematu. W XVIII stuleciu pojawił się szczególny rodzaj pieniądza dominialnego. Były to stare, bardzo często mocno zużyte, niekiedy nawet ledwo czytelne monety państwowe wycofane z oficjalnego obiegu, z wybitymi na nich kontrasygnaturami (kontramarkami). Monety te w oficjalnym obiegu były już nieważne, zatem nie miały praktycznie żadnej realnej wartości oprócz tej zawartej w metalu z którego były wytworzone. Można napisać obrazowo, że właściciel dominium rękoma folwarcznego kowala, który nabijał na nie kontrasygnatury w kształcie znaków właściciela majątku (inicjały, herby), przywracał te stare i niepotrzebne monety do „drugiego życia”. W tym jednym zdaniu znajduje się kilka istotnych informacji. Po pierwsze monety były mocno zużyte, więc złomki, jakie znamy dziś i widujemy często śledząc wątki z wykopkami rodzimych detektorystów. Po drugie narzędzia i robotę (tworzenie i nabijanie punc) wykonywał jakiś domorosły specjalista typu „lokalny kowal”, więc trudno spodziewać się, że oryginalna moneta dominium będzie dziś wyglądała jakby wyszła z pod ręki Jana Filipa Hollzhauera, nadwornego medaliera Stanisława Augusta. Dalej, jeśli była złomkiem z nabitym prostym znakiem już w XVIII wieku, to raczej można zakładać, że jej stan do dzisiaj się nie poprawił J Trzecia cecha, którą chciałbym dodatkowo uwypuklić, jest brak realnej wartości monety przed nabiciem na niej puncy. Przy czym pamiętamy, że były to czasy monet kruszcowych. Wniosek z tego jest taki, że monety dominialne w czasach SAP wykonywane były, co do zasady ze starych miedziaków, których wartość po wycofaniu z obiegu była niemal zerowa. To z kolei prowadzi do wniosku, że trudno oczekiwać żeby właściciel dominium zlecił nabijanie punc na monetach srebrnych lub złotych, które nawet po wycofaniu maiły wartość złomu danego kruszcu i można je było najnormalniej w świecie sprzedać. Zakładam, że ten sam Żyd, który prowadził karczmę miał także lokalny kantor i świadczył tego typu usługi dla okolicznej ludności. Ostatni czwarty wniosek z tego zdania akcentuje wyrażenie frazę „wycofany z obiegu”. Czyli w czasach SAP monetami dominialnymi mogły być jedynie drobniaki poprzednich władców, z naciskiem na Augusta III, którego wycofanych monet było wówczas w narodzie najwięcej. Potwierdzają to liczne znaleziska i przykłady. Na zdjęciu poniżej oryginalna moneta z dominium Sanguszków wykonana ze „zwłok” miedzianego grosza Augusta III Sasa z kontramarką w kształcie symbolu „Pogoń”, która została znaleziona w okolicach miejscowości Ratno.  Zdjęcie pochodzi z bloga numizmatycznego Pana Dariusza Marzęty, do którego link znajdziecie w zakładce LINKI oraz na końcu dzisiejszego wpisu.
Jak to należy zrozumieć, czy jako amatorzy monet SAP i generalnie interesujący się historią Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku mamy nagle zacząć zbierać stare szelągi Augusta III. Idąc krok dalej, jeśli mamy w zbiorze monety dominialne wykonane dla przykładu na bazie miedzianego grosza Stanisława Augusta Poniatowskiego, to należy założyć, że zapewne nie pochodzą one z czasów, w których były w obiegu i które nas pasjonują. Takie są niestety fakty. Oryginalne monety dominialne wykonane przez nabicie kontramarek na numizmatach SAP są zapewne wyprodukowane w dominiach XIX-sto wiecznych. Jak dla mnie to ważny i dosyć „niespodziewany” wniosek. Czyli podsumowując, chcąc być posiadaczem monety dominialnej z czasów ostatniego króla - należy spodziewać się wytartej miedzianej monety Augusta III z nabitą niedbale i niezbyt nieskomplikowana puncą. Dla mnie osoby zbierając monety SAP, to raczej nie do przyjęcia, dlatego deklaruje, że nie będę powiększał zbioru w tym kierunku i od teraz traktuje ten typ monety, jako ciekawostkę.

Dobrze skąd, więc wiedzieć, ze mamy do czynienia z oryginałem i jak odróżnić fałszerstwo.
W tym celu, na początek należy powrócić do cech, które opisałem już powyżej. Głównym wnioskiem jest to, że srebrna moneta z ładnie nabitym herbem dominium jest na 90% podejrzana. Jednak do uzyskania większej pewności konieczne są dodatkowe czynności, o których już za chwilę. Pierwsza z nich to prosta analiza puncy, pod względem wykonania i nabicia. Jeśli jest to zrobione „zbyt ładnie”, jeśli punca wyraźnie odznacza się „nowością” na zniszczonej monecie to na 99% mamy do czynienia z falsem na szkodę kolekcjonerów. Trzeba dodać, kolekcjonerów poszukujących raczej rzadszych rodzajów monet, więc nieraz gotowych wydać na tę swoją pasję kilkadziesiąt/set złotych. Na tym etapie wydaje się, że dla fałszerza nie ma nic piękniejszego niż „produkcja” podróbek monet dominialnych. Złomków-wykopków jest pod dostatkiem „za darmo”, wystarczy nabić imitacje prostego znaku/herbu i mamy gotowy produkt kolekcjonerski przeznaczony do najlepszych zbiorów. Miód malina, marzenie fałszerza J.  Wracając do analizy wykonania kontrasygnaty, warto zwrócić uwagę na krój liter użytych do jej wykonania. Często fałszerze nie ograniczają się do wykonania jednej puncy i biją tez inne, jednak utrzymane w podobnym styli liternictwa i symboli. Warto też skupić nieco uwagi na tło nabitych punc, czyli na sama monetę. Czasem zdarzają się egzemplarze sztucznie postarzane lub w druga stronę, posiadające starą patynę, na której kontramarka świeci jak przysłowiowe „psu… oczy” J. Przydatną wiedzą istotną przed nabyciem, będzie informacja, gdzie dana moneta została znaleziona – zakładając, że w ogóle została gdzieś wykopana. Jeśli mamy pewność, co do osoby, to znacznie podnosi szanse na oryginalność numizmatu, gdyż falsów (z reguły) się nie zakopuje po polach. Poniżej oryginalna kontramarka dominialna jednego z odłamów rodziny Potockich oraz jej nieudane odwzorowania pochodzące z aukcji w ostatnimi okresie. 
Znawcy z forum twierdzą, że ten znak w oryginale kładziono wyłącznie na szóstakach Jana Kazimierza, więc ciekawe do czego służyło tak oznaczone sreberko? Tajemnica czeka na rozwiązanie. Jak przeanalizujemy już samą kontrasygnatę i wygląda w miarę normalnie, to kolejną cechą, na jaka należy zwrócić uwagę, jest występowanie identycznych znaków na monetach pochodzących z różnych czasów. Zakładając w tym miejscu zdroworozsądkowo, że oryginalne dominia były ograniczone nie tylko terytorialnie, ale i czasowo, to trudno bez uwag zaakceptować występowanie znaków na monetach, których data emisji różni się o wiek lub kilka wieków. Wydaje się to raczej nieuzasadnione (jednak są wyjątki) i od razu powinno „zapalić” nam lampkę z napisem „UWAGA”. A już szczególnie, kiedy monety będą przy okazji wyprodukowane z różnych metali, na przykład srebrny ort i miedziany grosz. Może to świadczyć o tym, że fałszerz, który nie jest przecież najczęściej specjalistą od historii nowożytnej Polski, nabijał fałszywe punce na monetach, które akurat miał „pod ręką”. Ale to trzeba wiedzieć przed zakupem. Czasem żeby się o tym przekonać wystarczy tylko wpisanie „moneta dominialna” w gogle grafika i poszukanie podobnego znaku oraz ocena pod względem czasów, z jakich pochodzą monety potraktowane daną kontramarką. Proste i zwykle skuteczne narzędzie.

Trzecim jeszcze prostym sposobem jest występowanie kontrasygnat dominialnych na falsyfikatach. Jeśli moneta jest podróbką, to znając już dobrze „teorię monet zastępczych” oraz wyżej wymienione cechy oryginalnych monet dominialnych, można praktycznie w 100% określić, że punca na tej monecie jest również trefna. Nie będę tego rozwijał, bo trudno sobie wyobrazić scenę puncowania falsyfikatów przez kowala w XVIII wiecznym dominium, skoro podróbki te najczęściej pochodzą z XX wieku. Tu oczywiście odstępstwem od reguły są punce „F” (oznaczają właśnie falsyfikat) i punca „PG” (opisana już przez mnie wcześniej w wątkach o pruskich fałszerstwach monet SAP), które nie są dominialne i nie pełniły roli pieniądza zastępczego, zatem nie są tematem dzisiejszych rozważań. Ciekawym dopełnieniem obrazu fałszerzy posługujących się tą metodą jest to, że niejednokrotnie umieszczają kilka (dwie, trzy) kontrasygnat na jednej monecie. Uznając jakby, że im więcej znaków tym łatwiej przekonać kogoś do zakupu. Bardzo pocieszna koncepcja J

Ale wracając do meritum, poniżej prezentuje kilkanaście przykładów monet SAP posiadających różne kontramarki. Niektóre z nich noszą cechy opisane powyżej w punktach od 1 do 3. Dzisiejszy stan mojej wiedzy nie pozwala mi z pewnością określić, która z nich jest podróbką, chociaż mam na ten temat swoje zdanie. Ale żeby niczego nie sugerować poniżej zamieszam zdjęcia 15 monet Stanisława Augusta Poniatowskiego a na końcu artykułu podam link do kilku katalogów internetowych, w tym tego najpełniejszego, jaki znam, którego autorem jest znany numizmatyk zza wschodniej granicy Andriej S. Bojko-Gagarin – polecam lekturę tej publikacji i samodzielne ćwiczenie się w odróżnianiu podróbek. Praktyka czyni mistrza. J

Ostatnią cechę, która pomoże nam w wykryciu podróbki opisze już na podstawie własnego doświadczenia, a raczej swojego błędu, jaki popełniłem, gdyż jest z nim ścisłe związana. Ta cecha to wiedza, a właściwie jej brak. Istnieje niewiele, dosłownie kilka publikacji na temat monet dominialnych, jest też nieco amatorskich opracowań na ten temat, z którymi warto się zapoznać przed podjęciem decyzji o zakupie. Na końcu artykułu zamieszczę stosowne linki. Wracając do mojej monety, jeśli bym zapoznał się z dostępnym materiałem nie kupiłbym jej, gdyż dokładnie taka punca, jaka „ją zdobi” już wcześniej została opisana i jasno określona, jako falsyfikat. Oto moja moneta, półtalar SAP z 1777 roku i jej podrobiona punca.
Na temat tego znaku Pan Jerzy Chałupski napisał już artykuł w 2003 roku, przy okazji pokazując w nim ilustrację innej monety z tą puncą, na którą sam się nabrał kupując większą ilość numizmatów.
Ta moneta to ort gdański z podwójnie nabitym znakiem, identycznym jak moim półtalarze powyżej. Punca przedstawia rękę z mieczem w otoczeniu trzech gwiazdek. Ciekawe jest to, że kiedy Pan Jerzy jeszcze nie znał jej pochodzenia, to zapytał o to na łamach „Przeglądu Numizmatycznego” (z tego, co się orientuje było to w 1999 roku), otrzymując odpowiedź od redakcji w postaci Pana Jarosława Dutkowskiego, który stwierdził, że jest to popularne fałszerstwo z użyciem puncy spotykane na monetach od XVII do XIX wieku w tym nawet na pruskich talarach. Też się mogłem zapytać, miałem nawet łatwiej, bo listów już nie trzeba pisać - są maile i telefony komórkowe. J Pan Jerzy od tego czasu zdobył spore doświadczenie w tym zakresie, stosunkowo często prezentuje w swoich publikacjach monety dominialne Augusta III, stąd zawsze warto czytać jego bloga. Jedno to ilość a drugie to styl. Najczęściej na blogu „Zbierajmy monety”, kontramarki porównuje się z najstarszym znanym mi źródłem graficznym, czyli publikacją Gustawa Soubise-Bisiera „Kontrasygnatury prywatne na monetach” opublikowaną dawno dawno temu w „Wiadomościach Numizmatyczno-Archeologicznych” (tom 21, Numer 12 (1911) strony 184-186). Obok na zdjęciu strona tytułowa tego pisma a kilka linków do konkretnych wpisów na blogu Jerzego zamieszczę na końcu artykułu. Grzechem zaniechania jest nie wyciąganie wniosków z doświadczeń innych numizmatyków. Poniżej zdjęcie orta z blogu Pana Chałupskiego.
Kolejnym przykładem pasjonata, który bada ten obszar i dzieli się wiedzą jest Pan Dariusz Marzęta, który na swoim blogu niejednokrotnie bardzo ciekawie opisywał monety z kontrasygnatami. Pan Dariusz koncentruje się nie tylko na opisie monet dominialnych, ale chyba nawet bardziej na zbadaniu ich pochodzenia. Trzeba przyznać, że ma na tym polu niemałe osiągnięcia budzące mój szacunek. Dla przykładu zidentyfikował i opisał trojaka SAP z kontrasygnatą „I:S” jako monetę pochodzącą z dominium Ignacego Szlubowskiego i obiegającą w dobrach Horostyta. Zdjęcie tej monety wykorzystałem dzisiaj w swoim artykule – linki do kilku interesujących wpisów tego autora również zamieszczę na końcu wpisu.

Jedźmy dalej, sporą wiedzą na ten temat posiada grono specjalistów aktywnych na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego. Kilku z nich było tak miłych, że podzieliło się ze mną zdjęciami i informacjami, które za chwilę wykorzystam. Dla przykładu Pan Łukasz, jako użytkownik @TuniaRadom, znany już z pomocy przy poprzednich wpisach, pozwolił na zamieszczenie zdjęć i linku (na końcu artykułu) do monet ze swojego zbioru, natomiast Pan Krzysztof, na forum pod nickiem @Gradiv, wyraził opinie na temat tych egzemplarzy ze szczególną analizą wyglądu kontramarek. Jest naprawdę spore grono pomocnych specjalistów, których bez zbędnej krempacji można prosić o opinię, do czego namawiam. Proszę spojrzeć poniżej na przykład takiej pomocy. Poniżej prezentuje przykłady fałszywych kontramarek pochodząc z różnych monet (w tym wielu SAP) ze zbiorów Pana Łukasza, okraszonych analizą i opisem autorstwa Pana Krzysztofa. Jak dla mnie, to wzorcowy przykład udanej współpracy pasjonatów numizmatyki. Dziękuję i tak trzymać J


8) 3 krajcary z 1668 – herb „Pilawa”. Ładna punca w kształcie wydłużonej tarczy hiszpańskiej, dobry rysunek, ale kształt nietypowy. Odbicie jednak wygląda tak, jakby puncę wybito na skorodowanej, rozwarstwiającej się (to częste u wykopków trzykrajcarówek wrocławskich z lat 60./70. XVII w., taki materiał) mało plastycznej blasze. Stąd dość płytki rysunek pomimo mocnego, co widać po rewersie uderzenia. Obawiam się, że może to świadczyć o współczesnej nam robocie. Znane mi oryginalne punce z Pilawą Potockich ujmują herb w owalu, lub podwojony w sercowatej tarczy (dwa owale).
7) Szeląg litewski – krzyż kawalerski, wygląda porządnie, niepokojących śladów na zdjęciach nie widać. Nie podoba mi się natomiast niezwykle regularny kwadrat puncy, wiejscy kowale 200-300 lat temu takich prętów nie odkuwali.
6) Trojak SAP ze znakiem „Prus” – jak wyżej, tu negatywnie nastraja mnie uszkodzenie biegnące od ust króla, wygląda na świeże przy wydobyciu z ziemi – a spatynowane jest podobnie jak odbitka puncy. Zwłaszcza przy krawędziach. Komuś, kto ma monetę w ręku dużo mogłoby powiedzieć pęknięcie krążka.
5) Szóstak Zygmunta III ze znakiem „FN”. Jak wyżej, znów wygląda na dzieło tej samej ręki, co „FR”. Odległość czasowa jeszcze większa, dostępność takiej monety w XIX wieku jeszcze bardziej podejrzana. W końcu, gdy potrzebne były w jakichś dobrach takie żetony, na pewno nie wykonywano ich w pojedynczych egzemplarzach.
4) Trojak SAP z puncą „B:I” – znów wrażenie odbicia stempelka na skorodowanej i spatynowanej monecie z wykopków.
3) Trojak z kontramarką „S:I”.  Wyglądałby najbardziej „prawdziwie, gdyby nie zaskakujące podobieństwa stylu wykonania z „B:I”. Także wrażenie odbicia stempla na skorodowanej powierzchni. Na dodatek ma to naśladować (kształtem i monogramem, ujętym w prostokąt) znane marki dominalne Ignacego Szlubowskiego z Horostyty (zm. 1859). Jeśli tak, to bardzo nieudolnie.
2) Złotówka SAP, „FR”- doskonały okrąg kontrastuje z dość nieudolnie rytym monogramem. Odbitka wygląda bardzo świeżo. Poza tym, takie monety obiegały legalnie jeszcze w latach 20./30. XIX w.. ta zresztą, ze stopnia zużycia sądząc także. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, jaką funkcję w wiejskim dominium gdzieś w połowie wieku miały pełnić żeton z tak dużego kawałka srebra.
1) Trojak SAP, uwagi jak do poprzednich, tyle, że punca głębiej i nierówno ryta, jak te z monogramami. Wrażenie świeżego odbicia i nowej patyny. Wyobrażenie podobne do herbu własnego Kotwica Chawełowiczów (hebarz Kojałowicza). I tu znowu zagwozdka, ta rodzina wymarła na początku XVII wieku, tego herbu później nikt nie używał.   

Proszę tylko zobaczyć ile ciekawych opinii popłynęło „w eter” od pasjonatów. Takich znawców jest nieco więcej, stąd wiele cennych informacji znajduje się na forach i stronach internetowych, do niektórych podam odnośniki na końcu wpisu. Gdybym to wiedział przed zakupem mojego półtalara, z 1777… ale nie wiedziałem, Zresztą to może i tak bym go kupił, gdyż cena była atrakcyjna a moneta stosunkowo rzadka. Jednak zrobiłbym to świadomie, jako ciekawostka i „zapchajdziura” do zbioru, która miałaby w nim rajce bytu do czasu pozyskania normalnego egzemplarza. Tu kończę to samobiczowanie i wracam do obiektywnej oceny swoich poczynań. Nie mogę powiedzieć, że wówczas nic nie zrobiłem. Co to to nie, zrobiłem niewystarczająco dużo J. Mianowicie wykonałem całkiem ciekawą pracę, przeszukując wszystkie dostępne wówczas w sieci (tak mi się wówczas wydawało) dane na temat monet dominialnych, szukałem takiego znaku z herbarzu szlacheckim, szukałem zdjęć w google wpisując najróżniejsze hasła do wyszukiwarki… było wiele różnych „falang”, ale nic zdecydowanie podobnego do znaku umieszczonego na półtalarze nie znalazłem. Wówczas popełniłem błąd, oceniając, że brak informacji jest potwierdzeniem wyjątkowości tego egzemplarza. O jakże się pomyliłem J.

I teraz przejdę do tematu związanego ze sprzedawcą tej trefnej monety. To znany dom aukcyjny, którego nie wymienię żeby nie grillować instytucji, bo nie o to w tym wpisie chodzi (na blogu nie ma reklam, nie ma też antyreklam). Firma mieści się w stolicy, więc jak to mam w zwyczaju odbierałem monetę osobiście. Ponieważ nie znalazłem wcześniej żadnych użytecznych informacji o tym symbolu a byłem bardzo zajarany żeby to ustalić, zamierzalem nie dać za wygraną. W tym celu postanowiłem zapytać obsługujących tę transakcję numizmatyków o to, co na ten temat wiedzą lub (jako opcja „B”) poprosić o namiar na poprzedniego właściciela gdyż chciałbym ustalić, w jakich terenach (okolicznościach) moneta została znaleziona. Do teraz śmieję z mojej naiwności pisząc ten tekst J. Miły Pan po usłyszeniu mojej prośby łaskawie założył okular, spojrzał na monetę i krótko stwierdził, cytuje z pamięci: „ A tak, to… ta fałszywa punca. Widziałem takich już w życiu wiele. Pochodzi skądś z terenów byłego ZSRR. Tak to z pewnością dobra radziecka robota, bo wychodziły takie już wcześniej w latach PRL-u.” Koniec cytatu. Trudno opisać jak się wtedy poczułem. Myślę, że określenie frajer-idiota nieźle opisuje mój ówczesny stan umysłu. To, co zabolało mnie najbardziej to fakt, że jak sprawdziłem sobie po powrocie do domu w opisie akcji nie było ani słowa o fałszywym znaku z ZSRR. Wprost przeciwnie, moneta była opisana, jako znów cytuję: „bardzo ciekawy egzemplarz z nieznaną kontramarką na monecie”. Jak okazało się, znak był znany tylko trzeba było najpierw monetkę zakupić. To nie tajemnica, aukcja jest do dzisiaj dostępna w archiwum tego sprzedawcy. Ot taka historia z życia pasjonata J

Teraz przechodzimy do drugiego, mniej (całe szczęście) licznego zbioru fałszywych punc jakie można spotkać na monetach i na jakie można się niechcący naciąć. Nie jest wielką tajemnicą, że nie tylko dominia kładły punce na swoje monety. Robili to tez znani numizmatycy i kolekcjonerzy. Nie wiem czy to przypadek, ale nie sądzę, bowiem też głownie należeli do szlachty J. Oczywiście to żart, głównie szlachta miała wówczas środki i wrażliwość na sztukę wystarczająco na to, żeby pokusić się o budowanie zbiorów numizmatycznych. Znane są też liczne i piękne kolekcje pasjonatów nie wywodzących się z tej grupy społecznej, więc nie ma co generalizować. Skupmy się na znakach. To monety zupełnie innego typu a i znakowanie miało inny cel. Na początek, po co kładziono znaki? Oczywiście żeby zaznaczyć swoją własność, nadać swoim monetom osobisty styl, słowem wybitną proweniencję. Ilu z nas dałoby kilogramy swoich moniaków żeby wejść w posiadanie choćby kilku monet ze znanych zbiorów. Najczęściej spotykamy punce z litera „C” hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego (na przykład w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie) oraz herb „Pilawa” należący między innymi do rodziny Potockich. Kto nie chciał by mieć monety pochodzącej z takich zacnych zbiorów. Kilka oryginalnych przykładów na zdjęciach poniżej.



Na początek zobaczmy, co to za monety. Wybrane, najlepsze, same rarytasy. Jak widać mocno różnią się od wytartych miedziaków z pierwszej części wpisu. Jednak punce są równie proste, żeby nie powiedzieć równie łatwe do sfałszowania. Jednak moim zdaniem, to trochę inny typ fałszerzy. Tu najczęściej nie tylko punca jest fałszywa, ale i moneta nie jest oryginalna. Rolą nabitego znaku oprócz standardowego podbicia ceny z tytułu wyjątkowego pochodzenia jest również uprawdopodobnienie samej monety, tak by amator, który nabierze się na ten lep skoncentrował się na puncy Potockich a nie na tym, że król Jan, Zygmunt czy inny August wygląda przy tym trochę dziwnie J. Nie znam skali, ale jeśli są znane tak spreparowane okazy w sprzedaży, to mniemam, że czasem znajdują nowych właścicieli. I w tym wszystkim chodzi o to żeby nie dawać się nabierać na ordynarne podróbki i jeśli już nawet ktoś zechce kupić takie „CUŚ” to zrobić to świadomie. W końcu teraz ludzie zbierają wiele dziwnych rzeczy jak na przykład monety bulionowe premium J. Co ciekawe, fałszywe punce kolekcjonerskie można spodziewać się spotkać raczej na monetach pospolitych, nie tych z najwyższej półki – w końcu fałszerze podzielają znany pogląd, że nawet hrabia musiał mieć w zbiorze jakieś popularesy. J Nie będę popularyzował tego typu działalności i jako ilustracja dla tego fragmentu niech wystarczy moneta „udekorowana” puncą kolekcjonera, który nie jest jeszcze tak renomowany jak Czapski czy Potocki, ale solidnie pracuje na swoją sławę. 

Podsumowując, starałem się w swoim artykule zebrać informacje pochodzące z wielu różnych i rozproszonych źródeł by w efekcie zbudować namiastkę skutecznego narzędzia do odróżniania fałszywych kontramarek od tych oryginalnych. Czy mi się to udało? Nie sądzę J. Wydaje mi się, że tylko dotknąłem tematu i w dalszym ciągu jest więcej niewiadomych niż pewników. Temat emisji dominialnych generalnie jest trudny, źródeł nie ma wiele stąd jest to naprawdę wieli i ciekawy kawek historii numizmatyki czekający na porządne opisanie. Jeśli ktoś z czytelników chciałby odkryć cos samodzielnie, to moim zdaniem najłatwiej będzie właśnie zamieszać w tym niezbadanym dobrze kociołku a nóź uda się wyciągnąć, jaką sensacje. Zachęcam również miłośników historii lokalnej i generalnie studentów historii do pisania i publikowania na ten temat. Trzeba pamiętać, że istotna cechą monet dominialnych jest ich terytorialny zasięg i o ile te tereny są w dzisiejszych granicach Rzeczpospolitej (jest różnie), to pojawia się ciekawy materiał do lepszego poznania historii swojej okolicy. Z moich obserwacji uważam, że dla tego gatunku numizmatów najlepiej sprawdza się samodzielne znalezienie monety lub pewność, że osoba, która jest jej „pierwszym właścicielem” nie trudni się fałszowaniem lub kupowaniem monet z nieustalonych źródeł. Jak coś już znajdziemy, to można zakładać, że raczej będzie OK. Kontynuując ten temat, dla monet dominialnych bardzo istotne jest miejsce znalezienia. Znajomość lokalizacji, w której podniesiono daną monetę jest nieraz jedyną drogą do powiązania jej z emisją jakiegoś, dawno zapomnianego lokalnego dominium. Nie ma na ten temat dobrych opracowań, jednak będąc pewnym miejsca można zacząć skutecznie poszukiwać rozwiązania. Pomaga też to, jeśli mamy kilka monet z podobnymi znakami, wówczas nasze szanse rosną wykładniczo.

Na koniec jeszcze raz dziękuję wymienionym w tekście użytkownikom za pomoc w napisaniu tego tekstu. Poniżej znajdują się obiecane linki do ciekawych materiałów na dzisiejszy temat, zachęcam do zapoznania się z nimi w wolnej chwili. Do zobaczenia niebawem J

LINKI:

Ciekawe artykuły na blogach:

Katalogi, zestawienia monet dominialnych oraz punce:

Ciekawe wątki na forach internetowych:

Obowiązek propinacyjny i dominium Rzewuskiego:

W artykule wykorzystałem zdjęcia i informacje ze wszystkich wyżej wymienionych źródeł oraz dodatkowo i tradycyjnie z archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, Gabinetu Numizmatycznego Damian Marciniak oraz Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk.

============================================================

Fałszerstwa srebrnych groszy SAP


Dziś kontynuujemy naszą przygodę w odkrywaniu falsyfikatów monet ostatniego króla. Po pierwszej serii artykułów na temat pruskich fałszerstw, jakich dopuścili się „w epoce” nasi germańscy sąsiedzi, przyszedł czas na opisanie kolejnych rodzajów podróbek, jakie możemy spotkać zbierając monety SAP. Myśląc nad tym jak do tego podejść, zdecydowałem się na stworzenie odrębnej serii wpisów, w których będę przechodził po kolei przez poszczególne srebrne nominały i przedstawiał informacje oraz pokazywał zdjęcia fałszywych monet. Tym samym postanowiłem powielić układ, który sprawdził mi się już przy opisywaniu pruskich falsyfikatów. Zaczniemy od najmniejszego nominału a następnie po kolei będziemy się powoli posuwać do przodu i przechodzić do coraz większych monet, aż w efekcie dojdziemy do opisania (sporej ilości) przykładów fałszywych talarów.  Jednym odstępstwem, na jakie się zdecydowałem będzie to, że nie napiszę na wstępie specjalnego artykułu wprowadzającego do cyklu, na wzór „genezy”, jaką stworzyłem w pruskiej serii. Tym razem przetestuję coś nowego i w każdym z artkułów dedykowanych poszczególnym nominałom, na wstępie dotknę innego „obszaru ogólnego” związanego z fałszerstwami srebrnych monet królewskich z II połowy XVIII wieku. Tematy ogólne, to w moim mniemaniu grupa podstawowych informacji, które wypadałoby sobie przyswoić żeby poprawnie interpretować fakty. Dla przykładu będą to takie podstawy jak: definicje i podziały podróbek, techniki fałszerskie, relacje historyczne, konsekwencje prawne i społeczne oraz inne zagadnienia, jakie uznam za związane z tematem i na tyle ciekawe żeby zajmować nasz czas. Pierwszy artykuł z nowej serii będzie o tyle wyjątkowy, że zanim zaczniemy mówić bardziej dokładnie o podrobionych egzemplarzach srebrnych groszy, to na początku w miarę prosto postaram się nazwać główne rodzaje fałszerstw, z jakimi będziemy stykać się na naszej drodze w nowym cyklu. Na koniec tego wstępniaka dodam tylko, że będziemy analizowali zagadnienie z punktu widzenia zbieracza monet Poniatowskiego a sam cykl ma do spełnienia drobną „misję społeczną”. Pisząc tę serię mam na celu usystematyzowanie wiedzy rozrzuconej po wielu miejscach w licznych fachowych publikacjach i udokumentowania fotograficznego przykładów podróbek oraz podzielenia się tymi informacjami z amatorami monet w celu eliminacji zagrożenia związanego z nieświadomym zakupem fałszywej monety z czasów SAP. Tu podkreślam słowo „nieświadomym”, gdyż jak się już niedługo okaże sam zbieram niektóre rodzaje podróbek i uznaje je za pewnego rodzaju ciekawostki warte zainteresowania i analizy. Tym samym popieram świadome zakupy a pragnę tępić wszelkiego rodzaju oszustwa. To tyle tytułem moich intencji i przechodzę do tematu. Żeby dać drobny dowód na to, że czasem podróbka może być lepsza od oryginału, na dobry początek mały numizmatyczny żart wyszukany w sieci J
Zastanawiając się, od czego zacząć, doszedłem do wniosku, że najlepiej jest jak zwykle zaczynać od początku, czyli od wprowadzenia podstawowych podziałów i definicji, jakimi będę posługiwał się w tym cyklu. Zatem na początek pomyślmy sobie o rodzajach fałszywych monet SAP, z jakimi mieliśmy już kiedyś do czynienia. Oczywiście nie będę sam wymyślał definicji skoro zostały już doskonale sformułowane przede mną, zatem moja rolą po raz kolejny będzie jedynie przedstawienie tego materiału „własnymi słowami”.

Wszystkie artykuły o fałszerstwach zaczynają się podobnie, zatem i ja zdecydowałem się nie wychylać i zacznę standardowo.  Jak wiadomo, sam proceder fałszowania monet jest zapewne tak samo stary jak i monety J Nie trzeba być znawca numizmatyki starożytnej, żeby interesując się nieco tym tematem natykać się na informacje o fałszywych egzemplarzach monet pochodzących nawet setki lat sprzed naszej ery. Podobnie było pewnie w każdym z okresów, w jakich funkcjonował pieniądz i tylko ograniczenia związane z budżetem, wiedzą i technologią ograniczały i kształtowały skalę tego procederu. Stąd wydaje się, że na wstępie należy nazwać, pierwszy i podstawowy rodzaj falsyfikatów, z jakim się dziś spotkamy, czyli tak zwane „fałszerstwo z epoki na szkodę emitenta”. Emitenta, czyli w przypadku monet SAP możemy nieco „na skróty” przyjąć, że na szkodę państwa i króla. Jak wiemy, przez większą część swojego panowania, król Stanisław August Poniatowski sam formalnie był właścicielem mennicy warszawskiej. Tylko w początkowych latach okresu SAP, mennice były oddane w obcy zarząd. Dodatkowo do tego dochodzą dwa lata u schyłku swoich rządów, w czasie i po Insurekcji Kościuszkowskiej, kiedy to król utracił formalny wpływ na mennicę. Jednak nie ulega wątpliwości, że w każdym z okresów władca czerpał profity lub ponosił koszty bicia monet, stąd fałszerstwa, jakie pojawiły się w okresie jego panowania wymierzone były bezpośrednio w dochody państwa, czyli króla. Takie podróbki powstawały w tak zwanej „epoce”, czyli w tym samym okresie, co monety oryginalne, gdyż z oczywistych względów fałszowanie było nastawione na wykorzystanie podrobionych egzemplarzy w normalnym obrocie handlowym. Dla nas, rzeszy amatorów mennictwa ostatniego króla, przykłady takich monet są całkiem pożądanymi ciekawostkami. Flagowym przykładem działania na szkodę emitenta były oczywiście pruskie fałszerstwa jakie opisałem wcześniej. Jednak nie samymi prusakami musiał się martwić obywatel w okresie SAP, gdyż nie brakowało innych, drobniejszych fałszerzy, którzy chcieli się "podłączyć do tego nurtu" i swoje na tym zarobić. Tego typu podrobione monety są interesujące i warte zbadania, co najmniej z kilku powodów.  Po pierwsze, w celu odróżnienia ich od monet oryginalnych znajdujących się w naszych kolekcjach lub w obszarach naszego zainteresowania. Po drugie, w celu analizowania metod działania poszczególnych warsztatów, jakich w II połowie XVIII wieku funkcjonowali fałszerze chcący wyprodukować monety podszywające się pod oryginały. A po trzecie, z samego faktu obcowania i podziwiania fantazji, z jaką kiedyś podchodzono do tego procederu. Sam bardzo cenię sobie analizę fałszerstw z epoki i uważam to za ciekawe zajęcie. Co ciekawe, na „dzisiejsze standardy” najczęściej tego typu monety są dość łatwe do wyłapania i wprawne oko amatora monet SAP potrafi odróżnić je już po pierwszym spojrzeniu. Z całą pewnością to nie dzisiejsze chińskie kopie i bardzo często „tylko wyobrażają oryginał”, za jaki się nieudolnie podszywają. Nie wiem, dla czego ale uważam takie falsy mają swój urok J. Jest to o tyle ciekawe, że mimo tego, że były i są uznawane, jako przestępstwa, to jednak w naszej głowie najczęściej fałszerstwa „z epoki” traktujemy, jako te „szlachetne”, w których złoczyńca produkując i wprowadzając podróbki oszukiwał jedynie XVIII-sto wieczny system finansowy. Jedno, co dziś możemy zrobić, to tylko je przeanalizować i czasem głośno się pochylić nad tym, jak ktoś w XVIII wieku mógł w ogóle się nie zorientować, że te monety to podróbki. Tego rodzaju przestępstwa żerowały na niewiedzy społeczeństwa oraz na nowościach. Jak pamiętamy srebrne monety SAP zostały wprowadzone na podstawie ustawy, z 1766 jako zupełnie nowe nominały od tych używanych dotychczas.  Społeczeństwo przyzwyczajone przez długie lata do tymfów i ortów nagle musiało przestawić się i nauczyć funkcjonować w nowych realiach. Ta właśnie tę okoliczność najczęściej starali się wykorzystać fałszerze reprezentujący pierwszą grupę menniczych rzezimieszków. Co ważne musimy pamiętać, że mamy do czynienia z wyrobami z kruszcu. A jeden metal, na przykład srebro był znacznie cenniejszy od innego, dajmy na to od miedzi. Stąd w prywatnych warsztatach nie tylko fałszowano sam wygląd monety, ale również materiał, z którego była wykonana. To już wyższa szkoła jazdy zamienić srebro na miedź, pobielić żeby wyglądało „jako tako”,  przy jednoczesnym utrzymaniu średnicy i wagi. Te detale będziemy analizować szerzej w kolejnych częściach. Uważam, że tego typu podróbki, chociaż nie mogą uchodzić za równie cenne jak oryginały, to i tak są dla mnie na tyle interesujące, że czasem najnormalniej w świecie lubię je pozyskiwać. Z resztą z tego, co wiem nie jestem sam i podróbki z epoki przez grono kolekcjonerów traktowane są, jako te „lepsze”, które jak ktoś lubi to może z powodzeniem włączać do swoich kolekcji.

Drugim rodzajem podróbek, który będzie stanowił jeszcze większą grupę egzemplarzy będą tak zwane fałszerstwa na szkodę kolekcjonerów. Kolekcjonowanie monet i ich zbieranie jest sporo późniejsze niż samo wytwarzanie monet. Przez wieki monety traktowano, jako obiekty użytkowe, kruszcowe przenoszące określoną wartość. Były gromadzone raczej z chęci bogacenia się, posiadanie większej ilości kruszcu niż ze względów kolekcjonerskich. W historii nowożytnej, jaką reprezentuje okres SAP, kolekcjonerów monet (najczęściej, jako dział sztuki medalierskiej) było wciąż niewielu. Świadomość historyczna, wrażliwość na sztukę oraz możliwości finansowe sprawiły, że za całkiem dobry przykład ówczesnego kolekcjonera, możemy z powodzeniem uznać panującego Stanisława Augusta Poniatowskiego. Król znal się na mennictwie, kochał sztukę medalierską i świadomie budował wielką kolekcje monet i medali. Jednak pomijając koronowane głowy i fanaberie bogatej części ówczesnego społeczeństwa, zbieranie monet nie było żadną wielką cnotą. Szlachta Polska co prawda miała w zwyczaju zbierać woreczki z monetami, które były nawet przekazywane sobie z pokolenia na pokolenie. Trudno jednak nazwać to świadomym kolekcjonowaniem określonych rodzajów monet a raczej była to tradycyjna forma trzymania oszczędności uzasadniona dla monet kruszcowych, jakimi były przecież ówczesne pieniądze. W tym miejscu warto dodać, że zbiory woreczkowe  monet historycznych jakimi ówcześnie dysponowała szlachta budowane były głownie z sentymentu do miniony "dobrych czasów" i z szacunku do poprzednich władców Polski. Zbiory powstawały w ten sposób, że kolejne pokolenia rodu odkładały do woreczków monety które obiegały w ich czasach i tak po wielu latach bywało, że dzięki tej tradycji powstawały "przypadkowo" wcale cenne kolekcje, które były łakomym kąskiem dla budzącego się ruchu numizmatycznego. Samo kolekcjonowanie rozpropagowane zostało szerzej w XIX wieku, wtedy zaczynało zdobywać swoich zwolenników i zyskiwało popularność. Zatem to właśnie w XIX wieku możemy doszukiwać się pierwszych zbiorów monet tworzonych z myślą o budowaniu określonych typów kolekcji. Nie trzeba było długo czekać, aż te oczywistą modę zaczęto wykorzystywać fałszując egzemplarze historyczne. Fałszowano wówczas najczęściej monety unikatowe (w domyśle – drogie), które od dawna nie były już w oficjalnym obiegu. Za te fałszywki nie można było kupić chleba, czyli było to działanie nastawione wyłącznie na stratę kolekcjonerów.  W ciągu kolejnych stuleci doskonalono techniki mennicze i fałszerskie. Stosowano rozmaite sposoby fałszowania, takie jak odlewy, metody galwaniczne, bicie stemplami „ciętymi z ręki” oraz praktykowano wszelkiego rodzaju przeróbki. Jedną z trudniejszych do rozpoznania metod fałszerskich było wykorzystywanie oryginalnych starych stempli menniczych oraz ich umiejętne przerabianie/dorabianie, co dawało często nienotowane lub unikatowe odmiany. Tymi tematami bliżej zajmę się jednak w kolejnych artykułach. Każdy zna pewnie jakieś przykłady z historii, w których poszczególni fałszerze zyskiwali szacunek a nawet sławę z racji kunsztu lub rodzaju produkowanych podróbek. W Polsce w XIX najsławniejszy był Józef Majnert, który jako z jednej strony utalentowany artysta medalier a z drugiej pracownik mennicy w Warszawie, trudnił się wyrobem wysmakowanych kopii monet oraz nawet wymyślał własne nieistniejące wcześniej w historii „fantazyjne” egzemplarze. Później wielu innych utalentowanych plastycznie złoczyńców poszło tą drogą lub przerzuciło się na banknoty. Na koniec opisywania tego rodzaju fałszerstw, należy zdać sobie sprawę, że podrabianie monet na szkodę kolekcjonerów (czy na nas) miało i pewnie ma do dziś znacznie większy potencjał od „zwykłego” podrabiania monet obiegowych.  To dla fałszerza zdecydowanie łatwiejszy chleb. Powodów jest kilka. Główny jest taki, że aby sfałszować monetę kolekcjonerską trzeba, co do zasady „narobić się” niemal tyle samo, co obiegową, a zysk jest znacznie większy. Nie bez znaczenia jest też druga korzyść, czyli ta, że produkując fałszywe monety obiegowe zadzieramy z Państwem Polskim, narażając się tym sposobem na przykre (nieuchronne?) konsekwencje prawne. Gdy tym czasem fałszerz wykonując „w piwnicy” drobnego falsika, dajmy na to srebrnika z 1767 naraża się „tylko” na gniew wpuszczonego w maliny zbieracza i praktycznie nie grozi mu większe zagrożenie ze strony organów państwowych. Może jedynie jakiś zdesperowany zbieracz doniesie o tej podróbce na Policje, może założy sprawę cywilną w sądzie albo weźmie sprawy w swoje ręce i obije komuś mordę. Tym samym, żeby się skutecznie bronić trzeba nie tylko wiedzieć, przed czym ale również być „czujny” i mieć świadomość zerowych konsekwencji, na jakie naraża się fałszerz nieobiegowych, historycznych numizmatów. Każdy przyzna, ze to zdecydowanie wybuchowe połączenie. Wysoka cena unikatowego numizmatu kolekcjonerskiego oraz praktyczny brak uciążliwych konsekwencji dla wytwórcy. Dziś w czasach, kiedy dosłownie mamy zalew falsów z prywatnych fabryczek ze wschodu Europy oraz chińskich wyrobów moneto-podobnych (coraz więcej i coraz bardziej podobnych) jedno, co może nas przed tym uchronić to ekspercka wiedza o monetach, które zbieramy. Ale to duży i ważny temat, więc żeby nie mieszać wątków napisze o tym coś więcej w kolejnych odcinkach tej serii. Podsumowując, fałszerstwa nastawione na szkodę kolekcjonerów to druga największa grupa monet, jakie będę pokazywał na blogu w cyklu artykułów o fałszerstwach monet SAP.

Zatem mamy pierwszy podstawowy podział. Pierwsza grupa monet jest dla dzisiejszych amatorów numizmatyki SAP interesująca z przyczyn poznawczych i całkiem użyteczna w badaniach. Można z powodzeniem traktować je, jako kolekcjonerskie ciekawostki. Do tego są to monety w miarę tanie i bezpieczne, gdyż najczęściej nie ponosimy jakiś dodatkowych kosztów związanych z ich zakupem. W końcu to nie NAS miały te monety kiedyś wprowadzać w błąd.  Zdecydowanie gorzej jest z drugą grypą fałszywych monet. To właśnie MY amatorzy monet historycznych, drobni zbieracze i kolekcjonerzy jesteśmy główną grupą docelową dla wszelkiej maści fałszerzy produkujących falsyfikaty i źle zabezpieczone kopie monet. Zatem w tym drugim przypadku, to nie „MY” a „NAS” chcą zrobić w balona i oszukać. Stąd wydaje się, że szkoda, jaką możemy ponieść jest znacznie większa niż w przypadku numizmatów reprezentujących pierwszą grupę falsów. Czym rzadsza moneta w oryginale i bardziej poszukiwana dla zbieraczy, tym bardziej łakomy kąsek dla fałszerzy. Co do zasady, oczywiście najczęściej droższe są „te grubsze” nominały, stąd nieco uprzedzając przyszłe fakty, można spodziewać się w moich wpisach tego, że wraz ze zwiększaniem się wartości nominalnej monety SAP, zwiększać się będzie również ilość zaobserwowanych fałszerstw na szkodę kolekcjonerów. Jak wiemy w mennictwie SAP, istnieje dość sporo egzemplarzy rzadszych nie tylko z racji nominału, jaki reprezentują, ale również z racji nakładu danego rocznika, odmiany czy też wariantu stempla. Te cechy też są wykorzystywane przez fałszerzy i zapewne dostrzeżemy je w analizowanym materiale. W sumie sam jestem ciekaw jak to wszystko wyjdzie i ile materiału dokumentującego falsyfikaty uda mi się tu zgromadzić.  Pocieszam się tym, że producentom podróbek też czasem coś niezbyt dobrze wychodzi, czego ilustracją niech będzie obrazek wykopany z czeluści internetu J.

Ok pośmialiśmy się trochę, jednak temat jest jak najbardziej poważny, więc czas przejść do meritum i… niech posypie się „srebro”. W dzisiejszym wpisie pokaże kilka monet, które będą przykładami obu rodzajów fałszerstw. Popularne roczniki z pierwszych lat panowania SAP były fałszowane „w epoce” równie chętnie zarówno w pruskich mennicach Fryderyka II co i w żydowskich przydomowych warsztatach. Rzadsze i mniej popularne a zatem droższe w dzisiejszym handlu numizmatami roczniki to już domena różnej maści nowożytnych fałszerzy. Zobaczmy, zatem jaki materiał fotograficzny udało mi się zebrać do dzisiejszego wpisu. Proponuję poruszać się rocznikami srebrników, czyli zacznijmy od pierwszej emisji w 1766.

Zaczniemy jak przystało na poważny wpis na poważnym blogu, zacznijmy od wizyty w mekce numizmatyków polskich. Pierwszą monetą będzie fałszywy srebrny grosz z 1766 roku, który należy do jednej z ciekawostek, jakie można znaleźć w Gabinecie Numizmatycznym Muzeum Narodowego w Krakowie. Moneta ciekawa, bo nie tylko fałszywa ale również o niespotykanym kształcie, który pewnie miał po pierwsze zmniejszyć jej wagę (w domyśle wagę srebra) a po drugie imitować klipę. Poniżej zdjęcie.

Moneta została opisana przez kustosza Gabinetu Numizmatycznego Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego, panią Annę Bochnak. Według dostępnych informacji, moneta została wytworzona „po 1766 roku” metodą odlewu, wykonana jest z miedzi i posrebrzana. Waga tak spreparowanego srebrnika wynosi zaledwie 0,66 grama, wysokość 15,5 mm, szerokość 14,7 mm oraz grubość 0,5 mm. Tyle wiemy z danych pochodzących z muzeum, nie ma tam żadnych komentarzy, co do stylu wykonania czy też wartości artystycznych. Jeśli miałbym coś dodać do tego opisu, to jedynie swoje wrażenia. Po pierwsze awers jest dziwnie podobny do monet sfałszowanych w mennicach pruskich. Nie one są dzisiaj bohaterkami artykułu ale patrząc na monogram i koronę nie potrafię pozbyć się wrażenia że „gdzieś to już widziałem”. Proszę porównać na przykład tu: LINK DO WPISU O PRUSKICH PODRÓBKACH Nie sądzę, żeby akurat jakiś fałszerz-chałupnik sam z siebie tak wiernie oddał rysunek awersu pruskiej podróbki tego grosza. Z kolei patrząc na rewers nie mam już takiej pewności. Niby wszystko pasowałoby do tezy o pruskim falsie półzłotka gdyby nie ten dziwny, bardzo duży odstęp pomiędzy cyfrą „3” a „20” w wyrażeniu „320”. Dodatkowo napisy są jakieś takie koślawe, a już litera „M” zupełnie mi nie pasuje i wygląda jednak na ręczną robotę jakiegoś domorosłego fachowca. Marny stan zachowania i nierównomierne tło, które zwykle charakteryzuje odlewy w tym przypadku nie pomagają potwierdzić moich wątpliwości. Jedno jest pewne, moneta jest na pewno fałszywa. Zakładam również, że została zbadana i informacja o miedzi jest potwierdzona. Jak miałbym ja określić własnymi słowami to napisał bym tak. Obcięty w kwadrat, posrebrzony, miedziany odlew egzemplarza pruskiego falsyfikatu półzłotka z 1766 roku. Awers wierna pruska kopia, odlew rewersu widocznie się nie udał i liternictwo zostało indywidualnie poprawione. 

No to pierwszy falsik za nami, idziemy dalej. Tym razem zaproponuje egzemplarz z rocznika 1767 pochodzący bezpośrednio z mojego zbioru. Na początek zdjęcie.
Moneta nie odbiega kształtem od oryginalnych srebrników i jest z pewnością wykonana ze słabego srebra. Po niewyraźnych, rozmytych literach i kształtach oraz po niejednolitym tle możemy mieć pewność, że to odlew. Moneta ma średnice 20mm, co jest tylko o 1mm mniej „od przepisowej”. Waga srebrnika tez jest mniejsza niż statystyczny oryginał opuszczający mennicę w warszawie i wynosi 1,62g. Jednak biorąc pod uwagę obieg i stan zachowania nie jest to niczym dziwnym i na pewno trzyma się w skali tolerancji również dla monet oryginalnych z tego rocznika. Trzymam teraz tę monetę w ręku, z grubsza wygląda normalnie a rzucona posiada ładny metaliczny dźwięk. To tyle opisu cech fizycznych. Zanim przejdę do krótkiej analizy obu stron, pozwolę sobie wstawić dodatkowe zdjęcia pokazujące interesujące cechy w przybliżeniu.
To, co na początek rzuca się w oczy patrząc na awers to chropowate tło oraz „niedobity” rysunek. Monogram posiada główne cechy monety oryginalnej jednak nie jest wiernie oddany. Dodatkowo efekt falsyfikatu wzmaga słaba widoczność wzoru. To plus nieregularna struktura tła wskazuje na niezbyt udany, można nawet powiedzieć amatorski odlew. Całkiem ciekawie jest również na drugiej stronie monety. Po pierwsze jak widać fałszerz postanowił skopiować „przebitkę” dat. Widziałem kiedyś coś podobnego na pruskim półzłotku. To dosyć charakterystyczne przebicie daty z 1766 na 1767. Widocznie autor tej podróbki też gdzieś się na taką monetę napatrzył i postanowił to skopiować. To, że zrobił to jednak niezbyt umiejętnie w niczym nie obniża niezwykłości tego egzemplarza. Cyfry i litery mimo swojej koślawości i niedoskonałości wynikających z metody wykonania są czytelne i zgodne z oryginałem. Zatem przyjmuje, że twórca potrafił pisać i czytać J. Interesująca jest litera „O” w wyrazie „COL”, wydaje się być poprawiana. Generalnie moim zdaniem jest to bardzo udany falsyfikat „z epoki” i na pewno takie wykonanie wystarczyło żeby skutecznie wprowadzać podróbki do obiegu. Ciekawi mnie stop i próba srebra jednak na teraz nie dysponuje odpowiednim sprzętem żeby to bezinwazyjnie sprawdzić. Jednak kiedyś, w przyszłości nosze się z takim zamiarem.

Trzecim egzemplarzem, jaki zaprezentuje będzie groźny falsyfikat unikatowego srebrnika w odmianie „bez napisów bocznych na rewersie” z 1767. Podróbka ta z dużą dozą pewności wykonana została całkiem niedawno i jest to przykład fałszerstwa zdecydowanie nastawionego na szkodę kolekcjonerów. Skąd wiem, że całkiem niedawno. Po pierwsze w epoce pierwszych fałszerstw na szkodę amatorów monet, tu rozumianej, jako XIX wiek, fałszowano przede wszystkim monety „grube”. Było wtedy wiele poszukiwanych monet królewskich do podrobienia i raczej żaden z ówczesnych fałszerzy nie wchodził w takie detale jak drobnica z okresu SAP, do której zalicza się nasz srebrny grosz. Nie spotkałem takiego egzemplarza również w żadnym muzeum, archiwum zdjęć czy dostępnym mi zbiorze stąd wnioskuje, że jest to w miarę nowoczesna robota. Koronnym argumentem jest to, że pierwszy raz odnotowałem taki egzemplarz na aukcji WCN w 2012 roku. Wówczas moneta od razu wzbudziła emocje, jednak była dobrze opisana przez fachowców z WCN jako falsyfikat i tak została sprzedana. Poniżej zdjęcie tej monety ze strony Warszawskiego Centrum Numizmatycznego.
Co w tej monecie takiego dziwnego i odmiennego napisałem na zdjęciu. Jak miałby zaryzykować to bym szukał wzorca dla tej fałszywki w popularnych wariantach srebrnika z rocznika 1767 lub 1768, które po przerobieniu, czyli w tym przypadku, po usunięciu części napisów posłużyły podrabiaczom za surowiec do wykonania tego falsa. Nie jestem praktykiem ale wydaję mi się, że znacznie łatwiej jest coś z monety usuwać niż do niej dodawać, stąd takie podejście wydaje się uzasadnione. To co dodatkowo sprzyja fałszerzom, to fakt, że ta odmiana srebrnika jest nieco „teoretyczna” gdyż nie jest znana (przynajmniej ja nie znam) żadna oryginalna moneta z tej odmiany. Zresztą proszę tylko spojrzeć na informacje z najnowszego katalogu, tam pod pozycją 14.b jest wszystko napisane.
Zatem moneta nie posiada zdjęcia i ma rzadkość R8, coś akurat w sam raz do skopiowania przez przedsiębiorczych ludzi ze wschodu. Aukcja w 2012 roku świadczy już o tym, że się za to „wzięli”. WCN ocenił stan monety na III i sprzedał ten falsyfikat za 35 złotych. Stąd pewnie fałszerze postanowili odczekać kilka lat I i nieco poprawić swój wyrób …aż znów ostatnio zaatakowali. Poniżej dwa zdjęcia kolejnych fałszywych egzemplarzy, podrobionych moim zdaniem nieco w inny sposób od pierwszej próby.
Z analizy awersu i rewersu moim zdaniem mamy do czynienia z moneta wybitą stemplami. Awers jest porządnie wykonany, trudno na pierwszy rzut oka doszukać się w nim cech wskazujących na fałszerstwo. Oczywiście poddany bardziej wnikliwszej analizie ujawnia cały szereg różnic, jednak wymaga porównań z oryginałem. Całe szczęście, że rewers nie jest zbyt udany. Liternictwo wykazuje cechy stempla „ciętego z ręki”. Nie będę analizował tego bardziej szczegółowo, ale cyfry i litery sa na tyle krzywe i nie podobne do oryginalnych, że może nie „na 1 rzut oka” ale na „drugi” większość amatorów mennictwa SAP uzna, że coś z tą monetą jest nie tak i to właśnie powinien być sygnał, żeby odpuścić ewentualny zakup. No chyba, że ktoś zechce jednak świadomie mieć egzemplarz takiego wyrobu moneto-podobnego i kupuje go na przykład w celach badawczych. Ja tak zrobiłem i teraz mogę napisać o nim nieco więcej. Średnica przepisowe 21 mm, waga 1,89 g, zatem tylko o 0,1 g lżejszy od menniczego (zakładając, że taki w ogóle istnieje). Zatem metrycznie bardzo podobnie wykonany. Podobne odczucia mam trzymając go w ręku, trzeba docenić kunszt naszych słowiańskich braci ze wschodu (tak zakładam po analizie sprzedawców tych wyrobów) dobrze wykonana i niebezpieczna podróbka. Warto znać ten typ podróbki.

UPDATE z 16 sierpnia 2017.
Znalazłem własnie w sieci aukcję ebay z 2015 na którym sprzedano ten sam typ fałszestwa z tym, że rocznik 1766. Poniżej dla porządku zamieszczam zdjęcie tej monety. Prosze zwrócic uwage na podobieństwo awersów wykorzystanych w obu rocznikach.




W roczniku 1767 posiadam również zdjęcie falsyfikatu „normalnej” odmiany srebrnika. Chociaż akurat w tym przypadku nazwa „srebrnik” wydaje się jakos wyjątkowo być nie na miejscu. Niech przemówią zdjęcia J
To co mi osobiście najbardziej rzuca się w oczy to fakty, że po pierwsze falsik nie jest zbyt okrągły i mógłby z powodzeniem być oficjalna monetą Mistrzostw Rzeczpospolitej w Rugby 1767. Ale Polski XVIII wiek to nie Szkocja i raczej impreza o takiej nazwie się wówczas nie odbyła J. Drugie, co widzę, to pokłady miedzi wychylające się z najbardziej wytartych elementów monety. Zakładam, że była delikatna warstwa srebra, która w wyniku obiegu uległa wytarciu i „wyszło szydło z worka”. W sumie całkiem efektowna i interesująca podróbka. Z tego egzemplarza warto wyciągnąć naukę, że jeśli mamy podejrzenie, że dana moneta jest na przykład pozłacana a nie złota, to czasem wystarczy przyjrzeć się najbardziej podatnym na wytarcie elementom, żeby potwierdzić swoje podejrzenia.

Nasza podróż przez falsy srebrnych groszy trwa. Teraz mam przykład podróbki z kolejnego rocznika 1768. Źródłem ponownie Gabinet Numizmatyczny MNK. Niestety korzystam tylko ze zdjęć udostępnionych w cyfrowej wersji muzeum a tam znajduje się jedynie awers tego grosza. Zatem na początek zapraszam na zdjęcie.
Pierwsze, co widzę to podobieństwo awersu do monety z 1767 jaką pokazałem powyżej. Dalej rzuca się w oczy miedziany kolor monety, który przedwcześnie zdradza metal, z jakiego powstała. Kustosz zbioru numizmatycznego MNK Anna Bochnak w opisie podaje, że moneta została wybita w miedzi. Zatem tym razem to nie odlew, ale wyrób, do którego wykonania użyto spreparowanych stempli. Szkoda, że mam tylko zdjęcie awersu, ale planuje odwiedzić w tym roku Kraków i może będę miał okazje uzupełnić ten wpis w przyszłości. Podaje dane, jakie znajdują się w opisie. Moneta ma średnicę 20,3 mm, grubość 0,8 mm oraz wagę 1,71 g. Egzemplarz wygląda na podniesiony z ziemi, przynajmniej takie cechy ja znajduje na zdjęciu. W miejscach bez patyny widać gładka powierzchnie tła mogąca potwierdzić to, że numizmat został wybity a nieodlany. To, co poddaje się analizie to monogram SAR i korona, oba te elementy są dość istotnie różnią się od oryginalnych, stąd trudno się nie zgodzić z panią kustosz, że moneta podróbką „z epoki”. W tym wypadku prawdopodobnie fałszerz „zarabiał” używając miedzi zamiast srebra. Szczególnie dobrze to widać na monogramie i koronie, które jako elementy wypukłe zdążyły zetrzeć z siebie delikatna warstwę srebrzenia i miedź wyszła na wierzch. To generalna zasada analizy wyrobów powlekanych, która sprawdza się w każdych warunkach. Przynajmniej dziś nam się sprawdza nad wyraz często J.

Przejdźmy teraz do kolejnego rocznika srebrnika, który jest dosyć często fałszowany a jeśli nawet nie „często”, to z pewnością już niedługo będzie. Unikalna monetka, jaka jest rocznik 1771 srebrnika w wersji próbnej. W sumie nie zajmuje się na blogu tego typu monetami, ale w związku z tym, że monety tego typu są bardzo poszukiwane a co za tym idzie kosztowne w zakupie to uznałem, że przy okazji pokaże jak wyglądają ich falsyfikaty. Rocznik 1771 generalnie ze względu na emisje próbnych monet SAP jest chętnie podrabiany, stąd pewnie w każdym z przyszłych wpisów dotyczących kolejnych nominałów monet ostatniego króla pojawi się jakiś egzemplarz z tego rocznika. Na początek zapraszam na zdjęcia.
Zachęcam w tym miejscu do zabawy i indywidualnego porównania sobie tego egzemplarza z którymś uznanym powszechnie za oryginalny. Żeby nie trzeb było długo szukać rzucam LINKIEM do oryginalnej monety próbnej z archiwum WCN. To nowoczesny wyrób fałszerski, więc próżno tu się doszukiwać jakiś wyjątkowo jaskrawych błędów. Żeby potwierdzić sobie w głowie, że to w ogóle jest falsyfikat należy wykonać określoną pracę i znaleźć elementy, których porównanie da nam jasny wynik. Ja osobiście na awersie koncentruje się na wypełnieniu monogramu, które widocznie wykonane jest na tyle trudna techniką, że nie można tego zbyt łatwo podrobić. Na rewersie fałszerz miał więcej problemów i w sumie nie udało mu się zbytnio zbliżyć do oryginalnego kroju czcionki.

Ponieważ moneta, z 1771 jaką wyżej pokazałem wypłynęła na portalu aukcyjnym dosłownie kilka dni temu, uznałem to za niezwykle szczęśliwy zbieg okoliczności, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że właśnie zbierałem materiał do dzisiejszego wpisu. Jak się okazało szczęście było podwójne. Sprzedawca rodem ze wschodu ma w swojej ofercie niejedną podróbkę, w tym, co ciekawe drugi srebrny grosz Poniatowskiego. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak płynnie przejść do kolejnego rocznika podrabianych srebrników. Tym razem złoczyńcy chcą nabrać amatorów mennictwa SAP na zakup podróbki rzadszego rocznika jakim jest moneta z rocznika 1780. Na wstępie zdjęcie.
Generalnie styl wykonania monety jest mocno zbliżony do oryginału, można by nawet rzec, że „poprawny”. Sprzedawca podaje wagę monety 0,2g i zakładając, że chociaż w tym miejscu nie mija się z prawdą, to waga jest OK, stąd moim zdaniem tym bardziej jest groźny dla kolekcjonerów. Monetę po obu stronach całkiem sprawnie upozorowano na wyjętą z obiegu. Posiada liczne ślady użytkowania, wytarcia, defekty a nawet patynę. Zakładam, że wszystkie te cechy mają uprawdopodobnić ją do oryginału i przekonać kolekcjonerów do okazyjnego zakupu. Dopiero szczegółowa analiza elementów monogramu i korony na awersie oraz cyfr i liternictwa na rewersie wskazuje, że z pewnością mamy do czynienia z fałszerstwem. Akurat ten grosz znany jest wyłącznie z jednego stempla, stąd można a priori założyć, że wszystkie nowo pojawiające się na rynku egzemplarze, które wykazują nawet drobne różnice od uznanych oryginałów (polecam archiwa aukcyjne) jest nowoczesna podróbką.

Na dziś to już tyle o fałszerstwach srebrnych groszy SAP. Tak jak pisałem na wstępie, jest sporo cennych acz rozproszonych informacji opisujących ogólnie ten proceder. Ja w swoim nowym cyklu będę koncentrował się wyłącznie na podróbkach egzemplarzy ostatniego króla. Chciałem nieco krócej, lecz jak zwykle wyszło mi trochę dużo tekstu, ale starałem się pokazać możliwie jak najwięcej przykładów. Mam też świadomość swojej nieuświadomionej niekompetencji (ach te korporacje, ryją mi mózg J), stąd zakładam istnienie innych dobrych przykładów, o których teraz nie wiem. I właśnie, dlatego zwracam się do miłośników monet Stanisława Augusta o nadsyłanie do mnie zdjęć i opisów fałszywych monet (bez Prus), które będę mógł wykorzystać w kolejnych postach. Będę również „na bieżąco” starał się aktualizować informacje o nowo pojawiające się fałszerstwa, więc zachęcam społeczność do pomocy w tym zadaniu. Zróbmy to wspólnie, nie pozwólmy robić z nas WAŁÓW i niech fałszerze wiedząc, że stanowimy siłę odpuszczą sobie produkcje podróbek SAP. Czy możemy mieć na to realny wpływ? Nie wiem, ale sądzę, że jak będę w tym miejscu piętnował pojawiające się w sprzedaży podróbki, to „klienci”, którzy natną się na te informacje być może nie będą ich chętnie kupować, lub chociaż nie będą ich nabywać za spora kasę – a to może jakoś zniechęcić pośredników do handlu podróbkami z naszego okresu. Zatem nowa misja właśnie wystartowała J

We wpisie wykorzystałem zdjęcia z archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatyki, Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk, Gabinetu Numizmatycznego Damian Marciniak, portalu Allegro, zbiorów Gabinetu Numizmatycznego Muzeum Narodowego w Krakowie oraz katalogu Parchimowicz/Brzeziński "Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego". Wyjątkowo dziś nie korzystałem z innych źródeł i pisałem „z głowy” jednak w kolejnych wpisach pojawią się tu zapewne przypisy i linki do artykułów, z których będę korzystał.

============================================================

Fałszywe półzłotki SAP, czyli numizmatyczny horror psychologiczny.



I tak nadszedł czas na kolejny odcinek sagi o fałszerstwach monet SAP, z jakimi każdy amator monet chcący lub niechcący może mieć kiedyś do czynienia. Dziś zajmiemy się moim ulubionym nominałem monet ostatniego króla, czyli półzłotkami. Spore nakłady monet oraz ich popularność wynikająca z użyteczności w XVIII wiecznym handlu spowodowały, że były to jedne z „ulubionych” monet ówczesnych fałszerzy. Niedoścignionego mistrza w tej konkurencji, króla Prus Fryderyka II mam już opisanego w dedykowanych jego wyrobom osobnych wpisach. Teraz, więc jest pora wziąć się za najczęściej bezimiennych twórców ludowego rękodzieła, którzy mimo tego, że nie dysponowali nowoczesnymi mennicami (jak król prusaków), to jednak talentem, wiedzą i zapałem zapewne tylko niewiele mu ustępowali. Wnioskuje to z tego, że w czasach, gdy wiedza o mennictwie nie była powszechna, żeby nie powiedzieć, iż była przywilejem odpowiednio wykształconych elit – znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy zgłębiali te tematy samodzielnie i swój metaloznawczy talent pożytkowali na działalność jak najbardziej sprzeczna z prawem. W dzisiejszym artykule omówię krótko rodzaje technik użytych do fałszowania monet, jednak jego głównym punktem będzie pokazanie na zdjęciach przykładów podróbek dwugroszy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Polska była pełna fałszywych monet, gdyż cały wiek XVIII był pod tym względem rekordowy. Jednym ze sposobów ratowania kraju przed zalewem złej monety było utworzenie własnych mennic koronnych i bicie całkiem nowego asortymentu monet. Jednym z takich nominałów był właśnie nasz dzisiejszy bohater, czyli półzłotek. Niedługo jednak trwała względna cisza przed burzą, bo już w 1767 roku doszło do oficjalnego ujawnienia pierwszego wysypu podróbek monet srebrnych SAP. W związku z tym 9 września Komisja Skarbowa na łamach nr 72 Wiadomości Warszawskich wydała oficjalne ostrzeżenie do społeczeństwa wraz z informacją o pojawieniu się (między innymi) fałszywych półzłotków. Poniżej załączam fragment wydania gazety z 1767 roku, z której dowiadujemy się między innymi, że Komisja Skarbowa jest czujna i donosi szerokiej publiczności o fakcie napotkania na Jarmarku Tartakowskim (Tartaków – niegdyś miasto w okolicach Lwowa, rezydencja Potockich - dziś to tylko wieś, z której po II wojnie światowej wysiedlono wszystkich Polaków gdyż znalazła się po złej stronie Bugu, aktualnie w granicach Ukrainy) podrobionych półzłotków wykonanych z cyny. Fałszywe dwugrosze zalecano poznawać po giętkim metalu, z jakiego były wykonane oraz po głuchym dźwięku, jaki wydawały. Nie omieszkano też podać informacji o aresztowaniu fałszerza (okazał się nim lwowski Żyd) wraz z narzędziami służącymi do wyrobu podrobionych monet.  Jednak to nie zatrzymało fali rodzimych podróbek, szczególnie liczne przykłady warsztatów fałszerskich i wprowadzania lewych monet do obrotu napływały z rejonu krakowskiego. Można z duża dozą przybliżenia założyć, że w nowocześniejszych warsztatach zlokalizowanych w Galicji wiedza metalurgiczna stała na wyższym poziomie i z tego powodu były one bardziej przygotowane do wyrobu falsyfikatów. Jak w kolejnym wpisie, w którym będę opisywał przypadki walki z tym procederem okaże się, większość ówczesnych fałszerzy wywodziła się z błądzących członków Narodu Wybranego.

Na wstępie kilka zdań o podziale fałszerstw monet w zależności od rodzaju użytej techniki wraz z jej krótką charakterystyką. Wyróżniamy cztery najpopularniejsze techniki podrabiania monet: monety bite/tłoczone fałszywymi stemplami, monety odlewane, kopie galwaniczne oraz przeróbki monet oryginalnych. Przy czym wydaje się, że w czasach obiegania półzłotków SAP, czyli w II połowie osiemnastego wieku, najwięcej monet było odlewanych i bitych. Ale o tym napisze w dalszej części, teraz przejdźmy po kolei przez te techniki i wyróbmy sobie zdanie, które z nich mogły być użyte „w epoce” na szkodę emitenta.

Na początek, monety bite fałszywymi stemplami. Jak dla mnie to jedna z najciekawszych i bardzo zróżnicowana grupa podróbek. Głównie z tego powodu, że są w tej grupie naprawdę nieźle wykonane imitacje, jednak najwięcej radości znajduję w kolekcjonowaniu kolejnych „średnio-udanych” monet, które tylko przy dużej dozie dobrej woli przypominają oryginał monety, który mają imitować. Są to często kopie tak nieudane, że na dzisiejsze stan wiedzy i standardy, wydają się wykonane „ręka dziecka”. Ponieważ półzłotki nie były monetami ani drogimi ani unikalnymi, to zakładam, że ogromna większość imitacji powstała właśnie w drugiej połowie XVIII wieku i służyła do wprowadzania w błąd niedouczonych przekupniów w lokalnym obrocie handlowym. Innymi słowy, fałszerz wykonywał „coś”, co przypominało półzłotka i bezczelnie wprowadzał go do obiegu. Tu oczywiście konieczne jest założenie, że osoba, której te „monety” wciskano była tego nieświadoma, nie znała się dobrze (wcale) na tym nominale lub po prostu wciśnięto jej trefnego półzłotka w kupie innych, z pewnością „bardziej oryginalnych” monet. To tłumaczy pośrednio, dlaczego najczęściej fałszowane były dwugrosze w początkowych latach, kiedy wprowadzono je do obiegu. W dalszej części okaże się, że najwięcej przykładów tego typu monet jest właśnie z 1766 i 1767 roku. Poniżej zdjęcie przykładowej monety pochodzącej ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, która została wybita „bardzo” fałszywym stemplem. J

Jak możemy powyżej zaobserwować na przykładzie monety z 1766 roku, różnice są nawet nieźle widoczne J. Ustalmy teraz, czym najczęściej charakteryzuje się ten rodzaj podróbek. Na pierwszy ogień weźmy analizę stylistyczną monety. Przy stemplach ciętych z ręki nawet wyćwiczonym wirtuozom mincarstwa jest niezwykle trudno odwzorować oryginalny krój liter i styl elementów zaprojektowanych przez innego artystę. Szczególnie widoczne jest to na powtarzających się elementach monety, która w oryginale jest wykonywana przez użycie unikalnych narzędzi w postaci punc i rylców, które zawsze dają identyczny efekt. Natomiast przy stemplach fałszywych bardzo często nawet nieźle podrobione detale wykazują różnice i odmienność versus oryginał oraz nawet w tych samych elementach użytych kilkakrotnie. Oczywiście mowa tu o bardzo dobrych fałszerstwach, czego raczej nie doświadczymy w analizie dzisiejszych półzłotków SAP. Ten drobny srebrny nominał raczej żaden „Paganini młotka” nie firmował, a wprost przeciwnie była to chałupnicza robota w oparciu o najprostsze urządzenia i podstawową wiedzę. Analizując ten typ podróbek półzłotków SAP w pierwszych latach panowania Poniatowskiego, główne rzuca się w oczy to odmienne, najczęściej koślawe liternictwo rewersu, które jednak zwykle w pełni oddaje sens i układ oryginalnej monety, co może świadczyć o tym, że fałszerze byli osobami również wyćwiczonymi w piśmie. Również styl awersu charakteryzuje się koślawymi napisami otokowymi oraz dodatkowo znacznie odmiennymi elementami takimi jak korona, herby i wszelkie możliwe ozdobniki. Stemple do tych monet były produkowane w polowych warunkach, o czym świadczy nie tylko umowne podobieństwo do oryginałów, ale również, jakość samego stempla. Ponieważ podrabiany tą technika monety są bardzo płytko uderzone, to zakładam, że materiał, z jakiego wykonano stempel oraz techniki mennicze takie jak miejsce i siła nacisku znacznie różniły się od tych jakie uzyskiwano w oryginalnej mennicy w Warszawie. Dodatkową sprawa jest metal, z którego podrabiano te srebrne monety. Wyżej pokazałem już notkę prasową o podróbkach wykonanych z cynku, jednak zapewne bywały i srebrne, w których próba srebra była drastycznie obniżona versus i tak już nie najwyższe oryginalne 0,367. W końcu nie tylko Fryderyk II zapewne wpadł na ten sposób, skoro dawniej tak właśnie fałszowano wszystkie monety kruszcowe. Kolejna cechą, która można dojrzeć na rzut oka to wady krążka użytego do produkcji podróbek. Często może nie być idealnie okrągły, zapewne z tego tytułu, że technika wykrawania krążków w warsztatach fałszerzy w XVIII wieku była zapewne ręczna i nie uzyskiwano idealnych blaszek. Ostatnią grupa cech są oczywiście podstawowe dane metryczne, takie jak średnica i waga monety. Przypomnijmy, że oryginalne dwugrosze SAP miały, co do zasady, średnicę 23 mm i wagę 3,34 grama a ich podróbki raczej rzadko trafiają w okolice tych dwóch stałych, szczególnie waga w większości z nich jest zauważalnie niższa. Podsumowując, stemple wykonane metodą warsztatową, powodują, że monety wybite są raczej płytko, często krzywo na nierównych krążkach o zróżnicowanej wadze. Wszystko to powoduje, że jedne podróbki są „lepsze”, czyli bardziej zbliżone do oryginału a inne „gorsze”, czyli, mniej podobne. Jednak nigdy amator monet SAP nie powinien mieć wielkich problemów z ich odróżnieniem. Traktuje je osobiście, jako niebanalne ciekawostki, gdyż monety mimo ich całej „barbarzyńskiej” odmienności od oryginałów wybitych w mennicy koronnej są jednak pełnoprawnym świadkiem wydarzeń i czasów, które zgłębiam. Stąd, gdy znajduje je na swojej drodze tak wykonany falsyfikat, zawsze chętnie dołączam go do kolekcji. A teraz na deser zdjęcie pochodzące z tego samego źródła przedstawiające bardziej udany egzemplarz z 1766 roku wykonany ta techniką. Można zauważyć, że to, co zyskała moneta, na jakości wykonania stylistycznego, zapewne starcia na ilości srebra, jakie potencjalnie zawiera (zakładam, że chociaż drobina Ag może tam być), bo wykonana została ze stopu metali, które w Tablicy Mendelejewa pewnie znajdują się gdzieś bliżej żelaza. A Fe J. Mimo tego, że mam tylko zdjęcie awersu, to i tak trzeba przyznać, że styl monety jest niezły, całkiem zbliżony do oryginału.

Drugą grupa monet fałszywych, są podróbki wykonane techniką odlewu. Technika ta również była jeszcze bardziej popularna, znana i wykorzystywana w II połowie XVIII wieku. Stosowano ja do wszystkich srebrnych nominałów SAP w tym także bardzo często do podróbek dwugroszy ostatniego króla. Półzłotki okazały się wdzięcznym modelem do podrabiania w ten sposób, gdyż ten typ monety nie posiadał zabezpieczeń w postaci ząbków/wzorów na rancie, co pozwalało fałszerzom uniknąć najsłabszego punktu tej metody, jakim jest właśnie wykonania rantu. Podrobionych tą technika dwugroszy jest sporo, więc można z klucza uznać ten sposób za całkiem użyteczny. Podrabianie monet wykonywano w kilku etapach. Po pierwsze należało wykonać odpowiednią formę, która posłuży w dalszych etapach do wypełnienia jej stopionym metalem. Formę najczęściej uzyskiwano z oryginalnej monety, stąd, jeśli jej wykonanie było w miarę dokładne, to wyprodukowane z jej pomocą imitacje były na pewno podobne do oryginalnych półzłotków. Formy wykonane z gipsu były niemal jednorazowe, literatura mówi, że średnio wytrzymywały odlania około 10 sztuk. Dużo bardziej trwałe i wytrzymałe były formy metalowe, jednak trudność ich wykonania eliminowała większość przydomowych warsztatów fałszerskich. Zapewne do półzłotków nie opłacało się wykonywać trwałych narzędzi, w końcu to nie talary i nie było sensu ponosić większych kosztów. Drugim ważnym etapem było uzyskanie odpowiedniego stopu jakim wypełniało się formę. Często był to stop metali, który niewiele miał wspólnego ze srebrem. Jak fałszerzom udało się uzyskać kolor w miarę srebrzysty zapewne byli w 7 fałszerskim niebie. Za trzeci etap po odlaniu można uznać poprawki, które maskowały ewentualne niedoróbki i niedostatki odlewu. Tu kłaniała się zapewne ręczna robota w celu usunięciu resztek zlewek. Dodatkowo, jeśli stop wyszedł „zbyt miedziany” to trzeba było później monety jeszcze nieco przybielić, by ich kolor już na pierwszy rzut okaz nie eliminował podróbek z użytku. Powyższy tekst odnosi się do „zawodowo” wykonanych monet. Gdy piszemy o podróbkach odlanych „z epoki”, to zapewne spora grupa takich monet nie była wyprodukowana zbyt dobrze, a to głównie z tego powodu, że jakość wykonania formy (nawet z oryginalnej monety) pozostawiała wiele do życzenia. Jak sądzę z obserwacji licznych przykładów monet podrobionych przez odlanie w XVIII wieku, w dużej grupie przypadków uzyskana forma była na tyle kiepskiej, jakości, że fałszerze zmuszeni byli ją poprawiać i cyzelować, co nie przybliżało ich do oryginału. Stąd, zakładam, że monety te są również dość fantazyjne i tak jak bite fałszywymi stemplami, na dzisiejsze standardy znacznie różnią się od oryginałów, które miały imitować. Jednak to przyjdzie nam zaobserwować w dalszej części, teraz pokaże kolejna monetę ze zbiorów MNK. Poniżej przykład półzłotka SAP z 1773 roku wykonanego metodą odlewu z nieźle wykonanej formy. Jednak tło oraz niewyraźne detale i tak zdradza jego pochodzenie.

Z literatury wynika, że ten typ fałszerstwa był potencjalnie najgroźniejszy. Nic dziwnego, że używano go również z powodzeniami w wiekach późniejszych, a nawet pewnie współcześnie wiele podróbek na szkodę kolekcjonerów wykonywanych jest jeszcze tą techniką, udoskonalona przez wieki i przy wykorzystaniu najnowocześniejszych środków. Jak odróżnić, więc takie fałszerstwa? Przede wszystkim po głównych cechach, jakie mają monety wykonane tą metodą, a więc po powierzchni oraz po mniej wyraźnych detalach. Powierzchnia monet odlanych nigdy nie jest struktura jednolitą i nie przypomina gładkiej monety uderzonej stemplem. Jeśli nawet naprężenia, jakie powstają w metalu podczas stygnięcia roztopionego stopu nie spowodują widocznych na pierwszy rzut oka niedoskonałości lub innych wad wynikających to zapewne tło odlanej monety i tak będzie nierówne, szorstkie, chropowate – jednym słowem, niejednolite. Nawet polerowanie (uwaga, monet historycznych się nie poleruje) nie jest zwykle w stanie tej wady dobrze zamaskować. Szczególnie widoczne jest to w miejscach trudniej dostępnych, obszarach, które trudno się ulepsza, na przykład w środku liter lub herbów. Druga cechą jest mniejsza wyrazistość liter i rysunków niż na oryginałach bitych w mennicy. Litery i rysunki są obłe, nie mają ostrych kantów i krawędzi, co powoduje, że wyglądają na bardziej płaskie. Monety wykonane tą technika lepiej imitują egzemplarze wytarte, będące długo w obiegu, podniszczone a nawet sztucznie spatynowane, stąd raczej nie będą to jakieś mennicze sztuki. Oczywiście nie wszystkie te cechy dotyczą dwugroszy SAP. Dodatkowo tak jak w technice fałszywego bicia, stop a co za tym idzie i waga różnią się od produktów oryginalnych. Z reguły to właśnie na stopie fałszerze uzyskiwali swój podstawowy zarobek. Z tego powodu monety odlane zawierały tylko śladowe ilości srebra, które zastępowane było innymi metalami, które były tanie i pod ręką. Głównie była to cynk oraz miedź uzyskana z monet wycofanych z obiegu. Porównując monetę wybitą fałszywym stemplem i odlaną znajdujemy wiele wspólnych cech, jednak dla mnie największa i najbardziej na pierwszy rzut oka widoczna różnica jest tło monety. Jeśli jest chropowate i dziobate to na 99,9% mamy do czynienia z odlewem, jeśli pomimo dziwnego rysunku tło wygląda w miarę jednorodnie, kwalifikuje taki egzemplarz do podróbek wybitych stemplem.

Trzecia technika, jaką możemy spotkać analizując sposób wykonani fałszywek to technika galwaniczna. Co oczywiste techniki tej nie znano w II połowie XVIII wieku, stąd trudno sobie wyobrazić by jakiś domorosły technik-fałszerz Icek używał prądu elektrycznego do podrabiania monet Poniatowskiego. Możemy być niemal pewni, że monety sfałszowane tą techniką były wykonane znacznie później, głównie na przełomie XIX i XX wieku oraz to, że stało się to z pewnością na szkodę kolekcjonerów a nie emitenta. Tym samym podrabiane „galwany” dwugroszy SAP istnieją, ale są to już dzieła bardziej nowożytne. W dużym skrócie metoda polega na wykonaniu całkiem dokładnej kopii poprzez użycie elektrolizy. A właściwie, to na wykonaniu cienkiej powłoki galwanicznej na wcześniej przygotowaną formę z gipsu (lub silikonu). W celu uzyskania lepszych efektów przewodzenia prądu, formy pokrywa się przewodnikiem, którym najczęściej jest grafit, Po podłączeniu źródła prądu rozpoczyna się proces galwanizacji, który generalnie jest osadzaniem się metalu na katodzie (formie/matrycy) wytrąconego z wodnego roztworu soli odpowiedniego metalu – w naszym przypadku srebra, które w postaci płytki jest anodą w tym procesie. Opis jest bardziej skomplikowany od samej galwanizacji, przynajmniej na jej podstawowym poziomie. Regulując czas trwania procesu i prąd można wpływać na grubość uzyskanej powłoki. Uzyskane w ten sposób dwie części monety (osobo awers i osobno rewers) wypełnia się materiałem w ilości pozwalającej uzyskać wagę zbliżoną do oryginału a następnie się je łączy.  Metoda ta jest potencjalnie prosta do odkrycia, gdyż ma kilka istotnych wad. Jej najsłabszym elementem jest fakt, że awers i rewers powstają osobno i trzeba je następnie ze sobą jakoś połączyć. To nie jest prosta czynność i zwykle zostawia widoczny ślad. Najczęściej obie strony monety się ze sobą lutuje lub po prostu skleja. Powoduje to, że trudno jest uzyskać jednorodny krążek i nawet szlifując oraz postarzając (patynując) trudno jest to zamaskować. Drugą cechą tak wykonanej monety jest brak dźwięku (stłumiony odgłos) po upuszczeniu jej na przykład na stół. Sklejenie powoduje to, że dźwięk jest stłumiony i od razu można podjąć podejrzenia, co do podrobienia próbowanego w ten sposób egzemplarza. Czy często spotkamy ten typ fałszerstwa na cieniutkich pozłotkach, raczej nie bo nie jest to masowa robota. Ta technika sprawdzała się raczej przy większych nominałach i przykłady monet SAP wykonanych w ten sposób będą zapewne częstsze w kolejnych wpisach, kiedy zabiorę się za większe rodzaje srebrnych monet ostatniego króla. Żeby jednak nie zostawiać niedomówień, dysponuje przykładem półzłotka wykonanego galwanem. Jest to rzadki dwugrosz próbny SAP z roku 1771. To poszukiwana moneta, stąd pewnie fałszerz naprawdę się postarał żeby jak najbardziej zbliżyć się do oryginału.

Niestety mam tylko awers, szczególnie ciekawe byłoby zdjęcie rantu i dobrze wykonane mogłoby bardziej rozjaśnić nam użytą technologię. Zdajmy się na MNK i uznajmy, że prezentowana monet jest galwaniczną kopią, która została posrebrzona. Taki zachód dla półzłotka? Jeśli tak, to właśnie dla takich rarytasów jak ten próbny egzemplarz z 1771 roku.

Czwartym i ostatnim z podstawowych typów fałszerstw jest przerabianie oryginalnych monet. Nie dotyczy to może w dużej mierze opisywanych dziś półzłotków SAP, ale i tak warto ten sposób wymienić gdyż jest to jedna z nowocześniejszych a przez to groźniejszych metod fałszowania drogich monet na szkodę kolekcjonerów. Polega ona z grubsza na zmianie jednego lub kilku elementów jakiejś popularnej monety i upodobnienia jej w ten sposób do monety drogiej i poszukiwanej przez kolekcjonerów. Nie będę tego może jakoś bardziej rozwijał, temat zapewne jest zrozumiały. Wyobraźmy sobie, że bierzemy na warsztat najpopularniejszego dwugrosza SAP z 1767 i w miejsce 6 w dacie wstawiamy przygotowany implant lub po prostu przerabiamy tę cyfrę na 8. W ten sposób powstaje jedyny w swoim rodzaju, nieopisany w literaturze i cenny półzłotek z roku 1787, który jako „biały kruk” i numizmatyczny „jednorożec” łącznie, może znaleźć kupca. A jak już kupca, to najlepiej w postaci jakiegoś nawiedzonego inwestora, który może się przecież nie orientować, że ten typ monety zakończono bić w Warszawie rok wcześniej. Skąd niby ma to wiedzieć, w opisie aukcji na pewno tego nie znajdzie. Wyobraźmy sobie, że tak spreparowany półzłotek z 1787 zostanie zakupiony przez „prawdziwego ynwestora”, którego skusi promocyjna cena i wyjątkowa unikalność monety. Jak już ją zdobędzie to musowo po to żeby potem oddać do gradingu i oprawić w ramki a potem sprzedać z XXX% zyskiem. Jakby fantazyjna podróbę półzłotka 1787 kupił dajmy na to sam „Siara”, to mogłoby to wyglądać jak na grafice poniżej. A, co jak szaleć to szaleć. J


Świetny przykład tego typu fałszerstwa został opisany i zdemaskowany na blogu Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, do przeczytania w tym miejscu LINK DO BLOGA GNDM
OK, wiem że to nie moneta SAP została rozpracowana, ale i tak trzeba oddać doskonała robotę obu Panów, właściciela gabinetu i jego pomocnika Marcina Żmudzina. To chyba już wszystko, co chciałem dziś napisać o podstawowych rodzajach fałszerstw, z jakimi można się spotkać podczas kolekcjonowania monet SAP, w tym głównie półzłotków. Oczywiście technologia się cały czas rozwija, za nasza wschodnia granicą i na dalekim wschodzie pełna parą pracują całe fabryki produkujące falsyfikaty. Stąd zapewne to nie jest ostatnie słowo fałszerzy i już niedługo będziemy mierzyć się z takimi metodami jak wycinanie wzorów laserem, czy drukowanie monet drukarkami 3D. Nie masz dwugrosza Poniatowskiego z 1782 roku, żaden problem. Zapodaj do maszyny odpowiedni plik z rysunkiem, dodaj surowiec jakiego maszyna ma użyć, a potem naciśnij „czerwony guzik” i spokojnie poczekaj popijając popołudniową kawę. W tym czasie drukarka wydrukuje ci brakująca monetę do kolekcji. Ciekawe czy od razu da się wykonać numizmat zapakowany w slab w gradingu z oceną MS 64 albo i lepiej? J. Czytałem niedawno na łamach „Wprost” krótki artykuł o fałszowaniu środków płatniczych, takich typu bitcon i tym podobne nowoczesne wynalazki. Okazuje się, że są już na świecie (w tym w Polsce) młodzi specjaliści, którzy potrafią sfałszować nawet transmisje kwantowe. Kwanty, to przyszłość dla fałszerzy, intelektualne wyzwanie a za razem czysta komputerowo-biurowa robota, a nie tam tłuc po kątach jakieś stare i zardzewiałe żelastwo w postaci monet SAP. Tak trzymać Panowie F. Tak trzymać. J 

A teraz moja ulubiona cześć wpisu. Przechodzimy płynnie do opisu fałszywych półzłotków, jakie udało mi się zgromadzić do dzisiejszej publikacji. Oprócz samych zdjęć obu stron monet, dodam zbliżenia na interesujące szczegóły półzłotków, info o technice, jakiej użyto oraz dane o średnicy i wadze. Tradycyjnie proponuje układ chronologiczny, co nie będzie trudne, gdyż dysponuje monetami tylko z dwóch pierwszych roczników bicia dwugroszy SAP, czyli 1766 i 1767.

Na początek, moneta niepochodząca z mojej „stajni”, przykład całkiem porządnego fałszerstwa dwugrosza z 1766. Dysponuje tylko zdjęciem, ale na moje oko – została prawdopodobnie wybita.

Kolejna z tego samego rocznika, tym razem z mojego zbioru. Niektóre elementy sa bardzo wyraźne i tło monety jest jednolite, stąd zaliczam ja do monet wybitych stemplem. Średnica 22,4mm jest wyraźnie mniejsza od oryginalnych monet SAP z tego rocznika. W kapslu Quadrum 23 było mu za luźno, stąd otrzymał o numer mniejsze „mieszkanie”. Waga 2,94g niższa od o 0,40g od standardu, nie jest niczym dziwnym dla monet z obiegu, zatem moim zdaniem trzyma zadany poziom. Poniżej prezentuję zdjęcie.

Następny półzłotek z 1766 roku to mój najnowszy nabytek. To dla mnie interesujący egzemplarz, szczególnie z powodu płytkiego odlewu wybitnie kiepskiej jakości. Generalnie w tłoku i po ciemku, ta moneta być może mogła nawet uchodzić za oryginał. Z tego powodu, jako jej jedyne możliwe zastosowanie wizualizuje sobie spożytkowanie jej na drobną jałmużnę dla ślepego starca po wieczornej mszy w kościele. J To oczywiście żart, nic nie mam do ślepych, a już do starców to raczej mi bliżej niż dalej, więc tu też – pełen szacunek. Wracając do monety, zamieściłem dwa dodatkowe zdjęcia zbliżenia awersu i rewersu, aby oddać nieznanemu autorowi hołd za „precyzję” wykonania. Nie udało się również uzyskać okrągłego krążka, może nie widać tego dobrze na zdjęciach, ale moneta ma sporo wzlotów i upadków. Dlatego też jej średnica nie jest całkowicie jednorodna, przeciętna jednak i tak jest większa od oryginału i wynosi 23,2mm. Serie nieszczęść dopełnia waga, która wynosi dokładnie 2,50g i jest aż o ¼ lżejsza niż przeciętny oryginał po wyjściu z mennicy. Zatem raczej porażka, poniżej zdjęcia.


Jak widać powyżej awers jest praktycznie „domyślny” a herbu Pogoń został tylko cień jego dawnej świetności. Nie lepiej prezentują się pozostałe detale , w tym ukazane na zdjęciu litery rewersu. Ostre to one nie są, stąd dodając chropowate tło widoczne na całej monecie zaliczyłem ten konkretny egzemplarz do odlewów.

Kolejne monety pochodzą już z najczęściej fałszowanego rocznika, jakim był z pewnością rok 1767. Ogromny nakład półzłotka sprawił, ze moneta była popularnym środkiem płatniczym, co nie zostało niezauważone przez „fachowców z pod ciemnej gwiazdy (często to była gwiazda Dawida). Popatrzmy, co my tu mamy. Na pierwszy ogień weźmy świetny przykład fantazji rzemieślnika, który wytworzył cudo, które pokazuje na zdjęciu pochodzącym z archiwum aukcji WCN.

Długo nie mogłem wyjść z podziwu nad stylem, jaki zaprezentował nam fałszerz, którego efektem jest właśnie ta, przyznacie całkiem zgrabna moneta. Analizując detale oraz tło monety, stawiam na odlew. Z danych, w jakie wyposażyło nas WCN, dysponujemy wagą, która wynosi zaledwie 2,23g. To już nie mieści się w tolerancji i zapewne różnica ponad 1g (to 1/3 wagi oryginału) jest wyczuwalna, kiedy ma się monetę w ręku. Ja jej nie posiadam, więc nie podzielę się wrażeniami. Może kiedyś, jak by, co to chętnie kupię. J

Teraz przejdźmy do kilku moich monet z 1767 roku. Jako pierwsza niech będzie egzemplarz, który podejrzewam o to, że został wybity fałszywym stemplem. Poniżej prezentuje przykład na technikę bicia monet i to jak się zaraz okaże, całkiem porządnego.
 Zakładam, że moneta została wybita głównie z tego względu, że tło nie wykazuje charakterystycznych chropowatości, jakie pozostawia odlew. Jednak jest to tylko moja sugestia i być może istnieli tacy spece, co potrafili odlać takie cudo. W każdym razie moneta, co do zasady nawet przypomina półzłotka, chociaż dla mnie osobiście, to najbardziej jest podobna do jednej z odmian pruskich fałszerstw. Szczególnie awers, tarcza herbowa, orły i styl wieńców inspirowany jest popularnym w II połowie XVIII wieku prusakiem. Ponieważ pruskie fałszerstwa to okolice roku 1771, to zapewne i ta moneta powstała kilkanaście lat później niż wynika to z daty na rewersie monety. Średnica 22,7mm a więc nieco mniejsza od oryginału, jednak waga 2,37 świadczy, że metal użyty do stworzenia krążka jest znacznie lżejszy od stopu używanego w mennicy warszawskiej. Różnica 0,97 grama to jednak sporo, więc mimo poprawnego stylu i średnicy krążka, jak widać jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem.

Kolejna moneta, której nie jestem na 100% pewien czy jest bita czy też została odlana i przeszlifowana. Liternictwo jest nieco krzywe i czasem „rozlane” jednak tło po obu stronach wygląda porządnie, zatem bardziej skłaniam się do tezy, że została wykonana techniką bicia. Dodam dwa dodatkowe zdjęcia ze zbliżeniem i będę wdzięczny za opinie w komentarzach. Półzłotek jest nieco mniejszy od oryginałów, jego średnica wynosi 22,5mm a waga 2,66 gram, czyli standard jak na podróbkę dwugrosza SAP. Oprócz samego rysunku i stylu, ciekawostką są wady blachy, które wskazują na kiepsko przygotowany/zwalcowany fejn. Mając ją jednak w ręku stwierdzam, że kolor ma wyjątkowo srebrzysty a dźwięk brzęczący. Całkiem możliwe, że wykonany został z miedzi i po prostu posrebrzony, gdyż w miejscach pęknięcia srebrzenia wychyla się jakiś ciemniejszy rdzeń. Ok, czas na zdjęcia, poniżej dwie strony i zbliżenie na „fantazyjne” detale.

Tym razem zbliżenie zarezerwowałem tylko dla herbów, a właściwie dla „wariacji na temat herbów” Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czyli Orła i Pogoni, których styl wykonania bardzo mnie urzekł. Orzeł z dziobem kaczki i czapką na głowie a z drugiej strony Pogoń wpatrzona w księżyc w pełni. Tak to sobie tłumaczę, Wy może zobaczycie tam, coś zupełnie innego. J

Jeśli to powyżej się spodobało, to teraz mam jeszcze dwa bardzo różne egzemplarze z tego rocznika. Oba kupiłem onegdaj w odstępie półrocznym na aukcjach od tego samego sprzedawcy ze wschodu. Są to koszmarne w swojej formie i stylu odlewy wykonane bardzo płytko i kiepsko. Na teraz zakładam, że zgodnie z opisem są to podróbki „z epoki” jednak jak się tak lepiej zastanowić, to pewnie w naszych czasach też można by takie toporne podróby bez większych trudności wykonać. Ciekaw jestem opinii czytelników i Waszego zdania czy stawiacie na nowoczesną radosną twórczość zza wschodniej granicy czy jednak są to dzieła „artystów” XVIII wiecznych. Proszę o opinię i komentarze.

Pierwszy z półzłotków to odlew wykonany w bardzo niechlujny sposób. Trudno sobie wyobrazić jak tak podrobiona moneta mogła w ogóle spełniać swoja role i „w epoce” uchodzić za pełnoprawnego półzłotka. Tego to nawet ślepy w ciemnej bramie mógłby nie przyjąć. Jednak, co ciekawe fałszerz doskonale trafił ze średnicą krążka, przycelował dokładnie w przepisowe 23 milimetry. Waga już tak dobrze nie wyszła, udało się uzyskać 2,76 grama, jednak jak już wiemy z powyższych przykładów nie jest to cecha, która eliminowałaby tą monetę. Niech przemówi foto, obraz jest lepszy od tysiąca słów.
Nie wiadomo, co gorsze, bazgroły na awersie czy krzywe kulfony zamiast liter/cyfr na rewersie. Jak się okazuje, gorszy może być tylko kolejny egzemplarz z tej stajni J. Tym razem moneta dla amatorów mennictwa Stanisława Poniatowskiego, wyłacznie o mocnych nerwach J
Produkt utrzymany nieco w innym stylu niż poprzednik, jednak równie koszmarny (jeśli nawet nie bardziej). Kolor monety ziemisty, jeśli była srebrzona to pozostało po tym już tylko wspomnienie. Jednak bardziej skłaniam się ku sądowi, że nikt tego „czegoś” raczej nie srebrzył, bo i po ten złom „pudrować”.  Ot, jakiś stop metalu wzięto i wylano na uprzednio źle przygotowaną formę. Sroga to musiała być „fabryka”, która takie monety puszczała w rynek. Pewnie jacyś odważni „kozacy”, bo kto by tam zwracał uwagą na takie szczegóły, szczególnie jak butelka się jeszcze nie skończyła J. Moneta jak widać na opisie w zdjęciu wyszła nieco powyżej obowiązkowych 23mm a i waga całkiem słuszna. To najbardziej zbliżona wagowo do oryginału podróbka w dzisiejszym wpisie. Pewnie świadczy to tylko o tym, że surowiec, z którego jest wykonana to bezwartościowe śmieci. Być może kiedyś będę miał okazję i to przebadać. To, co najbardziej odpycha mnie od tego wyrobu to tło, które na obu stronach numizmatu aż kipi od wszelkiej maści pryszczy i parchów. Z tej otchłani wad wyłaniają się coraz to inne i coraz bardziej wykrzywione znaki, które w zamyśle twórcy miały odwzorować napis na polskim półzłotku. Jeśli to jest ta słynna manufaktura, znana z wpadki na Jarmarku Tartakowskim jaką przywołałem na początku artykułu korzystając ze źródła Wiadomości Warszawskich, to nie dziwię się że ich złapali i osądzili. Pewnie jakby pokazali te szkaradztwa królowi, który jak wiemy kochał swoje numizmaty, to pewnie nie zdzierżyłby obrazu profanacji swojego herbu rodowego (Ciołka) i sam wymierzył im parę kopów. Jak było nie wiem, ale lubię sobie o tym w wolnych chwilach pospekulować. J

Czas na podsumowanie dzisiejszego wpisu. Opisałem podstawowe rodzaje fałszerstw, jakie każdy amator numizmatyki może spotkać zbierając półzłotki SAP. Dodatkowo pokazałem na licznych fotografiach przykłady na użycie każdego z rodzajów technik fałszerskich. Do tego celu wykorzystałem głównie zdjęcia i opis monet rodem z Muzeum Narodowego w Krakowie. W kolejnej części poleciałem po całości i pokazałem podrobione monety z roczników 1766 – 1767. Większość z nich należy do mnie i to jest w nich dla mnie najfajniejsze. J Mam nadzieję, że spodobały się czytelnikom dzisiejsze atrakcje i nie zanudziłem gawędząc i opowiadając koszmary. To gotowy scenariusz na numizmatyczny horror psychologiczny i może kiedyś, jak nasza pasja będzie bardziej powszechna sięgnie po ten wpis jakiś nowy Kolski czy Smarzowski. I z tą jednak nieco mało realną nadzieją zostawiam dziś czytelników tego kawałka wolnego internetu. Tytuł dzisiejszego wpisu powstał na samym końcu, czyli TUTAJ.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem następujące publikacje: Wiadomości Warszawskie nr 72 z 9 września 1767 roku,  artykuł „Współczesne metody fałszowania monet” autorstwa Bartosza Błądka ze strony katalogmonet.pl LINK oraz wpis z bloga Gabinetu Numizmatycznego D. Marciniak „Fałszerstwo 5 złotych 1932 ze znakiem mennicy warszawskiej” do którego link znajduje się w tekście powyżej. Wykorzystałem również zdjęcia wraz z opisem pochodzące z Muzeum Narodowego w Krakowie, archiwum aukcyjnego Warszawskiego Centrum Numizmatycznego oraz wyszukane za pomocą gogle grafika.

============================================================

Fałszywe złotówki SAP, czyli podróbki stare i te całkiem nowe.

Po tygodniu względnego lenistwa przyszedł czas, żeby pociągnąć dalej temat fałszerstw monet SAP, z jakie może na swojej drodze napotkać każdy amator tego okresu mennictwa. Rzecz będzie o monetach podrabianych dawniej, czyli w epoce, w której obiegały oraz w późniejszych okresach z bieżącym włącznie, kiedy to produkowane są na szkodę kolekcjonerów. Wzorem poprzednich wpisów, nie będę zupełnie odnosił się do pruskich fałszerstw monet SAP dokonanych przez ludzi Fryderyka II, które opisałem już wcześniej a o których można sobie poczytać TU LINK 

Co ciekawe, na początek tworze ten wpis trochę teoretycznie, gdyż nie miałem nigdy fałszywej złotówki w ręku. Jak do tej pory omijałem szerokim łukiem wszelkie podejrzane aukcje i transakcje monet, których oryginalności nie byłem pewien. Być może dla zbieracza monet to dobra, żeby nie powiedzieć - jedynie słuszna taktyką, jednak dla osoby piszącej bloga taki brak doświadczenia jest wyraźnym faux pas i okolicznością dość niekomfortową. Nic to, dzisiaj będę czerpał z doświadczeń innych osób oraz danych ogólnie dostępnych w publikacjach, sieci oraz na ekspozycjach. Głównym celem artykułu będzie opisanie i pokazanie przykładów podrobionych złotówek i z tego postaram się wywiązać. Przy okazji podam kilka faktów na temat walki z fałszerzami w czasach I Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku. Nie istnieje, co prawda graficzna dokumentacja warsztatu  pracy fałszerzy z czasów Poniatowskiego, ale przy odrobinie fantazji i dobrej woli, mogło to wyglądać tak, jak na poniższej ilustracji.
 Oczywiście to tylko żart, a zdjęcie przedstawia przedwojenną sortownie w mennicy warszawskiej, czym nieco nawiązuje do meritum wpisu. Głównym tematem jest dziś o fałszowanie srebrnych złotówek, wybijanych przez mennicę w Warszawie na mocy uniwersału z dnia 10 lutego 1766 roku. Jednakże należy zdawać sobie sprawę, że jedną z głównych przesłanek przeprowadzenia reformy monetarnej w Polsce były właśnie fałszerstwa, które obiegały wówczas w takiej skali, że w praktyce wypiekły z obiegu oryginalne monety. Tym samym fałszerstwa monet i walka z nimi, były ówcześnie bardzo popularną dziedziną życia społecznego.  Podstawową metodą walki z falą falsyfikatów było oczywiście otwarcie własnej mennicy i wprowadzenie zupełnie nowych rodzajów monet. Dodatkowo uznano za zasadne było posiadanie informatorów, którzy mieli donosić o próbach przemytu fałszywych monet z zagranicy oraz emitowanie uniwersałów drukowanych w prasie, aby ostrzegać społeczeństwo i chronić je przed przyjmowaniem falsów.


W takiej sytuacji rozsądek i życiowa konieczność sprawiały, że należało się na tym wszystkim znać, żeby nie dać się oszukać. W tym celu należało między innymi, na bieżąco słuchać plotek od „lepiej poinformowanych” lub jako minimum znać relacje upowszechniane przez lokalne gazety, w których wzmianki o kolejnych przypadkach wykrycia podróbek i wpadkach fałszerzy były na porządku dziennym. Dobrym przykładem na tego typu publikacje są informacje zamieszczane w Wiadomościach Warszawskich. Jedna z nich prezentowałem w poprzednim wpisie dotyczącym podrabiania półzłotków. Skala podróbek była na tyle duża, że każde realne działanie władz miało sporą szansę na powodzenie. Komisja Skarbowa, w której kompetencjach była walka i ściganie fałszerstw od chwili swojego powstania nie mogła liczyć na nudę. Regularnie przeprowadzano kontrole, które głównie koncentrowały się na miejscach handlowych, w których ilość gotówki i transakcji była stosunkowo najwyższa. W ten sposób dochodziło do coraz to nowych przypadków wykrycia wprowadzania podróbek. Prawo było surowe. Fałszerzom konfiskowano znalezione monety i narzędzia oraz osadzano ich w aresztach miejskich. W wyniku rozpraw przed sądem najniższym wymiarem kary było wieloletnie więzienie a w skrajnych przypadkach nawet kara śmierci. Sprawnie uporano się z fałszywkami pozostałymi po panowaniu Augusta III. Wywoływano je z obiegu, skupiano i przetapiano na surowiec dla numizmatów z podobizną Poniatowskiego. Mimo pozornego odzyskania panowania nad obiegiem monetarnym w kraju, okazało się, że nie trzeba było długo czekać na pojawianie się fałszywych monet SAP.

Pierwsza wzmianka o fałszywej złotówce notujemy właśnie dzięki informacji prasowej z 9 września, 1767 w której Wiadomości Warszawskie donoszą o fałszywych złotówkach odkrytych we Lwowie, które są podrobione na wzór monet SAP i których prawdziwa wartość została oceniona przez probierzy na „pułósma grosza miedzianego”. Według relacji gazety, monety były podrobione metodą odlewu a do tego niezbyt starannie, bo można je było łatwo odróżnić od oryginałów po „niegładkości rozlanego stempla”.  W domu i warsztacie fałszerza skonfiskowano dodatkowo narzędzia i blaszki przygotowane do podrabiania dukatów i rubli, więc jak widać była to jakaś większa fabryczka. Relacja kończy się informacją o nagrodzie, na jaką może liczyć każdy, kto doniesie do urzędników o kolejnych przypadkach fałszowania monet. Widocznie była to skuteczna metoda, gdyż w późniejszych apelach często podnoszono temat nagrody za donos. Kolejna relacja z epoki dotycząca złotówek, jest ta z 16 listopada 1767, kiedy to Komisja Skarbowa zdecydowała o wysłaniu do Pińczowa dwóch „ludzi” pod komenda porucznika Munchausena w związku z otrzymaniem doniesienia od Chorążego Wielkiego Koronnego Karola Wielopolskiego o zatrzymaniu lokalnego Żyda trudniącego się fałszerstwem monet. Z Wiadomości Warszawskich z 1771 roku wiemy, że w późniejszych latach zaniechano sprowadzania fałszerzy pod eskortą do stolicy i w celi ich szybkiego osądzenia kierowano ich już tylko do najbliższych sądów.

Ciekawa historia z fałszywymi złotówkami w tle rozegrała się pod koniec 1771 roku, kiedy to w stołecznej karczmie aresztowano dwóch krakowskich furmanów. Osobnicy znani z imienia i nazwiska, opisani, jako Szymon Górka i Piotr Poprawa zostali oskarżeni przez Komisje Skarbu Koronnego o wprowadzanie do obiegu fałszywych monet. Z 15 złotówek, jakimi zapłacili w karczmie aż 11 okazało się być podróbkami. W trakcie śledztwa ustalono, że złotówki pochodziły od kazimierzowskiego żyda Kraśnika i były częścią zaliczki, jaką furmani otrzymali za swoje usługi. W związku z tym, że furmani okazali się tylko pośrednikami wydano nakaz aresztowania Kazimierza
Kraśnika oraz objęcie dozorem całego środowiska krakowskich żydów. W wyniku podjętych działań u trójki kolejnych żydów Faybusia Szmuklerza, Szymona Basa i Moyżesza Pwaciejówkę znaleziono kolejne fałszywe monety. Dodatkowo przesłuchania na okoliczność poszukiwania fałszywej monety dotknęły kolejnych osobników a wszystkim Żydom, do których wniesiono podejrzenie zamykano i pieczętowano sklepy. Zakrojona na szeroką skalę XVIII wieczna operacja była na tyle skuteczna i długotrwała a przez co dotkliwa, że włączyła się starszyzna kahału Kazimierzowskiego i w oficjalnym piśmie z 1773 roku, poręczyła za stawiennictwo podejrzanych na rozprawach, jednocześnie prosząc o ich uwolnienie oraz zwolnienie pieczęci ze sklepów. Komisja przychyliła się do wniosku środowiska żydowskiego i odblokowała im sklepy z jednoczesnym zakazem wymiany monet. Możemy, więc zakładać, że ówczesne żydowskie „sklepy” to w dzisiejszych realiach było by coś na kształt połączenia lombardów z kantorem wymiany walut. Nie była to jedyna sprawa związana ze środowiskiem fałszerzy z Galicji, bo tuz po odblokowaniu wyżej opisanych sklepów, Komisja otrzymała kolejny donos. Tym razem kupiec warszawski, niejaki Rafałowicz informował, że został oszukany przez kupców krakowskich Hallera i Rosmaniego. Sprawa dotyczyła 3 beczek miedzianych monet, więc nie stanowi podstawy do bliższego zainteresowania, jednak opisuje dobrze funkcjonowanie zagłębia fałszerskiego działającego w tych okolicach. 

Wiele kolejnych doniesień dotyczy fałszywych monet, dotyczy złotówek produkowanych przez prusaków i wprowadzanych do obiegu w Wielkopolsce i Pomorzu. Ten temat został już opisany, więc nie będę do tego wątku wracał. Tym samym nie pozostaje mi nic innego jak opisać i zaprezentować zdjęcia kilku znanych mi przykładów podrobionych złotówek z epoki oraz całkiem nowoczesnych dzieł. Te „z epoki” postały oczywiście po to, aby oszukiwać w czasach, w których te monety były oficjalnym środkiem pieniężnym i miały realną wartość nabywczą. Nie była to może jakaś przesadnie wielka wartość, ale z drugiej strony spora popularność w obiegu stanowiła dobre tło do maskowania falsów w kupach monet. Na pewno najtrudniej było fałszerzom w początkowych latach panowania Poniatowskiego, dla przykładu w opisanym wyżej roku 1767 paradoksalnie nowe monety SAP wcale nie były jeszcze tak bardzo popularne w handlu, stąd łatwo było o wpadkę. Później wraz z pokonaniem niechęci społeczeństwa do reformy finansów, złotówki były chętnie przyjmowane, stąd większe pole do popisu. W czasach, w których prusacy bili fałszywe złotówki (datowane, na 1766-1768), czyli od roku 1771 roku, był to już naprawdę podstawowy nominał w codziennym obrocie handlowym. Tak było do upadku państwa, wszystkie późniejsze kopie to typowe szukanie jeleni wśród niedoświadczonych kolekcjonerów.

Złotówki SAP są z reguły traktowane, jako monety typowe i popularne, jednak trzeba przyznać, że to tylko pozór i czasem są jak kobiety, które znacznie zyskują przy bliższym poznaniu. J Wrażenie ich powszedniości spowodowane jest zapewne tym, że istnieje w handlu ogromna ilość monet 4 groszowych z dwóch początkowych roczników 1766-1767 oraz siedmiu roczników bitych według II reformy za czasów SAP, czyli z lat 1787-1793.  Można, zatem stwierdzić, że 9 roczników złotówek jest naprawdę bardzo popularnych, ale to przecież nie wszystkie, bo bito je aż przez 29 lat.  Stąd matematycznie, aż 20 roczników wśród złotówek stanowią roczniki rzadsze, które mogą stanowić pokusę. Tu zasada jest prosta, więc i teza nie może być skomplikowana. Monety fałszowane w XVIII wieku pochodzą najczęściej z najpopularniejszych roczników, żeby ukryć się wśród dużej liczby dobrych monet. Numizmaty z rzadszych roczników, do których istnieje podejrzenie o falsyfikat, to „prawie na pewno” powinny być egzemplarze wykonane później, przez fałszerzy na szkodę i pohybel kolekcjonerów. Ciekawe czy ta zdroworozsądkowa zasada potwierdzi się w próbie monet fałszywych, jaką zaprezentuje w dzisiejszym wpisie.

Teraz przejdziemy do pierwszej grupy numizmatów, czyli tych pochodzących „z epoki” i wykonanych w II połowie XVIII wieku. Źródeł skąd można czerpać wiedzę o fałszywkach nie jest znów tak wiele, sam nie posiadam ani jednej sztuki, stąd niech nikogo nie zdziwi, że zacznę „tradycyjnie” od wizyty w Muzeum Narodowym w Krakowie w wydaniu cyfrowym.
Najpierw na warsztat weźmy egzemplarz z rocznika 1766, zacznijmy od zdjęcia.
Kustosz Anna Bochnak opisała monetę, jako wykonaną po 1766 roku, wybitą w stopie miedzi i posrebrzoną. Ta warstwa srebra (lub metalu go przypominającego) była na tyle delikatna, że jak widzimy na załączonym obrazku – wytarcia są liczne i bardzo widoczne. W tym stanie tylko w ogromnym tłoku mogłaby uchodzić za oryginalną złotówkę Poniatowskiego. Analizując zarys sylwetki króla i liternictwo, uważam że została wykonana całkiem profesjonalnie i będąc w stanie „zaraz po wyjściu z fabryki” mogła być groźną podróbką. Szczególnie, że jej średnica wynosi 25,8 mm to tylko o 0,2 mm mniej niż standard, jakiego trzymała się warszawska mennica. Jedynie waga wyraźnie odstaje, podróbka waży jedynie 3,81 g i to wyraźnie mniej niż oryginalne 5,39 g. Tak duża różnica, zapewne jest już dobrze wyczuwalna i mogło to stanowić największy problem tego egzemplarza. Tutaj musze dodać informacje o „nieco” podobnej złotówce będącej z zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, która w najnowszym katalogu monet SAP została opisana pod pozycją 19.a2, jako „złotówka - odbitka w miedzi”. Wspominam o tym tylko dlatego, że porównując zdjęcia obu monet wyczuwam wyraźne podobieństwo. Przy czym trzeba przyznać, że złotówka z katalogu jest zupełnie pozbawiona srebrzenia oraz o dobry gram cięższa i waży 4,98g. Może to strzał „kulą w płot”, ale z pozycji internetowego badacza jest to trudne do zweryfikowania, gdyż moneta z MNK została zdigitalizowana tylko jednostronnie i mamy dostępne jedynie zdjęcie awersu. Porównanie zdjęcia rewersu mogłoby powiedzieć nam więcej. Poniżej prezentuje zdjęcie z katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa duetu Parchimowicz i Brzeziński.

Teraz czas na dwa sfałszowane egzemplarze z 1767 roku. I tu znów musimy „na wiarę” założyć, że to rzeczywiście monety z tego rocznika, gdyż w bazie na stronie MNK dostępne są tylko zdjęcia awersów. Ot, taka niedogodność.  Pierwszy egzemplarz podrobionej złotówki to odlew wykonany z brązu. Na początek zdjęcie.
Jak możemy zaobserwować odlew wykonano z formy do wykonania, której posłużyła oryginalna złotówka SAP. Trudno tu doszukiwać się jakiś niedoskonałości w rysunku i liternictwie. To, co widoczne gołym okiem, to kolor znacznie odbiegający od pojęcia srebrnej złotówki. Dodatkowo jak to w odlewach wystąpił duży problem z uzyskaniu odpowiedniej, jakości obrzeża i rantu monety. Widoczne są liczne niedociągnięcia jakościowe na całym otoku. Nie widoczne jest ząbkowanie rantu, ale można założyć, że również pozostawia ono sporo do życzenia. Znamy wymiary i wagę, są to odpowiednio 25,5 mm i 4,51 g. Obie wartości oczywiście odbiegają od normy, zatem ogólnie oceniając, ten odlew można uznać za niezbyt udaną próbę fałszerstwa.

Muzeum Narodowe w Krakowie pewnie bez kozery posiada spory zbiór podróbek SAP „z epoki”, co może potwierdzać, że XVIII wieczna Galicja była jednym z centrów prężnie działającej produkcji falsyfikatów. Druga złotówka z 1767 roku jest nieco inna, ale to wcale nie znaczy, że lepsza J. Znów mamy do czynienia z odlewem, na początek zdjęcie.
Szkoła „krakowska” nic dziwnego, że znów „zapomniano” o srebrzeniu. Moneta jest nieco gorzej odlana, jeśli chodzi o strukturę tła. Występują tam dość wyraźne niedoskonałości charakterystyczne dla tej metody fałszowania monet. Litery i popiersie królewskie niezbyt wyraźne, pozbawione ostrych krawędzi. Kolejna podręcznikowa cecha odlewu. W porównaniu z poprzednim egzemplarzem trzeba uznać, że w tej podróbce lepiej wykonano obrzeże. Występuje tu nawet charakterystyczne przejście do ząbkowania rantu, choć samego rantu z tego zdjęcia zaobserwować się niestety nie uda. Pani kustosz opisała monetę, jako odlana po 1767 roku i trudno z tym dyskutować. Średnica i waga są znów nietrafione versus oryginał, ale dość podobne do poprzedniczek. Moneta waży 4,53g i ma średnicę 25,8 mm.

A teraz egzemplarz z rocznika 1787 i za razem kolejny odlew „z epoki” ze zbiorów MNK. Moneta wykonana ze stopu miedzi (brąz?), której srebrzenie dziś jest już tylko wspomnieniem. Poniżej zdjęcie.
I jak możemy ocenić po awersie, portret królewski i liternictwo go otaczające wygląda podobnie jak w oryginale, co potwierdza fakt, że forma do odlania tego egzemplarza powstała na bazie oryginalnej złotówki. To, że jest to odlew widoczne jest oczywiście po licznych cechach, z których znamy ten typ fałszerstwa, ale głównie rzuca się w oczy nierówna struktura tła oraz brak ostrości kształtów. Jaśniejsze smugi, jakie obserwujemy są zapewne resztkami srebrzenia. Ciekawy jest za to opis monety, jaki widnieje na stronie muzeum. Szczególnie zainteresowała mnie średnica, która została określona na 22,1 mm. To sporo mniej niż 26 mm w oryginale. Żeby mieć dobry układ odniesienia, to dla porównania podam, że 23 mm ma półzłotek SAP a średnica srebrnika SAP wynosi 21 mm. Trzeba uznać, że średnica mniejsza aż o 4 mm jest na pewno widoczna cechą, co raczej nie sprzyjało fałszerzowi. Paradoksalnie nie mając tej monety w ręku, skłaniam się raczej do stwierdzenia, że na stronie muzeum jest błąd i moneta ma większa średnice. Głównie wnoszę to po tym, że jeśli trafne jest założenie, iż monetę odlano z formy, która powstała z oryginalnej złotówki to średnica podróbki, mimo że nieco mniejsza nie powinna różnic się aż tak mocno. Szczególnie, że jak widać na zdjęciu i portret i litery mieszczą się na monecie i wyglądają w miarę normalnie. Do tego dochodzi jeszcze waga, która została określona na 4,99. Zatem jest zbliżona do oryginału a na pewno sporo cięższa od odlewanych monet z datą 1767 prezentowanych powyżej. Te 3 przesłanki pozwalają mi sądzić, że wystąpiła pomyłka na stronie MNK. Być może w przyszłości odwiedzając muzeum będę miał w przyszłości okazje żeby zweryfikować swoja tezę.

Teraz przejdźmy do ostatniej monety ze zbiorów MNK. Tym razem będzie to próbna złotówka z serii jaką wykonano w 1771 roku. Sam fakt powstania takiej monety może sugerować, że fałszerz nie miał zamiaru wprowadzać jej do obiegu w II połowie XVIII wieku i to nie tylko z tego powodu, że wówczas ta próba nie weszła do powszechnego użytku. Monety próbne SAP nie są moim „konikiem”, jednak, jeśli chodzi o fałszerstwa to złotówka jak każda inna, z tym że domyślnym powodem wykonania tej podróbki było wprowadzenie w błąd kolekcjonerów. Na początek zdjęcie monety.
Co widzimy? Niezbyt udany odlew bardzo rzadkiej monety SAP. Szczególnie rzucają się w oczy niedoskonałości portretu i napisów. Trudno żeby moneta, która nie weszła do obiegu nosiła znamiona wytarcia. Jednak sam portret i litery są prawidłowe, stąd znów można założyć, że forma użyta do produkcji tej podróbki była wykonana z oryginału. Z pewnością cos jednak nie zagrało, albo forma została wykonana niedokładnie, albo odlewanie nie było udane, fakt jest taki, że efekt nie powala swoja pięknością. Zakładając, że główna cecha tej sztuki z 1771 miała być jej rzadkość występowania, to i tak dla poważnych zbieraczy taka, jakość jest trudna do zaakceptowania i raczej małe szanse żeby monetę w takim stanie umieszczać w zbiorach. Nie mniej jednak, znajduje się w zbiorach MNK, więc ma zapewne wartość poznawczą i historyczną. Stawiam jednak na produkcje XIX/XX wieczną. Opis ze strony MNK zdradza nam, że zdaniem muzealników moneta wykonana jest ze stopu metali koloru srebrnego, bez dokładnego określenia jego składu. Mamy tam także dane o średnicy i wadze, które wynoszą odpowiednio 20,7 mm oraz 3,02 g. Odnosząc to do oryginalnej sztuki to wartości uzyskane przez fałszerza są nawet dość zbliżone, gdyż prawdziwe próby miały 21,2 mm, ważyły w zakresie 2,52 – 2,95 i miały gładki rant, co może nieco ułatwiać fałszerską robotę…

Co ciekawe, moneta nadal jest bardzo popularna wśród fałszerzy łudzących się, że wcisną ją, jako oryginał niedoświadczonym kolekcjonerom. Stąd jest produkowana w chińskich fabrykach podróbek i oferowana „za grosze”. Tak trafia na nasz rynek poszukując ewentualnych „jeleni”, którzy skuszą się na zakup. Oficjalnie często występuje, jako kopia, która ma służyć zastąpieniu jej w zbiorze dla kolekcjonerów, których nie stać na oryginał. Ja jednak nie słyszałem (może mało słucham) o miłośnikach numizmatyki, którzy zbierają kopie w miejsce oryginałów i cieszą się ich posiadaniem. To dla mnie wyłącznie wymówka do wprowadzania ludzi w błąd. Jeden sprzedawca opisze ją czytelnie, jako podróbka inny, bardziej chytry spróbuje szczęścia snując fantazyjne historie o zmarłych kolekcjonerach lub cudem odkrytych zbiorach „po dziadku”. Trafi to pewnie potem na targowiska, giełdy i w masie innych monet będą wyczekiwać na zbieracza, który połasi się na rzadki okaz za grosze. Zobaczmy, zatem jaki postęp dokonał się przez te 100 lat, które minęło od odlania monety z MNK i jak wygląda maszynowo wybita chińska złotówka z 1771 roku. Poniżej zdjęcie monety. Nie mamy nic do ukrycia, „oficjalna kopia” to nie fałszerstwo, więc nikt się z tym nie kryje i będą dwie strony J.
Jak widać… fałszerze ze wschodu potrafią zrobić całkiem przyzwoita kopię. I byłoby to wszystko normalne, bo przecież mamy XXI wiek i nie takie rzeczy nowoczesny człowiek jest w stanie podrobić i pewnie przeszło by to bez echa, gdyby nie fakt, że skośnoocy fałszerze są zdecydowanie niedouczeni i to co próbują wcisnąć jako „replika” próbnej złotówki z 1771 … nie jest wcale złotówką J. Ot ktoś się pomylił i to pewnie dobrych kilkanaście lat temu i tak to się ciągnie. Poniżej skan z aukcji znanego na Allegro użytkownika, który był niegdyś jednym z prekursorów sprowadzania kopii na nasz rynek. Jak można zobaczyć, już w 2012 roku ten typ kopii uchodził za „złotówkę”.

Oczywiście nie trzeba być znawcą okresu SAP, żeby w 3 sekundy sprawdzić to sobie w Internecie i dojść do wniosku, że jest to nic innego jak kopia próbnej dwuzłotówki z 1771. Jak widać, jacy fałszerze tacy i ich klienci i jakoś nikomu to przez te lata nie przeszkadza. J Nie będę zamieszczał zdjęcia oryginału, bo to wątek o podróbkach i nie chcę mieszać, zatem proszę sobie sprawdzić w którymś z archiwów aukcji jak wygląda prawdziwa próbna złotówka z 1771 - a szczególnie jej rewers :-). Ok, zostawmy to, spuśćmy zasłonę milczenia i poszukajmy dalej fałszywych złotówek.

Kolejnym źródłem, z którego czerpie informacje na użytek dzisiejszego wpisu jest artykuł Grzegorza Skąpskiego „Fałszerstwa monetarne w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego”, który ukazał się w publikacji XI Ogólnopolskiej Sesji Numizmatycznej w Nowej Soli zatytułowanej „Fałszerstwa i naśladownictwa monet” w roku 1998. Autor podał w niej wiele ciekawych faktów, które wykorzystałem powyżej w opisie żydowskich fałszerzy z Galicji oraz umieścił zdjęcie jednej z podrobionych monet ze wraz z krótkim opisem. Moneta, co interesujące pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie i zdecydowanie można ją uznać, za fałszerstwo „z epoki”. Poniżej zdjęcie zaczerpnięte z artykułu Pana Grzegorza.

Jak „widać” na czarno-białym zdjęciu, moneta wykonana jest prawdopodobnie z miedzi i z racji, jakość fotografii trudno z tym dyskutować. Ciekawe są za to informacje o średnicy i wadze. Po pierwsze jest to pierwsza moneta, której średnica jest większa od standardowych 26 mm. Po drugie waga nie różnic się zbytnio od wcześniejszych przykładów, więc można ja uznać za typową podróbkę dla tego okresu. I wreszcie po trzecie mamy tu również rewers monety i możemy zobaczyć, jakiej odmiany złotówki dotyczy to konkretne fałszerstwo.

Kolejne źródło to znów publikacja numizmatyczna, co sugeruje, że warto wertować starsze numery czasopism w poszukiwaniu ciekawostek. Artykuł z nr 107/2012 Gdańskich Zeszytów Numizmatycznych autorstwa Zbigniewa Kutrzeby pod wiele mówiącym tytułem „Fałszerstwa z epoki monet Stanisława Augusta Poniatowskiego”. To bardzo ciekawy i przekrojowy artykuł, opisujący wszystkie nominały monet z czasów SAP. Na początek napisze, że trochę czasu minęło i od dnia publikacji nasza wiedza o monetach SAP, w tym o fałszerstwach pruskich znacznie się powiększyła, toteż nie wszystkie dane zawarte w tym artykule są jeszcze dziś aktualne. Taki postęp poczyniliśmy w ciągu 5 lat, że nie uznajemy już za oryginał monety z puncą „PG”, ale to tak na marginesie. Autor bardzo wiele miejsca poświęcił na fotograficzne udokumentowanie swoich ustaleń, z tej okazji będę do tej publikacji zaglądał również podczas kolejnych wpisów o grubszych monetach SAP. Dziś dzięki temu możemy poznać dwie kolejne fałszywe złotówki pochodzące z kolekcji samego Pana Zbigniewa, które możemy uznać za pochodzące „z epoki” . Na początek tradycyjnie zdjęcie.
Nie będę opisywał ich sam, ale oddam głos autorowi w końcu to jego monety i wie najlepiej, co i jak. Cytuję: „Przedstawione monety fałszywe ważą odpowiednio 4,36 i 4,77 g. Pierwsza została wybita w miedzi i posrebrzona. Warto zwrócić uwagę na dobrze wybity portret króla z prawidłowym konturem twarzy i oka oraz lokami włosów. Druga moneta została wybita najprawdopodobniej w mosiądzu i także rysunki na niej są poprawne. Najwyraźniej była przez dłuższy czas w obiegu, o czym świadczą wytarcia na portrecie króla i przy dolnej krawędzi awersu”. Niestety nie mamy średnicy i nie możemy ocenić jak fałszerze trafili z ta istotna zmienną. Nowością versus poprzednie przykłady jest fakt, ze Pan Zbigniew podaje, że monety jego zdaniem są bite a nie są odlane. Biorąc pod uwagę poprawny rysunek, świadczyłoby to o tym, że fałszerze posiadali prawidłowo wykonany stempel. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, że (nie licząc prusaków) jakiś warsztat pokusił się o tak zaawansowaną technologie dostępną w tych czasach tylko fachowcom wtajemniczonym w sztukę menniczą. Zdjęcia sa czarno-białe i niezbyt ostre, ale dla mnie na pierwszy rzut oka moneta z 1766 jest odlewem, na co wskazuje nierówne krańce, szczególnie widoczne w prawej górnej części rewersu. Co do monety z 1767 roku, to jest to okaz posiadający REWERS, 5 jaki wyróżniłem we wcześniejszym wpisie na temat złotówek 1767 TU LINK 

Tak się składa, że moneta z „MAŁYM ORŁEM” to jest akurat jest ta rzadsza odmiana, której populacje określiłem na 9% całości nakładu. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby fałszerze potrafiący zrobić poprawny stempel byli na tyle nieświadomi, że wykonaliby go dla tak rzadkiej odmiany – mając pod ręką monety z „DUZYM ORŁEM”, które można liczyć w milionach sztuk. Jedni uznają, że się czepiam, inni że dociekam prawdy a jeszcze inni, że … mogłem się po prostu zapytać Pana Zbigniewa. Może i tak, ja jednak wybrałem swoją drogę i jeśli w przyszłości na ten temat wywiąże się jakaś dyskusja, to chętnie napisze ciąg dalszy tej historii. Na dziś poddaje w wątpliwość istnienia fałszerstw z epoki złotówek SAP wykonanych techniką bicia podrobionymi stemplami.

Teraz sięgnijmy do archiwów aukcyjnych i sprawdźmy czy nie odnotowano tam jakiejś fałszywki. Oczywiście sporo znajdziemy tam monet podrobionych przez prusaków sprzedawanych z mylnym opisem, że powstały w mennicy warszawskiej, ale trudno się temu dziwić, gdyż są to ustalenia dostępne szerszej publiczności dopiero w kilku ostatnich latach. My szukamy jednak podróbek „nie pruskich” i na tym się teraz skupiam. Po przeszukaniu moich 3 ulubionych archiwów, trafiłem jedną na stronie Michała Niemczyka. Bardzo ciekawy rocznik, bo 1794 w odmianie z przebiciem daty z 1793. Zobaczmy zdjęcie.
Ciekawa moneta, która została sprzedana niedawno za symboliczna kwotę 129 złotych. Szczęśliwy nabywca wszedł w posiadanie niezwykłej monety. Wydaje się, że została wybita oryginalnym stemplem, jednak waga i ubytki srebrzenia wskazują, że jest to okaz podrabiany. Jeśli przyjmiemy za fakt, że moneta została wybita rzeczywiście oryginalnym stemplem z mennicy warszawskiej to mogło się to stać w mennicy „gdzieś tam, po godzinach” o co mogło być nietrudno w tych burzliwych czasach Insurekcji Kościuszkowskiej albo „gdzieś po 1794 roku” wykorzystując dostęp do oryginalnych narzędzi w nieczynnej już mennicy. Ja wstępnie stawiam na dzieło mennicy, gdyż moneta wybita została prawidłowo. Być może więcej powiedziałby nam rant, ale w archiwum nie ma zdjęcia trzeciej strony monety. W każdym razie, uważam iż to zagadka, warta rozwiązania.

Ok, a teraz czas na deser. Proponuje cos z pogranicza humoru i performance’u. No, bo jak nazwać „niezwykle błyszczące” złotówki SAP z 1766 roku wykonane zapewne całkiem niedawno i sprzedawane aktualnie na jednej z czołowych platform aukcyjnych w cenie 5,99 złotych + przesyłka. Nie wiem, co jest gorsze, monety czy kaskaderski opis. Proszę tylko zerknąć na zdjęcie poniżej.
Uff mocne J.  Opis niezwykle szczegółowo wskazuje unikalność tej oferty. Nie będę komentował tych głupot, zatrzyma się tylko tradycyjnie na cechach fizycznych monety. Podana waga 3,90 mm i średnica 26,5 mm wskazuje na całkowicie nieudana produkcje. Szczególnie waga w porównaniu do 5,39 oryginalnej monety pozostawia wiele do życzenia. Można by nawet napisać, że to najgorsza kopia od 250 lat J.  To jednak, co mnie zainteresowało szczególnie to technika użyta do wykonania tej podróby. Jak miał bym strzelać to napisałbym, ze monety wykonano technika galwaniczną a to fakt sam w sobie ciekawy i warty wspomnienia. Powyższe zdjęcie nie oddaje dobrze cech galwanu, stad pozwolę sobie dodać kilka dodatkowych, na których w różnych konfiguracjach występują monety wykonane prawdopodobnie tą techniką. Niektóre monety są mniej a niektóre bardziej udane.
I jeszcze kilka, tym razem, jako sprzedawanych, jako loty.

Jak widać wykonano gdzieś większą ilość fałszywych złotówek z 1766 roku (i nie tylko). Ze zdjęć można wywnioskować, że monety są bardzo delikatnymi blaszkami. Te lepsze są w jednym kawałku i błyszczą się jak psu jajka, a to cecha nowodieł wyjętych wprost z elektrolitu. Te gorsze monety wyszły z kąpieli dziurawe jak dobry ser szwajcarski. Tym samym nie dziwię się już temu, że waga „tego czegoś” nie powala gramami. Ot, ciekawostka, jakich wiele jednak obiektywnie, monety SAP są trudnym tematem dla fałszerzy i nie będziemy im ułatwiać roboty. Wręcz przeciwnie, po to niemal codziennie monitoruje sieć i kanały sprzedaży, że jeśli tylko pokaże się coś nowego i groźnego, to postaram się wysmarować jakiś news na ten temat.

Na dziś to tyle, starałem się pokazać wszystkie egzemplarze fałszywych złotówek SAP, jakie wpadły mi w oko w ostatnich latach. Nie posiadam żadnej sztuki, więc być może jest to jakiś obszar do rozwoju mojej kolekcji. Dziękuję za doczytanie do tego miejsca, co złego to nie ja… i zapraszam niebawem na wpis o grubszej monecie ostatniego króla. J

W dzisiejszym artykule wykorzystałem informacje n/w publikacji: katalogu autorstwa duetu Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”, artykułu Grzegorza Skąpskiego „Fałszerstwa monetarne w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego”, artykułu Zbigniewa Kutrzeby „Fałszerstwa z epoki monet Stanisława Augusta Poniatowskiego” z nr 107/2012 Gdańskich Zeszytów Numizmatycznych oraz opisów monet z Muzeum Narodowego w Krakowie. Zdjęcia pochodzą z galerii MNK, archiwum aukcyjnego Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, archiwum aukcji Allegro, projektu nt haftu krzyżykowego nr 7191 autorstwa P. Sobczyk „Żyd liczący pieniądze” oraz z wyżej wymienionych publikacji.

============================================================

Fałszywe dwuzłotówki SAP, czyli nie wszystko jest „coinem” co się świeci.


Dziś czas na kontynuowanie wątku polegającego na opisywaniu i pokazywaniu na blogu przykładów fałszywych monet srebrnych Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kolej na jeden z podstawowych, bardzo popularnych a za razem całkiem „dorodnych” nominałów, jakim była ówczesna dwuzłotówka SAP. Jednak zanim o tym, chciałbym nieco wyjątkowo napisać kilka zdań na tematy bieżące. 

Po pierwsze dziękuję za liczne komentarze, wiadomości i informacje, jakie do mnie przesyłacie w tematach związanych z monetami ostatniego króla. Na wszystkie staram się odpowiadać „asap”, by bez zbędnej zwłoki podzielić się swoją opinią. Sporo ciekawostek z tego, co do mnie dociera ma szanse w przyszłości zostać wykorzystane na blogu i zostać elementem nowych historii, które mam tu w planie opowiedzieć. Tym samym jeszcze raz pięknie dziękuję za wszelka pomoc i apeluję do coraz liczniejszego grona badaczy i poszukiwaczy monet Poniatowskiego o więcej JPo drugie – w ostatnim czasie jestem jakoś wyjątkowo zaprzątnięty tematami życiowymi i zawodowymi, a wolnego czasu jak na lekarstwo, stąd coraz trudniej jest mi się zabrać za pisanie artykułów a i zbieranie materiałów do wpisów ostatnio tez nieco kuleje. Mój umysł nie jest wolny od trosk i błądzi ogarniając tematy niezbyt związane z moimi pasjami. Remont dał mi mocno w kość, zarówno w psyche jak i po kieszeni, a to jeszcze niestety nie koniec „inwestycji”, bo aktywnie czekam na nowe meble a wszystko to się codziennie komplikuje, piętrzy i opóźnia. Wniosek jest taki, nie wszystko jeszcze w naszym pięknym kraju działa tak sprawnie jak by sobie to klient życzył, nie można więc zakładać (tak jak ja to nieopatrznie zrobiłem), że będzie się zawsze miało do czynienia z samymi profesjonalistami. Niestety istnieje na tym świecie „I Prawo Murphiego”, które mówi coś w stylu, „Jeśli coś może się nie udać, to należy założyć, że na pewno się nie uda”. Swoje trzeba odczekać i przeżyć, całe szczęście, że zakładam już niedługo nadejście błogiego czasu pod tytułem”10 lat świętego spokoju” J. Po trzecie – już „zaniedługo” pierwszy raz w życiu wyjeżdżam na Ukrainę. Co prawda „tylko” do Lwowa i zaledwie na kilka dni, ale i tak jestem ciekaw, co tam zastanę, bo zamierzam cały ten czas spędzić na aktywnym zwiedzaniu miasta. Oczywiście przygotuję się internetowo, żeby z grubsza wiedzieć, co, gdzie i kiedy… ale ekscytujące jest to, że mam wyjątkowo „mgliste” plany, co do miejsc, które chciałbym tam zobaczyć. Zwykle wiem to konkretnie, a teraz taka mała odmiana, bo zamierzam dać się „zagubić” w mieście. Pod warunkiem, że znajdę tam jakieś ciekawe nawiązanie do czasów SAP (będę ich wypatrywał), to istnieje nawet drobna szansa, że swoją krótką podróż podsumuje we wpisie na blogu. Zatem już we wrześniu zaśpiewam sobie „ahoj przygodo!” J.

No i wreszcie po czwarte – ta „skundlona polityka”. Nie wiem czy już o tym pisałem, a jeśli tak to wybaczcie staremu człowiekowi… Od dobrych kilku lat unikam jak ognia polityki i w związku z tym żyje mi się lepiej, a już na pewno – o wiele spokojniej. Podstawą mojego zachowania jest przeświadczenie, że „polityka to bagno bez zasad”, a sami politycy to osoby w większości bez własnych poglądów i kręgosłupa moralnego. Co skutkuje tym, że są to w mojej opinii osoby, które jak pasożyty żerują na społecznym zainteresowaniu, ciągłym antagonizowaniu i napuszczaniu na siebie poszczególnych grup swoich zwolenników, które w jakimś sensie potwierdza ich byt i przydatność.  To zachowanie żenujące i dla mnie nie do przyjęcia. Postanowiłem sobie zatem, żeby nasi wybrańcy „mieszali się sami we własnym sosie” i nie wciągali mnie w swoje emocjonalne szarady, gdyż „medialna większość” z tego, co robią jest jak puch marne i sensu w tym brak. Polityka ma dobrze robić „politykom i ich rodzinom” a nie obywatelowi, stąd nic mi to tego i ja się do prywatnych interesów ludzi zupełnie nie mieszam. Żeby wprowadzić swoje postanowienie, ze swojego życia wykreśliłem wszelkiego typu telewizyjne dzienniki, relacje polityczne i całą związaną z tym szczekającą na siebie publicystykę. Czytając prasę i publikacje w intrenecie skutecznie omijam te, które zahaczają o aktualnie „gorące” tematy. Tym samym mieszkając niemal w centrum stolicy, mogę śmiało napisać, że nie wiem, kto aktualnie i przeciw czemu oraz dlaczego protestuje. Kto za tym stoi i w czyim interesie to robi. Oczywiście, jako legalista, doceniam w pewnym sensie „ludzkie instynkty” pchające obywateli do wyrażania swojego zdania a najczęściej sprzeciwu, jednak „bicie piany” mnie nie interesuje, gdyż właśnie się wypisałem i wysiadłem z tego tramwaju.

Tym bardziej zdziwiłem się ostatnio, gdy tematy związane z szeroko pojętą numizmatyką wkroczyły na polityczne salony i niejako rykoszetem odbiły się od mojej podświadomości. Pierwsza była informacja o zmianach prawa związanego z „wykopkami” i całym tematem traktowania zjawiska detektoryzmu w Polsce. Znając się na tym temacie dobrze, ale jednak nieco teoretycznie i internetowo, naiwnie sądziłem, że przyszłe prawodawstwo będzie zmierzać ku rozwiązaniom przyjaznym tego typu zainteresowaniom i aktywnościom terenowym, co pozwoli niejako wyjść z podziemia pasjonatom wielogodzinnego włóczenia się po polach i lasach. A tu ZONK „zdziwko mnie chapło”, bo okazało się, że zwyciężyła druga opcja (nie sądziłem nawet, że taka istnieje) i wszystko poszło w drugą stronę a prawo ma zostać zaostrzone. Z jednej strony to słabo, bo liczne grono poszukiwaczy skarbów to zakręceni na punkcie historii pasjonaci a z drugiej to „dobrze”, bo z pewnością sporą grupę stanowią miłośnicy handlu, którzy traktują to hobby jak pracę zarobkową. Ja osobiście uważam, że nie ma prawdopodobnie nic piękniejszego od poszukiwania skarbów (w tym oczywiście starych monet) w terenie. Jestem pewien, że ten typ aktywności był by dla mnie spełnieniem marzeń o aktywnym spędzaniu wolnego czasu na łonie przyrody. Jednak mimo tego, że czasem nawet aktywnie uczestniczę w dyskusjach na forma miłośników „wykopków”, to nigdy nie zdecydowałem się na praktyczne podejście do tematu i w życiu nie miałem w ręku wykrywacza do metali. Nie powoduje mną niedowład techniczny czy też jakiś strach. Moim „problemem” jest to, że ja po prostu bardzo sobie cenię własność prywatną. Nie do przyjęcia dla mnie jest wchodzenie z wykrywaczem i prowadzenie poszukiwań na obszarze niebędącym moją prywatną własnością. Wykopane „bez pozwolenia” właściciela fanty, uważam za najzwyklejszą i ordynarną kradzież. A że złodziejstwem się brzydzę, to mimo szczerych chęci nie jestem w stanie dołączyć do dektektorystycznej braci i radośnie sobie kopać. Myślałem nawet nad rozwiązaniem tego problemu i planowałem zakupić kilka hektarów pól i lasów w celach inwestycyjno-poszukiwawczych. Być może wówczas uda mi się spełnić moje marzenie i „wsiąknę na dobre” łapiąc bakcyla. Jednak na te chwilę, to tak zwana „melodia przyszłości”. Piszczcie, co sądzicie o tym problemie, jakie macie zdanie na temat handlu „wykopkami” i czy moja postawa nie jest czasem kolejnym przejawem naiwnej wiary w prawo i sprawiedliwość J.

Kończąc ten przydługi wstęp jest jeszcze drobne „po piąte”. Coś dla miłośników pochodnej dziedziny numizmatyki, czyli falerystyki. Mam na myśli słynny „coin” Misiewicza J. Jakże szerokie okazuje się angielskie słowo, którym oznaczamy monety i które z racji globalnej skali naszych zamiłowań, zapewne używamy równie często jak jej polskie odpowiedniki. Nie zajmując się polityką, zatem nie będę zabierał głosu „w sprawie”. Wydaje mi się też, że osoba wyróżnionego tym słynnym „coinem” została już dostateczną ilość razy publicznie zgrillowana, tym samym nie będę dołączał do tego polowania z nagonką. Zabiorę jednak zdanie z punktu widzenia miłośnika Wojska Polskiego, żołnierza rezerwy oraz osoby dumnej z historii naszego oręża. Będzie to wypowiedź krótka, która przy okazji nawiąże (W KOŃCU!)  do tematu dzisiejszego wpisu. Poniżej moja subiektywna ilustracja tego jakże elektryzującego miłośników numizmatyki wydarzenia J.
Dobrze, po tej dawce tematów bieżących i impresji zupełnie nie na temat, wracamy do meritum. Poniżej mam zamiar opisać i pokazać znane mi przykłady fałszerstw dwuzłotówek SAP. Zatem jak to mówią staropolscy miłośnicy monet z nad Wisły – „let’s get started” i przejedźmy się po rocznikach ośmiogroszówek SAP zaczynając od pierwszych roczników a kończąc na czasach schyłku I Rzeczpospolitej. 

Na pierwszy ogień pójdą monety zdigitalizowane i udostępnione cyfrowo przez Muzeum Narodowe w Krakowie i ich słynny Gabinet Numizmatyczny im. Hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego. Tam znajdziemy naprawdę sporo ciekawych podróbek. Pierwszy egzemplarz to fałszywa moneta z 1768 roku. Niestety dysponujemy tylko zdjęciem awersu, stąd jak na standardy bloga będą to dane
połowiczne.Jak widać, to całkiem udany egzemplarz. Fałszerz nie kombinował z podrabianiem stempla i nie trudził się biciem „własnych wersji” dwuzłotówki, tylko umiejętnie zastosował technikę galwaniczną. Tym sposobem, na pierwszy rzut oka, patrząc centralnie na awers widzimy niemal oryginał. Jednak już obrzeże monety i niewidoczny na zdjęciu rant zdradziłaby nam więcej szczegółów technicznego wykonania powłoki ze „stopu metali barwy srebrzystej” i połączenia jej z rdzeniem, który został wykonany zapewne z miedzi lub jej stopu. Gdybyśmy mieli dodatkowe zdjęcia byłaby to sytuacja idealna, stąd od razu drobny apel do kustosza zbioru numizmatycznego w Muzeum Narodowym w Krakowie, pani Anny Bochnak o uzupełnienie udostępnionych pozycji o zdjęcia z innych perspektyw niż tylko awers. Dysponujemy za to danymi o wadze, grubości i średnicy, zatem możemy odnieść te zmienne do oryginałów. I tak, ten falsyfikat ma średnicę 29,8mm i jest to wyraźnie więcej od standardowych egzemplarzy bitych w Warszawie, które mają 29mm. Stawiam, że łączenie (lutowanie) pokrywy galwanicznej na rancie spowodowało to odchylenie od normy. Waga 7,58g również wyraźnie „mija się prawdą”. Biorąc pod uwagę fakt, że oryginalna dwuzłotówka waży 9,35g, to różnica prawie 2g zapewne jest wyraźnie odczuwalna, jeśli ma się monetę w ręku. Zatem kolejne pudło. No i na deser grubość. Muzealnicy zmierzyli, że fals ma 1,7mm grubości, co odnosząc do średniej oryginałów tego rocznika z mojego zbioru jest XXX. Ostatnia ciekawostka na jej temat jest szacunkowy okres powstania tego krążka, który został określony przez MNK na koniec XIX/ początek XX wieku. Co może świadczyć o tym, że fals został wykonany na szkodę kolekcjonerów. W sumie w tym okresie metoda galwaniczna była bardzo popularna, jednak z drugiej strony rocznik 1768 jest raczej popularny, więc trudno uważać żeby moneta była jakoś wyjątkowo cenna i uzyskała przez to wysoką cenę w sprzedaży. Trudno dociec, czym się kierowali fałszerze 150 lat temu, być może w okresie, kiedy Polska nie była niepodległa, tego typu „pamiątki” były poszukiwane. Podsumowując, moneta wygląda na dwuzłotówkę tylko, jeśli patrzymy na nią w ten sposób jak wykonano zdjęcie. Zapewne prosta analiza doprowadziłaby każdego posiadacza do wniosku, że ma do czynienia z podróbką. 

Porównajmy ją z kolejną monetą fałszywą z tego samego rocznika 1768, którą możemy „zwiedzać” dzięki MNK. Oczywiście znów tylko awers L. Na początek, żeby uchwycić znaczną odmienność i określić różnice widoczne na 1 rzut oka, zobaczmy zdjęcie.Jak możemy zauważyć, pomimo tego, że
rocznik (zdaniem MNK) jest identyczny jak w poprzednim przypadku, to metoda wykonania tej podróbki jest zupełnie inna. Z całą pewnością mamy do czynienia z odlewem, o czym dobitnie świadczy wiele cech, takich jak: nierówne tło monety, niewyraźne napisy otokowe i portret króla oraz wyraźne trudności z uzyskaniem okrągłego kształtu, przez co powstały defekty widoczne na obrzeżu. Pewnie również to nie wina fotografa, że metal wykorzystany do odlewu jest znacznie słabiej imitujący srebro niż warstwa galwaniczna na poprzednim egzemplarzu. Metal bardziej wygląda na szary niż srebrny i przywodzi mi na myśl jakiś stop cyny lub ołowiu. Ogólnie raczej nieudany egzemplarz. Jednak może to świadczyć o fałszerstwie „z epoki”, gdyż to właśnie w II połowie XVIII wieku krążyły podróbki wykonane w ten sposób (równie niedbale), produkowane w warsztatach na szkodę emitenta. Porównajmy dane metryczne i zobaczmy czy ta metoda pozwalała się bardziej zbliżyć do oryginalnych wartości średnicy, wagi i grubości krążka. Średnica 30,7mm od razu rozwiewa te wątpliwości. Moneta jest wyraźnie większa od monet bitych w Mennicy warszawskiej i z pewnością nie wcisnąłbym jej do kapsla Quadrum, 29 – w jakich trzymam monety z tego nominału. Waga 6,63g dopełnia obraz klęski fałszerza. Prawie 3 gramy różnicy, to już naprawdę czuć „w ręku” i pewnie w czasach SAP, kiedy monety kruszcowe były w obiegu, to właśnie ten element był kluczowy i istotny dla ówczesnych obywateli. Zakładam, że nawet biorąc pod uwagę pewne zacofanie społeczne trudno było gdzieś „upchnąć” takie cudo i wmówić komuś, że to dobra moneta wykonana ze srebra. Zresztą dziura na wylot, jaką mamy w tym egzemplarzu, moim zdaniem świadczy o tym, że jakiś oszukany a świadomy użytkownik oznaczył tego falsa gwoździem by w sposób niebudzący wątpliwości wyeliminować ta podróbkę z obiegu. Grubość 1,7mm identyczna jak w poprzednim egzemplarzu jest jedyna cechą, która w miarę trzyma poziom. Podsumowując, badziew, ale jak najbardziej fajny i ciekawy, bo w końcu to „badziew z epoki”. Takie monety moim zdaniem maja wartość historyczna i warto je umieszczać w zbiorach.

Idąc dalej po kolei i dochodzimy do rocznika 1771 i jego próbnych dwuzłotówek, które z racji na swoja rzadkość były kiedyś i są nadal dość często podrabiane. To oczywiste działanie na szkodę kolekcjonerów. Poniżej zaprezentuje dwie monety imitujące oryginalna próbną osmiogroszówkę z 1771 roku. Pierwsza będzie ze zbiorów MNK, czyli w domyśle będzie to „starsza siostra” drugiego egzemplarza, którym będzie popularny obecnie chiński produkt „monetoSAPpodobny”. Na początek zdjęcie monety z muzeum w Krakowie, którego pracownicy „pewnie dla odmiany”, zdecydowali się udostępnić nam obie strony, brawo J.

Interesujące wykonanie. Moneta bardzo poszukiwana przez kolekcjonerów, stąd zapewne, jakość wykonania musiała być odpowiednia. Według znawców z MNK moneta została wybita, zatem „wyższa szkoła jazdy” gdyż technika bicia jest raczej niedostępna w garażowych produkcjach i wymaga odpowiedniej wiedzy i zaawansowanych narzędzi. Metal użyty do wykonania tej fałszywki, na zdjęciu wygląda zaskakująco porządnie. Kolor zdecydowanie nawiązuje do srebra, z którego wykonana był oryginał, stąd można założyć, że to profesjonalna robota. Według opisu ze strony muzeum, moneta została wykonana zdecydowanie po 1771 roku, czyli w… XX wieku. Moim zdaniem prezentowana dwuzłotówka jest z jednej strony w oryginale na tyle rzadka (R4) a z drugiej, podróbka bardzo poprawnie wykonana, że bez dokładniejszej analizy i pomiarów może być się trudno zorientować, z czym mamy do czynienia. Ja bym się pewnie nie zdecydował ze zdjęcia opiniować, która moneta jest oryginałem a która to kopia. Szukając bardziej wyraźnych różnic porównajmy zatem cechy fizyczne podróbki: średnica 26,8mm, waga 4,87g i grubość krążka 1,3mm. Odnosząc je do oryginalnych prób monet z Mennicy Warszawskiej, które charakteryzują się (według katalogu) średnicą 27mm i wagą 5,86g – możemy zauważyć, że jedynie ciężar monety może dość łatwo zdradzić, że mamy do czynienia ze świetnie wykonaną kopią. Ale czy na pewno???

Porównajmy to teraz z drugim przykładem podrabiania monety z 1771 roku, czyli z chińskimi podróbkami, które aktualnie w hurtowych ilościach są dostępne w sprzedaży. Szczegółowo opisywałem je w poprzednim artykule, gdyż sprzedawcy na podstawowym portalu internetowym nie znając się zbytnio na monetach SAP z uporem wartym większej sprawy opisują te podróbki, nie wiedzieć, czemu jako złotówki. Na początek zdjęcie z aukcji.
Nie będę się znęcał, więc tylko dla zasady porównajmy średnicę i wagę. Jak widać na zdjęciu powyżej sprzedawca określił te dane w aukcji. Średnica 26mm jest mniejsza od oryginału prawie o 1mm, natomiast waga 7,9g jest aż o 3g wyższa niż XVIII wieczny wyrób wykonany z czystego srebra. Świadczy to o tym, że fałszerzom nawet w XXI wieku trudno jest osiągnąć zbliżone wartości. Oczywiście znawcy monet próbnych, (do których ja się nie zaliczam) znają zapewne również monety bite oryginalnymi stemplami w XIX wieku, których waga zdecydowanie różni się od oryginałów z czasów SAP i osiąga nawet ponad 7 gramów. Stąd trudno dociec, co Chińczycy fałszują – oryginał z XVIII wieku, czy jego XIX wieczną kopię. Ja nie podejmuje się tego rozstrzygać. To generalnie temat bardziej dla znawców tego zagadnienia. Prezentując ten rocznik pragnę tylko zwrócić uwagę na fakt, że nie tylko chińskie falsy mogą być groźne dla kolekcjonerów, bo istnieją również kopie wykonane stemplami „jak oryginał”.

Idźmy dalej i popatrzmy na kolejny rocznik podrobionej dwuzłotówki ze zbiorów muzeum w Krakowie. Tym razem będą to aż trzy różne monety z 1789. Opiszę je krótko, zacznijmy od pierwszej z brzegu. Dość długo pisze już o fałszerstwach, zatem kto czyta moje wypociny i spojrzy na zdjęcie tego egzemplarza, to już zapewne sam bez mojej pomocy wie, z czym mamy tu do czynienia. Dziobate tło monety, rozmyte liternictwo i portret oraz niezbyt trafiony kolor, niemal od razu sugerują nam odlew. Potwierdza to opis ze stron MNK, który sugeruje, że ta konkretna podróbka wykonana jest po 1789 roku (to akurat oczywiste), że jest to odlew (to wiedzieliśmy) oraz jako metal, z którego została wykonana, podaje mosiądz. Dla porządku, za muzealnikami podaje średnicę 28,9 mm, wagę 8,18g i średnicę 1,7 mm. Porównanie do oryginału zostawiam czytelnikom.



Drugi egzemplarz imitujący ten sam rocznik wygląda odmiennie, co nie znaczy, że lepiej J.  Na początek zdjęcie a później krótki opis tego „brzydala”. Srebrzenie, które zapewne pokrywało całą monetę wytarło się z czasem i pozostawiło dwukolorową strukturę, która już na 1 rzut oka zdradza nam, że „cos z ta moneta jest nie tak”. To kolejny przykład odlewu, do którego użyto jakiegoś stopu miedzi i posrebrzono dla uzyskania lepszego efektu. Zakładam, że w II połowie XVIII wieku, z którego pochodzi ta sztuka efekt był wystarczająco „dobry” żeby oszukać potencjalnego „Kowalskiego”, bo zapewne żaden przysłowiowy „Icek” by się na to nie nabrał. Średnica tego wyrobu wynosi 29,4, waga 7,67 a grubość zaledwie 1,5 mm. Moim zdaniem ciekawa moneta z punktu widzenia historycznego, jednak numizmatycznie to II liga fałszerstw.




No i trzecia sztuka z tego jak się okazuje niezwykle popularnego wśród fałszerzy rocznika. Tym razem trafia nam się moneta „jeszcze brzydsza” od swoich niezbyt urodziwych dwóch poprzedniczek. Popatrzmy na to dziwo. Znów odlew, tym razem nawet o jeszcze gorszej, jakości detali, a do tego wykonany z miedziowego stopu, którego srebrzenie zostało zupełnie wytarte. Moneta wygląda żałośnie, jednak od biedy może „robić” za wykopek zniszczony zębem czasu i warunkami w glebie, stąd warto badać słabo zachowane monety z tego rocznika pod względem wyłapywania fałszywek „z epoki” zgubionych gdzieś tam „po polach i lasach”. Z reporterskiego obowiązku podaje udostępnione pomiary: średnica 29 mm (jak oryginał), waga 7,24g (mało!) no i średnica 1,5 mm. Zdecydowanie III liga wśród podróbek monet SAP.







Ostatnim rocznikiem dwuzłotówek, które możemy podziwiać dzięki digitalizacji zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, jest moneta z kolejnego rocznika 1790. I tak, mamy kolejny odlew z metalu, który raczej z dużym trudem mógłby uchodzić za stop zawierający w ogóle jakieś srebro. Zapewne znów mamy do czynienia z jakąś wariacja na temat miedzi. Szczególna uwagę zwraca chropowate tło oraz koślawe napisy, co może świadczyć o niskim technicznym poziomie matrycy, jaka został użyta do odlania tego krążka. Dobra średnica 29 mm, niska waga 7,82g znana już z poprzednich odlewów oraz 1,7 mm grubości oddaje całość. Jak już fałszerzowi uda się uzyskać krążek o odpowiedniej średnicy i grubości, to zdecydowanie trudno trafić w optymalna wagę. Generalnie, zasad jest jedna - zawsze coś się nie zgadza, co może być podstawową wskazówką dla amatorów mennictwa SAP, którzy chcieliby prześwietlić swoje dwuzłotówki i wyłapać ewentualne podróbki z epoki.





Ostatni XVIII wieczny falsyfikat pochodzi z forum serwisu odkrywca.pl i jest to moneta z rocznika 1792. Na zdjęciach widać wyraźnie drobne ubytki srebrzenia występujące na całej powierzchni po obu stronach.
Zdjęcie nie jest idealne, jednak autor informując społeczność podał wymiary, które wynosiły średnica 28,2 mm i waga 7,10 grama. Dodatkowo z relacji wiemy, że krążek posiadał „kreskowany rant”. Ta informacja plus mniejsza waga i wymiary, może świadczyć, że to rzeczywiście odlew upodobniony do oryginału. Co ciekawe kolor może sugerować, że krążek nie jest wykonany ze stopu miedzi a z innego metalu barwy srebrzystej, na przykład z cynku. To czysta spekulacja, jednak bliższych informacji o tej monecie brak.

Na koniec omawiania fałszywych dwuzłotówek, czas jeszcze pokazać oficjalne srebrne repliki egzemplarza z 1766 rodem z Mennicy Warszawskiej oraz ich chińskie podróbki, które być może są nawet platerowane srebrem (ale tego nie jestem pewien). Zatem od początku. Mennica Warszawska z okazji celebracji swojej kolejnej rocznicy w 2008 wypuściła replikę monety z 1766 roku.
Pięknie wykonana moneta, bita ze srebra próby 925 stemplem lustrzanym w ilości 10 tysięcy sztuk i dostępna nawet w specjalnych mahoniowych kasetkach. Co ciekawe wymiary tej repliki zupełnie nie przystają do historycznego pierwowzoru, bo średnica wynosi 32 mm a waga 14,14 grama. Na awersie umieszczono czytelna informację o tym, że nie jest to w żadnym wypadku oryginalna moneta SAP. Pisze to dla tego, że napis ten czasami bywa usuwany, ale o tym za chwilę. Srebrna moneta istnieje, jako osobny twór oraz łączona jest w całe sety replik historycznych monet królewskich bitych i sprzedawanych przez MW. Trudno mi pojąć, w jakim celu wykonuje się tego typu produkty, jednak zakładam, że jeśli znajdują swoich nabywców to rozumiem, że są społecznie potrzebne. Poniżej zdjęcia takiego lotu.

Istnieją również repliki tej monety wykonane ze złota, wybite rok później w limitowanej ilości 1766 egzemplarzy (wymiary 21mm i 8g). Dla wybitnych wielbicieli złota wykonano nawet ogromne, 100 gramowe repliki tej dwuzłotówki. Dostępne zaledwie w ilości 199 sztuk, taka ekstra-turbo limitowana edycja dostępna tylko w „najlepszych sklepach numizmatycznych”. Ta prezentowana na zdjęciu poniżej, jest do wzięcia za drobne 17 500 złotych. Ot, coś dla koneserów świecideł rodem z NBP z zacięciem do megalomanii i historii kraju. Ja nie posiadam takiego egzemplarza, co nie znaczy, że nie doceniam idei i świetnej, jakości ich wykonania. Prawdziwie mennicze sztuki, chciałbym mieć oryginały z 1766 roku zachowane w taki sposób J.
 Tak wykonane repliki, odgrzały nieco temat monet SAP i skłoniły różnej maści „lokalnych producentów” do ich podrobienia. I tak zamiast 8 gramowej monety złotej, o której pisałem powyżej, mamy dostępną niemal identyczną sztukę, ale już tylko wykonaną ze srebrna (wymiary jak srebro), platerowaną 24 karatowym złotem, którą można na znanym portalu aukcyjnym kupić czasem za około 50 złotych. Ja jednak kończąc temat, chciałbym tylko na chwile skoncentrować się jeszcze na podróbkach srebrnych replik, które na wschodnich portalach oferujących polskie falsyfikaty można kupić „za grosze”. Monety są wykonane raczej niechlujnie, jednak niewprawnego kolekcjonera mogą wprowadzić w błąd. Na krążkach jest oznaczenie Mennicy Warszawskiej oraz próba srebra 925. Jak sądzę obie informacje są nieprawdziwe. Proszę zobaczyć na zdjęciu poniżej, na którym wyraźnie wydrapano informacje o tym, ze jest to replika.

Ostatnio pojawiły się również lustrzane kopie replik, które zdaniem sprzedającego są platerowane srebrem. Nie ma na nich żadnego oznaczenia informującego o tym, że to kopie., stąd mogą być potencjalnie groźne. Poniżej zdjęcie monety z aukcji, która aktualnie trwa na jednym z portali.
Uff, miało być krótko. Czas na wnioski.

Sporo monet dwuzłotowych przez wiele lat i roczników było przedmiotem podrabiania „w epoce” na szkodę emitenta. Głównie były to niezbyt udane odlewy, które stosunkowo łatwo można odróżnić od oryginałów. Druga grupa monet to znacznie lepsze kopie próbnych dwuzłotówek z 1771 roku. Te monety powstawały już XIX wieku i powstają do dziś na szkodę kolekcjonerów. Są to groźne podróbki i jeśli ktoś proponuje nam rzadka monetę z 1771 po „okazyjnej cenie” miejmy się na baczności, bo co prawda cuda zdarzają się w życiu, ale raczej rzadko i trzeba być czujny. Trzecia grupa to cały asortyment jubileuszowych kopii rodem z Mennicy Warszawskiej. Srebrne, złote, pojedyncze i sprzedawane w całych grupach – trudno się w tym połapać. To propozycja raczej do inwestorów. No i w końcu ostatnia grupa fałszerstw, ogromne ilości chińskich podróbek, które na szczęście imitują nie oryginalne monety tylko repliki MW. Kto tych replik nie tyka, generalnie nie naraża się na niebezpieczeństwo stania się ofiara oszustwa. Widziałem w sumie kiedyś taką chińską podróbkę repliki, na której ktoś „sprytny inaczej” usunął informacje i w opisie sugerował, że moneta jest oryginalna i pochodzi z 1766 roku. Jednak o przypadkach medycznych nie będę tu pisał. Tylko kompletny laik mógłby pomylić się i zakupić taki wyrób. Nie polecam kupowania drogich srebrnych monet, do czasu, kiedy nie jest się w stanie odróżnić ich od oryginału. I nie dotyczy to okresu SAP, ale generalnie całej numizmatyki.

Wracając do odlewów „z epoki”, to dziś na aukcjach nie spotyka się zbyt często tego typu monet. A może jednak spotyka, tylko nie spodziewając się niczego złego – nie weryfikujemy składu chemicznego tych krążków, przyjmując co do zasady, że tak popularnych roczników dwuzłotówek nikt nie podrabiał – traktujemy je, jako oryginalne srebrne monety SAP. Szczególnie dotyczy to słabiej zachowanych egzemplarzy, których pochodzenie deklarowane jest, jako pochodzące „z wykopków”. Rekomenduje przyjrzenie się „złomkom” również z tego punktu i zweryfikowanie ich oryginalności. Jeśli któraś z monet z waszego zbioru przypomina w jakiś sposób monety zaprezentowane w tym wątku, to istnieje ryzyko, że posiadacie falsa lub replikę. Co nie znaczy, że to od razu „zła moneta” i o ile jest to podróbka „z epoki” może stanowić ciekawe świadectwo historii systemu monetarnego I Rzeczpospolitej w II połowie XVIII wieku. Na dziś to tyle, przepraszam za prywatne wynurzenia ze wstępu i zapraszam już niebawem (ale nie tak szybko jak zwykle, bo aktualnie nieco czasu mi brak na intensywne pisanie…).

W dzisiejszym artykule wykorzystałem zdjęcia monet i opisy pochodzące ze zdigitalizowanej i udostępnionego zbioru Muzeum Narodowego w Krakowie. Dodatkowo użyłem kilkunastu zdjęć ze swoich zbiorów fotografii oraz kilku zdjęć wyszukanych przez google grafika.

============================================================

Fałszywe 6-cio, 10-cio i… 60-cio groszówki SAP, czyli witaj w królestwie „Despacito”


Dalej kontynuujemy wspólną podróż przez fałszerstwa srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Podróbki, które wpadły mi kiedyś w ręce lub „w oko” i posiadam na dowód tego spotkania jakieś w miarę porządne zdjęcia. Po omówieniu groszy, dwugroszy, złotówek i dwuzłotówek uznałem, że już czas na mały „skok w bok” i opisanie całej grupy nominałów, które z racji tego, że nie były bite w całym okresie panowania ostatniego króla, są tematem nieco pobocznym. Na początek warto zaznaczyć, że nie jest to tylko moja opinia. O pewnej poboczności tych monet świadczy także stosunkowo niewielka ilość fałszerstw, jakie na nich popełniano, co może świadczyć o tym, że również fałszerze traktowali te monety, jako niestandardowe a więc niezbyt przydatne do podrabiania. Jak pamiętamy choćby z moich poprzednich artykułów na temat oryginałów 6-cio groszówek z 1794 roku, czy któregoś z roczników opisanych 10-cio groszówek – monety te były bite pod koniec okresu stanisławowskiego. Z całą pewnością, dlatego właśnie nie dotknęła ich „zaraza” pruskich fałszerstw z początków czasu SAP. Zatem jeśli już znajdziemy dziś jakieś fałszywe sreberka, to raczej nie będą one wykonane przez prusaków na szkodę polskiego skarbu.

W grupie monet, jakie dziś będziemy analizować, co do zasady będziemy mieć do czynienia z dwoma rodzajami podróbek. Jedne to będą monety „z epoki” wykonane na wzór oryginałów w celu wprowadzenia ich do obiegu i skorzystania na ich wartości. Druga grupa są to monety podrobione w późniejszych czasach a nawet współcześnie, na szkodę kolekcjonerów, zbieraczy i ogólnie poszukiwaczy wszelkich numizmatycznych okazji. Stosunkowo wysokie nakłady, z co za tym idzie mniejsza wartość wielogroszówek SAP powodowała, ze niezbyt interesował się nimi „prawdziwy biznes” fałszerski, który wolał w tym czasie podrabiać znacznie cenniejsze lub bardziej popularne nominały, stad materiału dziś nie będzie przesadnie wiele i wpis nie powinien być zbyt długi. To pewna korzyść, którą chciałbym już na wstępie wyartykułować i podkreślić. Nie znaczy to jednak, że w tych trzech wyżej wymienionych nominałach nie znajdziemy ciekawostek. Znajdziemy istne perełki numizmatyki SAP. Żeby jednak tradycji stało się zadość, wpis rozpoczynam fotką na dobry początek J

Tematem związanym z fałszerstwami monet SAP, na którym chciałbym się dziś skupić przy okazji opisywania wyżej wymienionych nominałów jest specyficzny rodzaj fałszerstwa polegający na wprowadzaniu zmian w oryginalnych monetach. Od razu dodam, że przerabianie monet, bo do tego zmierzam, to nie jest jakiś pospolity typ fałszowania i trzeba się naprawdę na tym znać, żeby nie zostawiać oczywistych śladów ingerencji. Najprostszym i zapewne najczęściej spotykanym efektem tego rodzaju działania była zmiana rocznika na monecie. Szczególnie dotyczy to ostatniej cyfry w dacie, którą najłatwiej przerobić bez utraty kontekstu, rozumianego, jako odmiana lub wariant stempla. Każdy amator numizmatyki, który zbiera monety wie jak ważną zmienną dla kolekcjonera jest rocznik i jak przeważnie trudno jest skompletować wszystkie możliwe roczniki danego typu. Nie mówiąc już o rocznikach „nie możliwych”, których dziś wiemy, że nie było, bo nie bito w nich określonych rodzajów monety, ale w XIX wieku i w początkowych latach XX wieku, ta wiedza nie była jeszcze tak powszechna jak dziś. Zatem czasami wymyślano „nowe” roczniki.  Idąc dalej uświadommy sobie ile można stworzyć „nowych wariantów” stempla usuwając zgrabnie z popularnej monety występujące na niej ważne dla kolekcjonerów elementy takie jak inicjały, herby, znaki interpunkcyjne czy też drobne elementy dekoracyjne. I na tym dążeniu do zbierania wyjątkowych okazów bazuje właśnie ten typ fałszerstwa. Ten rodzaj stosowano głównie po to by ze „zwykłej monety” na przykład w popularnym roczniku zrobić „wyjątkowy egzemplarz”, czyli numizmat rzadki, poszukiwany i… drogi J.  Nic dziwnego, zatem, że głównym celem ataku byli kolekcjonerzy.

Istnieje nawet sporo literatury dotyczącej fałszowania monet, jednak tylko nieliczne pozycje skupiają się na monetach historycznych rozumianych, jako numizmaty z epoki polski królewskiej. Jedną z takich pozycji, którą cenie, za jakość opisów i trafność przykładów fałszerstw jest książka Henryka Mańkowskiego „Fałszywe Monety Polskie” z 1930 roku. Co ciekawe książka ta została wydana już po śmierci autora staraniem rodziny i przyjaciół pod redakcja Mariana Gumowskiego. Zanim pokaże przykład na monetę SAP przerobioną w taki właśnie sposób, pozwolę sobie wykorzystać tezy autora by przybliżyć techniczne (i nie tylko) aspekty powstawania tego rodzaju przeróbek. Autor pisze tak, cytuję „Metal miękki i elastyczny jak dobre srebro, a także i złoto, mają tę właściwość, że warstwy ich drobne dają się dość łatwo cienkim narzędziem, dłutkiem czy rylcem, z miejsca na miejsce bez ukruszenia przesunąć, jak również nietrudno jest dolutować jakiś drobne części. W ten sposób robiąc z szóstki lub dziewiątki zero, z trójki piątkę, z piątki szóstkę, bez zbytnich trudności stwarzano z lat pospolitych lata rzadkie, a nawet dotąd nieistniejące wcale.” Przykłady na te przeróbki, jakie podaje autor nie dotyczą dzisiejszych nominałów, wiec użyje ich w kolejnym odcinku gdy będę pisał o półtalarach i talarach ostatniego króla. Oczywiście trzeba dodać, że nie każda przeróbka daty, jaką spotykamy na monetach SAP jest fałszerstwem. Powiem więcej, praktycznie żadna z nich nim nie jest J. Jak to możliwe? Otóż w czasach SAP bardzo częstą metodą na oszczędność było przerabianie stempla, po to by przedłużyć możliwość jego wykorzystania, co z reguły znaczyło, by móc użyć go jeszcze w kolejnym roku. Jeśli narzędzie było w dobrym stanie technicznym a jedyną zmianą pomiędzy rocznikami była jedynie zmiana daty, to tego rodzaju czynności były powszechnie stosowane. I to właśnie ich efekty spotykamy tak licznie na monetach Poniatowskiego a dzięki temu mam, o czym pisać na blogu. Gdzie jest haczyk? Otóż z założenia mincerz dokonujący takiej zmiany z reguły nie krył tego faktu, żeby nie powiedzieć szczerze, że nie przykładał do tego zbyt wielkiej wagi i swojej uwagi. Zatem wszelkie tego typu zmiany są z reguły dobrze lub chociaż nieźle widoczne. Koncentrując się na dacie, ludzkie oko z łatwością, „że cos jest nie tak” a często nawet więcej, choćby to, z jakiej cyfry, na jaką wykonano zmianę. Inaczej jest z fałszerstwami. Tam właśnie cały „wic poległa na tym, żeby zmiana nie była widoczna, żeby przeróbkę ukryć. I tu właśnie często fałszerstwo się wydaje, szczególnie, gdy po wnikliwej analizie dochodzimy do wniosku, że data wyglądała nawet lepiej niż reszta monety. Z takim przykładem dzisiaj będziemy mieć do czynienia. Oczywiście nie każdy fałszerz ma wystarczające zdolności by dokonać zmiany w porządny sposób, stąd znane są również i mniej udane ingerencje w datę. Wydawałoby się, że tym sposobem brak zdolności artystycznych lub kompetencji mechanicznych wyjdzie szybko na jaw i fałszerstwo zostanie odkryte. Jednak czasem i nawet takie „niezbyt udane dzieła dłuta” zyskiwały sobie przychylność kolekcjonerów, w których posiadaniu była fałszywa moneta. Nie raz nawet do tego stopnia, że fałszywki te, jako wybitne okazy wchodziły nawet do katalogów i poprzez lata uznawane były za oryginały. I z takim przykładem dziś również się zetkniemy w dalszej części wpisu.

W wyżej wymienionej książce autor bardzo dokładnie analizuje te przypadki. Podaje, że często na dukatach z przerobiona datą można zobaczyć, że po odwrotnej stronie monety niż ta, na której jest data mamy defekt wyglądający jak „miejsce sklepane”. Ślad ten pochodzi od kowadełka, w którym montowano numizmat podczas obróbki dłutkiem. Kolejnym sposobem uzyskiwania fenomenów numizmatycznych, jakie stosowano ówcześnie było przepiłowywanie monet na pół, tak ze
uzyskiwano dwie osobne blaszki rewersu i awersu. Preparując w ten sposób kilka monet, łączono je w różne konfiguracje uzyskując „nieznane wcześniej numizmatyce okazy”. Tego rodzaju przeróbki można poznać po śladach lutowania na rancie, bo w końcu jakoś te dwie strony monety musiano ponownie połączyć ze sobą. Nie raz nie wychodziło to zbyt dokładnie i gołym okiem można było uznać, że cos tu się nie zgadza. Oprócz tego odgłos tak spreparowanej monety rzuconej na stół jest głuchy, stąd ta cecha również może okazać się przydatną w ocenie dziwnych okazów. Jeśli jednak fałszywka wykonana jest wybitnie dobrze to możemy nie dostrzec gołym okiem śladów łączenia a i odgłos czasem też nie jest dyskwalifikujący, wówczas nie pozostaje nic innego jak badanie obu stron monety. Autor w takich przypadkach sugeruje badanie na skład chemiczny, co w tamtych czasach pewnie znaczyło zmierzenie próby srebra obu stron. Rewers i awers oryginału wykonane są oczywiście z jednego fejnu, stąd, jeśli podczas badania znajdziemy odchylenia wyników sugerujące, że każda strona monety ma delikatnie odmienny skład i może pochodzić z innej partii metalu, to powinno się nam zapalić „czerwone światło”. Zapewne obecnie analiza spektrometrem dałaby nam na te pytanie jasną odpowiedź, jednak 20-200 lat temu kolekcjonerzy musieli radzić sobie sami. W nieco podobny sposób fabrykowano klipy, które ówcześnie również należały do wielkich numizmatycznych rzadkości. W kawałek metalu z odpowiednio wyciętym otworem wlutowywano monetę. Ślady łączenia dokładnie zacierano. Generalnie, czym okaz rzadszy, tym więcej pracy fałszerze wkładali w uzyskanie odpowiedniego efektu końcowego. Co zwykle pokrywało się z cena, za jaka taki „unikat” był sprzedawany. Tak produkowano nie tylko rzadkie klipy ale również i jeszcze rzadsze monety próbne, których najczęściej z racji swojej unikalności nikt wcześniej na żywo nie widział. Fałszerze żerowali na braku materiału do porównania i tworzyli własne dzieła. Trzeba dodać, że nie wstydem było dać się nabrać i wielcy numizmatycy, jakich znamy, jako autorów numizmatycznych dzieł, katalogów, czy znakomitych kolekcji byli najczęstszymi ofiarami tego sposobu podrabiania monet. Znane są liczne przykłady, w których znawcy nabywali „białe kruki”, które później okazywały się fałszywkami lub nawet monetami fantazyjnymi, które nigdy nie istniały. Ale dziś nie o tym, jeśli kogoś to interesuje, to ciekawe przykłady są w książce Mańkowskiego. Ostatnią metodą mechanicznego przerabiania monet, o jakiej chce dziś wspomnieć jest obcinanie napisów otokowych. Oczywiście nie dotyczy to monet SAP wiec wspominam o tym tylko, jako ciekawostka. Znane są przykłady monet z kolekcji Potockiego i Czapskiego, w których w celu uzyskania rzadkich roczników denarów litewskich Zygmunta Augusta, obcinano otok z pospolitego półgrosza. W ten prosty sposób otrzymywano „denara”. Oczywiście fałszerstwo można poznać po tym, że orzeł i pogoń na tak spreparowanej monecie jest większa od tej, jakie występowały na oryginalnych denarach. Jednak jak widać, metoda ta była na tyle skuteczna lub interesująca dla wybitnych kolekcjonerów, że włączali tak podrabiane numizmaty do swoich zbiorów. Obok tekstu fotka okładki książki, jaką dziś cytuje i polecam z aukcji WCN na której została sprzedana za ponad 500 złotych. Link do cyfrowej wersji znajduje się na końcu wpisu. 

No dobra, to weźmy się teraz za konkretna robotę i zobaczmy te fałszywe 6-cio i 10-cio groszówki Poniatowskiego. Zatem startujemy. Na pierwszy ogień biorę sześciogroszówki z 1794 roku. Poniżej pierwsza moneta, której zdjęcie pochodzi z udostępnionych zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie.
Co widzimy? Niestety na zdjęciu jest tylko awers, ale za to mamy dokładny opis wykonany ręką (?) kustosza zbiorów muzealnych Anny Bochnak. Jest to o tyle pomocne, że z samego zdjęcia trudno w ogóle odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z fałszerstwem. Moneta wygląda poprawnie, tak jak wiele znanych numizmatów tego rodzaju z 1794 roku. Jednak dzięki opisowi wiemy, że zdaniem Pani kustosz krążek wykonano ze stopu metali koloru srebrnego i użyto techniki bicia. Technika o tyle oryginalna, że trudno sobie wyobrazić powód jaki popchnął ewentualnego fałszerza do wykonania stempla (idealny jak oryginalny) i bicia tak nic nie wartych monet. Być może wskazówką jest fakt, że zdaniem opisującego numizmat został wykonany po 1794 roku. Zatem być może użyto oryginalnych stempli jakie zostały po zlikwidowanej mennicy warszawskiej i tylko metal. Druga tajemnicą (jak dla mnie) jest stop użyty do wybicia tej sztuki. Oryginalne monety Insurekcji Kościuszkowskiej również miały srebra tyle, co „kot napłakał” – próba 0,219, stąd pozostaje tylko mieć nadzieję, że to fakt znany i nie uszedł niczyjej uwadze w MNK. W razie, czego tu LINK do wpisu, w którym na blogu opisuje dokładnie ten rocznik 6-cio groszówki. Ok, ale załóżmy, że tak jest i rzeczywiście mamy do czynienia z późniejszą kopią nic nie wartej (nawet wtedy) monety z 1794 roku. Sprawdźmy, zatem cechy fizyczne krążka, takie jak średnica i waga oraz porównajmy je z katalogiem. W opisie fałszerstwa mamy średnicę 19,2mm i wagę 1,61 grama. Oryginalne sześciogroszówki SAP z 1794 roku według ustawy mają średnicę 19mm i wagę 1,584 grama. Teraz wydaje się nam jasne, że całkiem prawdopodobne są tezy Pani kustosz o podróbce, gdyż obie zmienne są nieco wyższe od katalogowych. Normą, jaka znamy w numizmatyce byłoby gdyby waga była niższa od katalogowej i oscylowała gdzieś w granicach 1,3-1,5 grama, w końcu moneta w obiegu traci swoją masę. Jednak czy tak jest w tym przypadku? 

Przypominam, że mamy rok 1794, w kraju wojna, trwa Insurekcja Kościuszkowska, warunki są trudne, srebro na monety pochodzi z przetopionych darów. Czy rzeczywiście trzymano się kurczowo wytycznych z ustawy, czy raczej bito „al macro”, w ten sposób żeby zgadzała się ogólna liczba monet wybitych z grzywny i nie zwracano uwagi na to, ze poszczególne egzemplarze posiadają różną wagę. Grubsze nominały, jak talary czy dwuzłotówki nawet wówczas ważono pojedynczo i justowano ściągając nadmiar metalu, jednak, kto by zwracał uwagę na pod wartościowe 6-cio groszówki. Zapewne nikt, bo nie spotkałem jeszcze się z justowanym egzemplarzem tego nominału. Zatem bito jak leci, taki jest mój wniosek. Jednak to nie koniec. Trudno to zweryfikować, jednak, od czego mamy kwerendę. Postanowiłem to sprawdzić w moich ulubionych archiwach aukcyjnych i prześledzić wagę monet 6-cio groszowych, z 1794 jakie sprzedawano w ostatnich latach. Niestety szybko okazało się, że również i dla organizatorów aukcji moneta jest niezbyt istotna i w praktyce nie podaje się jej wagi. Nie pozostało mi nic innego jak rozpoznać temat w swoim zbiorze, w końcu po coś się te prywatne katalogi prowadzi J Posiadam niemałą grupę 10 monet tego rodzaju i na tej bazie dokonam krótkiej analizy. Zakładając, że waga katalogowa to 1,58g a monety, które posiadam (niestety) nie są mennicze, to normą jest, że ich waga będzie niższa. Jakie odczyty? Nic bardziej mylnego. Trzy monety są cięższe niż podaje katalog, maja dokładnie 1,67g 1,65g i 1,61g. Kolejne dwie monety mają dokładnie 1,58g. Tylko 5 na 10 zachowuje się „normalnie” i waży w przedziale od 1,43g do 1,54g. Wniosek jest taki, ze 6-cio groszówki były ewidentnie bite „al macro” i na podstawie wagi trudno jest jednoznacznie określić czy moneta prezentowana na stronach MNK jest rzeczywiście falsyfikatem. Zdjęcie tego nie potwierdza, moneta wygląda typowo i jeśli rzeczywiście jest wykonana techniką bicia to moim zdaniem może być oryginalna. W każdym razie trudno jest mi to stwierdzić i mam pewne uzasadnione wątpliwości. Cały czas w tyle głowy dźwięczy mi pytanie, w jakim celu ktoś trudziłby się by po 1794 roku podrabiać tak bezwartościową monetę. W dodatku jeden z jej dość popularnych wariantów. Czyżby, dlatego, że „miał pod ręka” oryginalny stempel i postanowił go wykorzystać? Na to pytanie nie znam odpowiedzi. To tyle o pierwszej, drobnej acz interesującej monecie.

Drugi egzemplarz dotyczy również sześciogroszówki z 1794 roku. Tym razem jest to odlew lub kopia galwaniczna sprzedawana nie tak dawno na znanym portalu aukcyjnym. Popatrzmy na zdjęcie.
Na początek w oczy rzuca się niezbyt staranne wykonanie otoku. Moneta tylko stara się być okrągła i w wielu miejscach jej się to nie udaje. Oczywiście to wina jej twórców, którzy zapewne jeszcze wiele się muszą natrudzić, żeby ich „dzieła” nie wyglądały na III ligowe podróby z jarmarku. Jak widzę, moneta nadal jest do kupienia za symboliczna kwotę, jako „piękna kopia”, która nie reaguje na magnes i posiada średnicę 19mm i wagę 1,4 grama. Któż mógłby się skusić na tą ofertę, zaprawdę trudno sobie mi to wyobrazić. Dla poczatkujących kolekcjonerów rekomenduje kupno jednego z licznych oryginalnych egzemplarzy, które za niewielkie pieniądze można dołączyć do kolekcji i cieszyć się z posiadania ciekawego kawałka historii schyłku Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Moim zdaniem nie warto dotykać tej ze zdjęcia J

Teraz czas na 10-cio groszówki. Najpierw znów zaglądamy do Muzeum Narodowego w Krakowie i jego udostępnionych zdigitalizowanych zbiorów. Fałszywka to moneta z 1793 roku, której zdjęcie prezentuje poniżej.
Znów dostępna jest tylko jedna strona, awers. Jednak patrząc na ten „twór” to może i lepiej J. W 1793 roku 10 groszy stanowiło niezbyt oszałamiającą swoja wartością 1/3 cześć złotówki, więc być może jej fałszowanie było celem jakiś poczatkujących złoczyńców z epoki. Dla speców, raczej temat nie był atrakcyjny, bo narobić się trzeba jak przy talarze a zysk marniutki. Ok, wróćmy do opisu muzealnego. Mamy tu wykonaną po 1793 roku. Od razu mój komentarz: zapewne wykonano ja w okresie, kiedy ten typ monet obiegał, więc między 1793 a 1795 rokiem. Materiałem, z jakiego ją wykonano, a właściwie odlano - jest bliżej nieokreślony stop metalu. Średnica monety wynosi 21,2mm a waga 2,01 grama. Oryginalne 10 groszy powinno ważyć 2,48g i mieć 21-22mm stąd można uznać, że te cechy sa typowe i jakoś nie odstają od standardu. Zdecydowanie jednak wygląd monety od tej normy odstaje i na pierwszy rzut oka rozmyte rysunki i litery oraz nierównomierne tło doskonale świadczą o tym, z czym mamy tu do czynienia. Odlew jak byk J.

Dalej będzie jeszcze ciekawiej. Oto przechodzimy do monet, które już opisywałem na blogu w nieco innym kontekście w artykule pod znamiennym tytułem „10 groszy z 1794 i 1795, czyli rzecz o monetach, których nie wybito…” tu LINK Nie po to podałem linka, żeby dziś się powtarzać i pisać o tym samym. Wówczas ogłosiłem wszem i wobec to, co można było już od wielu lat wyczytać w różnych publikacjach poddających wątpliwość oryginalność istnienia monet 10-cio groszowych z roczników 1794 i 1795. Mimo tego monety te nie znikały z katalogów, były w dalszym ciągu publikowane a nawet sprzedawane na aukcjach. Występują w katalogach Plage a potem są powielone przez Kopickiego i Parchimowicza. Dopiero w najnowszym katalogu monet SAP przedstawiono je, jako „dyskusyjne”. Dziś, zatem tylko ogólnie, podkreślę te cechy, które świadczą o fałszerstwie metodą opisaną w książce Mańkowskiego, gdyż idealnie pasuje do ilustracji przerabiania elementu popularnej monety w celu uzyskania „prawdziwego okazu”. Na początek rocznik 1794 to ordynarny falsyfikat i niezbyt udana przeróbka daty. Poniżej zdjęcie.
Jak widać gołym okiem czwórka w dacie jest naprawdę niezdarnie przerobiona z innej cyfry. Czy była to „1”, która mogła by najprościej posłużyć fałszerzowi – nie sądzę, bo wówczas musiał by przerabiać także inicjały, które w 1791 roku należały jeszcze do Efraima Brenna, czyli było tam E.B. Pewnie „4” zrobiona została poprzez usunięcie „3”, która była tam przedtem i niezdarnym nałożeniu nowej warstwy ukształtowanej w coś na pozór przypominającego cyfrę cztery.  Znane dziś dane o mennicy warszawskiej nie notują bicia dziesięciogroszówek w 1794, jednak dawniej nie była to jakaś popularna informacja, stąd przez lata traktowano ten rocznik, jako istniejący a monety jak oryginały. Na zdjęciu z internetowego katalogu poniżej, moneta jest normalnie notowana, opisana i wyceniana.
Teraz czas na hit, czyli rocznik 1795. Jeszcze bardziej nieistniejący niż poprzednik, moneta, która nie miała nawet prawa powstać, gdyż zawarte na niej napisy pochodzą z rocznika 1793 i są niezgodne z ustawą obowiązującą w dwa lata później. Nic to, nie przeszkadzało to notować tego typu monet. Co do zasady są dwa rodzaje fałszerstwa istotne dla tego rocznika. Poniżej zdjęcie podstawowego rodzaju, jaki występuje.
Pierwsza metoda to wykorzystanie monet z przebita datą 1792 na 1793, w których ostatnie cyfra nieco przypomina 5. Tak już jest w mennictwie, że przebicie daty z 2 na 3 zwykle przypomina 5. I nie ma w tym nic dziwnego i nie traktuje się tego, jako podróbka. Jednak, jeśli nieuczciwy posiadacz „podrasuje” nieco to przebicie, jeśli ukształtuje je w ten sposób by nie przypominało dość popularnego przebicia dat a „prawdziwą 5”, to mamy do czynienia z machinacją, jaka opisywał Mańkowski. Na zdjęciu powyżej mamy właśnie do czynienia z taka monetą. Niby to przebitka dat, jednak ktoś zadał sobie nieco trudu by wyglądało jak „5” a co najważniejsze… by sprzedać ja, jako z roku unikat z roku 1795.

Druga moneta jest nieco inna. Przez to że pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie i należała kiedyś do sztandarowych numizmatów z kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego przez wielu traktowana była jak „Święty Graal”. Poniżej prezentuje zdjęcie monety ze zbiorów muzeum.
Ten okaz chrakteryzujący się „czystą cyfrą 5”, nieposiadający śladów przebicia daty z 2 na 3, bardzo długo pełnił rolę wzorca i poniekąd uzasadniał istnienie innych przeróbek. Dopóki w MNK istniał „oryginał” monety z 1795 dopóty inne, gorzej podrobione monety uchodziły za gorzej zachowane egzemplarze monety z kolekcji Czapskiego. Niemniej jednak numizmatycy nie ustawali w próbach rozgryzienia tej szarady i z tego, co wiem, jako pierwszy oficjalnie Pan Rafał Janke ogłosił i opublikował opinię, że jego zdaniem ta moneta jest przerobiona i ktoś ewidentnie majstrował przy dacie. To właśnie koronny przykład na przeróbkę metoda opisana w Mańkowskim, w której data wygląda lepiej niż reszta monety. Do tego wnikliwi badacze zwrócili uwagę na tło daty, które nosi znamiona poprawiania a do tego Rafał Janke udowodnił, że punca z cyfra, „5” jaka użyto w tym egzemplarzu jest inna niż punce używane na monetach w tym roczniku.
Uznałem, że warto powtórzyć ten przekaz i w kolejnym wpisie znów wykorzystać ilustrację z ustaleniami Rafała Janke, gdyż to niemal idealna podróbka. Przez wiek nie udało się udowodnić, że to falsyfikat i dopiero poprzez badania pasjonata temat został wyjaśniony. Co prawda na stronie krakowskiego muzeum moneta nadal opisana jest, jako oryginał Stanisława Augusta Poniatowskiego, wybity w 1795 roku w mennicy w Warszawie, jednak zakładam, że obiekt oczekuje na aktualizacje swojego opisu. Na koniec winien jestem jeszcze informację, że egzemplarz ma średnicę 21,6mm i waży 2,41g, co jest standardem i niczym negatywnym się nie wyróżnia. Co również potwierdza fakt, że moneta została przerobiona z dobrze zachowanego oryginału. Ile innych monet tego typu czeka na podobne odkrycia? Nie podejmuje się stwierdzać, jednak chciałbym uczulić amatorów innych okresów numizmatyki polski królewskiej, że jest tego zapewne trochę i warto się pokusić o wnikliwsze badania odmian, które jakimś elementem nie pasują do stylu lub rocznika. W okresie SAP jest kilku speców, którzy tropią tego typu historie i może warto upowszechniać tą tendencje.

Na koniec prawdziwa wisienka na torcie. Pomimo tego, że moneta nie jest koronna, być może nie jest też srebrna, a do tego całkiem możliwe, że…. nie istnieje w oryginale – to pokusiłem się o przedstawienie numizmatu gdańskiego o nominale 60 groszy. Postanowiłem nieco nagiąć swoje dotychczasowe standardy, gdyż zmusiła mnie do tego ciekawa historia, jaka stoi za ta monetą. Zobaczmy jak prezentuje się w najnowszym katalogu monet SAP autorstwa duetu Parchimowicz/Brzeziński.
Moneta, z 1767, której nakład jest nieznany a rzadkość według Edmunda Kopickiego wynosi R8. Problem polega tylko na tym, że w naszych czasach nikt nigdy na żywo takiej monety nie widział i nie dysponujemy zdjęciami oryginalnego numizmatu. Powodów takiej sytuacji jest kilka. Moneta była projektowana w Gdańsku, jako próbna. Miała to być dwuzłotówka, stąd te 60 groszy, oznaczające jej nominał w groszach miedzianych według ustawy z 1766 roku. Jak wiemy monety z mennicy warszawskiej miały nominały wyrażone w srebnych groszach i na dwuzłotówce koronnej widnieje nominał 8 groszy. Niemniej jednak po przeliczeniu groszy srebrnych na miedziane, wszystko jest OK i 60 groszy jest jak najbardziej nominałem do przyjęcia. Jednak gdańszczanie byli przeciwni reformom monetarnym Poniatowskiego i nie zgadzali się na bicie monet według nowej stopy. W efekcie mennice w Gdańsku zamknięto i powyższa moneta powstała jedynie, jako projekt. I tu znów jest ciekawie. Podobno jednak zdążono sporządzić stemple i wybić nieznana ilość 60-cio groszówek w ołowiu. Monety te notuje Plage, Kopicki i Parchimowicz a jako ciekawostka dodam, że średnica tej dwuzłotówki wynosiła ponoć 37mm – ot coś jak 6 złotowy talar SAP. Pierwszy z nich być może nawet ja widział w kolekcji prywatnej – pozostali pewnie tylko przepisali jego ustalenia i rysunki. Dość powiedzieć, że jeśli nawet istniała taka moneta,, to przepadła jako zdobycz wojenna jakiegoś okupanta i do dziś nie odnaleziono choćby jednego egzemplarza. Stąd nawet, jeśli istniał oryginał i dowód na takie bicie to i tak nie jest to moneta srebrna.

Po więc o tym piszę. Otóż, od czego się ma „przyjaciół”? Przyjaciół w cudzysłowie, rozumianych, jako wszelkiej maści podejrzanych producentów i dystrybutorów kopi i podróbek. To właśnie ci mili „Chińczycy” w swoich chińskich fabrykach postanowili dopomóc polskiej numizmatyce i wybijają nam teraz te monety w srebrze J. Poniżej dowód, na istnienie 60-cio groszówki z Gdańska.
Śliczna moneta, na której król Stanisław Poniatowski z „kinolem” jak zakapior mętnym wzorkiem wbitym w I Rzeczpospolitą prezentuje się całkiem zacnie. Nawet odznaczenie jakieś dostał, pewnie od kolegów prusaków w uznaniu zasług za utratę Gdańska J. Na rewersie lwy leniwie opierają się o tarczę miasta pomrukując zapewne melodię z „Despacito”, która co prawda nie jest jeszcze oficjalnym hymnem tego miasta, jednak w tym roku zdobyło wśród mieszkańców wystarczająca popularność, żeby go za ten hymn uznać. Oczywiście nabijam się trochę J. Koszt monety to jedyne 1,92 $. To odlew z miedzi ze sztuczna patyną. W sam raz żeby uznać go za ozdobę kolekcji, bo w końcu handlarze tym złomem tak reklamują ten niezwykły produkt, jako „jedyna szansa” na posiadanie jej w kolekcji. Tym razem trafili w punkt. Na dowód oczywistego faktu, że „Despacito” może z powodzeniem być hymnem Gdańska mruczanym przez lwy na 60-cio groszówce, proszę zerknąć na ten teledysk zrobiony w tym nadmorskim kurorcie J

Że niby to nie Gdańsk, bo fale, ludzie i klimat nie ten tego…. sorry to taka mała podróbka, tyle ich ostatnio na rynku. Przepraszam, ale nie wiem, dlaczego te ordynarne kopie i podróbki skojarzyły mi się akurat z tą wakacyjną melodią. Czyżby dlatego, że od poniedziałku zaczynam urlop J. W sumie to nie ważne, bo to ja muszę z tym teraz jakoś żyć J. To tyle, jeśli chodzi o dzisiaj. Kolejne dwa artykuły na ten temat dotyczyć będą fałszywych półtalarów i talarów SAP. Od razu mogę zapowiedzieć, że będą to ciekawe artykuły, bo materiału do pokazania jest aż nadto. Do zobaczenia niebawem.


W dzisiejszym wpisie wykorzystałem Henryka Mańkowskiego „Fałszywe Monety Polskie LINK ,katalogu „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego” Janusz Parchimowicz i Mariusz Brzeziński, dane uzyskane dzięki pomocy Rafała Janke oraz moje poprzednie artykuły z bloga. Zdjęcia pochodzą z Muzeum Narodowego w Krakowie, archiwów aukcyjnych Warszawskiego Centrum Numizmatycznego i Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka. Dodatkowo użyłem zdjęć z wyżej wymienionego katalogu monet SAP i z katalogu internetowego FORTRESS  LINK oraz innych zdjęć wyszukanych za pomocą usługi google grafika. Filmik oczywiście pochodzi z Youtube. 
============================================================

Fałszywe półtalary, czyli przestępstwo niezwyciężone.


W drodze do opisania wszystkich znanych mi podróbek monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, brniemy dalej w coraz to grubsze srebra i dziś w kolejności, zajmiemy się półtalarami. Nominał ten, jako moneta piękna, wartościowa i niezbyt licznie bita - była fałszowana sporadycznie. Jednak istnieją dość ciekawe przykłady na podróbki i kopie półtalarów, których doskonałym źródłem jest między innymi zdigitalizowany zbiór z Muzeum Narodowego w Krakowie. Grzechem zaniechania byłoby, więc ominięcie i niepokazanie tych monet, szczególnie, że są ku temu, co najmniej dwa powody. Jeden ważny, bo związany z tytułem dzisiejszego wpisu, który wyjaśnię w swoim czasie J. Drugi, prozaiczny – jedna z tych monet jest moim prywatnym ulubionym fałszerstwem. A ze blog jest mój, to ta druga kwestia jest nie mniej ważna jak pierwsza. Zatem do dzieła, dziś startujemy bez zbędnych wstępów. Poniżej drobna przeróbka kultowej książki Fredericka Forsyth’a „na temat” jednej z dzisiejszych monet.
Z pewnymi wyjątkami, półtalary SAP w II połowie XVIII wieku były srebrną monetą o jednych z najniższych nakładów, stąd, jako takie niezbyt nadawały się do fałszowania w celu wprowadzenia ich do obiegu. Tym samym, co do zasady, podróbek „ z epoki” roczników innych niż ten najpopularniejszy 1788 - praktycznie nie uświadczysz. Nie znaczy to jednak, że nie istnieją kopie monet wykonane dawniej. Oczywiście, że istnieją. Problem w tym, są to podróbki wytworzone na szkodę kolekcjonerów, a Ci jak wiadomo, jako liczna grupa formowali się dopiero w XIX wieku. Stąd w dzisiejszym wpisie, przedstawię pewien miks nieoryginalnych monet i będą to produkcje datowane od końcówki XVIII wieku aż do tych, które dopiero wczoraj zeszły z fałszerskiej fabryczki. Jako zasadę przyjąłem by pokazywać je chronologicznie, według daty na monecie. Nic, zatem dziwnego, że pierwszym rocznikiem, jaki bierzemy na warsztat będą te przedstawione już wyżej na fotomontażu, półtalary próbne z rocznika 1771. W tym, bowiem roku do Komisji Menniczej wpłynął projekt Augusta Moszyńskiego, proponujący bicie monet wyłącznie z czystego srebra. Rezygnacja z domieszki miedzi w stopie menniczym, to miała być polska odpowiedź na zalew fałszywej monety pruskiej. Już „niemiaszki” nie będą mogli „chrzcić” naszych monet i bez końca obniżać ilości srebra – tak zapewne myślał o swoim projekcie, jego twórca. Król łaskawie odniósł się do tej nietuzinkowej propozycji walki z fałszerzami poprzez kolejne udoskonalenie monet ze swoim wizerunkiem. Polecił swojemu utalentowanemu medalierowi Filipowi Holzhausserowi wykonanie projektów monet oraz kompletów stempli by wybić ich trochę i zobaczyć jak wyjdą. W oryginale monety te są rarytasem numizmatycznym, gdyż na próbach zakończyło się ich istnienie i nigdy nie weszły do obiegu. Wielkość próbnej emisji nie jest znana, jednak według Edmunda Kopickiego oryginalny próbny półtalar z 1771 posiada stopień rzadkości R4. Tym samym „od zawsze” były to jedne z najcenniejszych próbnych monet srebrnych SAP, a co za tym idzie są one stale poszukiwane przez zbieraczy i uzyskują całkiem konkretne ceny. Tym właśnie kierowali się różnej maści „producenci” i półtalar z tego rocznika, inaczej niż zakładał Moszyński, dziś jest ikoną podróbek tego nominału. Monet tych, co prawda nie podrabiano „w epoce” jednak, co ciekawe w XIX wieku oficjalnie dobito pewną ilość monet próbnych przy wykorzystaniu oryginalnych stempli. Te nowsze monety można rozpoznać po wadze, która jest wyższa od swoich pierwowzorów z II połowy XVIII wieku. Jednak trzeba dodać, że w katalogach tych późniejszych, dodatkowych emisji nie uważa się za fałszerstwo, więc nie będą obiektem dzisiejszych analiz. Materiału jednak nam nie zabraknie, gdyż tego typu monety spotykane są zarówno w muzeach jak i na popularnych aukcjach. Zatem moją rolą będzie teraz tylko je po kolei przedstawić i opisać.

Zaczniemy od monety ze zdigitalizowanych zbiorów mekki numizmatyków, czyli Muzeum Narodowego w Krakowie. Tak się dobrze złożyło, że jedna z monet, jakie zostały udostępnione do internetowego zwiedzania to nasza dzisiejsza bohaterka. Na początek proszę zdjęcie awersu tego egzemplarza.
Jeśli chodzi o opis, oddajmy głos pani kustosz zbioru MNK Annie Bochnak, która tak opisuje ten egzemplarz. Moneta ze stopu metalu koloru srebrnego wykonana po 1771 roku, techniką odlewu. Średnica krążka wynosi 33,3mm, grubość 2,4mm a waga 13,23g. Tym sposobem wiemy już całkiem sporo. Ponieważ monety próbne SAP nie są moja domeną i ich nie zbieram, porównując ta sztukę do oryginału będę posługiwał się najnowszym katalogiem monet SAP, czyli pozycja duetu Parchimowicz i Brzeziński „ Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”. Z tej publikacji czerpie dane o oryginalnych próbach, z 1771, które zdaniem autorów miały średnicę 33,5mm a ich waga kształtowała się w zakresie od 10,18g (tych wykonanych w 1771 roku) aż do 14,48g (tych odbitych oryginalnymi stemplami w późniejszych latach). Nasz fals plasuje się z waga gdzieś pomiędzy a i średnica też jest zbliżona, stad uważam, iż to całkiem udana i niebezpieczna próba podróbki na szkodę kolekcjonerów. Oczywiście po bliższym poznaniu możemy dostrzec cechy odlewu związane z nierównym tłem i nieostrymi konturami liter i portretu króla. Jednak tragedii nie ma, jest to całkiem profesjonalna robota i wymagała zapewne zaawansowanego mechanicznie warsztatu. Jedno co wyróżnia się negatywnie to problem ze stopem i ciemniejsze domieszki, które wyraźnie psują fałszerska robotę. Niestety nie możemy zobaczyć i skomentować rewersu, gdyż nie jest udostępniony do cyfrowego zwiedzania. Szkoda, ale nie jest to nasz pierwszy kontakt z monetami z Krakowa i …można się przyzwyczaić.

Drugą monetą z tego samego rocznika, jaką dziś pokaże jest egzemplarz pochodzący ze zbiorów debiutującego na moim blogu Gabinetu Monet i Medali Muzeum Narodowego w Warszawie. Dzięki splotowi miłych zdarzeń oraz nieocenionej pomocy pasjonatów numizmatyki, udało mi się nawiązać kontakt z tą szacowną placówką i mieć okazję podziwiać część jej zbiorów. Spotkałem się tam z miłym przyjęciem a efektem tych wizyt jest znaczny wzrost ilości materiału, jaki będę mógł wykorzystać w blogu, w celu popularyzacji naszej pasji, a okresu SAP szczególnie. Pewnie kiedyś o tej współpracy z MNW napiszę coś więcej, jednak teraz wracam do półtalarów. Poniżej zdjęcie obu stron jednego z egzemplarzy ze zbiorów warszawskiego muzeum.
Mam świadomość tego, że zdjęcie wykonane „komórką” w słabym oświetleniu nie jest ideałem, żeby nie powiedzieć, że jest kiepskiej jakości. Jednak dla zgrubnej analizy na łamach bloga nada się idealnie – w końcu to nie jest komercyjna publikacja i może mieć swoje drobne mankamenty J. Już na pierwszy rzut oka z tą moneta jest coś nie tak. Starałem się to oddać na zdjęciach i dlatego sa takie nieco „rozmazane”. Jakby mechaniczne wgłębienia/wgniecenia po obu stronach zdecydowanie wskazują na to by się jej bliżej przyjrzeć. Na awersie wgnieciona jest centralna część głowy króla w okolicy przepaski. Na rewersie wgniotów jest więcej a ich kształty są regularne mimo różnej wielkości.  Moim zdaniem moneta jest fałszywa. Pisze to trochę na swoją odpowiedzialność, gdyż prawdopodobnie nie jest w muzeum opisana, jako podróbka. Być może pod tym kątem nikt jej wcześniej jeszcze nie oglądał i analizował. To może teraz opowiem, po czym wnoszę J. Moneta wygląda mi na odlew. Tło nie jest jednorodne.  Mimo widocznej patyny i zabrudzeń sugerujących, że ma już „swoje lata”, posiada nierówności i pęcherzyki. Do tego portret Poniatowskiego również jest niezbyt ostry. Do tego, litery mają drobne skazy a obwódka ma swoje defekty i w niektórych miejscach nie przypomina to regularnego okręgu. Te cechy zwykle dają wystarczające podstawy do tego, aby określić numizmat, jako „lewy”. Do tego dochodzą te monstrualnych rozmiarów, nieregularne wgniecenia. Nie jestem metalurgiem, ale na oko wyglądają mi one na jakiś defekt, może opad, jako efekt stygnięcia odlewu. Ale to nie wszystko. Miałem tę sztukę w ręku i to, co widziałem nie napawa optymizmem. Numizmat jest wyraźnie mniejszy od innych próbnych półtarów lezących obok niego. Średnica krążka widocznie odstaje od standardu i bardziej przypomina próbną dwuzłotówkę z 1771 roku, z tej samej serii. Dodatkowo, waga tego „cuda” to zaledwie 6,34g. Świadczy to dobitnie o tym, że stop użyty do wykonania tej próby ma ciężar właściwy różny od srebra. Niestandardowa średnica plus mniejsza waga, jest moim zdaniem koronnym argumentem potwierdzający tezę o fałszerstwie. Istnieją, co prawda opisane odbitki tego półtalara w miedzi, jednak ten egzemplarz mimo swojego ciemniejszego niż srebrny koloru, zapewne nie jest miedziany, gdyż byłby znacznie cięższy. Przy średnicy 33,5mm miedziane odbitki prezentowane w katalogu monet SAP wazą około 19 gramów. Jak więc widać, nie tędy droga. Dla mnie fals J.

Zatem mamy już dwie podróbki z dwóch muzealnych źródeł. Wróćmy na chwile do internetu i zobaczmy, czym tam się dziś handluje. Oczywiście temat próbnego półtalara SAP z 1771 roku jest cały czas na czasie. Na rynku pojawiają się, co chwila kolejne kopie. Na początku niegroźne, ale po odpowiednim postarzeniu i przygotowaniu zapewne będą w przyszłości mogły uchodzić za oryginały. A jak nie one, to przynajmniej ich przedsiębiorczy właściciele już się o to postarają. Warto, więc zobaczyć, z czym walczymy. Poniże zdjęcie kopii z nabita puncą literą „f”, jaka znakuje się falsyfikaty.
Moneta jak widać na zdjęciu „po przejściach”, które być może miały świadczyć o jej zaawansowanym wieku. Zdjęcie pochodzi z aukcji na największym portalu handlowym w kraju, w której moneta sprzedawana była, jako kopia. Zaobserwowałem i zarchiwizowałem sobie kilka podobnych aukcji. Monety nie cieszyły się na nich żadnym powodzeniem i jak się okazało, nawet ceny w okolicach10 złotych nie skusiły wielbicieli podróbek do ich zakupu. Jak widać interes kręci się u producentów, dystrybutorzy maja już większy problem… sytuacja jak ze świecidełkami z NBP. W tej prezentowanej na zdjęciu, miły właściciel o statusie „Super Sprzedawca” podzielił się z nami dodatkowymi informacjami, jak średnica 33mm i waga 12,7g oraz zamieścił bardzo dobre zdjęcia - szacunek. Dla znawców tematu dodano także istotną adnotacje, że nie przyciąga jej magnes oraz, że moneta posiada „dziurkę”. Nie było niestety niczego o samej puncy „f”. W każdym razie wszystkie kopie półtalara, jakie widziałem z tej fabryczki, posiadają ten znak. Tak spreparowana sztuka nie wydaje się być zagrożeniem dla niedoświadczonych kolekcjonerów, liczących na wyjątkowe okazje. Trzeba dodać, że zachęta dla wszelkiej maści producentów może być z jednej strony atrakcyjna cena, jaką kosztuje oryginalna próba oraz gładki rant, który jako taki jest jedną z największych problemów, które mają producenci kopii. W tym przypadku, rant nie przeszkadza, więc zalecam czujność.

W tym miejscu chciałbym w kilku zdaniach wyjaśnić idee tytułu dzisiejszego wpisu. Odnosi się on właśnie bezpośrednio do próbnych półtalarów, z 1771, które w założeniu miały być batem na fałszerzy a okazały się ich domeną. Interesujące jest to, co konkretnie znajduje się na rewersie próbnego półtalara ręki Holzhaussera. Proszę spojrzeć na rewers kopii. Otóż ta „dymiąca szkatułka” to nic innego tylko wizualizacja pieca menniczego, w którym topi się materiał przyszłe monety. Najciekawsze jest jednak to, co autor zapisał w postaci łacińskiej sentencji. Na każdym nominale tej próbnej serii umieszczono inne hasło „propagandowe”. Teraz dochodzimy do meritum. Na półtalarze znajdujemy sentencję VINCIT FRAUDEM, co w wolnym tłumaczeniu znaczy ZWYCIĘŻA FAŁSZERSTWO. I to właśnie jest ta ironia losu, o której „mówi” fałszerz z fotomontażu na pierwszej ilustracji dzisiejszego wpisu. Dobre intencje Moszyńskiego zweryfikował czas i jak widać na załączonych powyżej przykładach – przestępstwo mimo szumnych zapowiedzi jednak nie zostało zwyciężone... Jakoś pasowało mi to do dzisiejszego wpisu. Fałszowanie półtalarów posiadających ten szczególny napis, jest prawdziwą ironią losu J.

Ok, idziemy dalej i zabieramy się za przykłady fałszerstw półtalarów z kolejnych roczników. Następna moneta znów pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie. Przyznam, że jak ja zobaczyłem to zdębiałem, gdyż nie spodziewałem się nawet tam ujrzeć takiej monety. Ale od początku. W najnowszym katalogu monet SAP, pod pozycją 29.j1 autorzy umieścili klipę półtalara z 1780 roku. Moneta nie ma zdjęcia, więc do katalogu użyto bartynotypu zaginionej monety z kolekcji Potockich, który jest w posiadaniu MNW. Bartnotyp, czyli takie „staropolskie ksero” wynalezione przez wybitnego XIX-wiecznego polskiego archeologa i antykwariusza Władysława Bartnowskiego. Obraz dwóch stron monety został uzyskany poprzez przyłożenie papieru do oryginalnej monety i delikatnego cieniowania wypukłego rysunku. Cos jak dziecięca zabawa kredkami świecowymi. Jest, zatem utrwalony obraz klipy, jednak nie ma danych o wymiarach i wadze. Proszę, więc sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy podczas kwerendy w MNW napotkałem poniższy numizmat.
Moneta przedziwna, już na pierwszy rzut oka wyglądająca na odlew. Ciekawe jednak skąd fałszerz miał formę do tego odlewu, w końcu oryginał zaginął i nie jest znany. Być może do tego celu użył normalnego, regularnego półtalara z 1780 roku a elementy „klipopodobne” są czystą inwencja tego pseudo-fachowca. Pewnie tak można zakładać. W każdym razie, moneta istnieje w zbiorach MNW i jest celnie opisana, jako falsyfikat. Co prawda za słowem „falsyfikat?” znajduje się znak zapytania, który zdaje się, wynika z zastosowanych (lub nie) metod badawczych podczas jego analizy. Pewnie dopóki nie udowodni się tego z całą pewnością, to z naukowego punktu widzenia, pozostaje spora doza nieufności do tej śmiałej tezy J. Generalnie moneta wygląda jak klasyczny odlew. Dodatkowo jest wyjątkowo lekka i wykonana z jakiegoś jasno srebrzystego stopu. Mnie laikowi, trzymając tą klipę w ręku na myśl przyszyło aluminium. Jednak w muzealnych notatkach materiał określono, jako ołów. Aż tak się nie znam, żeby to ustalenie podważać, jednak po ołowiu spodziewałbym się zdecydowanie większego ciężaru. W końcu ołowiane żołnierzyki, jakie wytapiałem z ojcem będąc dzieckiem, jednak swoją wagę miały J. W każdym razie waga jest oficjalnie znana i wynosi 14,27g. Oryginalny półtalar z 1780, wykonany ze stopu srebra ważył 14,03g. Zatem ten „klipenfals” jest nieco cięższy, jednak jak na swoje rozmiary uważam, że waga powinna być zdecydowanie wyższa. To tylko kolejna gruba przesłanka, która potwierdza ustalenia warszawskich muzealników o nieoryginalnym pochodzeniu tego egzemplarza.

Teraz znów wracamy do Krakowa by zaprezentować falsyfikat półtalara z 1782 roku ze zbiorów Gabinetu Numizmatycznego im. Emeryka Hutten-Czapskiego. Na początek zdjęcie.
Fałszerz podjął się trudnego zadania podrobienia niezwykle rzadkiego rocznika 1782, wybitego w ilości zaledwie 2166 sztuk, którego rzadkość Kopicki ocenił na stopień R4. To od razu świadczy o tym, że złoczyńca uczynił to, po to żeby wcisnąć tego falsa jakiemuś mniej zorientowanemu kolekcjonerowi. Dzięki digitalizacji awersu i opisowi kustosz Anny Bochnak, wiemy, że moneta została zakwalifikowana, jako wyrób z XX wieku wykonany poprzez odlew ze stopu metalu koloru srebrzystego. Trzeba powiedzieć, że kolor rzeczywiście został dobrany bardzo poprawnie. Jednak odlew, to zawsze odlew – nawet mimo tego, że ten nowoczesny jest również nieźle przeszlifowany i dopiero analiza zdjęcia w wysokiej rozdzielczości zdradza jego cechy. Niestety nie mamy rewersu i rantu, wiec nie możemy ocenić jak fałszerz poradził sobie z tymi elementami. Sprawdźmy jeszcze wymiary. Średnica 34,4mm mieści się w zakresie, jaki cechują oryginały. Grubość 2,2mm. Waga 14,98g o prawie gram wyższa od produktu pochodzącego z warszawskiej mennicy, jest jedyną cechą wskazującą bezsprzecznie na jego nielegalne pochodzenie. W tym stanie obiegowego zużycia, moneta w oryginale bita w wadze 14,03 grama, powinna ważyć gdzieś około 13,5g. Podsumowując, należy obiektywnie docenić kunszt tego wyrobu i stwierdzić, ze to całkiem udane dzieło, które może być groźne, jeśli gdzieś wypłynie i trafi na podatny grunt „okazji”.

Kolejne dwie monety to wyjątkowa ciekawostka. Tym razem będą to numizmaty z roczników 1785 i 1787. Nic to, że w tych dwóch latach w mennicy w Warszawie oficjalnie nie bito półtalarów. Niemożliwe jest, więc by istniały takie monety w oryginałach. W „dawnych czasach” te informacje nie były aż tak powszechnie znane jak dzisiaj, stąd znajdowali się magicy, którzy starali się tak zmienić ostatnią cyfrę w dacie i stworzyć unikat. O tym wszystkim dowiadujemy się między innymi z książki Henryka Mańkowskiego „Fałszywe monety polskie” z roku 1930. Tam na stronie 22 znajdujemy bardzo ciekawy fragment, cytuję: „Już większej zgrabności wymagało przerobienie ósemki tak dobrze na siódemkę, że nawet tak wytrwany znawca, jak Zagórski, nie spostrzegł tej oszukańczej roboty i umieścił półtalarka 1787 (Nr.795) …. nie tylko w tekście, ale i na tablicach swojego dzieła, chociaż akta mennicze wyraźnie dowodzą, że sztuk tych wcale nie bito i nikt nigdy ich nie widział w autentycznych egzemplarzach. – Tak samo na licytacji słynnego zbioru Chełmińskiego (Monachium 1903) podbijano umieszczonego na tablicy wspaniałego katalogu półtalarka z roku 1785 aż do 100mk i byłby poszedł niewątpliwie znacznie jeszcze wyżej gdyby nie obecność polskich znawców, którzy wiedzieli, że rok taki nigdy nie istniał. Dziś kupiony po licytacji za kilka marek spoczywa w moim zbiorze w oddziele „sztuk chorych”  jako przeróbka z 1783”. Dwa zdania z książki i oto są dwa kolejne przykłady podróbek. Jedną z nich, z książki wspomnianego już wyżej Ignacego Zagórskiego „ Monety dawnej Polski jakoteż prowincyj i miast do niej niegdy należących z trzech ostatnich wieków” z roku 1845, można zaprezentować na blogu, gdyż autor umieścił jej wizerunek na rycinie.

Trzeba jednak przyznać, że mimo tego, że Zagórski umieścił tą konkretną monetę na rycinie, to w już tekście pod pozycją 795 przy okazji dokładnego opisu – ostrzega przed fałszywymi produktami różnych pseudo-amatorów. 

Tym samym trudno zgodzić się z Henrykiem Mańkowskim, informującym w swojej książce, że Ignacy Zagórski dał się nabrać na to fałszerstwo. Z powyższego tekstu wynika, że zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Czemu jednak umieścił rysunek fałszywego półtalara z 1787 roku na tablicach dołączonych do swojego dzieła, trudno dziś dociec. To tyle, jeśli chodzi o przykłady podróbek z literatury i idziemy dalej. Dochodzimy do roku 1788, jedynego, w którym półtalary produkowano w miarę masowo. W każdym razie nakład 76 419 egzemplarzy dawał już mgliste podstawy do tego żeby je ewentualnie podrobić i wprowadzić do obiegu. Znam kilka przykładów monet z tego rocznika. Zacznijmy od sztuki z Muzeum Narodowego w Krakowie.
Jak na oko już widać, mamy tu do czynienia ze średniej, jakości odlewem. Tło nierównomierne, litery rozlane, król mocno zmęczony cała sytuacją. Moneta nosi ślady obiegu, stąd możliwe, że jest to wyrób „z epoki”, jednak z drugiej strony może to być złudzenia i równie dobrze ktoś się nad nią po prostu znęcał. Ot, trafił się jakiś jakiś „zły pan” lub sam fałszerz niezadowolony z uzyskanego efektu i szramy gotowe J. Zobaczmy, co tym egzemplarzu napisali muzealnicy z Krakowa. Moneta powstała po 1788 roku, wykonano ją, jako odlew ze stopu metali koloru srebrnego. Czyli fałszerski standard, ale czy na pewno? Wymiary pokazują jednak, że nie tylko wygląd monety jest marny, ale i cechy fizyczne też nie dopisały. Średnica wynosi 32,9mm versus 34-35mm, jakimi cechują się oryginały to zdecydowanie za mało. Waga 10,33g również dyskwalifikuje ten wyrób, bo jest to aż o około 3,5 grama mniej niż potrzeba. Jednym słowem marny ten fals.

Kolejna moneta posłuży nam do porównania, gdyż to wciąż rocznik 1788. Zdjęcie pochodzi z aukcji internetowej. Zapisałem sobie fotki z tej oferty, więc możemy podziwiać obraz obu stron monety.

Nie jestem pewien, co wywołuje na mnie większe wrażenie. To, że jest sprzedawana w cenie „65 złotych do negocjacji”, to że jest oferowana jako moneta przerobiona na medal czy to niebieskie futerko w tle J. W każdym razie jak na „medal” całkiem zgrabna robota. Zastanawia mnie mała analogia do poprzedniego egzemplarza z Krakowa. Obie dziurawe w tym samym miejscu i obie puncowane litera „f”, jaką dawniej numizmatycy znaczyli falsyfikaty, a która już nie raz widzieliśmy na wcześniej prezentowanych sztukach. Nie znam wymiarów i wagi wiec mogę tylko oceniać to, co widzę. Moneta wygląda mi na wysokiej, jakości, nowoczesną produkcję. Być może jest bita lub jest to odlew, którego bardzo udane tło imituje bicie. Generalnie dobra mechaniczna robota. Gdyby nie ta dziura i punca, to ten półtalar mógłby w aukcjach internetowych śmiało uchodzić za oryginał. Nie spotkałem więcej tego typu wyrobów, co jak na maszynową robotę wydaje się nieco dziwne. Moneta sprzedawana jest w kraju, czy ma to jakieś znaczenie i sugeruje miejsce jej powstania - nie wiem, ale postaram się tego kiedyś dowiedzieć.

Na zakończenie hit wieczoru, czyli moje ulubione fałszerstwo monety SAP. Prawdziwa perła pośród kopii J. To już kolejna moneta, która pochodzi ze zbiorów krakowskiego oddziału muzeum narodowego. Trzeba przyznać, że fałszerstwa SAP są tam traktowane profesjonalnie i udostępniane publiczności. Tylko przyklasnąć tej inicjatywie i poprosić o obustronne zdjęcia. Ale wracając, do tematu poniżej awers ostatniego półtalara w dzisiejszym artykule.
Cudny awers J. W sumie trudno zakwalifikować ten fantazyjny wytwór, jako fałszerstwo, bo kogo miałoby ono oszukać. Bardziej sugerowałbym, że to „wariacja na temat” lub nawet odważna artystyczna wizja półtalara ostatniego króla elekcyjnego. Mnie szczególnie urzeka w tej monecie to, że artysta postawił na swoim i skierował głowę króla w prawo, w stronę Prus. To spora odmiana, jednak wydaje się, że władca tego faktu dobrze nie wykorzystał, bo akurat sobie przysnął, o czym świadczą przymknięte powieki J. Król wygląda „nieco” inaczej niż na oryginalnych monetach, jednak trzeba uznać talent plastyczny twórcy tego egzemplarza, bo moim zdaniem całkiem udanie uchwycił charakterystyczne cechy fizys Poniatowskiego. Jak bym nie wiedział, kogo przedstawia portret z awersu, to nawet bez napisów otokowych, zgadałbym, że to właśnie SAP. W opisie muzealnym mamy dostępne następujące fakty. Po pierwsze, to, że mamy do czynienia z fałszywym półtalarem z 1788 roku. Cenna wskazówka, gdyż bez zdjęcia rewersu nie byłbym w stanie tego określić. Dzieło datowane jest na druga połowę XX wieku. Moneta został wybita (zamawiam stempel J) z brązu połączonego z bliżej nieokreślonym stopem metalu koloru srebrzystego. Wymiary, jakie podano tylko potwierdzają, że to dzieło sztuki powstało jedynie na inspiracji półtalarem SAP, gdyż nawet nie są zbliżone do oryginalnych. Średnica 27,9mm, grubość 2,6mm i waga 9,89g pozostawiam bez komentarza. Wydaje się, że klasyfikacja tego wyrobu do fałszerstw jest nieco na wyrost. Jednak dzięki temu, dzieło ujrzało światło dzienne i mam nadzieje, że będzie kiedyś istotnym elementem muzealnej ekspozycji. W każdym razie będąc w MNK w Krakowie, osobiście upomnę się o to by tak było J.

To tyle na dziś, mam nadzieję, że prezentowane przykłady się podobały. Jeśli są jakieś fałszywe półtalary, których nie umieściłem w artykule, to bardzo proszę o informacje. Można to zrobić w komentarzu lub bezpośrednio mailem podanym w sekcji „O mnie”. Za wszystkie informacje, z góry serdecznie dziękuję. Już nazbierało mi się kilkanaście nowych monet z różnych wcześniejszych artykułów o fałszerstwach SAP, których wówczas nie znałem i nie umieściłem w tekście. Szykuje się, więc na grudzień bonusowy artykuł typu „dogrywka”. Ja już kończę i do zobaczenia niebawem.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem następujące publikacje: Henryk Mańkowski „Fałszywe monety polskie”, Ignacy Zagórski „Monety dawnej polski” + tablice, Parchimowicz/Brzeziński „Monety Stanisława Augusta Poniatowskiego”. Do artykułu wykorzystałem zdjęcia oraz informacje pochodzące z Gabinetów Monet i Medali Muzeum Narodowego w Krakowie i Warszawie, zdjęcia pochodzące z archiwów aukcyjnych oraz wyszukane za pomocą google grafika.
===========================================================
Fałszerstwa, kopie i repliki talarów SAP, część I.



Cześć, dzisiaj kolejna odsłona cyklu poświęconego fałszerstwom, podróbkom, kopiom i replikom srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. Generalnie wszystko, co nie jest oryginałem będzie dziś w kręgu mojego zainteresowania. Po opisaniu poszczególnych nominałów, zaczynając od najdrobniejszego grosza, dziś czas na najbardziej spektakularną monetę okresu SAP, jaką w II połowie XVIII wieku był talar. W końcu, talar to nie byle co - najbardziej wartościowa obiegowa moneta srebrna wybijana w mennicy warszawskiej. Z jednej strony, to wielka pokusa dla fałszerzy różnej maści chcących szybko zbić fortunę, z drugiej jednak strony – równie wielkie wyzwanie techniczno-plastyczne z uwagi na wyjątkowy kunszt medalierski oraz technikę bicia oryginalnych monet, których podrobienie, w czasach, kiedy były jeszcze w biegu, było prawdziwym wyzwaniem. Przygotowując się do napisania tego artykułu zbadałem ogromną ilość materiału w poszukiwaniu śladów numizmatów, których oryginalność jest dyskusyjna. Od kwerend w muzeach, przez liczny materiał pojawiający się w interecie, przez wcześniejsze publikacje o fałszerstwach, aż po portale z urobkiem z chińskich fabryk podróbek. W efekcie tego przeglądu zgromadziłem najliczniejszy ilościowo materiał spośród wszystkich opisanych dotychczas na blogu nominałów. Monet do pokazania będzie dziś naprawdę sporo, co od razu może świadczyć o tym, że to właśnie tego ten typ monety był przez wieki kopiowany zdecydowanie najczęściej. To, co nas dziś czeka to między innymi fałszerstwa z epoki, najczęściej wytwarzane w formie odlewów. Będzie też kilkanaście późniejszych podróbek wykonanych na szkodę kolekcjonerów. Trzecią, równie liczną grupą zaprezentują się nam również nowoczesne kopie, repliki i podróbki, wykonane w ostatnich latach z różnych materiałów i … pobudek. 

Paradoksalnie, w czasach, kiedy nasz rynek zalewają niskiej, jakości podróbki rodem ze wschodu, dla tej trzeciej grupy monet, które wykonano w ostatnim 50-cioleciu, to właśnie powody, z jakich je wytworzono okazują się kluczowe. Z całą pewnością, bowiem, nie każda kopia czy replika, jaka została kiedyś wykonana i teraz krąży gdzieś po numizmatycznym rynku, została wykonana w niecnym celu. Zapewne nie oszustwo mieli na myśli członkowie Polskiego Towarzystwa Archeologicznego i Numizmatycznego, którzy w latach 1965 - 1975 wpadli na pomysł wykonania kopii najcenniejszych i najrzadszych monet polski królewskiej. Monety te były wykonywane w nakładach po około 200 egzemplarzy i rozprowadzane wyłącznie pomiędzy członków towarzystwa. Kopie rodem z PTAiN wykonywano ze srebrzonego i patynowanego bizmutu. Żeby kopie nie były wykorzystywane z złych intencjach, to każdą z monet dodatkowo znakowaną puncą „f”. Nabita litera nie oznaczała oczywiście „f” jak fałszerstwo, tylko było to „f” pochodzące od wyrazu facsimile. O jakiekolwiek złe intencje, trudno jest również posądzać muzealników, którzy powszechnie zlecali tworzenie kopii najcenniejszych numizmatów, w celu ich eksponowania w muzealnych gablotach zamiast oryginałów, które w tym czasie deponowano w bezpiecznym miejscu. Powodowała nimi przecież chęć ochrony cennego zabytku. I tu dochodzimy do meritum. Z technicznego punktu widzenia kopie monet często nie wykazują żadnych widocznych różnic względem falsyfikatu. To właśnie intencja powstania tych monet jest głównym wyróżnikiem, do jakiej podgrupy zaliczymy dany nieoryginalny wyrób. Można uznać, że przed pojawieniem się wschodnio-chińskiego zalewu podróbek, kopie tworzono z pozytywnych intencji, z myślą o propagowaniu numizmatyki i ochronie zbiorów. Ta idea niestety dziś się zdezawuowała i nie wytrzymuje XXI wiecznych realiów. Do gry w kopie włączyły się inne podmioty, czując zarobek na tego typu produkcjach.

Nie trzeba szukać daleko, więc idźmy dalej i zobaczmy jak te intencje się powoli zmieniały. XX-wieczna Mennica Warszawska jest kolejnym źródłem produkcji nieoryginalnych monet historycznych. W dalszej części pokaże kilka ich wyrobów, w tym doskonale znaną replikę talara 1766, którą wybito na uczczenie 200 rocznicy istnienia zakładu. Trudno ganić mennicę za to, że na swoje święto wybrała akurat jedną z monet swojego założyciela, króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jednak mennica już nie była tak „krystaliczna” jak dwa wcześniejsze przykłady. Mennica nie poprzestała na jednej próbie, gdyż wyczuła koniunkturę i zaczęła bez ładu i składu wybijać repliki monet SAP sprzedając je kolekcjonerom ze znacznym zyskiem. Czemu miały służyć kolejne serie replik monet Poniatowskiego, trudno dziś odgadnąć. Zapewne są na ten temat jakieś oficjalne dane, jednak należy być świadomym, że głównym motorem przedsiębiorstwa był zysk na sprzedaży i tak na ten fakt należy spojrzeć.  Ok mennica zarabiała czcząc swojego założyciela, jednak z żadnym stopniu nie zamierzała wprowadzać w błąd miłośników monet Poniatowskiego i nigdy nie twierdziła, że ich repliki to oryginały ze stempla Holzhaeussera. Może i tak, jednak moim zdaniem, produkując nowoczesne błyskotki służące wyłącznie do kolekcjonowania, skutecznie wypaczała idee numizmatyki, wytwarzając produkt zastępczy. Produkt łatwo osiągalny do pozyskania, czym odciągała całe rzesze młodych miłośników monet od poznania prawdziwej numizmatyki królewskiej. Jak dla mnie, w ostatnich dziesięcioleciach Mennica Warszawska nie ma żadnych powodów do dumy. Z zakładu z historią, stała się nowoczesna firmą nastawiona na zysk za wszelka cenę. Nie zdziwiło mnie, więc, że zamknięto na głucho Salę Gabinetu Numizmatycznego a wzięto się za deweloperkę i w na działce na ulicy Żelaznej buduje się apartamentowce i biura. Jednak to nie mennica będzie dziś „głównym daniem” na blogowym grillu. Osobnym przykładem, wymagającym swojego akapitu w dzisiejszym wpisie jest działalność bardzo dobrze znanego miłośnikom monet, szczecińskiego wydawnictwa Nefryt należącego do Janusza Parchimowicza. Tytuł dzisiejszego wpisu, inspirowany został właśnie przemyśleniami na ten temat. W dalszym fragmencie będę się czepiał nieco, tej nierozsądnej i w efekcie szkodliwej działalności tego podmiotu.  Jak widać na ilustracji poniżej, to właśnie temu przedsiębiorstwu, osobiście przypisuje decydujący udział w wywołaniu powszechnej zarazy, która na naszym rynku numizmatycznym przejawia się wysypem kopii talarów z okresu Polski Królewskiej. Więcej o tym będzie dalej… 
To właśnie znany znawca numizmatyki i autor poczytnych publikacji, Janusz Parchimowicz oraz jego wydawnictwo „Nefryt”, postanowili nie patrzeć bezczynnie na rodzącą się dziwaczną modę na repliki monet historycznych bitych w mennicy. W tym celu, w latach 2005 - 2010 wyprodukowali całkiem nowy produkt kolekcjonerski, w postaci przekrojowego zestawu kopii „grubych” monet z okresu polski królewskiej. Oryginały tych numizmatów są z reguły rzadkie i niedostępne dla nawet średniozamożnego miłośnika monet, stąd postanowiono stworzyć kompletny produkt, ukazujący piękno dawnych polskich talarów wraz z całą infrastrukturą ułatwiająca ich kolekcjonowanie. Aby słowo ciałem się stało, słowackiej mennicy Kremnica zlecono przygotowanie stempli i wybicie setu zawierającego 32 egzemplarze srebrnych kopii polskich talarów w limitowanym nakładzie 1000 kompletów. Do produkcji użyto srebra próby 0,925. Każda moneta posiada na rancie wybity numer serii a na awersie dodano wypukłe oznaczenie z literą „K”, co oznacza kopie. Tak przygotowane komplety wraz z albumem do kolekcjonowania, kartami opisującymi poszczególnych władców i ich numizmaty zalały sklepy internetowe i aukcje znajdując całkiem wielu zwolenników. I pewnie można by nad tą inicjatywą przejść do porządku dziennego lub nawet jej przyklasnąć. Ot biznes dochodowy jak każdy, a do tego ciekawa forma z pewną wartością edukacyjną. Jednak historia nie znosi próżni i bardzo często z biegiem czasu dobre intencje zamieniają się w koszmar. W naszym przypadku, produkcja talarów Parchimowicza (jak nazywają je w aukcjach) zmieniła obraz polskiego handlu monetami i dało początek powszechnej zarazie falsyfikatów.

Problem pojawił się na dobre w kilka lat po tym, jak za sprawą wydawnictwa Nefryt, w krajowym handlu nagle pojawiły się nieźle wykonane kopie monet, które nie są łatwo dostępne w oryginałach. Ten fakt wykorzystali różnej maści fałszerze, którzy na ich wzór rozpoczęli produkcje falsyfikatów tych kopii.  Przy okazji czasem nawet rezygnując ze specjalnego oznaczania monet literą „K” i w ten sposób upodobniając je do oryginałów. Kolejna fala produkcji podróbek, nie poprzestała jednak na tym i dodatkowo starano się zastosować odpowiednie stopy metali, by fałszerstwa były bardziej podobne do oryginałów. O talarach Parchimowicza pamięta już mało, kto. Komplety srebrnych monet spoczywają zapewne na godnych miejscach u amatorów tego typu numizmatów. Jednak fali chińskich podróbek już nie uda się zatrzymać. Dzisiaj każdy może wejść sobie na największy portal aukcyjny i porównać oferowane tam fałszywe monety, które w przemysłowych ilościach są produkowane, sprowadzane i sprzedawane w kraju, do ich szczecińskich pierwowzorów. Nie ulega wątpliwości, że to bezpośrednie pokłosie inicjatywy firmy Janusza Parchimowcza. Porównując asortyment fałszywych kopii, jaki pojawia się w handlu moneta po monecie, możemy zyskać pewność, że w Azji nie trudnią się prawie wcale fałszowaniem polskich talarów. Oni biją kopie replik, które wcześniej sami Polacy oficjalnie zamówili i wybili sobie w Kremnicy. I tak, jeśli dołączymy do tego próby sztucznego postarzania i patynowania tych podróbek oraz jeśli dodamy „specyficzne” opisy aukcji, na których są oferowane uzyskamy właściwy obraz rynku w okresie zarazy. Obraz, na którym występuje znaczna ilość pseudo-biznesmenów, którzy za 5-10 złotych są skłonni oszukać niedoświadczonych miłośników monet wypisując na aukcjach niestworzone historie o pochodzeniu sprzedawanych numizmatów. A są to historie niezwykłe. Najczęściej te kopie są opisane, jako monety, których oryginalność nie jest pewna, a które pochodzą od zmarłych kolekcjonerów, dziadku kombatancie czy też, jako przypadkiem znalezione na starym strychu. Zdążają się tez nawet pseudo-firmy numizmatyczne zaangażowane w dystrybucje wszelkiego rodzaju kopii. Z opisów ich aukcji można wysnuć wniosek, że istnieje wielka grupa kolekcjonerów, która do zbioru włącza nowoczesne repliki w zamian monet oryginalnych, na których nigdy ich nie będzie stać. Uważam jednak, że to wygodna wymówka firm sprzedających to badziewie i praktyce, taka grupa kolekcjonerów nie istnieje (wyjątki się pewnie zdarzą). Jaki bowiem może być sens, kupienia kopii za 2zł i włączenia jej do zbioru? Czy to ma imitować oryginał za 100 000 złotych? Jakoś nie wierze, że są miłośnicy numizmatyki budujący kolekcje w ten sposób. Ta niezrozumiała praktyka, jest obecnie naszą aukcyjną codziennością. Jednych to śmieszy, innych straszy, mnie jedynie brzydzi. I stąd pomysł na tytuł dzisiejszego wpisu. Nefrytowa zaraza, brzmi całkiem spoko i może to określenie się przyjmie J. Poniżej jako przykład, zestaw kopii talarów z Nefrytu zestawiony z kilkoma z setek aktualnie trwających aukcji, na których oferuje się podróbki. Ilustracja w typie znajdź 2 różnice L.
Koniec grilla. Zanim przejdę do opisu nieoryginalnych talarów SAP, wypada mi się jeszcze zgodzić z wnioskiem Jerzego Chałupskiego zawartym w dość historycznym artykule z początku wieku. Pan Jerzy wnioskuje w nim, żeby „uczciwe kopie” były wykonywane wyłącznie z metali nieoryginalnych oraz posiadały nieusuwalne oznaczenia. Ta myśl jest cały czas aktualna, bo jak widać po działaniach Mennicy Warszawskiej, wydawnictwa „Nefryt”. Skarbnicy Narodowej (ci to dopiero przeginają…) i innych firm wprowadzających na nasz rynek repliki i „oficjalne kopie” – bardzo łatwo idzie wykorzystać te monety, jako surowiec do tworzenia ich fałszywych bytów. Czy samo niezniszczalne oznaczenie kopii wystarczy, żeby nikt nie pomyślał, że oferowane okazyjnie monety są oryginalne? Pewnie nie. Brak wiedzy u przypadkowych kupców oraz bezkarność paserów oferujących „te cudaki” sprawia, że stale na aukcjach internetowych pojawiają się kolejne, co raz to nowe podrobione monety. Taki mały apel, na koniec tego akapitu. Może by tu, w wolnej chwili, „dobra zmiana” jakoś zadziałała i ukróciła te praktyki? Mr. Ziobro do you hear me now? J.

A teraz już koniec gadania i wracam do monet. Skoro do pokazania jest ich tak wiele (sam jeszcze nie wiem ile ich będzie) to w celu systematyzacji będziemy poruszali się rocznikami. Zaczniemy od wszelkiego rodzaju podróbek monet z roczników bitych na początku panowania Poniatowskiego i zgodnie z kalendarzem będziemy poruszali się aż do roku, 1795 w którym to wybito ostatnie talary SAP.  Ponieważ zdjęcia z mojego bloga, pokazują się potem w ogólnodostępnej sieci, zdecydowałem, że nie powinny istnieć sobie bez kontekstu i dla pewności wszystkie oznaczyłem słowem COPY. Na początek na nasz warsztat bierzemy próbne talary z lat 1765 – 1766.

ROCZNIK 1765

1765.1) PRÓBNY TALAR MORIKOFERA – występuje na rynku w licznych kopiach. W oryginale ekstremalnie rzadki, od zawsze budził zainteresowanie miłośników monet i fałszerzy. Pisałem o tej monecie dużo więcej w październiku, zainteresowanych odsyłam do tego wpisu. Poniżej kilka przykładów nieoryginalnych produkcji. Na dobry początek seria trzech kopii próbnego talara, pochodzące ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Opis monet zgodnie z danymi sygnowanymi przez kustosza Annę Bochnak.

1765.1a) XX-wieczny odlew wykonany ze stopu metalu koloru srebrnego. Waga 34,66g ; średnica 42,6mm; grubość 4,5mm. W sieci dostępne tylko zdjęcie awersu. Całkiem udana robota. Szczególnie portret i rysy Poniatowskiego oddane bardzo dokładnie. Gorzej z liternictwem w napisach otokowych, które wykazuje standardowe cechy niezbyt dokładnego odlewu. 

1765.1b) Kolejna próba bardzo podobna do poprzednika. Nic dziwnego, gdyż to kolejny XX-wieczny odlew z bardzo podobnego stopu metalu koloru srebrzystego. Waga 34,42g; średnica 42,6mmm i grubość 4mm. Identyczna średnica i bardzo zbliżona waga może sugerować o wspólnym źródle pochodzenia obu odlewów. Analizując zdjęcia, dostrzegalne różnice są subtelne. Jeśli miałbym je jakoś określić, to zwróciłbym uwagę na minimalnie gorsza jakość tła w pozycji 2b. Pozostałe szczegóły są niemal identico.

1765.1c) Trzecia moneta z MNK jest już bardziej odmienna. I tym razem mamy do czynienia z XX-wiecznym odlewem, jednak w tym przypadku za surowiec posłużył inny stop metalu, określony przez muzeum, jako ołów i/lub cyna. Jak widać na zdjęciach poniżej, wybór materiału ma wielki wpływ na upodobnienie kopii do oryginału. Problem, jaki napotkał fałszerz to prawdopodobnie technologia, gdyż o wiele łatwiej było mu wykonać odlew w bardziej plastycznych i miękkich metalach. Jednak utrata, jakości jest aż nadto widoczna. Moneta ma średnicę 42,4mm, waży 28,42g a jej średnica wynosi 4mm.

1765.1d) Pozostając jeszcze przez chwile w kręgach muzealnych, chciałbym zaprezentować odlew będący w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Tym razem mamy do dyspozycji zdjęcia obu strony monety. To, co zapewne rzuca się w oczy, to sporo gorsza jakość wykonania niż kopie krakowskie. Tu również mamy do czynienia z odlewem, którego surowcem był materiał koloru srebrzystego, jednak jak widać technika, jaką posługiwał się ten konkretny fałszerz była daleka od ideału. Metal jest bardzo jasny, wygląda jak wypolerowane aluminium. Zastrzeżenia można mieć praktycznie do każdego elementu, od nieudanego i niespójnego tła, koślawych liter w napisach aż po niewyraźne rysunki. Szczególnie rewers z herbami wygląda naprawdę kiepsko. Na żywo jest jeszcze gorzej J.

1765.1e) Kolejna moneta pochodzi z rynku numizmatycznego. To akurat całkiem udana kopia wykonana metodą odlewu w srebrze. Sprzedana na aukcji WCN w 2005 roku za kwotę ponad 2,5 tysiąca złotych. Waga talara 38,04g. Cena robi wrażenie. Zapewne zrobiła też je na kierownictwu wydawnictwa „Nefryt” oraz na całej reszcie próbujących swoich sił w fałszerskim fachu.
1765.1f) Tym razem będzie to kopia, której zdjęcie zamieszczono w 107 numerze Gdańskich Zeszytów Numizmatycznych w 2012 roku. Tam w artykule poświęconym właśnie fałszerstwom monet SAP, autor Zbigniew Kutrzeba podzielił się swoja wiedzą i fotografiami fałszywych monet ze swojego zbioru. Dzięki temu właśnie wiem, jak wyglądała kopia próbnego talara Morikofera, która została wybita na zlecenie Polskiego Towarzystwa Archeologicznego i Numizmatycznego, poprzednika dzisiejszego PTN. Poniżej prezentuje to zdjęcie.
Niestety w tekście nie ma wielu informacji na temat samej monety. Wiemy tylko tyle, ze została wykonana w latach 60-tych XX wieku. Cecha charakterystyczną tej kopii, jest wklęsła litera „f” (skrót od facsimile), którą oznaczono rewers (na godzinie 5.30, obok litery „U”). 

1765.1g) Kolejna moneta, to znów współczesna kopia, jak poprzednie wykonana technika odlewu w srebrze. To, co wyróżnia tą produkcje to dwie ważne cechy. Po pierwsze na awersie znajduje się punca „Pilawa” rodu Potockich oraz na rewersie nabita została litera „f”. Kopiowanie tak rzadkiej monety, oznaczanie jej wyjątkową dla numizmatyków puncą Potockich oraz literą „f” (na godzinie 6.30, obok litery „L”), może sugerować, że jest to kolejna moneta z wyżej wspomnianych wyrobów, produkowany w latach powojennych na zlecenie PTAiN. Również bardzo dobrze wykonane, przepolerowane tło, wskazuje, że nie jest to jakiś garażowy wyrób. Moneta pokazana została w 2013 roku na forum TPZN.pl stąd wiemy, że waga tego odlewu to 33,85g oraz to, że moneta pokryła się ładną, prawdopodobnie naturalną patyną.

1765.1h) Po tych wszystkich „pięknych” kopiach czas na dalekowschodnie produkty kultury masowej. Aktualnie, na co 2 aukcji podróbek, możemy spotkać kopie o średnicy 40mm, wadze około 21g, którą przyciąga magnes J.
Na rynku występują też bardziej błyszczące kopie, które są (zdaniem sprzedawców) platerowane srebrem. Tak przynajmniej wynika z opisów aukcyjnych, ja jednak tego nie próbowałem…i nie rekomenduję tego nikomu. Akurat tak wyszło, że chińskie podróbki oznaczone zostały litera „g” jak gówno. Przypadek? Nie sądzę J.

Pierwszy rocznik i pierwszy talar za nami. Do opisania znanych mi monet potrzebowałem aż 8 zdjęć a i tak mam tę świadomość, że kopii na rynku istnieje zapewne sporo więcej. W dalszym ciągu zostajemy w otoczeniu talarów próbnych SAP i zmieniamy rocznik na 1766.

ROCZNIK 1766

1766.1) PRÓBNY TALAR PINGO – Drugą monetą do analizy na blogu, będzie próbny talar londyńskiego medaliera Thomasa Pingo. Sporo o tej monecie napisałem w ubiegłym miesiącu i pewnie dziś też będzie jeszcze okazja żeby wspomnieć o prawidłowym nazewnictwie tego numizmatu. Co do zasady ta moneta, wydaje się być rzadsza niż próba Morikofera. Ta wiedza znana była znawcom numizmatyki już w XIX wieku, stąd pierwsza próba fałszerstwa datowana jest właśnie w tym okresie. W naszych czasach, bardziej znany jest fakt, że oryginał próbnego talara Pingo wystąpił na 1 Aukcji Pawła Niemczyka i został wówczas sprzedany za grubo ponad 600 tysięcy złotych. Czym oczywiście wzbudził ogromne zainteresowanie środowiska miłośników monet. Jak więc tego faktu nie uczcić… jakąś śliczną repliką J. 

1766.1a) Zacznijmy od najsławniejszego z polskich fałszerzy monet historycznych, czyli Józefa Majnerta. Ten urodzony w roku 1813, syn medaliera mennicy warszawskiej, Gotfryda Majnerta z całą pewnością odziedziczył talent po ojcu. Po ukończeniu Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warszawskiego w 1830 roku znalazł zatrudnienie, jako pracownik tej samej mennicy. Gdzie pod kierownictwem ojca rozwijał swój talent w rytownictwie stempli i medalierstwie by stać się cenionym artystą i pracownikiem. Jak to się stało, że zszedł z dobrej drogi i „po godzinach” parał się produkcją kopii najrzadszych polskich monet, to długa historia, na którą dziś nie mam miejsca. Nie będę, więc kontynuował opowieści i skupie się jedynie na monecie z okresu SAP. Fałszerz większość swoich podróbek bił stemplami "ciętymi od ręki", a jedynie około 1/3 stemplami będącymi odlewami oryginałów. Monety bite stemplami ciętymi są dosyć łatwe do odróżnienia od prawdziwych, jednak inaczej jest ze stemplami z odlewów.  Majnert robił wyjątkowo udane produkcje, gdyż „po godzinach” miał do dyspozycji całe techniczne zaplecze warszawskiej mennicy, stąd czasami jego „dzieła” są naprawdę zaawansowane pod względem technicznym i nie ustępują wiele oryginałom. Próbny talar Thomasa Pingo z 1766 roku, który znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, na tym tle nie jawi się jednak, jako udana produkcja. Raczej nie mógłby reklamować wyjątkowych talentów fałszerza. Na początek zdjęcie wykonane przez autora podczas kwerendy w MNW.
Jak widać na zdjęciach, talar Mainerta jest wiernym odwzorowaniem oryginału, stąd wydaje się być wykonany stemplem wytworzonym z odlewu. Moneta pokryta jest wiekową patyną, więc trudno jest sprawdzić, czy w naturze była równie srebrzysta, co oryginał sprzedany na aukcji. Na pierwszy plan wychodzą jednak dwie podstawowe niedoróbki związane z technologią wykonania stempla. Po pierwsze jak widać na rewersie narzędzie nie wytrzymało nacisku podczas bicia i pękło. Rysa idąca przez cały rewers świadczy o tym, że stemple praktycznie nie nadawał się już do fałszerskiej produkcji kolejnych podróbek. Druga cechą jest bardzo płytkie bicie. O wiele bardziej płaskie względem oryginału. Jeśli złożymy te płytkie bicie a tym, że stempel i tak tego nie wytrzymał, to możemy sobie wyobrazić, na jakie trudności napotkali nawet uzdolnieni fałszerze w doskonale wyposażonych warsztatach.

1766.1b) Kolejna próbą będzie odlew, którego źródłem jest publikacja ze strony ruiny i zamki.pl. Tym razem mamy do czynienia z odlewem wykonanym z żelaza. Stąd pewnie te niezbyt oryginalne wartości krążka jak średnica 41,4mm i waga 17,65g. Jakość zdjęcia nie jest najwyższa, stąd wnioski pozostawiam czytelnikom.

1766.1c) Trzecim przykładem będzie replika próbnego talara Thomasa Pingo, jaką w 2012 roku wybiła sama Mennica Polska w Warszawie. Oczywiście oficjalnie moneta została nazwana „talarem Morikofera”, gdyż kilka lat temu jeszcze nie przebijała się informacja, że to nie szwajcar jest twórcą tej próby. Replika wybita została ze srebra próby 0,925 w limitowanym nakładzie 500 egzemplarzy. Moneta ma średnicę 40mm a jej katalogowa waga wynosi 36,4g. Każdy numizmat posiada indywidualną numerację na rancie, zgodną z numerem certyfikatu. Tak swój towar zachwala sam producent: „Całość zapakowana jest w eleganckie, drewniane etui, tworząc ekskluzywny walor kolekcjonerski będący ozdobą każdej prawdziwej kolekcji numizmatycznej. [źródło: Mennica Polska S.A.]”.
 Jak widać, moneta rzeczywiście wykonana została poprawnie, zastosowano stempel zwykły. Na awersie posiada napis REPLIKA, rok produkcji 2012, oznaczenie mennicy oraz próbę srebra Ag925. To wybitne dzieło medalierskie XVIII wieku sprawia, że mimo tego, iż co do zasady nie pochwalam tego typu produkcji, muszę obiektywnie przyznać, że numizmat robi na mnie dobre wrażenie. Na pewno nie kupiłbym go i nie włączył do zbioru w zastępstwie oryginału, na który mnie nie stać, jednak potrafię docenić dobrze wykonaną pracę warszawskiej załogi.

1766.1d) No i wreszcie próba wykonania podróbki nieznanego „artysty”. Ta moneta również pochodzi z artykułu Zbigniewa Kutrzeby z GZN nr 107. Osobiście uwielbiam tego typu „romantyczne” zmagania człowieka z mennictwem. Trudno zakładać, żeby ten wyrób mógł kogoś wprowadzić w błąd, więc wstępnie zakładam pozytywne powody jego powstania.
Jak widać, jest to taka trochę „wariacja na temat” próbnego talara Thomasa Pingo. Do tego stopnia, że dopiero po napisach otokowych rozpoznałem, „co autor miał na myśli” i która konkretnie monetę chciał uwiecznić w ten sposób J. Z publikacji wynika, że moneta została wykonana również z niebanalnego stopu, gdyż jej waga wynosi 44,68g co prawie dwukrotnie przewyższa ciężar oryginału. Ot, taka fajna ciekawostka, którą chętnie widziałbym w swoim zbiorze. J

1766.2) TALAR PRÓBNY HOLZHAEUSSERA – to kolejny niezwykłej rzadkości numizmat z pierwszego roku bicia talarów za czasów Poniatowskiego. Medalier mennicy warszawskiej Jan Filip Holzhaeusser, wzorując się nieco na próbie Morikofera wykonał własny projekt talara I Rzeczpospolitej z popiersiem królewskim w zbroi. Moneta jest ekstremalnie rzadka, egzemplarz, który znam znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. A teraz kopie tego unikatowego numizmatu.

1766.2a) Sięgamy po pierwszą z kopii monet Stanisława Augusta Poniatowskiego, pochodzącą z wyżej grillowanego wydawnictwa Nefryt. Moneta jak wszystkie kopie tej serii wybita została w srebrze próby 0,925. Ma średnicę 40mm i wagę około 28g. Charakterystyczna cechą jest liczba wybita na rancie, informująca o numerze kompletu z nakładu wynoszącego 1000 zestawów.
Jak widać na awersie widnieje wypukła litera „K” a na rewersie umieszczono informację o próbie srebra Ag925.

1766.2b) Drugim przykładem będzie jedna z milionów chińskich podróbek, kopii wykonanej przez Nefryt. To właśnie ten typ monety zalał swego czasu polskie aukcje internetowe i w dalszym ciągu jest łatwo osiągalny w handlu. Moneta ta znajduje się w sprzedaży pojedynczej oraz można ją napotkać w praktycznie wszystkich próbach oszustwa polegającego na sprzedaży monet po tzw. „zmarłych kolekcjonerach” i innych tego typu nieuczciwych ofertach wystawionych w sieci. Nefrytowa zaraza w czystej postaci.
I żeby nie było wątpliwości, powyższa moneta to nie żadna kopia, to ordynarny falsyfikat i tak powinna być traktowana. Zdjęcie pochodzi z rosyjskiej strony, na której handluje się hurtowo tego typu monetami. Dla zasady dodam, że krążek ma średnicę 40mm i wagę 25,34g. Jak widać, jakość o wiele niższa niż na kopii Parchimowicza. Generalnie dno i 3 metry mułu.

1766.2c) Na rynku istnieją również nieco lepsze podróbki, których dystrybutorzy podają wagę 25,96. Może to oznaczać, że istnieje więcej niż jedno źródło skąd zaraza rozlewa się na nasz rynek. Poniżej fałszerstwo, które wizualnie wydaje mi się lepsze od poprzednika.
Moneta posiada wszystkie cechy znane z kopii Parchimowicza, jednak mnie wydaje się, że została dodatkowo sztucznie postarzona, co być może ma nadać jej więcej wartości. Wtf?

1766.2d) I na koniec przeglądu podróbek i kopii próbnego talara Holzhaeussera – hit. Prawdziwy „wynalazek” rodem ze Skarbnicy Narodowej. Firmy, która podszywając się często pod wyroby innych, bardziej uznanych mennic, produkuje masowo najróżniejsze świecidełka, które wciska nieświadomym inwestorom i miłośnikom okrągłej biżuterii.
Moneta wykonana z czystego srebra próby Ag999, ma średnicę 40mm i wagę 20g., W jakim celu została wykonana? W jakim celu gości czasem na aukcjach renomowanych firm numizmatycznych? Kasa, misiu kasa… Nic tylko kupować i włączać do kolekcji (żart) J.

1766.3) OBIEGOWY TALAR „ZBROJARZ” - trzecim talarem, jaki był fałszowany na potęgę była obiegowa moneta z 1766 roku. I teraz właśnie jej poświęcimy kilka zdań i kilka fotografii. Talar koronny Poniatowskiego w pierwszym roku bicia i obiegu przedstawiał najbardziej znane wyobrażenie nowego króla, czyli portret w zbroi. To piękna i efektowana moneta, która już w II połowie XVIII wieku była towarem luksusowym, zarezerwowanym w większości dla szlachty oraz kupców handlujących z zagranicą. Żaden prostak, czy inny biedak raczej nie mógł liczyć na dochody wyrażone w talarach, stąd można by zaryzykować tezę, ze większość rodaków w czasach I Rzeczpospolitej nie miała przez całe swoje życie styczności z tym numizmatem. Mimo nakładu wynoszącego jedynie 77 618 sztuk, wiele monet przetrwało w dobrych stanach do dzisiaj, gdyż często były przechowywane na pamiątkę w szlacheckich i mieszczańskich domach. Więcej o tej monecie będzie można poczytać na blogu w kolejnym tygodniu, ponieważ jestem w trakcie pisania 2 części wpisu poświęconego właśnie temu talarowi. Wracając do podróbek. Moneta była trudna do dobrego podrobienia przez fałszerzy w epoce. Nowoczesna XVIII-wieczna mennica warszawska miała wiele trudności technicznych z biciem oryginalnych monet dysponując nowoczesnym narzędziami i maszynami. Co więc przy tej technicznej przewadze mieli począć fałszerze w swoich warsztatach i manufakturach.  O tym przekonamy się już za chwilę…

1766.3a) Pierwsza moneta pochodzi ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Nie jest to egzemplarz „z epoki”, gdyż zdaniem speców z MNK podróbka została wykonana w XX wieku. Może to oznaczać, że na zadane wyżej pytanie odpowiedź brzmi: fałszerze nie trudzili się w XVIII wieku z podrabianiem tego konkretnego wzoru monety. Nie spotkałem jeszcze fałszerstwa talara zbrojarza z epoki. Nie był to unikalny numizmat, więc nie brali go „na warsztat” XIX-wieczni fałszerze. Stąd skłaniam się ku tezie o znacznie późniejszym, XX-wiecznym pochodzeniu tych produkcji. Wracając do naszej monety, na początek tradycyjnie zdjęcie wyłącznie awersu.
Moneta wykonana została technika odlewu ze stopu metali koloru srebra. Średnica 43mm, grubość krążka 2,1mm i waga 26,25g. Wszystkie te dane generalnie mieszczą się w zakresie wymiarów oryginalnej monety z 1766 roku. Jednak, jeśli produkcja jest XX-wieczna to jedynym rozsądnym powodem jej powstania jest oszukanie jakiegoś poczatkującego kolekcjonera i upodobnienie odlewu do monety poważnie podniszczonej obiegiem. Zapewne dla współczesnych miłośników numizmatyki ostatniego króla elekcyjnego, rozpoznanie cech odlewu w tej podróbce nie nastręcza zbyt wielu problemów. Jednak w pierwszej połowie XX wieku, zapewne nie było to takie łatwe. Nie dysponując odpowiednia bazą zdjęć oryginalnych monet, można było pokusić się o zwiedzenie niejednego amatora monet SAP.

1766.3b) Druga moneta pochodzi z tego samego krakowskiego muzeum. Mekki miłośników numizmatyki królewskiej, znajdującej się w dawnym pałacu hr. Emeryka Hutten-Czapskiego. To bardzo podobna podróbka, pochodząca zapewne z tego samego warsztatu fałszerskiego i pokazuje ja właśnie po to by porównać z poprzedniczką i określić „rozrzut”, z jakim możemy mieć do czynienia badając odlewy. To, że moneta pochodzi z tego samego źródła odczytuje po 4 kropkach umiejscowionych pod litera „S” na górze awersu. Są to identyczne znaki. Jest jeszcze jedna kropka w okolicach litery „A” na godzinie 10, która nie pozostawia już żadnych wątpliwości, co do pochodzenia obu podróbek. Ten sam warsztat z cała pewnością.
Druga moneta, wydaje się być wykonania nieco lepiej jeśli chodzi o tło, które moim zdaniem jest bardziej jednorodne a przez to bliższe monetom bitym stemplami. Jednak z całą pewnością jest to odlew, identycznie jak w poprzednim przypadku. Jednak to, co jest ciekawe znajdziemy w wymiarach. Średnica 42,8 – jedynie minimalnie mniejsza od falsa nr 1. Grubość 2,4mm – jest już zauważalnie większa. I w końcu masa wynosząca 29,47g jest zdecydowanie wyższa od poprzedniczki. Powiedziałbym przesadna, gdyż zdecydowanie przewyższa również oryginał, który w stanie „prosto z mennicy” miał około 28,07g. I tak, niby druga moneta wizualnie jest bliższa oryginałowi i łatwiej można by na nią oszukać kolekcjonera, ale już nie amatora mennictwa SAP wyposażonego w podstawowy instrument, jakim jest waga. Każdy miłośnik monet powinien mieć to na uwadze i stosować, jako pierwsza cecha do sprawdzenia, jeśli pojawiają się wątpliwości lub nieznane jest pochodzenie monety. To są uniwersalne zasady, które rekomenduję do zapamiętania poczatkującym adeptom tego pięknego hobby.

1766.3c) Istnieją jednak nie tylko odlewy lezące na muzealnych półkach. Są również bardzo niebezpieczne monety, z 1766, które są oferowane na aukcjach, jako oryginały. Wiem, co pisze, bo nie dalej jak dwa lata temu sam kupiłem jeden z takich talarów. Na podstawie kiepskich zdjęć z aukcji nie byłem w stanie określić, że to falsyfikat i dopiero zbadanie monety, kiedy miałem ja już w ręku nasunęło mi wiele wątpliwości. Na tyle, że postanowiłem zasięgnąć informacji innych kolekcjonerów i pokazałem monetę na forum dyskusyjnym TPZN.pl. Oto ten egzemplarz, który nie tak dawno znów był oferowany na Allegro.
Pamiętam doskonale moment, w którym wziąłem ja pierwszy raz do ręki. Nawet nie wykonując żadnych pomiarów, odniosłem wrażenie, że „coś jest nie tak” z tym talarem. Metal wydawał się jakiś tłusty w dotyku, zupełnie nie przypominał srebra SAP. Do tego tej niecentryczny kształt, bardziej przypominający jajo niż porządny okrąg. Dziwne były również miejscowe wytarcia awersu, jakby ktoś przede mną już skrobał jej powierzchnie w poszukiwaniu rozwiązania. Po zmierzeniu uzyskałem już pewność, że moneta jest niezłym odlewem wykonanym na szkodę kolekcjonerów. Średnica jajowatości dochodziła maksymalnie do 45mm. Mogło to być co prawda jakieś uderzenie, które pozbawiło ten krążek cech oryginału, jednak nie często spotyka się takie wypaczenia. Kilka miesięcy później spotkałem podobną produkcje w jednym ze sklepów numizmatycznych w Bydgoszczy. Nauczony doświadczeniem nie skusiłem się na w miarę atrakcyjna cenę i poinformowałem sprzedawcę o swoich podejrzeniach. Wydawał się zdziwiony, jednak jak było sam nie wiem. W każdym razie, na własnej skórze udowodniłem, ze przysłowie „człowiek uczy się na błędach” ma dość powszechne zastosowanie w naszym hobby J. Ja już drugiego takiego błędu nie popełniłem. Ale wracając do głównego wątku. Oczywiście nie tylko średnica okazała się dziwna. Waga 29,89g, która jak już wiemy z przykładów powyżej jest zdecydowanie wyższa od oryginału definitywnie przekreślała jej pochodzenia. Do tego doszedł rant, na którym nie było nawet śladów po wzorach, jakim charakteryzuje się oryginalny talar z 1766 pochodzący z warszawskiej mennicy. Jeśli miałbym teraz poszukać jakiegoś rozwiązania zagadki tej monety, to oprócz 99% szans na fałszerstwo napisałbym, ze istnieje, marny 1% szansy, że moneta była wyjęta z oprawy jakiejś biżuterii lub naczynia. Dzięki temu rant jest gładki a moneta cięższa, bo stopiła się z oprawą. Tłusta powierzchnie można by uzasadnić, że to było naczynie do gotowania smalcu, ale to już jest teza na pograniczu prozy SF J. Generalnie monetę oddałem właścicielowi, więc moja nauka nie zabolała, ale sugeruje, aby bardzo uważać i nie kupować monet, których zdjęcia są podejrzanie słabej jakości. To kolejna uniwersalna zasada.

1766.3d) Kolejna moneta, której zdjęcie znalazłem w internecie, na aukcji gdzie przez sprzedawcę została opisana, jako kopia. Tym razem mam tylko awers i całkowity brak wymiarów, gdyż niefortunnie zapisałem sobie tylko samo zdjęcie . Być może ktoś z czytelników podeśle mailem lub w komentarzu więcej danych, jeśli jakieś były. Zdecydowałem się pokazać ten przykład, bo zdjęcie jest bardzo dobre i z samej fotografii trudno jest wyszukać cechy charakterystyczne dla niskiej jakości odlewów. Jeśli to rzeczywiście podróbka, to przyznam, że całkiem niezła.
Na dokładnym zdjęciu widać, liczne rysy w tle. Na 1 rzut oka, ten talar wygląda na mocno obiegowy egzemplarz, jakich na rynku wiele, który został bardzo dokładnie i mocno przeczyszczony. Jednak w większym powiększeniu, pojawiają się nierówności tła oraz drobne wady blachy, których nie spotyka się zbyt często na oryginalnych monetach z tego rocznika. Podsumowując, stwierdzam, że na podstawie tego jednego zdjęcia nie byłbym w stanie wydać obiektywnej opinii. Obraz rewersu i rantu mógłby rozwiać moje obawy i potwierdzić pochodzenie tego krążka. W każdym razie z tego, co odnotowałem był sprzedawany, jako kopia, więc publikuje obraz tego zbrojarza, pozostając jednak w oczekiwaniu na pomoc miłośników monet SAP i licząc na uzupełnienie wiedzy i opisu.

1766.3e) Kolejna moneta to powrót do współczesnych wyrobów mennicy warszawskiej. Tym razem będzie to „oficjalna kopia” wybita w 1794 roku z okazji otwarcia nowego gmachu Mennicy Warszawskiej.
Krążek wykonany został z oksydowanego srebra próby Ag.999. Średnica 40mm, waga 28g. Numizmat wybito w nakładzie 2 tysięcy sztuk. Na awersie podano informacje o próbie, emitencie oraz napis KOPIA. Obecnie spotyka się już w sprzedaży kopie pokryte patyną, które upodabniają się do oryginałów. Oczywiście dla miłośników monet Stanisława Augusta Poniatowskiego odróżnienie tej kopii nie sprawia żadnego problemu, jednak prawda jest, że odpowiednio spreparowana kopia mogłaby potencjalnie zostać wykorzystana do wprowadzania w błąd jakiegoś mniej obeznanego z tematem amatora numizmatów. W każdym razie uważam, że tylko funkcją czasu jest jak ktoś to spróbuje zrobić. Te monety sporadycznie pojawiają się w sprzedaży, stąd warto obserwować jak z biegiem czasu będą zachodzić na nich zmiany.

To wszystkie kopie z lat 1765-1766 jakie na tę chwilę sobie zarchiwizowałem. Jeśli ktoś z czytelników dysponuje przykładem, którego nie ująłem to chętnie przyjmę wszelkie informacje. Proszę o przesłanie ich do mnie mailem, dostępnym w obszarze „O MNIE”, lub też bezpośrednio w komentarzu pod dzisiejszym wpisem. Obiecuje, że jeśli pojawią się jakieś nowe informacje to umieszczę je w tekście uzupełniając ten artykuł.

My tu sobie gadu gadu… a tu właśnie się zorientowałem, że zapisuję już 24 stronę tekstu w Wordzie. Co w skrócie oznacza, że znów szykuje się jakiś monstrualnie długaśny wpis. Przy okazji policzyłem też dzisiejsze ilustracje – 21 zdjęć, to nawet więcej niż średnia, więc nie ma lipy. Z uwagi na to, że umieściłem dziś wystarczająco wiele danych jak na jeden artykuł, uznałem, że nie będę dłużej testował wytrzymałości potencjalnych czytelników. Zdecydowałem się, więc zakończyć pracę na dziś i przerwać wpis w tym miejscu. Tak się składa, że jest to mniej więcej połowa materiału jaki posiadam a do opisania pozostało mi jeszcze kilkanaście fałszerskich roczników w drodze od 1795. Nie ma więc zagrożenia, nie zabraknie mi danych na napisanie drugiej części i kontynuowanie opowieści o nieoryginalnych talarach SAP w kolejnym wpisie. Planuje, że będzie to pierwszy tekst jaki pojawi się w grudniu.

Na koniec winien jestem jeszcze kilka zdań na temat tytułowej „nefrytowej zarazy”. Do tej pory pokazałem tylko jedną kopie z tego kompletu, następne monety znajda swoje miejsce w drugiej części. Jednak w kontynuacji nie będę już budował opowieści na szczecińskim „Nefrycie”, więc chciałbym ten temat zamknąć jeszcze w tym odcinku.  Muszę ze smutkiem stwierdzić, że „nefrytowa zaraza” niczego nie nauczyła Janusza Parchimowicza i jego teamu. Po takich znawcach tematu można byłoby się spodziewać, że szybko wyciągną właściwe wnioski ze swojej szkodliwej działalności. Okres Poniatowskiego w produkcji kopii rodem z Kremnicy to tylko drobny epizod, kopie talarów okresu Polski Królewskiej to już spory rozdział. Jednak na cały obraz zniszczenia, składają się liczne kolejne inicjatywy „Nefrytu”, zlecające produkcje nowych kopii obejmujących coraz to nowe okresy polskiego mennictwa. To nie jest blog o numizmatyce XIX i XX wieku, jednak trzeba jasno powiedzieć, że szkody, jakie „nefrytowa zaraza” wyrządziła w tych okresach są równie wielkie jak te dziś wspomniane przez mnie. Ogromna ilość chińskich podróbek wzorowana jest na kopiach „Nefrytu”, to bezdyskusyjny fakt, który rzuca długi cień na działalność wydawnictwa, które znamy z tak udanych publikacji jak choćby mój ulubiony katalog monet SAP. Na koniec krótki apel. Nie kupujmy kopii i nie napychajmy kieszeni oszustom. Dzisiejsza historia nie ma happy endu…

W artykule wykorzystałem informacje, materiały i zdjęci a z niżej wymienionych źródeł: Muzeum Narodowe w Krakowie, Muzeum Narodowe w Warszawie, Zbigniew Kutrzeba „Fałszerstwa z epoki monet Stanisława Augusta Poniatowskiego” Gdańskie Zeszyty Numizmatyczne nr 107 z 2012 roku, Jerzy Chałupski „Felietony Numizmatyczne” z roku 2002 i 2005 link do strony LINK ,forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego im. Tadeusza Kałkowskiego LINK ,archiwum aukcyjne Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, archiwum aukcyjne Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka, archiwum aukcyjne Allegro, strona internetowa ruiny i zamki LINK , zdjęcia wyszukane przez google grafika.
============================================================


Fałszerstwa, kopie i repliki talarów SAP, część II.


No i mamy grudzień, za oknem zima jak z obrazka. Siedzę sobie właśnie nad ranem w hotelu Klimczok w świeżo zaśnieżonym Szczyrku i przełamując bezsenność podziwiam piękno zimowego górskiego krajobrazu, jaki rozpościera się za oknem. Uznałem, że to dobry czas żeby rozpocząć pisanie pierwszego z serii grudniowych artykułów. Dziś, tradycyjnie jak to mam w zwyczaju w pierwszym wpisie miesiąca będziemy kontynuować tematykę fałszerstw, podróbek, replik i innych kopii srebrnych monet Stanisława Augusta Poniatowskiego. To będzie druga część tekstu o najgrubszej srebrnej monecie SAP, czyli o talarach. Poprzedni wpis zakończyłem na roczniku 1766 i dziś będę temat kontynuował z zamiarem opisania wszystkich pozostałych przypadków nieoryginalnych talarów, jakie znam aż do ostatniego rocznika 1795. Zanim korzystając z przypływu werwy zacznę dzisiejszą opowieść, w ramach dzielenia się pozytywną energią wrzucam zdjęcie porannego widoku z hotelowego parkingu. Pięknie jest w górach o każdej porze roku J.
Zanim jednak przejdę do opisywania konkretnych monet i roczników podrobionych talarów, to najpierw chciałbym poruszczyć dwa aktualne tematy ogólne, które są bezpośrednio związane z procederem fałszowania monet historycznych. Pierwszym będzie rosnąca bezczelność fałszerzy, jaką udało mi się ostatnio zaobserwować na jednej z topowych polskich aukcji numizmatycznych. Otóż na 69 Aukcji WCN wystawiono ciekawy artefakt. Poniżej dobre fotografie i opis ze strony organizatora aukcji.
Od razu przyznam, że obiekt wpadł mi w oko i zaznaczyłem go sobie do obserwacji. I to bynajmniej nie w celu tropienia i piętnowania przejawów kolejnego fałszerstwa, ale normalnie, po ludzku – gdyż bardzo interesujące są dla mnie tego typu precjoza, do których wyrobu w epoce wykorzystywano monety, jako ozdoby podnoszące prestiż dzieła. Dodatkowo ten opis, traktujący o ręcznej robocie i XIX wiecznym bogatym mieszczaninie, który mógł popijać z tego kufla, rozpalał wyobraźnie J. Kiedy jednak w kolejnym dniu aukcja została wycofana, pomyślałem sobie, że prawdopodobnie właściciel przestraszył się sporego zainteresowania, jaki wzbudził jego kufel i się po prostu rozmyślił lub sprzedał go komuś po za aukcją. Wówczas przez myśl mi nawet nie przyszło, żeby dokładniej przyjrzeć się umieszczonym na kielichu monetom i spojrzeć na nie pod kątem ich oryginalności J. Aukcja się odbyła, pozostały mi jedynie zdjęcia kufla i o całej sprawie zapomniałem. Jakże zdziwiłem się kilka dni temu, kiedy na forum TPZN.pl jeden z Kolegów użył zdjęcia tego kielicha, jako przykładu na fałszerstwa i to… od razu wszystkich monet, które ten kielich zdobią! Wow, Kolega @psjonatort otworzył mi oczy J. W sumie nie znam się dobrze na tym okresie mennictwa królewskiego, jednak po zwróceniu baczniejszej uwagi na monety, nie sposób nie zgodzić się z tym „odkryciem”. Dla mnie to było „prawdziwe odkrycie”, jednak z pewnością dla osób, które siedzą w temacie lub miały okazje zwrócić na obiekt baczniejszą uwagę, to rozpoznanie podróbek było jak „bułka z masłem”. Taka spektakularna wpadka, że aż chciałoby się wykorzystać frazę znaną z kabaretu i zakrzyknąć - „jaka piękna tragedia!” J. Rozumiem, że są na tym świecie siły i instytucje próbujące na siłę i masowo produkować różnorakie podróbki, kopie i repliki polskich monet historycznych. Jednak z czymś takim się jeszcze nie spotkałem. To oznacza, że jakiś fachowiec, złotnik i może nawet artysta - poświęcił swój talent i kilkanaście dni (???) pracy, na to by wykonać to „XIX wieczne cudo”. Dodatkowo nie sądzę, żeby fałszerz był na tyle naiwny by wystawić swoje „dzieło” na aukcje renomowanej firmy i poddać je ocenie tysięcy internetowych znawców. Zakładam, że wystawiającym naczynie był raczej ktoś taki jak ja, który odpowiednio wcześnie nie skoncentrował na monetach i zaślepiony niezwykłością srebrnego naczynia, dostatecznie nie przeanalizował, jakości użytych tam numizmatów. Ciekawe jak było z wystawieniem tego kufla i jak w ogóle doszło do jego przyjęcia na aukcje a później do jego wycofania. W końcu są w WCN znani znawcy, którzy sprawdzają takie detale i można zakładać, że byle falsa by na imprezę nie wpuścili. Jednak, czy na pewno?... Może kiedyś dowiemy się jak do tego doszło. Dziś pozostaje to jedynie, jako ciekawy przejaw ogromnej kumulacji i niezwykłej skali fałszerstwa. Bardzo duży przejaw i za razem przykra wpadka dla zainteresowanych osób. Niech tu ten fakt będzie udokumentowany i niech „wisi w interecie dla potomnych” J.  Przy okazji zapraszam osoby, które jeszcze nie znają forum TPZN.pl, gdzie toczą się ważne dyskusje na temat numizmatyki a w tym na temat fałszerstw.

Druga informacja też jest aktualna i pochodzi ze strony Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka na facebooku. Otóż sam Pan Damian ogłosił światu radosną nowinę, że z tego co wyczytał, to wchodzą w życie nowe przepisy, które „biorą się” za fałszerzy. Być może znajdzie się jakiś bicz Boży, który pozwoli efektywnie walczyć z zalewem podróbek, bezkarnością ich dystrybutorów oraz z beztroską organów państwa.  Cytuję z postu:
„Przeanalizowałem właśnie tekst nowej ustawy, zawierającej szereg nowych regulacji. Zaintrygowały mnie Art.109a i b - przytaczam poniżej.
Art. 109a. Kto podrabia lub przerabia zabytek w celu użycia go w obrocie zabytkami, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Art. 109b. Kto rzecz ruchomą zbywa jako zabytek ruchomy albo zbywa zabytek jako inny zabytek, wiedząc, że są one podrobione lub przerobione, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”
Można mieć jedynie obawy o to, że będzie to jedynie kolejne martwe prawo, które zostało uchwalone bez przepisów wykonawczych. Ja się tam na polityce nie znam i się nią zupełnie nie interesuję, ale jeśli ktoś jest ciekaw całości nowych zapisów, to poniżej LINK 

Po tych dwóch, mam nadzieję interesujących newsach, przechodzę już do tytułowego tematu. Następnym rocznikiem w kolejności, jaki był fałszowany, identycznie jak we wszystkich wcześniej opisywanych nominałach, był rocznik 1771. Tam oczywiście mamy do czynienia z monetami próbnymi, które powstały w niewielkich nakładach w celu zbadania koncepcji monety bitej z czystego srebra, okazania ich królowi i podjęcia decyzji o wprowadzeniu stosownej reformy monetarnej. Jak wiemy do żadnej „rewolucji” w mennictwie SAP wówczas nie doszło, monety nie weszły do masowej produkcji, przez co tych kilkadziesiąt sztuk wybitych, jako próby w 1771 roku, niemal od razu stały się łakomym, numizmatycznym kąskiem. A że monet niewiele a chętnych sporo i cena „się zgadzała”, to powstawały różne nieoryginalne produkcje. I teraz przejdziemy przez kilka przykładów talarów z 1771.

Przykłady podróbek talarów z 1771 pochodzą w całości z portali aukcyjnych, na których te monety były i są nadal oferowane do sprzedaży. Oto jeden z nich, wyszukany na zasadzie „pierwszy z brzegu”.
Ta kopia opisana została bardzo profesjonalnie, cytuję „Moneta Polska - Poniatowski - 1 Talar 1771 - WAGA. Piękna sztuka - poszukiwana! Moneta nie jest oryginalna! NIE PRZYCIĄGA JEJ MAGNES. Średnica zgodna z oryginałem. Jest wystawiona w odpowiedniej kategorii. Ładny stan!” Trudno się z tym nie zgodzić, ale nie zawsze tak jest. Wiele monet tego typu jest sztucznie postarzanych, zamazuje się w nich puncę „f” wskazującą na kopie i oferuje się je do sprzedaży, jako oryginały, lub ewentualnie, jako monety, których oryginalność nie jest pewna. Poniżej kilka zdjęć „podrasowanych” falsów tego talara.
Jak widać asortyment kopii z 1771 jest zróżnicowany. To co oprócz puncy „f” wyróżnia te podróbki to zbyt duża waga. Fałszywe monety ważą jak standardowe kopie talarów, czyli coś około 26g – natomiast oryginały, które wykonane były z czystego srebra ważyły zaledwie 20,33g. Ta cecha powinna być jedna z pierwszych, jeśli mamy wątpliwości, z jaką monetą mamy do czynienia, szczególnie, że z reguły kopie trzymają średnice oryginałów, czyli mają po te około 40 mm. Waga, która widnieje na awersie tego numizmatu, w tym przypadku zdecydowanie „prawdę nam powie” J.

Warto przy okazji pokazać również ogromną rzadkość, jaka była sprzedawana kilka lat temu na jednej z aukcji Warszawskiego centrum Numizmatycznego. Otóż mamy do czynienia z odbitką tego talara z początku XIX wieku, wykonaną oryginalnymi stemplami z nieczynnej już mennicy warszawskiej. Poniżej zdjęcie monety.
Z opisu aukcji wynika, że podobna odbitka wykonana jest z miedzi i waży 36,16g. Identyczny egzemplarz, ale w I stanie zachowania pochodzący z kolekcji Brandta sprzedany został na aukcji H. Karolkiewicza w 2000 roku. Ogromna rzadkość, która uzyskała cenę porównywalną ze srebrnym oryginałem. Niedoścignione marzenie wszelkiej maści fałszerzy J

Kolejnym roczniki, który został podrobiony jest talar z 1778 roku. Tu sięgamy do „zaprzyjaźnionego” i jakże użytecznego zbioru Muzeum Narodowego w Krakowie, który zdigitalizował, kilkanaście fałszerstw monet Poniatowskiego. Na początek zdjęcie, niestety mam tylko awers..
Jak widać na zdjęciu, mamy tu do czynienia monetą wykonana technika odlewu. Z opisu wynika, że użyty materiał, to stop metalu koloru srebrzystego. Falsyfikat powstał oczywiście po 1778 roku i tak jest datowany. W sumie nie wiadomo, czy był używany w momencie, kiedy talary SAP były jeszcze środkiem płatniczym, czy tez został odlany znacznie później na szkodę kolekcjonerów. Rocznik 1778 akurat nie jest zbyt popularny, stąd skłaniam się ku temu, że wykonano go w celu wprowadzenia w błąd zbieraczy. Odlew posiada w miarę przyzwoitą średnicę 40,1mm i grubość 2,2mm. Tradycyjnie jednak waga zdradza fakt, że nie jest to moneta oryginalna. Ten fals waży zaledwie 23,86g. Jak dodamy do siebie „słaby” wygląd monety, z tymi wszystkimi cechami charakterystycznymi dla odlewów z brakiem prawie 5gramów wagi, wniosek nie może być inny niż podróbka, od której lepiej trzymać się z dala.

Kolejna moneta pochodzi z tego samego źródła. Znów mamy egzemplarz ze zbiorów muzeum im Emeryka Hutten-Czapskiego. Tym razem będzie to moneta z roku 1780. Na początek zdjęcie.
Ten talar, co do zasady jest bardzo podobny do poprzednika, stąd możliwe, że źródło jego pozyskania lub warsztat jego wytworzenia jest ten sam. No może jest kilka różnic, które wskaże w dalszej części. Więc znów odlew i materiał użyty to stop metali koloru srebrzystego. Oprócz tego, że ten rocznik wydaje się być jeszcze rzadszy od poprzednika, to drugą cecha, jaka widać na pierwszy rzut oka jest odmienna struktura tła. Ten egzemplarz wygląda jak nieco przeszlifowany w okolicach portretu królewskiego. Tym samym nie widać tej ziarnistej struktury, jaką możemy dostrzec na monecie z datą 1778. Dodatkowo wydaje się być wykonany bardziej starannie, szczególnie, jeśli chodzi o liternictwo. To znacznie podnosi, jakość wyrobu i przesuwa naszego falsika na skali niebezpiecznych podróbek. Co prawda wielka szkoda zbieraczom stać się nie mogła, gdyż moneta imituje talara znacznie już wytartego obiegiem, na granicy czytelności portretu. Tym samym taki wyrób nie mógł uchodzić za monetę pożądaną w celu włączenia jej do zbioru. Fakt jest jednak faktem, że ktoś podjął się wykonania takiego „dzieła” i teraz możemy oglądać je w muzeum. Na koniec jeszcze wymiary: średnica 40,2mm, grubość 2,6mm i waga 27,67g. Warto odnotować, że waga całkiem bliska oryginałowi.

Teraz czas na kolejny wyrób mennicy Kremnica, wykonany na zlecenie znanego już z poprzedniej części wydawnictwa „Nefryt”. Tym razem, to nieco ordynarnie wykonana kopia talara z 1782 roku. Na zdjęciu pokarze cały komplet związany z tą monetą. Produkowany w ramach dużego setu talarów polski królewskiej, jaki wymyśli sobie biznesmeni z województwa zachodniopomorskiego. Poniżej moneta, zwana szumnie repliką wraz z kartą służącą do kolekcjonowania.
Na ozdobnej karcie umieszczonej w komplecie przeznaczonym dla kolekcjonerów lub też inwestorów znajdują się podstawowe informacje o talarach Stanisława Augusta Poniatowskiego z naciskiem na rocznik 1782. Oprócz tematów związanych z SAP mamy tam również szczegółowe dane związane z repliką. Tym sposobem możemy wyczytać sobie takie informacje, jak te, że moneta jest wykonana ze srebra próby 925, ma 40mm średnicy, waży 28g i została wybita w nakładzie 1000 sztuk. Generalnie jak wiadomo nie jestem wielkim fanem tego typu inicjatyw, które w obecnych czasach jedynie napędzają spirale podróbek.

Zobaczmy sobie, zatem podróbkę tej repliki wybitą w ogromnym nakładzie, gdzieś tam na dalekim wschodzie i zalewającym nasz interent. Poniżej zdjęcie takiego talara wykonanego w stylu, który prywatnie określam, jako „chamska kopia”.
Tego typu sztucznie postarzanych kopii jest w sprzedaży pełno. Jednak z uwagi na marną jakość wykonania, dobrze widoczną literę „K” na awersie i oznaczenie próby „Ag 925” na rewersie – nie jest to kopia groźna dla kolekcjonerów SAP. Inaczej jest z inwestorami. Stawiam żołędzie kontra dolarom, że srebra w stopie, z jakiego wykonano tę podróbkę to tam raczej nie uświadczysz. Można, zatem ten wyrób uznać, za fałszywą kopie repliki. Wszystko, czego chcieli „Chińczycy” to wybić monetę z napisem Ag 925 i nie dodać do niej grama srebra. A że akurat trafiło na Poniatowskiego, to czysty przypadek. Grunt, że to wszystko dalekie jest od oryginału, niezwykle przecież rzadkiego i poszukiwanego talara z 1782 roku.

Kolejnym fałszywym rocznikiem będzie talar z 1787 roku. Ale zaraz, przecież w tym roku nie bito talarów. Nie stopi to jednak na przeszkodzie, żeby taka moneta powstała w epoce, kiedy jeszcze nie było to takie jasne jak dziś. Moneta była nawet odnotowana wraz z publikacją jej wizerunku. Co dziś wykorzystam prezentując drobny fragment dzieła Ignacego Zagórskiego „Monety dawnej Polski jako też prowincyj i miast do niej niegdy należących z trzech ostatnich wieków” z roku 1845. Poniżej rysunek i opis tego fałszerstwa.
Jak widzimy na rysunku i co mamy wyłuszczone w tekście z epoki, talar powstał przez przerobienie ostatniej cyfry daty z „8” na „7”. W ten sposób z popularnego rocznika 1788, nieuczciwy rzemieślnik uzyskał nigdzie nienotowany unikat z rocznika, który nigdy nie istniał. Można potraktować to jedynie, jako interesującą ciekawostkę. Jeśli ktoś trafi tak spreparowaną monetę w epoce, to chętnie przygarnę jeden egzemplarz J.

Teraz czas na już wyżej wspomniany rocznik 1788. Przykłady fałszowania tego rocznika zostały zaczerpnięte ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Poniżej pierwsza z pary.
Ten talar został całkiem porządnie odlany w bliżej nieznanym stopie metalu koloru srebrzystego. Jak wynika z metryczki, również ten wyrób nie jest dokładnie wydatowany. Mamy tam jedynie informacje o powstaniu monety po roku 1788, co i bez badań muzealnych można by stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa. Trzeba przyznać, że talar wykonano poprawnie, nie ma na nim rażących błędów i niedoróbek charakterystycznych dla pospolitych fałszerstw. Myślę, że przez internet na podstawie zdjęć można by się nawet z łatwością pomylić i uznać ją za oryginał. Zapewne jednak już trzy sekundy od chwili wzięcia jej w ręce miłośnik monet SAP nabrałaby nieomylnych podejrzeń. To przykład jak czasem ważne jest organoleptyczne zbadanie numizmatu, jaki zamierza się licytować, czy tez kupić. Powtarzając za kustoszem zbiorów krakowskich Panią Anną Bochnak, odnotujmy jeszcze wymiary tej podróbki. Średnica 40,9mm, grubość 2,6mm i waga 26,39g. Wszystko w normie i można się pomylić. Ja pewnie bym jej nie kupił, bo akurat nie lubię zbytnio tego portretu króla w wersji obiegowej. Poniatowski wygląda na nim jak jeden z bohaterów kosmicznej sagi „Star Trek” J.

Sprawdźmy drugi egzemplarz, pochodzący z tego samego źródła i roku. Tym razem dzięki zdjęciu z MNK dysponujemy rewersem fałszywej monty, który prezentuje się tak, jak na zdjęciu poniżej.
Interesująca sztuka, której wygląd zdradza szereg nieprawidłowości. Począwszy od kolorowych plam, przez nieregularne nadlewki metalu, aż po poważne problemy z obrzeżem i rantem talara. Nic dziwnego, bo według opisu muzealnego moneta została wykonana techniką galwaniczną. Za materiał podstawowy posłużyła miedź, która została później pokryta srebrem i polakierowana. Datowanie, zakłada wykonanie monety w przedziale pomiędzy końcówką XIX wieku a wiekiem XX. Oczywiście przy technice galwanicznej wykluczone jest by falsyfikat powstał w epoce. W czasach Poniatowskiego, ta technika nie była jeszcze znana i stosowana, głownie dlatego, że prąd elektryczny zaczęto wykorzystywać dopiero w wieku XIX. Stąd pewnie i to datowanie muzealników nie opiera się na badaniu stopu a jedynie prostym fakcie związanym z okresem stosowania elektryczności. Jak to w technice galwanicznej główne problemy związane są zwykle z „bezawaryjnym” połączeniem ze sobą dwóch blaszek. Awers i rewers powstaje osobno, stąd obrzeża tych monet i rant z reguły zdradzają, to że mamy do czynienia z galwanem. Tu dodatkowo waga monety wskazuje na ten fakt. W końcu 6,83g, jakie waży ten egzemplarz to około 20g za mało w stosunku do oryginału. Można przypuszczać, że same blaszki tyle ważą i być może moneta w środku jest pusta, czyli wypełniona powietrzem jak wydmuszka. Ale do takich wniosków można dojść jedynie badając sten rzeczy na miejscu w Krakowie. Pozostałe wymiary tez nie są OK. O ile średnica 40,4mm jest w miarę prawidłowa, to grubość 4mm zdradza niewidoczne na zdjęciu, problemy z łączeniem obu stron talara.

Idziemy dalej i dochodzimy do roku 1793. A w nim jak wiadomo mamy do czynienia z historycznym Talarem targowickim. Ta rzadka pamiątka zawsze zbudzała zainteresowanie kolekcjonerów a cena oryginałów w dobrym stanie aktualnie oscyluje w okolicach 10 tysięcy złotych. Z tym talarem jest trochę zamieszania, bo wiadomo, że w XIX wieku w Petersburgu wykorzystano oryginalne stemple i dobito nieznaną liczbę egzemplarzy w celach kolekcjonerskich. Stąd mamy do czynienia z oryginałami z XVIII wieku oraz z kopiami, których odróżnienie jest trudne, ale nie niemożliwe. Nowe bicia starymi stemplami, co do zasady można wykryć po drobnych śladach korozji, jaka zwykle występuje na nieużywanych przez długie lata stemplach. W tym przypadku, jest jednak nieco łatwiej i z pomocą przychodzi nam trzecia strona monety, czyli rant. Na XIX odbitkach brakuje sentencji „FIDEI PUBLICAE PIGNUS”, która występowała na oryginałach tworzonych w czasach Poniatowskiego. Nie mam pod ręką żadnego przykładu XIX odbitki talara targowickiego w srebrze, więc podnoszę ten temat „czysto teoretycznie”. Mam jednak zdjęcie z archiwum aukcyjnego WCN, gdzie sprzedano talara odbitego w Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych w roku 1870, wykonanego w całości z miedzi. Zdjęcie prezentuje poniżej.
Nie jest to jednak koniec dzisiejszej przygody z pamiątką z Tagrowicy. Tu znów kłania się nam wydawnictwo „Nefryt” i zlecenie by w Kremnicy wybić repliki tego talara. Co ciekawe z trudnych do wyjaśnienia przyczyn wybito dwa rodzaje replik. Obie prezentuje na zdjęciach poniżej.
Jedna replika jest ze srebra próby 925, natomiast druga z mosiądzu oksydowanego. Obie wybite po 1000 sztuk mają średnicę po 40mm i ważą około 28gramów.  Oczywiście monety są elementem większego zbioru replik talarów polski królewskiej i powstały jako prywatny biznes.

Nie minęło dużo czasu i replika z „Nefrytu” doczekała się swojej chińskiej podróbki, w której srebro zastąpiono żelazem i wypuszczono na nasz rynek. Sprzedaje się teraz ten złom na portalach aukcyjnych za kilka złotych, jak zwykle podając w opisie, że maja służyć kolekcjonerom, jako „zastępstwo” za mega drogie oryginały. Trudno pojąc, kto miałby na serio zbierać ten szmelc. Dla potomnych, poniżej zdjęcie jednego z „potworków”.
Jak widać to dziobate żelastwo, łapie już pierwsze ślady chińskiej patyny, czyli rdzy J.

Teraz przechodzimy do dwóch ostatnich roczników talarów SAP. Pierwsze monety będą z najpopularniejszego rocznika 1794. I cóż my tu mamy? Na początek przykład fałszerstwa ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Zdjęcie monety poniżej.
Jak widać, to klasyczny odlew wykonany z bliżej nieokreślonego stopu metalu kolorem zbliżonym do srebra. Trzeba przyznać, że nie jest to zbyt udana próba fałszerska. Talar na pierwszy rzut okaz zdradza swój nieoryginalny rodowód. Król Poniatowski na awersie wygląda mgliście, niektóre litery wyszły koślawe a tło monety nie jest jednorodne. Ogólnie nic ciekawego. Moneta w oryginale jest dostępna od ręki, stąd trudno zakładać by ktoś chciał zbić na tym jakiś majątek. Czy wykonano ja w „epoce” czy też jest to jakiś współczesny wyrób trudno stwierdzić. Nie przybliża nas do ustalenia tego faktu, również muzealny opis, który informuję, iż talar został wykonany po roku 1794. To bardzo możliwe J. Nie tylko wygląd podróby jest marny, ale również nie lepiej wypadają jej wymiary. Średnica 39,3mm i grubość 2,2mm są jeszcze do zaakceptowania, natomiast waga 20,6g jest zdecydowanie poniżej krytyki i normy.

Kolejna fałszywa moneta z tego rocznika pochodzi z aukcji internetowej na najpopularniejszym polskim portalu. Sprzedający musi być uczciwym i dobrze zorientowanym w temacie znawcą, gdyż nie kryje faktu, że sprzedawany talar jest podróbką oraz dodatkowo powołuje się w opisie oferty, na wyżej prezentowaną monetę z MNK. Informując, że jego moneta wykonana została podobną techniką. Będzie okazja to porównać, na początek zdjęcie obu stron.
Ta moneta, już z daleka wygląda jakby została nieźle zmasakrowana. Jak wydaje się, rzeczywiście mamy do czynienia z odlewem imitującym srebrną monetę Poniatowskiego. Na awersie i rewersie występują liczne defekty tła, uszkodzenia i niedoróbki. Nie jest to z pewnością moneta piękna, którą warto włączyć do zbioru. Jednak, jeśli ktoś „brzydale” a do tego kopie, to oferta jest aktualnie w sprzedaży i można sobie „toto” kupić. Cena co prawda raczej zaporowa. Właściciel w ofercie podaje wymiary monety, takie jak średnica 37,2mm, grubość 2,2mm oraz waga 20,6g. Mamy również informacje, że w centrum monety znajduje się lekkie wgniecenie, co powstało zapewne podczas stygnięcia odlewu. Dodatkowo wiemy również, że talar posiada rant karbowany skośnie, co znaczy, że ktoś zadał sobie sporo trudu, by upodobnić ja do oryginału. Na szczęście nie wszystko poszło zgodnie z planem i powstała podróba, która nie jest ani dobra ani ładna.

I tak doszliśmy do ostatniego rocznika talarów SAP. W 1795 roku po raz ostatni za panowanie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, ten typ monety opuścił mennicę warszawską. Mimo tego, że moneta jest raczej popularna, to była obiektem fałszowania. Pierwszy przykład znów leci do nas z Krakowa. W Muzeum Narodowym w tym mieście, odnajdujemy jeden podrobiony egzemplarz, którego zdjęcie awersu prezentuje poniżej.
 Jak widać, jakość tej kopii jest o wiele wyższa niż poprzednich przykładach. Być może jednym z powodów tego stanu rzeczy, jest fakt, że moneta została wyprodukowana w II połowie XX wieku i do muzeum dotarła z ZSRR. Z opisu muzealnego wiem, ze to talar wykonany technika odlewu z metalu koloru srebrzystego. Czyli, dokładnie tak jak większości sztuk prezentowanych na moim blogu. Jednak tu dochodzi wyjątkowa dbałość o szczegóły i doprawdy ze zdjęcia i w pospiechu można by się pomylić i uznać ją za oryginał. Oczywiście przy dokładniejszej analizie i większym zbliżeniu wychodzą na jaw drobne niedoróbki, które mają cechy znane dla odlewów. Wymiary tego fałszerstwa również są całkiem zbliżone do standardu. Średnica 37,7mm, grubość 2,6mm i waga 24,39g świadczą o prawidłowym doborze stopu i uzyskaniu zadowalającego efektu. Moim zdaniem groźne fałszerstwo i dowód na to, że są na tym świecie podróbki, na które można się nabrać. Zatem czujność przede wszystkim J.

Drugi fals z tego rocznika pochodzi z publikacji Zbigniewa Kutrzeby z Gdańskich Zeszytów Numizmatycznych numer 107 z maja 2012 roku. Autor w artykule „Fałszerstwa z epoki monet Satnisława Augusta Poniatowskiego” przywołał kilka podróbek ze swoich zbiorów. Miedzy innymi był tam talar z 1795 roku, który pokazuje poniżej.
Pan Kutrzeba nie podzielił się z czytelnikami zbyt wieloma informacjami na temat tej monety. Wiemy tylko tyle, że waga talara wynosi 23,16 gramów. Pozostałe informacje musimy wypatrzeć sobie ze zdjęcia we własnym zakresie. Moim zdaniem to całkiem udany odlew, w którym fałszerz pokusił się nawet o imitację skośnie karbowanego rantu. Na nienajlepszych zdjęciach widać liczne przebarwienia, jednak moneta, jako całość prezentuje się przyzwoicie. To kolejna udana podróbka talara w tym roczniku.

Kolejna moneta, to na szczęście już ostatnia z serii replik wydawnictwa „Nefryt”. Talar z 1795 wybity w słowackiej Kremnicy, wieńczy dzieło i kończy 24 elementową kolekcje srebrnych kopii.
 Osobiście wyjątkowo nie podoba mi się ta replika. Mocne rysy króla może pasują do reszty monety, jednak jakoś psują cały efekt znany z oryginalnych talarów. Nie będę wiele pisał na temat tej repliki. Jest taka sama jak pozostałe. Nie jestem zwolennikiem kopii i replik produkowanych w celu ich kolekcjonowania lub zastępowania nimi oryginałów, zatem uczczę tą niezrozumiałą dla mnie inicjatywę Pana Parchimowicza… milczeniem.

Ostatnia moneta w dzisiejszym wpisie, to już tradycyjnie „chamska kopia” repliki z „nefrytu”. Skoro poprzednia moneta nie przypadła mi do gustu, to jak można się domyślać i chińskie produkcje ze stali tylko pogarszają moją ocenę. Przypatrzmy się temu barbarzyństwu na przykładowym zdjęciu poniżej.
Żadne postarzanie, żadna sztuczna patyna nie jest w stanie poprawić mojego zdania o tej kopii. Moneta ze zdjęcia oczywiście nie imituje talara Poniatowskiego, tylko srebrna replikę Parchimowicza. Obrzydlistwo.

Jednak fantazja sprzedawców wciskających ten złom  ie ma granic, gdyż znajdują się nawet takie indywidua, które te beznadziejne i tanie kopie umieszczają w slabach. Na co liczą, trudno dociec. Niewielu jest pewnie idiotów, dających się nabrać na zakup „oryginału” z takim grajdingu jak na zdjęciach poniżej.
Proszę to potraktować, jako kiepski żart, bo trudno przecież uznać, że ktoś na serio trudził się by wykonać ten slab i jego epicki opis. Dno i 3 metry mułu.

I tak doszliśmy z tematem do końca przykładów, jakie posiadam. Uznaję, że 20 monet jak na jeden wpis jest całkiem sporym materiałem, który być może jakiemuś miłośnikowi monet SAP pozwoli nie popełnić błędu i nie kupić podróbki. Na tym kończę cykliczne opisywanie fałszywych monet Poniatowskiego. Wszystkie artykuły można znaleźć i przeczytać po kolei w zakładce „FAŁSZERSTWA SAP”. Od teraz ten temat będzie pojawiał się na blogu mniej regularnie, jednak nadal będę trzymał rękę na pulsie i jak uzbiera mi się materiał na kolejny wpis, to wówczas znów pokażę szereg podrobionych monet. Do usłyszenia niebawem.


W wpisie wykorzystałem materiały i zdjęcia z następujących źródeł: Muzeum Narodowe w Krakowie, Zbigniew Kutrzeba „Fałszerstwa z epoki monet Stanisława Augusta Poniatowskiego” Gdańskie Zeszyty Numizmatyczne nr 107 z 2012 roku, strony na facebooku Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka LINK , forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego im. Tadeusza Kałkowskiego LINK ,gazeta dla poszukiwaczy odkrywca.pl LINK , archiwum aukcyjne Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, archiwum aukcyjne Allegro, zdjęcia wyszukane przez google grafika.
=======================================================

3 komentarze: